Zaiskrzyło od razu, do momentu poznania go nie sądziłam że takie rzeczy zdarzają się takim jak ja. Szarym myszkom, nie ładnym, nie ciekawym. Mój książę z bajki jednak się pojawił, nie na białym koniu ale z bukietem białych róż. Wszystko potoczyło się szybko... W naszą pół rocznicę nad Morskim Okiem dostalam pierścionek zaręczynowy. Emek chciał od razu dziecko ja jak zwykle miałam plan. Ślub kościelny potem od razu mogę być w ciąży
Jutro napisze dalej, dobranoc

Anakin moje określenia dotyczą tamtej mnie, innej właśnie nieładnej i nieciekawej. Teraz jest zupełnie inaczej. Jestem i czuje się ładna, mądra, ciekawa, kolorowa a przede wszystkim SILNA.
Anuśla uważam że ktoś obmyślił dla nas drogę, jakiś plan ale nie sądzę by się z nas śmiał.
IngaG mam nadzieję że się nie rozczarujesz historią....
Nadszedł upragniony, wymarzony ślub kościelny. Nie wszystko poszło według planu, nie było idealnie, dużo rzeczy teraz bym zmieniła. Wtedy nie miałam na nie wpływu. Było cudownie, my, nasza miłość, goście, zabawa. Mieliśmy plan
sobota ślub, niedziela poprawiny, w poniedziałek robimy dziecko. Nadal uważam że to był dobry plan
naiwna.... O planie wiedzieli wszyscy, rodzina, znajomi, przyjaciele, nawet w pracy powiedziałam żeby się przygotowali bo zachodzę w ciąże i idę od razu na L4. To by było na tyle z moich, naszych planów. Teraz już wiem, nie mogę planować nawet co na obiad jutro bo na pewno nie wypali
I tak robiliśmy to nasze dziecko przez kolejne miesiące, kolejne testy i kolejne rozczarowania. Teściowa nieśmiało zaproponowała wizytę u swojego ginekologa. Wcześniej byłam może ze 2 razy w życiu. Decyzję o pójściu podejmowaliśmy długo, w końcu zapadła. Lekarz powiedział "robić robić" i tak zmarnowaliśmy 1,5 roku.
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 września 2017, 14:07
Człowiek nie zdaje sobie sprawy jak wiele osób zmaga sie z takimi samymi problemami jak my.Wybraliśmy się do polecanego lekarza, najlepszego w mieście.... no i się zaczęło, machina ruszyła....
Kolejne miesiące starań bez rezultatów. Przyszedł czas na decyzje o inseminacji. Nie wiedziałam kiedy te miesiące zleciały. Pojechaliśmy do Gdańska. Ja nie lubię nie wiedzieć co mnie czeka na miejscu nikt nic nie wiedział. Wszystkiego musieliśmy nauczyć się sami. Pomocy żadnej,wskoczyliśmy na taśmę,szybko raz dwa nikt się z nami specjalnie nie liczył i następna para. U nas dużym problemem była organizacja dojazdu, noclegu i wolnego w pracy zwłaszcza u męża. Radość i podekscytowanie inseminacją popsuł wynik bety 0,1
Pocieszanie i wmawianie sobie na wzajem, że mało kiedy udaje się za pierwszym razem. Kolejna próba będzie nasza. Nie była wynik 0,1 
Między czasie weszła ustawa o dofinansowaniu procedury in vitro, projekt rządowy. Dr proponował podejść do 3 próby bo inaczej jak zdecydujemy się na ivf to nie uzyskamy dofinansowania i nie będziemy mogli skorzystać z programu. Podeszliśmy bez większych emocji. Rozczarowanie wynikiem 0,1
i rozpacz były jednak większe. Dr stwierdził że nie rozumie, powinno się udać, nie ma przeciw wskazań. Wszystko gra a nie gra. Pytań i wątpliwości mnóstwo, co teraz, co mamy zrobić, skąd pieniądze, ile to wszystko będzie nas kosztować, co rodzina na to, czy warto, czy w ogóle chcemy??? Nasze wątpliwości rozwiał dr "musicie zrobić kolejną inseminacje" powiedział. Dlaczego?? Nie chcemy, szkoda pieniędzy, już się chyba zdecydowaliśmy na in vitro. Powód do refundacji trzeba zrobić 4, dr stwierdził, że bez sensu, nie powinno tak być, 3 to już dużo. Nie mieliśmy wyboru, jedziemy zrobić 4 inseminację. Wynik bety 0,1
Nasze rozczarowanie i ból były ogromne. Dlaczego sie nie udało? Po porażce pojechaliśmy na konsultacje. UUsłyszeliśmy że tak się zdarza, za pierwszym razem mało komu się udaje. Jak to przecież znajomym się udało, dlaczego nam nie??? Dostaliśmy całą listę badań do zrobienia 1200zł i skierowanie do immunologa. Pani nie powiedziała nic konkretnego przepisała tylko leki na krzepliwość krwi i kazała brać przed ewentualnym kolejnym podejściu i do 12 tygodnia ciąży. Leki oczywiście bez refundacji, ale nie o kasę mi chodzi bo już dawno przesałam liczyć. Są to po prostu liczby które wbiły mi się w pamięć. Wróciliśmy do domu zrezygnowania, bez nadziei, spod ciętymi skrzydłami i bez planu co dalej.... cdn
inaczej się niestety nie da 
Badania nie wyszły złe, ale pani immunolog i tak kazała brać leki i zastrzyki. Przegadaliśmy sprawę z Emkiem, decyzja zapadła, że skoro mamy jeszcze 2 próby refundowane to podchodzimy. W klinice kazali zadzwonić jak tylko dostanę @, umówią nas na wizytę i zaczynamy całą procedurę od początku. Okres nie chciał przyjść, z kliniki wydzwaniali czy już bo mamy kolejkę. Próbowałam wytłumaczyć że nie mam na to wpływu. Skoro nie chcą dać mi leków na wywołanie to musimy czekać aż @ przyjdzie sama. Przyszła po 64 dniach. Byłam w szoku, nigdy tak nie miałam. Pojechałam na wizytę zaczynającą stymulację. Machina ruszyła od nowa. Leki, zastrzyki, podglądanie. Każda wizyta u kogoś innego, frustrujące. Pod koniec stymulacji jedna z pań lekarek wygadała się, że mam torbiel. Jak tylko się zorientowała że nie mam o tym pojęcia zaczęła tłumaczyć,że koledzy nie powiedzieli bo jest mała i na pewno jeszcze się wchłonie. Wkurzyłam się. Kolejna punkcja, kolejne ok. 20 komórek jajowych pobranych. Tym razem nie ekscytowałam się ilością. Powrót do domu, czekanie na telefon kiedy transfer i wyjazd po nasze dziecko. Tym razem na pewno się uda. Przed transferem rozmowa z lekarzem. Niestety powtórka z rozrywki. Mamy tylko jeden zarodek. Pozostałe przestały się rozwijać
Po raz kolejny dostaliśmy kołkiem w łeb. Trzeba było szybko się pozbierać mamy przecież jedną kruszynkę. Transfer odbył się z problemami. Lekarz nie mógł umieścić kruszynki we właściwym miejscu. Próbował 3 razy. Zrobiliśmy przerwę. Lekarz wziął inną pacjentkę, ja zaczęłam chodzić po korytarzu, starałam się wyluzować i piłam wodę by pęcherz był pełny. Wróciłam na salę, poszło trochę lepiej ale nie bezproblemowo. Noc była tragiczna, miałam gorączkę, dreszcze, drgawki i rozwolnienie. Leżałam w łazience nago na zimnych płytkach. Nie miałam siły. Następnego dnie wracaliśmy do domu, rano poczułam się lepiej. Kolejny raz wykupiliśmy pakiet konsultacji telefonicznych, to był błąd. Pierwsze badanie bety 0,1 drugie 0,5 , trzecie badanie 3,1 pani konsultantka powiedziała, że to jeszcze nie ciąża ale coś się zaczęło dziać. Kazała za dwa dni zrobić kolejny pomiar bety. Pojechałam z mamą, przed wejściem do szpitala powiedziałam do niej,że byłabym w szoku jak coś by wyszło. Ona na to żebym się nie nastawiała i co wynik 12,1 CIĄŻĄ. Pani konsultantka na to że nie ma się z czego cieszyć, ciąża najpewniej uszkodzona, nie skończy się dobrze. Że co kuźwa???? Kobieto walczę 5 lat a ty mi takie bzdury opowiadasz??? Ja nigdy nie widziałam takiego wyniku. Ciąża, te cyferki pokazywały ciążę!!! Dodała jeszcze że jest 5% szans, że beta będzie rosła. 5% to ogrom dla mnie. Dodała jeszcze że mam się stawić w klinice za 2 dni i potwierdzić u nich wynik. Żałowałam potem że nie złożyłam skargi na nią. Jak można ludziom w naszej sytuacji mówić takie bzdury i to przez telefon!!! Zupełnie nie pamiętam tych dwóch dni, nic, zero. Chodziliśmy z mężem jak zombi. Pojechałam do Gdańska sama, Emek nie mógł. W życiu nigdzie nie jechałam tak długo, nawet do Zakopanego. Pobrali mi krew i czekałam na wizytę i wyrok. Modliłam się i błagałam by beta urosła. Czekanie dłużyło się w nieskończoność. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu, okazał się tym samym co robił nam transfer. Ucieszyłam się na jego widok. Ledwo weszłam do gabinetu, nie mogłam utrzymać się na nogach. Wyraz twarzy miał kamienny. W końcu się odezwał. 115,2 ładnie pani Joanno. Co??? Co do mnie mówisz??? Zorientował się, że nie dociera do mnie co mówi. Zapytał nawet czy dobrze się czuje. A ja byłam w niebie, każda komórka mojego ciała wypełniona była szczęściem. Jesteśmy w CIĄŻY, udało się, w końcu, po tylu latach, cierpieniach udało się. Będziemy mieli dziecko. Pamiętam tylko jak mówił kiedy mamy udać się do naszego lekarza na serduszko. Jeszcze wspomniał, że nie ważne w jakim tempie rośnie beta tylko liczy się ze wzrasta. Wyfrunęłam z gabinetu, zadzwoniłam do Emka i wykrzyczałam mu w słuchawkę że się udało. Popłakaliśmy się, powiedział do mnie "mamo" a ja do niego "tato". Nasza euforia, szczęście i radość rozlewała sie na wszystkich. Emek wyszedł po mnie żeby mnie odebrać z dworca. Był tylko on, nikogo innego nie widziałam, jak w filmach rzuciliśmy sie sobie w ramiona. Szczęście, szczęście dookoła szczęście.
Dbanie o nas. Na spacerze zobaczyliśmy ojca prowadzącego wózek, Emek powiedział nie długo ja tez tak będę chodził. Jakie to słodkie.Radosną nowiną podzieliliśmy się tylko z najbliższymi i wtajemniczonymi. Tygodnie pomału zaczęły mijać, słuchałam dobrych rad, co jeść czego nie robić. Brałam witaminy, progesteron, nie podnosiłam rąk do góry (wiem głupie ale tak mi kazali), nie dźwigałam. Przyszła noc, okropny skurcz i ból podbrzusza. Wstałam szybko do łazienki sprawdzić czy krwawię, okazało się że nie. Uff....Wzięłam szybko no spe i magnez, położyłam się w salonie i przez łzy błagałam Boga by nam tego nie robił. By nie sprowadzał nas tak brutalnie na ziemię, by nie zabierał nam kruszynki. Biegałam co chwila do łazienki sprawdzać czy krwawię, było czysto. Do usłyszenia serduszka zostało 5 dni...Rano powiedziałam Emkowi, pocieszał że to pewnie normalne,że się nie znamy, że organizm się przyzwyczaja. Byłam cała w stresie... Po dwóch dniach poczułam pustkę, taką wewnętrzną, wiedziałam, czułam, nie mogłam uwierzyć....Poleciałam po test sikany, zrobiłam jedna krecha. Emek zadzwonił po przyjaciółkę, tłumaczyła, że sikańce nie wychodzą nawet jak ma się potwierdzoną ciążę i wysoką betę. Opieprzyli mnie po jaką cholerę robiłam, lekarz za 3 dni... Kobieta czuje i wie takie rzeczy... Lekarz napisał sms bym przed wizytą zrobiła betę. Czekanie na wynik to moje najgorsze dwie godziny w życiu.... Wynik 0,1!!!!!
Byłam w szoku, jeszcze większym jak się okazało że według niej zaszła 10 września wtedy kiedy my mieliśmy transfer. Wtedy uświadomiłam sobie że tak będzie, będę dowiadywać się o ciążach, szczęśliwych porodach. Nie unikniemy tego. Po spotkaniu z nią wymyśliłam sobie historyjkę, dlaczego nasze maleństwo musiało nas opuścić. Gdzieś na świecie była para która potrzebowała go bardziej, wydarzyło się coś w czym moje maleństwo musiało pomóc. Wiedziało że my sobie bez niego teraz poradzimy a tamta rodzina nie i wybrał mniejsze zło....
Nowy rząd wycofał dofinansowanie, nikt nie wiedział co teraz będzie, ani my ani w klinice. Wydzwaniałam do Gdańska co parę dni. Najpierw twierdzili, ze jak ktoś jest w programie to bez względu ile ma jeszcze prób do wszystkich ma prawo. Potem komuś się odmieniło i wersja była, że jak zdąrzy się podejść do kolejnej próby do czerwca 2016 to wszystko się zrobi. Niestety wersja się zmieniła, jak dzwoniłam to zwodzili mnie, że jest list i biorą według listy. Ostatecznie stanęło na tym, że listę wywrócili do góry nogami i zamiast na początku to wylądowaliśmy na jej końcu. Nie załapaliśmy się na 3 próbę refundowaną. Oczywiście jestem wdzięczna za te dwie. Trzeba tylko zaznaczyć, że jeżeli ktoś myśli że refundacja oznaczała darmową próbę to jest w błędzie. Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy mimo refundacji. Po raz kolejny musieliśmy podjąć decyzję co dalej. CDN
Powiedziałam, że jak on nam nie pomoże to już nikt i nic. Transfer bez przeszkód, czułam się po nim dobrze. I tak wróciliśmy po raz kolejny we trójkę do domu. Kolejne dłuuugie 14 dni oczekiwania. Huśtawka nastojów niesamowita. Od euforii po rozpacz. Od pewności, że się uda po zdecydowaną porażkę. Wzięłam L4, dr kazał się nie przemęczać i spacerować. Byłam grzecznym "pacjentem" wszystko zgodnie z zaleceniami. Wstałam rano i poczułam że bardzo chce mi się sikać. Oho a to niespodzianka.... okres. Nie mogłam uwierzyć. Przy poprzednich próbach nie dostałam okresu. Zadzwoniłam do rodziców z prośbą by tata zawiózł mnie do kliniki na badanie bety. Tata się zestresował, mama słyszałam jak się popłakała. Spanikowana zadzwoniłam do kliniki kazali przyjechać zrobić bete. Położne pocieszały że to nic takiego, żeby się nie denerwować (że co??!!!). Między czasie dodzwoniłam się do lekarza kazał zwiększyć dawkę progesteronu i oczywiście zrobić bete. Zapytał, który to dzień cyklu i kiedy powinnam dostać okres? A ja durna nie miałam pojęcia
Czekałam na wynik trochę ponad godzinę, siedzieliśmy w samochodzie z tatą w kompletnej ciszy, okropna cisza przerywana moim smarkaniem i wycieraniem łez. Wynik bety.... kto zgadnie? Ej to proste pytanie jest. 0,1!!!! Brawo dla tych co zgadli. Wróciłam do domu zalana łzami i zadzwoniłam do Emka, zdziwił się bardzo, stwierdził, że to kolejna nowość, kolejne doświadczenie. Śmiać mi się chciało. Nie ma na świecie drugiej osoby która tak by mnie rozśmieszała jak on. Do jego powrotu z pracy wyłam cały czas. Głównie dlatego, że przypomniałam sobie co mówił. To ostatnia próba, więcej nie będzie, nie zgodzę się. Gdy wrócił przeprosiłam go, powiedziałam, że to przez mnie. To mój organizm odrzuca nasze dzieci. To był mój błąd, żałuję tego. Zaprzeczył, powiedział,że to niczyja wina. Jednak sądzę że tak właśnie myśli. Odstawiłam wszystkie leki łącznie z witaminami. Byłam zła, wściekła, rozgoryczona, zrezygnowana, załamana. Skończyło się...
Udało mi się coś! Popsułam pluszowego bociana roznoszącego dzieci
taki gorzki żart...
