X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Wszystko było zaplanowane....
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››
WSTĘP
Wszystko było zaplanowane....
O mnie: Asia 35 lat, mąż lat 36, pies lat 5 :-) Żoną zostałam w 2009 roku (z miłości do kredytu i chęci posiadania własnego M). W 2010 roku zostałam żoną swojego męża po raz drugi ;-) Oczywiście z miłości ogromnej do mojego męża :-D Rodzinę powiększamy od lipca 2010 .... i tak mamy rok 2017
Czas starania się o dziecko: Starania od lipca 2010
Moja historia:
Moje emocje: podekscytowanie, radość, obawa, rozczarowanie, smutek, nadzieja, żal, bezsilność, rozpacz, bez nadzieją, pustka, nie wiedza, nieśmiałość.....dużo tego

21 września 2017, 22:33

Długo się zbierałam by pisać. Stwierdziłam, że to mi pomoże, przerobić temat. Piszę głównie dla siebie. Będzie mi jednak bardzo miło jeśli ktoś zechce poczytać, komentować, doradzić, skrytykować może czasem dodać otuchy.

21 września 2017, 22:46

Nasza historia jest długa, pełna wielu skrajnych emocji. Miało być jak w bajce... Emka poznałam w 2008 roku dzięki już teraz byłej bratowej ;-) Zaiskrzyło od razu, do momentu poznania go nie sądziłam że takie rzeczy zdarzają się takim jak ja. Szarym myszkom, nie ładnym, nie ciekawym. Mój książę z bajki jednak się pojawił, nie na białym koniu ale z bukietem białych róż. Wszystko potoczyło się szybko... W naszą pół rocznicę nad Morskim Okiem dostalam pierścionek zaręczynowy. Emek chciał od razu dziecko ja jak zwykle miałam plan. Ślub kościelny potem od razu mogę być w ciąży :-) Jutro napisze dalej, dobranoc

22 września 2017, 13:20

Dzięki dziewczyny za komentarze, nie spodziewałam się że wogule ktoś zechce to czytać a już na pewno nie, że tak szybko :-)
Anakin moje określenia dotyczą tamtej mnie, innej właśnie nieładnej i nieciekawej. Teraz jest zupełnie inaczej. Jestem i czuje się ładna, mądra, ciekawa, kolorowa a przede wszystkim SILNA.
Anuśla uważam że ktoś obmyślił dla nas drogę, jakiś plan ale nie sądzę by się z nas śmiał.
IngaG mam nadzieję że się nie rozczarujesz historią....

22 września 2017, 13:34

Ciąg dalszy jest taki:
Nadszedł upragniony, wymarzony ślub kościelny. Nie wszystko poszło według planu, nie było idealnie, dużo rzeczy teraz bym zmieniła. Wtedy nie miałam na nie wpływu. Było cudownie, my, nasza miłość, goście, zabawa. Mieliśmy plan :-) sobota ślub, niedziela poprawiny, w poniedziałek robimy dziecko. Nadal uważam że to był dobry plan :-) naiwna.... O planie wiedzieli wszyscy, rodzina, znajomi, przyjaciele, nawet w pracy powiedziałam żeby się przygotowali bo zachodzę w ciąże i idę od razu na L4. To by było na tyle z moich, naszych planów. Teraz już wiem, nie mogę planować nawet co na obiad jutro bo na pewno nie wypali ;-) I tak robiliśmy to nasze dziecko przez kolejne miesiące, kolejne testy i kolejne rozczarowania. Teściowa nieśmiało zaproponowała wizytę u swojego ginekologa. Wcześniej byłam może ze 2 razy w życiu. Decyzję o pójściu podejmowaliśmy długo, w końcu zapadła. Lekarz powiedział "robić robić" i tak zmarnowaliśmy 1,5 roku.

Wiadomość wyedytowana przez autora 22 września 2017, 14:07

22 września 2017, 14:02

Wszyscy zaczęli dopytywać, kiedy dziecko? Coś wam nie idzie? Dlaczego sie tak obijacie? Zaczęłam dostawać "dobre" rady. Wyluzujcie, nie przejmujcie się tak i mój hit "musicie wyjechać"- uwielbiam, tekst mega. Między głupimi radami zaczęły pojawiać się konkretne. Namiary na dobrych lekarzy, nazwy badań które może trzeba zrobić, numery telefonów, miejsca. Trawiliśmy do dobrego lekarza z polecenia dwóch moich koleżanek jak sie okazało obie nie mogły zajść w ciążę od dłuższego czasu. Niesamowitą informacja dla mnie okazała się ilość osób w naszym otoczeniu mająca problem z zajściem w ciąże lub mająca stwierdzoną niepłodność, problemy z utrzymaniem ciąży, poronienia :-( Człowiek nie zdaje sobie sprawy jak wiele osób zmaga sie z takimi samymi problemami jak my.
Wybraliśmy się do polecanego lekarza, najlepszego w mieście.... no i się zaczęło, machina ruszyła....

22 września 2017, 14:20

Anuśla tak właśnie zrozumiałam twój wpis na temat naszych planów, może coś źle napisałam ;-)Ja tez nie ukrywam że sie leczymy i dlaczego nie mamy dziecka. Zwracam tylko uwagę komu co mówię bo niestety nie wszyscy są nam przychylni, nie rozumieją albo nie chcą zrozumieć. Pozwól że na razie zachowam dla siebie naszą obecną sytuację, etap leczenia,lekarzy, kliniki. Chcęm wszystko po kolei opisać, całą naszą drogę do dnia dzisiejszego, dla siebie:-) Dziekuję za wyrozumiałość i cierpliwość.

22 września 2017, 18:42

Idąc na wizytę byliśmy pewni, że będzie pierwszą i ostatnią- naiwniaki haha. Doktor zbada, da magiczna tabletkę i zajdziemy w upragniona ciążę ehh.... Dr zbadał, stwierdził, że jestem prawidłowo zbudowana, zrobił podstawowy wywiad, wypisał receptę, zlecił kilka "podstawowych" badań i wręczył rozpiskę, pamiętną rozpiskę. Na kartce były rozpisane kroki naszego leczenia, po kolei kilka punktów. Badania-kilka prób naturalnych-kilka prób lekko stymulowanych lekami-drożność jajowodów-2,3 kolejne cykle stymulowane-inseminacja-in vitro. Byliśmy zadowoleni z wizyty, mieliśmy konkretny PLAN. Byliśmy też zszokowani rozpiską i jej treścią. Nazwy badań ciężkie do wymówienia, jaka drożność??? Operacja??? Inseminacja-co to jest??? In vitro przerażenie, jak to my, czy to wogule legalne ile kosztuje? Pierwsza myśl nie będziemy robić, jakie in vitro, dr oszalał. My chcemy być "tylko" w ciąży i mieć rodzinę. Internet poszedł w ruch, byłam przerażona. Emek zabronił mi czytać, pocieszał, że niczego nie będziemy musieli robić. Teraz mamy dobrego lekarza i wszystko pójdzie szybko.

22 września 2017, 19:34

Poszło bardzo szybko, wszystko. Badania zrobiliśmy,wyniki dobre, wyniki nasienia nie były najlepsze ale dostateczne. Dr stwierdził, że nie ma medycznych przeciw wskazań dla nas do posiadania dziecka. Starania naturalne i z pomocą leków nie przyniosły rezultatów. Przyszedł czas na drożność jajowodów, oczywiście wszystko drożne. Byłam przerażona szpitalem, to były początki naszych starań więc w grę wchodziło też skrępowanie. Teraz wizyta u ginekologa nie robi na mnie żadnego wrażenia :-) Kolejne miesiące starań bez rezultatów. Przyszedł czas na decyzje o inseminacji. Nie wiedziałam kiedy te miesiące zleciały. Pojechaliśmy do Gdańska. Ja nie lubię nie wiedzieć co mnie czeka na miejscu nikt nic nie wiedział. Wszystkiego musieliśmy nauczyć się sami. Pomocy żadnej,wskoczyliśmy na taśmę,szybko raz dwa nikt się z nami specjalnie nie liczył i następna para. U nas dużym problemem była organizacja dojazdu, noclegu i wolnego w pracy zwłaszcza u męża. Radość i podekscytowanie inseminacją popsuł wynik bety 0,1 :-( Pocieszanie i wmawianie sobie na wzajem, że mało kiedy udaje się za pierwszym razem. Kolejna próba będzie nasza. Nie była wynik 0,1 :-(
Między czasie weszła ustawa o dofinansowaniu procedury in vitro, projekt rządowy. Dr proponował podejść do 3 próby bo inaczej jak zdecydujemy się na ivf to nie uzyskamy dofinansowania i nie będziemy mogli skorzystać z programu. Podeszliśmy bez większych emocji. Rozczarowanie wynikiem 0,1 :-( i rozpacz były jednak większe. Dr stwierdził że nie rozumie, powinno się udać, nie ma przeciw wskazań. Wszystko gra a nie gra. Pytań i wątpliwości mnóstwo, co teraz, co mamy zrobić, skąd pieniądze, ile to wszystko będzie nas kosztować, co rodzina na to, czy warto, czy w ogóle chcemy??? Nasze wątpliwości rozwiał dr "musicie zrobić kolejną inseminacje" powiedział. Dlaczego?? Nie chcemy, szkoda pieniędzy, już się chyba zdecydowaliśmy na in vitro. Powód do refundacji trzeba zrobić 4, dr stwierdził, że bez sensu, nie powinno tak być, 3 to już dużo. Nie mieliśmy wyboru, jedziemy zrobić 4 inseminację. Wynik bety 0,1 :-(

22 września 2017, 22:11

Moja opowieść jeszcze się nie skończyła.... cdn :-)

23 września 2017, 15:33

Po inseminacjach nie udanych przyszedł czas podjąć decyzje co dalej. Rezygnacja ze starań, adopcja, pogodzenie się z losem??? Decyzja podchodzimy do in vitro. Strach i obawa co to jest, jak to będzie, skąd pieniądze, ile? Decyzje podjeliśmy. Lekarz zaproponował do wyboru klinikę w Białymstoku lub Gdańsku tam gdzie inseminacje. Wygralismy Gdańsk bo bliżej, lepsze połączenie (nie byliśmy wtedy zmotoryzowani), a przede wszystkim znajomy chaos w klinice, wiedzieliśmy czego możemy się tam spodziewać. Info przed wyjazdem znajoma po ciąży pozamicicznej z jednym jajowodem po wielu latach starań, pierwsze in vitro w Gdańsku i bach szczęście będzie bobas. Miód na nasze serca, jednak działa, ludziom się udaje. Jedziemy szybko teraz now. Pełni obaw przed nieznanym ale i pewnością że zaraz my też będziemy w ciąży. Stymulację przeszłam bez problemu, książkowo. Punkcja też, baliśmy się z mężem znieczulenia. Opieka po punkcji super, jajeczek pobranych ok 20 ( przepraszam nie chce mi się sprawdzać dokładnie). Zadowoleni, szczęśliwi wracamy do domu z terminem wyznaczonego transferu. Napięcie przez te kilka dni było ogromne. Jedziemy po nasze dzieci. Przed transferem rozmowa z lekarzem, pierwszy szok. Z naszych jajeczek przetrwał do transferu tylko jeden średniej jakości, zero śnieżynek. Pierwsz myśl jak to dlaczego przecież było książkowo??? Druga to nic przecież mamy dziecko, drugie zrobimy za 2-3 lata. Transfer się odbył, wróciliśmy do domu we troje. Przed nami dłuuuugie 14 dni. W tej klinice w ciągu 14 dni każą robić 3 razy bete (jeśli dobrze pamiętam to w 6,10 i 14 dniu po transferze). Wykupiliśmy też pakiet telefonicznych konsultacji. Po wykonaniu badania wynik skanowałam i wysyłałam do nich po czym ktoś do mnie oddzwaniał i instruował co dalej. Wynik trzech bet 0,1 nawet nie drgneło :-( Nasze rozczarowanie i ból były ogromne. Dlaczego sie nie udało? Po porażce pojechaliśmy na konsultacje. UUsłyszeliśmy że tak się zdarza, za pierwszym razem mało komu się udaje. Jak to przecież znajomym się udało, dlaczego nam nie??? Dostaliśmy całą listę badań do zrobienia 1200zł i skierowanie do immunologa. Pani nie powiedziała nic konkretnego przepisała tylko leki na krzepliwość krwi i kazała brać przed ewentualnym kolejnym podejściu i do 12 tygodnia ciąży. Leki oczywiście bez refundacji, ale nie o kasę mi chodzi bo już dawno przesałam liczyć. Są to po prostu liczby które wbiły mi się w pamięć. Wróciliśmy do domu zrezygnowania, bez nadziei, spod ciętymi skrzydłami i bez planu co dalej.... cdn

24 września 2017, 12:49

Bardzo się rozpisuje ;-) inaczej się niestety nie da ;-)
Badania nie wyszły złe, ale pani immunolog i tak kazała brać leki i zastrzyki. Przegadaliśmy sprawę z Emkiem, decyzja zapadła, że skoro mamy jeszcze 2 próby refundowane to podchodzimy. W klinice kazali zadzwonić jak tylko dostanę @, umówią nas na wizytę i zaczynamy całą procedurę od początku. Okres nie chciał przyjść, z kliniki wydzwaniali czy już bo mamy kolejkę. Próbowałam wytłumaczyć że nie mam na to wpływu. Skoro nie chcą dać mi leków na wywołanie to musimy czekać aż @ przyjdzie sama. Przyszła po 64 dniach. Byłam w szoku, nigdy tak nie miałam. Pojechałam na wizytę zaczynającą stymulację. Machina ruszyła od nowa. Leki, zastrzyki, podglądanie. Każda wizyta u kogoś innego, frustrujące. Pod koniec stymulacji jedna z pań lekarek wygadała się, że mam torbiel. Jak tylko się zorientowała że nie mam o tym pojęcia zaczęła tłumaczyć,że koledzy nie powiedzieli bo jest mała i na pewno jeszcze się wchłonie. Wkurzyłam się. Kolejna punkcja, kolejne ok. 20 komórek jajowych pobranych. Tym razem nie ekscytowałam się ilością. Powrót do domu, czekanie na telefon kiedy transfer i wyjazd po nasze dziecko. Tym razem na pewno się uda. Przed transferem rozmowa z lekarzem. Niestety powtórka z rozrywki. Mamy tylko jeden zarodek. Pozostałe przestały się rozwijać :-( Po raz kolejny dostaliśmy kołkiem w łeb. Trzeba było szybko się pozbierać mamy przecież jedną kruszynkę. Transfer odbył się z problemami. Lekarz nie mógł umieścić kruszynki we właściwym miejscu. Próbował 3 razy. Zrobiliśmy przerwę. Lekarz wziął inną pacjentkę, ja zaczęłam chodzić po korytarzu, starałam się wyluzować i piłam wodę by pęcherz był pełny. Wróciłam na salę, poszło trochę lepiej ale nie bezproblemowo. Noc była tragiczna, miałam gorączkę, dreszcze, drgawki i rozwolnienie. Leżałam w łazience nago na zimnych płytkach. Nie miałam siły. Następnego dnie wracaliśmy do domu, rano poczułam się lepiej. Kolejny raz wykupiliśmy pakiet konsultacji telefonicznych, to był błąd. Pierwsze badanie bety 0,1 drugie 0,5 , trzecie badanie 3,1 pani konsultantka powiedziała, że to jeszcze nie ciąża ale coś się zaczęło dziać. Kazała za dwa dni zrobić kolejny pomiar bety. Pojechałam z mamą, przed wejściem do szpitala powiedziałam do niej,że byłabym w szoku jak coś by wyszło. Ona na to żebym się nie nastawiała i co wynik 12,1 CIĄŻĄ. Pani konsultantka na to że nie ma się z czego cieszyć, ciąża najpewniej uszkodzona, nie skończy się dobrze. Że co kuźwa???? Kobieto walczę 5 lat a ty mi takie bzdury opowiadasz??? Ja nigdy nie widziałam takiego wyniku. Ciąża, te cyferki pokazywały ciążę!!! Dodała jeszcze że jest 5% szans, że beta będzie rosła. 5% to ogrom dla mnie. Dodała jeszcze że mam się stawić w klinice za 2 dni i potwierdzić u nich wynik. Żałowałam potem że nie złożyłam skargi na nią. Jak można ludziom w naszej sytuacji mówić takie bzdury i to przez telefon!!! Zupełnie nie pamiętam tych dwóch dni, nic, zero. Chodziliśmy z mężem jak zombi. Pojechałam do Gdańska sama, Emek nie mógł. W życiu nigdzie nie jechałam tak długo, nawet do Zakopanego. Pobrali mi krew i czekałam na wizytę i wyrok. Modliłam się i błagałam by beta urosła. Czekanie dłużyło się w nieskończoność. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu, okazał się tym samym co robił nam transfer. Ucieszyłam się na jego widok. Ledwo weszłam do gabinetu, nie mogłam utrzymać się na nogach. Wyraz twarzy miał kamienny. W końcu się odezwał. 115,2 ładnie pani Joanno. Co??? Co do mnie mówisz??? Zorientował się, że nie dociera do mnie co mówi. Zapytał nawet czy dobrze się czuje. A ja byłam w niebie, każda komórka mojego ciała wypełniona była szczęściem. Jesteśmy w CIĄŻY, udało się, w końcu, po tylu latach, cierpieniach udało się. Będziemy mieli dziecko. Pamiętam tylko jak mówił kiedy mamy udać się do naszego lekarza na serduszko. Jeszcze wspomniał, że nie ważne w jakim tempie rośnie beta tylko liczy się ze wzrasta. Wyfrunęłam z gabinetu, zadzwoniłam do Emka i wykrzyczałam mu w słuchawkę że się udało. Popłakaliśmy się, powiedział do mnie "mamo" a ja do niego "tato". Nasza euforia, szczęście i radość rozlewała sie na wszystkich. Emek wyszedł po mnie żeby mnie odebrać z dworca. Był tylko on, nikogo innego nie widziałam, jak w filmach rzuciliśmy sie sobie w ramiona. Szczęście, szczęście dookoła szczęście.

24 września 2017, 12:58

To nie jest jeszcze koniec historii...cdn

24 września 2017, 22:36

Pisząc ten pamiętnik liczyłam na oczyszczenie, nie sądziłam, że będzie tak trudno....Pół dnia myślę co i jak napisać dalej. Jak przekazać to wszystko, jakie słowa dobrać. Jak emocje ubrać w słowa i płacze....

24 września 2017, 23:02

Umówiłam nas do naszego lekarza na serduszko. Nie było za bardzo miejsca termin 10tydzień i 3 dzień ciąży. Po powrocie szczęście, unosiliśmy się nad ziemią, we troje. Mieliśmy PLAN. Kiedy remont sypialni, jak poprzestawiać, gdzie najlepiej postawić łóżeczko, jak tylko będziemy mieli kartę ciąży idę na L4,jak to będzie... Codzienne rozmowy przez brzuch z bobasem :) Dbanie o nas. Na spacerze zobaczyliśmy ojca prowadzącego wózek, Emek powiedział nie długo ja tez tak będę chodził. Jakie to słodkie.Radosną nowiną podzieliliśmy się tylko z najbliższymi i wtajemniczonymi. Tygodnie pomału zaczęły mijać, słuchałam dobrych rad, co jeść czego nie robić. Brałam witaminy, progesteron, nie podnosiłam rąk do góry (wiem głupie ale tak mi kazali), nie dźwigałam. Przyszła noc, okropny skurcz i ból podbrzusza. Wstałam szybko do łazienki sprawdzić czy krwawię, okazało się że nie. Uff....Wzięłam szybko no spe i magnez, położyłam się w salonie i przez łzy błagałam Boga by nam tego nie robił. By nie sprowadzał nas tak brutalnie na ziemię, by nie zabierał nam kruszynki. Biegałam co chwila do łazienki sprawdzać czy krwawię, było czysto. Do usłyszenia serduszka zostało 5 dni...Rano powiedziałam Emkowi, pocieszał że to pewnie normalne,że się nie znamy, że organizm się przyzwyczaja. Byłam cała w stresie... Po dwóch dniach poczułam pustkę, taką wewnętrzną, wiedziałam, czułam, nie mogłam uwierzyć....Poleciałam po test sikany, zrobiłam jedna krecha. Emek zadzwonił po przyjaciółkę, tłumaczyła, że sikańce nie wychodzą nawet jak ma się potwierdzoną ciążę i wysoką betę. Opieprzyli mnie po jaką cholerę robiłam, lekarz za 3 dni... Kobieta czuje i wie takie rzeczy... Lekarz napisał sms bym przed wizytą zrobiła betę. Czekanie na wynik to moje najgorsze dwie godziny w życiu.... Wynik 0,1!!!!!

26 września 2017, 10:08

Niby czułam, niby wiedziałam.... Moment w którym Emek powiedział 0,1 czarna dziura, otchłań. Znowu płakaliśmy oboje, zanosiłam się z bólu i rozpaczy. Pojechaliśmy do lekarza, opanowałam łzy (nie wiem jak). Pani w recepcji przekonywała, że może jednak. My na to, że wynik 0,1 mówi wszystko i jest ostateczny. Lekarz przy badaniu powiedział, że "faktycznie nic tu nie ma". Emek dopytywał go czy wysoka beta mogła oznaczać coś innego niż ciążę? Bronił sie jak mógł przed bólem. Niestety dla niego usłyszał że byliśmy w ciąży innej opcji nie ma. O rany nie mogę pisać bo ryczę. O ja myślałam że to już za mną. Dr powiedział, że w tej całej sytuacji jest światełko w tunelu... byliśmy w ciąży, udało się. Mimo tego że w tym momencie tego nie doceniamy jest to dobra wiadomość. Powiedział również bym wybrała się do psychologa. Starałam sie nie płakać, udało się ale jak tylko wyszliśmy nie mogłam się opanować. To był dramat, nie ma takich słów, które opisały by to wszystko co wtedy czuliśmy. Kruszynka miała być z nami na koniec maja, na urodziny Emka.

26 września 2017, 10:33

Mijały miesiące....nie mogłam patrzeć na małe dzieci, wózki i kobiety w ciąży...Jeszcze będąc w ciąży dowiedziałam sie że znajoma też jest różnica między w nami 2 tygodnie. Teraz widziałam ją wszędzie. Porównywałam ja do siebie, tak bym wyglądała, też bym była taka gruba....Moja żałoba trwała do maja dopóki jej synek sie nie urodził... Ten cudny chłopczyk już zawsze będzie mi przypominał.... Po 5 m-cach od poronienia trafiłam do pani psycholog, polecam każdemu. Przepracowaliśmy stratę (strasznie brzmi co?) i te całe nasze starania. Jako jedyna osoba z mojego otoczenia pozwoliła mi być smutna, płakać, złościć się. Dała mi prawo do tego wszystkiego co czuję. Nie musiałam przed nią udawać. Bardzo mi pomogła, widujemy sie cały czas. Po dwóch miesiącach od utraty maleństwa spotkałam się z przyjaciółką, bardzo rzadko się widujemy. Ucieszyłam się że będę mogła się wygadać. Ona zaczęła pierwsza okazało się że jest w ciąży drugiej nie chcianej :/ Byłam w szoku, jeszcze większym jak się okazało że według niej zaszła 10 września wtedy kiedy my mieliśmy transfer. Wtedy uświadomiłam sobie że tak będzie, będę dowiadywać się o ciążach, szczęśliwych porodach. Nie unikniemy tego. Po spotkaniu z nią wymyśliłam sobie historyjkę, dlaczego nasze maleństwo musiało nas opuścić. Gdzieś na świecie była para która potrzebowała go bardziej, wydarzyło się coś w czym moje maleństwo musiało pomóc. Wiedziało że my sobie bez niego teraz poradzimy a tamta rodzina nie i wybrał mniejsze zło....

26 września 2017, 22:42

Ciężko było zebrać siły do dalszej walki, do teraz nie wiem skąd je wzieliśmy. Nadal chodziłam do pani psycholog, tym razem to my czekaliśmy na telefon z kliniki. Nieszczęść było mało to przypałętało się kolejne. Wybory rządowe, do tej pory nie mogę dojść do siebie ;-) Nowy rząd wycofał dofinansowanie, nikt nie wiedział co teraz będzie, ani my ani w klinice. Wydzwaniałam do Gdańska co parę dni. Najpierw twierdzili, ze jak ktoś jest w programie to bez względu ile ma jeszcze prób do wszystkich ma prawo. Potem komuś się odmieniło i wersja była, że jak zdąrzy się podejść do kolejnej próby do czerwca 2016 to wszystko się zrobi. Niestety wersja się zmieniła, jak dzwoniłam to zwodzili mnie, że jest list i biorą według listy. Ostatecznie stanęło na tym, że listę wywrócili do góry nogami i zamiast na początku to wylądowaliśmy na jej końcu. Nie załapaliśmy się na 3 próbę refundowaną. Oczywiście jestem wdzięczna za te dwie. Trzeba tylko zaznaczyć, że jeżeli ktoś myśli że refundacja oznaczała darmową próbę to jest w błędzie. Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy mimo refundacji. Po raz kolejny musieliśmy podjąć decyzję co dalej. CDN :-)

27 września 2017, 23:17

Zdecydowaliśmy, że podejdziemy do odpłatnej 3 ostatniej w naszym przypadku próby. Zaczęliśmy zbierać pieniądze. Pomogli nam trochę rodzice. Wszystkie pieniądze zwłaszcza jakieś dodatkowe odkładaliśmy na jedencel. Założyliśmy nawet dodatkowe konto oszczędnościowe. Ja brałam dodatkowo płatną pracę, Emek wyprzedawał na allegro swoje cenne rzeczy. Nasze relacje z Emkiem nie były najlepsze, nie rozmawialiśmy ze sobą, żyliśmy trochę obok siebie. Na okrągło powtarzał mi że to nasza ostatnia próba, koniec na więcej się nie zgodzi. Nie chce patrzeć jak cierpie, jak po raz kolejny przechodzę całą procedurę, zastrzyki, punkcja, znieczulenie.... W tak zwanym miedzy czasie okazało się że w naszej okolicy otworzyła się klinika leczenia niepłodności, zaczął przyjmować w niej nasz lekarz. Uznaliśmy to za dobrą monetę. Nie musieliśmy jeździć już do Gdańska, nie chcieliśmy nawet tam wracać. Ostatnią rzeczą którą tam zrobiliśmy to badanie genetyczne m.in. na mutacje i genetyczne przyczyny leczenia niepłodności. Emek zdrowy, ja okazałam się szczęśliwą posiadaczką mutacji mthr heterozygotycznej. Ucieszyłam się z tego wyniku. Mamy powód, w końcu coś wiadomo. Jestem winna. Umówiliśmy się na rozmowę w nowej klinice. Może znajdą na nas pomysł, będą mieli plan. Na wizycie okazało się że taką mutacje jak ja to ma większość ludzi tylko o tym nie wie. To nic groźnego i są na to leki. Została nam przedstawiona wizja kolejnego podejścia które musi się udać bo w sumie dlaczego nie. Kazano nam się zgłosić jak się zdecydujemy standardowo 3 dnia cyklu. Był też haczyk, klinika okazała się filią kliniki w Białymstoku. Na wizyty mogliśmy chodzić na miejscu ale punkcja i transfer musiał się odbyć w Białymstoku. Mieliśmy kolejną rzecz do przegadania. Do Białego mamy dalej niż do Gdańska. Nie znamy miasta dochodzą koszy noclegów i oczywiście dojazdów ehh zawsze coś. Decyzja zapadła zbieram kasę, wizyty u nas, procedury medyczne w Białym jakoś damy radę. Mieliśmy plan.

28 września 2017, 18:37

Uzbieraliśmy pieniądze, stawiliśmy się w klinice 3 dc. Ruszyło wszystko od początku, zaczynaliśmy bez przekonania. Na zasadzie zrobić szybko, poznać wynik (z założenia negatywny)i zapomnieć. Po kolejnych wizytach w klinice, zaczęłam nabierać pewności że się uda, przecież tym razem musi. Do trzech razy sztuka... Standardowo, leki, zastrzyki, podglądanie. Decyzja o punkcji, rezultat 17 dojrzałych komórek. Bez entuzjazmu, transfer za 5 dni. Od koleżanki z pracy dostałam małego, pluszowego bociana. Taki specjalny, zaczarowany, roznosił ciąże. Za jego sprawą na świat przyszło pięcioro zdrowych bobasów. Wzięliśmy bociana ze sobą na transfer. Doktor skomentował że tym razem wzięliśmy wsparcie ;-) Powiedziałam, że jak on nam nie pomoże to już nikt i nic. Transfer bez przeszkód, czułam się po nim dobrze. I tak wróciliśmy po raz kolejny we trójkę do domu. Kolejne dłuuugie 14 dni oczekiwania. Huśtawka nastojów niesamowita. Od euforii po rozpacz. Od pewności, że się uda po zdecydowaną porażkę. Wzięłam L4, dr kazał się nie przemęczać i spacerować. Byłam grzecznym "pacjentem" wszystko zgodnie z zaleceniami. Wstałam rano i poczułam że bardzo chce mi się sikać. Oho a to niespodzianka.... okres. Nie mogłam uwierzyć. Przy poprzednich próbach nie dostałam okresu. Zadzwoniłam do rodziców z prośbą by tata zawiózł mnie do kliniki na badanie bety. Tata się zestresował, mama słyszałam jak się popłakała. Spanikowana zadzwoniłam do kliniki kazali przyjechać zrobić bete. Położne pocieszały że to nic takiego, żeby się nie denerwować (że co??!!!). Między czasie dodzwoniłam się do lekarza kazał zwiększyć dawkę progesteronu i oczywiście zrobić bete. Zapytał, który to dzień cyklu i kiedy powinnam dostać okres? A ja durna nie miałam pojęcia :/ Czekałam na wynik trochę ponad godzinę, siedzieliśmy w samochodzie z tatą w kompletnej ciszy, okropna cisza przerywana moim smarkaniem i wycieraniem łez. Wynik bety.... kto zgadnie? Ej to proste pytanie jest. 0,1!!!! Brawo dla tych co zgadli. Wróciłam do domu zalana łzami i zadzwoniłam do Emka, zdziwił się bardzo, stwierdził, że to kolejna nowość, kolejne doświadczenie. Śmiać mi się chciało. Nie ma na świecie drugiej osoby która tak by mnie rozśmieszała jak on. Do jego powrotu z pracy wyłam cały czas. Głównie dlatego, że przypomniałam sobie co mówił. To ostatnia próba, więcej nie będzie, nie zgodzę się. Gdy wrócił przeprosiłam go, powiedziałam, że to przez mnie. To mój organizm odrzuca nasze dzieci. To był mój błąd, żałuję tego. Zaprzeczył, powiedział,że to niczyja wina. Jednak sądzę że tak właśnie myśli. Odstawiłam wszystkie leki łącznie z witaminami. Byłam zła, wściekła, rozgoryczona, zrezygnowana, załamana. Skończyło się...

28 września 2017, 21:45

Zapomniałam o najważniejszym ;-) Udało mi się coś! Popsułam pluszowego bociana roznoszącego dzieci ;-) taki gorzki żart...
1 2 3 4 5 ››