Zmieniłam dietę, żeby pomóc mojej szalejącej insulinie, nauczyłam się zdrowo odżywiać, pięknie zrzuciłam kilogramy.
Od kilku dni dziwne pieczenie w dole brzucha, znów zapalenie? Nie, to jakieś takie inne. Grzybica pochwy? Chyba nie, bo nie swędzi. To piecze i nie do końca wiadomo gdzie.
I jest: w dzisiejszym wyniku moczu: liczne kryształy szczawianów wapnia. Do szczęścia zabrakło mi tylko takich klejnocików w siurach.
Szybki telefon do urologa: duuużo pić, prawdopodobnie to przez dietę bogatą w warzywa.... Jakieś ziołowe tabletki wziąć na nerki i powinno być dobrze.
To co ja mam wreszcie jeść? Żyć powietrzem i energią słoneczną? Jak tak dalej pójdzie to zniknę z powierzchni ziemi i umrę z głodu.
Spać nie mogę, mała depresja chyba jednak się wdarła. Z dwojga złego lepiej takie kryształki, niż paskudne bakcyle.
Zatem wracamy do punktu wyjścia, bo prawie dwa lata temu też zaczęło się od małego kamyczka na nerce i skończyć się nie chce. Takie kryształki sobie schodzą drogami moczowymi ryjąc błonę śluzową i stąd zapalenia pęcherza.
No to jak się przed tym ustrzec?
Jutro wizyta u mojej lekarki, ciekawe co ona na to? Poproszę też o jakiś delikatny wyciszacz, żebym chociaż spać mogła normalnie.
Mocz na posiew oddany, czekamy czy będzie ok, w poniedziałek pobiorą wymazy z kilku wiadomych miejsc i diagnostyka w tym kierunku będzie pełna.
Może coś w końcu się ruszy w kierunku bycia w ciąży?
Jeśli okaże się, że w wymazach nic nie wyjdzie, to prawdopodobnie mogę mieć za dużo wapnia w organizmie, mogą też być nieszczelne jelita. Mam tendencję do tworzenia się "piasku" w lewej nerce, nawet to widać na usg, kryształki schodzą z nerki drażniąc przewody moczowe i to może powodować zapalenia. Mam sprawdzić poziomy wapnia, sodu i potasu. Jeśli to będzie to, to będę musiała się z tym pogodzić już prawdopodobnie na zawsze i mieć świadomość, że profilaktyka nie zawsze pomoże. Lekarka zmniejszyła mi też dawkę witaminy D.
Ostatecznie diagnoza potwierdzi się po wynikach wymazów i krwi.
Powiedziałam jej też o tych dwóch kreskach na różnych testach w marcu. Kreski co prawda wyszły chwilę po czasie, ale na dwóch różnych testach, zatem prawdopodobnie była to jednak ciąża biochemiczna.
Pani Doktor zmodyfikowała zalecenia ginekologa (żebym się nie przestymulowała) i tak:
od następnego cyklu:
- clo od 3 do 5 dc po pół tabletki,
- encorton mniej więcej 3dni przed owu pół tabletki przez 3dni, potem przez 10 dni 2 razy dziennie po pół tabletki,
- duphaston 3 dpo przez 10 dni, dwa razy dziennie.
Brała któraś z Was ten encorton? Ponoć pomaga w zagnieżdżeniu, muszę poczytać trochę na ten temat.
Poczytać muszę też o diecie przy tej kamicy, mocno ograniczyć sól i odstawić kiszonki, które pochłaniałam w sporych ilościach łącznie z wodą po ogórach
Znów lekarka tchnęła we mnie nadzieję, powiedziałam jej, że nie mam już sił, że poddaję się. A ona do mnie "ale ja się nie poddaję i nie odpuszczę".
No to mnie zmotywowała. Zależy jej na każdej pacjentce. Ostatnio ma wysyp ciąż, opowiedziała mi o dziewczynie co od 5 lat się starała bezskutecznie, nie chciała robić testu, żeby nie patrzeć na kolejny pusty test. Lekarka ją namawiała, bo przecież musi wiedzieć jak dalej leki ustawiać, dziewczyna o 4 nad ranem wysłała jej mms z testem z dwiema cudnymi krechami.
Też bym tak chciała
Może ten okropny, przestępny rok pożegna mnie jednak dobrymi wiadomościami na temat mojego zdrowia?
Miejmy nadzieję, że wreszcie zaczniemy z mężem starać się o dziecko, a nie ciągle leczyć
Oczywiście pomimo absolutnego braku starań w tym cyklu wykres mam piękny, ze znacznym skokiem temperatury, mam przeczucie, że duphaston działa na mnie, że teraz już będzie dobrze.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 grudnia 2016, 09:36
Zatem dziś: 4dc, 17 cs, pierwszy z clo i encortonem.
Nie robię sobie żadnych nadziei. Po prostu nie wierzę, że dzięki tym lekom się uda, trzy długie cykle będę je brać i czekać na cud.
Mam dość tych pigułek, proszków, saszetek. To po jedzeniu, to przed jedzeniem, tamto przed snem, to po obudzeniu..... Zbiera mi się na wymioty jak widzę torbę tych lekarstw. Łykam grzecznie, ale bez przekonania.
Muszę jechać odebrać wyniki wymazów i pobrać jeszcze jeden, czekam aż @ skończy się na dobre.
Trochę nie mam odwagi, bo boję się co tam wyhodowali, a w skrytości serca liczę, że jednak nic.
Martwi mnie też moja @. Tylko jeden dzień solidnego krwawienia, jeden lekkiego, a w trzecim dniu prawie nic.... Dobrze wiem, co to może oznaczać, to już drugi taki okres.... To dla mnie już na prawdę ostatni dzwonek na dziecko. Nie zrobię AMH, nie chcę.... póki coś tam rośnie i zdarzają się owulacje, to będę się starała zrobić wszystko co w mej mocy, by zajść w ciążę.
EDIT: zebrałam się w sobie, pojechałam po wyniki: ureaplasma, mykoplazma, chlamydia: nie wyhodowano. Zachciało mi się żyć
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 grudnia 2016, 10:45
Szkoda, bo walcząc z tą chorobą, nawet na dobre nie można starać się o dziecko. Nam tak uciekły prawie dwa lata.
Jeśli masz zapalenie pęcherza raz, czy drugi, weź leki, prawdopodobnie będzie dobrze i to nie wróci. Jeśli wraca, co pól roku, co 3 miesiące, potem co miesiąc, może po przeczytaniu tego będę mogła jakkolwiek ci pomóc.
Bardzo chcę zostać drugi raz mamą, a bakterie i antybiotyki blokowały moje owulacje, zdarzało się, że nie pękały pęcherzyki, cykl się posypał, faza lutealna bardzo się skróciła, owulacji nie było, bądź była bardzo późno.
1. Zrób posiew moczu i posiew z cewki moczowej, antybiotyk można zmienić po antybiogramie.
2. Zrób dobre usg jamy brzusznej. Dobry radiolog wypatrzy złogi na nerkach poniżej 2mmm, które schodząc z nerek mogą być przyczyną zapaleń (jak w moim akurat przypadku).
3. Pobierz wymazy na ureaplasma, mykoplasma, chlamydia – wymazy metodą PCR, która poszukuje DNA bakterii, daje pewność w 98%, na inne metody badań szkoda pieniędzy i nerwów.
4. Zrób badania krwi na pierwiastki: ca, na, k oraz koniecznie glukoza i doustny test tolerancji glukozy. Po drugim pobraniu glukozy nie pędź od razu do domu, posiedź ze 40 min, szalejąca insulina dopiero może po tym czasie dać się we znaki (jak w moim przypadku – gdybym szybko coś zjadła, to nawet nie wyszłaby choroba).
5. Znajdź dobrego lekarza – i to jest sztuka. Urolog jest chirurgiem, zapisze antybiotyk, zrobi zabiegi typu cystoskopia. Dobry internista poszuka przyczyny, dobrze też dobiera leki, łączy je ze sobą, dobiera dobrze schematy leczenia. Czyli urolog+internista.
6. Twój partner musi dbać o higienę, zwłaszcza przed staraniami o dziecko, umyć się, wytrzeć dłonie jednorazowym ręcznikiem i nie dotykać już telefonu czy pilota
7. Sprawdź biocenozę pochwy lub posiew z pochwy, może tam siedzą bakterie.
8. Po wypróżnieniu używaj nawilżonego papieru toaletowego, żeby nic nie harcowało na majtkach
9. Bakterie sobie w nas mieszkają, żyją w symbiozie z dobrymi bakteriami, ale jak spada nam odporność, to natychmiast atakują. Dbaj o odporność, witamina D, witamina C (wystarczy 500mg dziennie), nie jedź słodyczy, drożdży, octu, słodkich owoców, białej mąki – bakterie i grzyby to kochają.
10. Dbaj o jelita, zażywaj probiotyki i oleje.
11. Sport w granicach rozsądku, szybko ściągaj mokre, spocone gatki.
Pewnie nigdy nie będę w 100% zdrowa. Moja flora bakteryjna i błona śluzowa zostały mocno nadwyrężone. Teraz czuję się dobrze. Wiem, że raz na jakiś czas to będzie wracało.
Żeby wiedzieć to wszystko pokonałam dwuletnią drogę. Będę szczęśliwa, jeśli komuś tym wpisem pomogę.
Teraz mam zamiar już starać się o dziecko.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 grudnia 2016, 11:23
Strasznie się cieszę, że rok 2016 mam za sobą. To był drugi najgorszy rok mojego życia, nie mam w nim co wspominać. Ciekawe jest, że każdy przestępny rok jest taki porąbany. Było, minęło, "alt+ctrl+delate" z mózgu.
Przyjechałam wczesnej dziś do pracy, żeby wyskoczyć pobrać ostatni posiew. Posiew z pochwy pobrany, wyniki za tydzień i mam szczerą nadzieję, że to ostatnie badanie.
Clo zdecydowanie przyspieszyło mi dni płodne. Obawiałam się zaniku śluzu, ale olej lniany plus woda działają cuda i nie narzekam. Wczorajszy test owulacyjny już nieco ciemniejszy, zatem zbliżamy się do TYCH dni, niebawem zacznę przyjmować Encorton.Podbrzusze pobolewa, jajniki ewidentnie pracują.
Grudzień był fajny, nie mogliśmy się starać, zatem jak rzuciliśmy się na siebie, po takiej abstynencji, fajnie było i jest nadal Miesiąc przerwy pomógł też na głowę, nie myślałam i nie myślę tak bardzo. Czuję wewnętrznie, że kiedyś tam się uda. Tyle przeciwności już pokonałam, że głupotą by było zamartwianie się, myślenie. Niczego nie przyspieszę, wszystko ma iść własnym torem. Plan jest, działanie jest, pragnienie spełnienia marzenia jest i dążymy do jego realizacji.
Po Encortonie nie mam żadnych odczuć negatywnych, zobaczymy jak będzie przy całej tabletce, dwa razy dziennie od jutra. Uważam na to co jem i staram się ćwiczyć co drugi dzień.
Wczoraj odczuwałam tak silny ból owulacyjny, wzdęty brzuch, że na tyłku nie mogłam usiąść. Jeśli wczoraj w takich bólach była owulacja, to ja osobiście nie wyobrażam sobie współżyć w takich warunkach
I jeszcze refleksje odnośnie drugiej fazy cyklu, która czai się za rogiem. Zauważyłam, że w fazie lutealnej zdecydowanie gorzej śpię (wybudzam się w nocy lub bardzo wcześnie i zasnąć nie mogę), gorzej prowadzi mi się samochód, jest o wiele gorzej z koncentracją i jest mi zimno. To uczucie zimna jest okropne, lodowate dłonie i stopy, taki jakiś wewnętrzny chłód.
Dziś pobrana krew na TSH, sama jestem ciekawa co tam słychać na "tarczycowym" polu.
EDIT: wynik TSH, dawno nie było tak dobrze:
TSH - Tyreotropina 1,400 uUI/ml wart.ref.: 0,25-5,0;
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 stycznia 2017, 09:54
Jak dla mnie szok. Cykl już mi się ładnie reguluje.
Mimo to jestem jakaś zła. Jestem zła o to, że biorę te wszystkie tabletki, a i tak wiem, że nic z tego nie będzie. Nie potrafię uwierzyć, ale może tak dla mnie jest lepiej. Nie robię sobie złudnych nadziei.
Najgorsze jest to,że będę musiała za kilka dni zrobić test ciążowy. Będę musiała, bo trzeba będzie podjąć decyzję o odstawieniu leków. Znów będzie biało. W końcu mamy zimę, nie może być inaczej, a jakże.
Wreszcie spadło trochę śniegu, nie na tyle, żeby wziąć Juniora na sanki, a sama chętnie pobiegałabym ciągnąc sanki i sprawić dziecku radość.
Siedzę i ryczę, mam 37 lat, a płaczę jak dzieciak. Już z bezsilności.
Nie wiem czy to przypadek, czy to przez Encorton, ale PMS w tym cyklu prawie żaden. Nawet ból piersi nie nastąpił zaraz po owulacji, tylko dopiero dwa dni temu. Nie jestem tak bardzo nerwowa i zdekoncentrowana, bardzo dobrze śpię.Jeśli kolejny cykl będzie taki sam, to chwała sterydzikowi
Cieszę się że moje cykle się skróciły (więcej szans na ciążę), że jest owulacja, znaczny skok temperatury, ładnie utrzymująca się faza lutealna, porządny śluz. Wreszcie. Oby tylko antybiotyk zbytnio nie namieszał.
Jeszcze dwa cykle na clo i encortonie i idę umówić się na laparoskopię. Lewy, zawsze leniwy jajnik przy niedrożnym jajowodzie zaczął produkować pęcherzyki, zatem jak da radę to warto by go udrożnić. Prawy jajnik ostatnimi czasy był zbytnio eksploatowany.
Antybiotyk działa, już po jednym dniu. Ostatnio miałam tam na dole cały czas wrażenie napiętych mięśni. Jakiś dyskomfort. Ćwiczyłam rozluźnianie mięśni dna miednicy, to dawało trochę ulgi, ale oprócz mięśni przyczyną dolnego dyskomfortu były jednak bakterie.
Zakupiłam probiotyki, ginekologiczne i te jelitowe i jakiś jeszcze napój probiotyczny w zielarni. Pogadałam trochę z moimi bakteriami i kazałam im spadać do jelita, gdzie ich miejsce, bo ja ich przecież nie wyganiam, tylko każę wrócić na swoje miejsce.
Wiary w powodzenie starań - brak.
Test negatywny, aż razi bielą po oczach.
Leki odstawiam, niech żołądek odpocznie i czekam na nowy cykl, drugi stymulowany z dodatkiem Encortonu. 24.01. mam wizytę, zobaczymy co lekarka powie.
Ostatnie dwa wykresy wyglądają bardzo ładnie, temperatura nie robi gór i dolin na wykresie, po owulacji jest ładny skok i normalna faza lutealna, bez plamień.
Antybiotyk działa, zniknął dyskomfort tam na dole i już nie wróci, bo JA TAK CHCĘ
Postanowiłam zmienić nastawienie z "nie uda się" na "uda się". Bo dlaczego miałoby się nie udać? Koniec z zadręczaniem się, smutkiem. Toż to czysta przyjemność "pracować" nad nowym życiem
Pogadam z lekarką, żeby ten cykl był ostatni na lekach. Nie chce mi się czekać jeszcze dwa na laparoskopię. Jak ona się zgodzi, to w marcu poszłabym do gina umówić się na zabieg.
Zatem słuchaj nasza Mała Dziecino. Przyjdź do nas za miesiąc, zamieszkaj w mamusi brzuszku, bo mamusia znów będzie miała dziurki w pępku i na brzuchu, znów mamusię będzie boleć i będzie miała tydzień jak nie więcej wycięty z życiorysu. Znów mamusia będzie szlajać się po szpitalach, robić badania, brać leki i się stresować. Przyjdź do nas Maleństwo w spokoju, normalnie, tradycyjnie. Przyjdź, póki jestem zdrowa i nie mam bakterii.
Serdecznie Cię zapraszamy
Uffff, jak długo to wszystko już trwa. Cykle mijają jeden po drugim. Nie mogę powiedzieć, że stoję miejscu, bo dzieje się bardzo dużo, zmienia się, przez ta moją kochaną lekarkę, to zmienia się wszystko jak torpeda. Eliminujemy co chwila kolejne przyczyny niepowodzenia starań.
Została w zasadzie ostatnia (jeśli bakterie się wyniosły) - sprawdzenie drożności jajowodów (będę miała tą wątpliwą przyjemność drugi raz w życiu). Tym razem pod narkozą(szczęście). Ciekawe tylko kiedy? Mam nadzieję, że już po obecnym cyklu.
Postanowiłam się przyjrzeć również zdrowiu moich jelit. Po takiej ilości antybiotyków ich wyściółka może być uszkodzona. Zatem stawiam teraz na zdrowie jelit. Łykam probiotyki, piję probiotyczne napoje fermentowane, olej lniany i z czarnuszki. Zdrowo się odżywiam eliminując gluten jak tylko mogę (od ilości zjadanego ryżu będę miała skośne oczy ).
Czytałam też o L-glutaminie, ale w necie są opinie, że może się przyczyniać do rozwoju candidy, a tego nie chcemy.
W planach mam też zakup enzymów, kupiłam młody jęczmień (wygląda mało zachęcająco - zielona sieczka) i zaczynam go pić po skończeniu antybiotyku.
Nie czuję się najlepiej po antybiotyku, a raczej nie wyglądam najlepiej - szara cera, sińce pod oczami jak piłki tenisowe. Ale czego się nie robi dla zdrowia.
Wzięłam poranną porcję antybiotyku, a kilka godzin później clo. Po jakiś trzech godzinach zimne poty, wybuchy gorąca, słabość, trzęsly mi się ręce. Masakra. Przypomniało to trochę przejścia z gwałtownymi spadkami insuliny, do tego potworny ból głowy . Szybko wypiłam słodki sok i po chwili było lepiej. Lekarka kazała odstawić już antybiotyk i zmniejszyć dziś dawkę clo. Bitter - miałaś rację
Antybiotyk i clo to nie jest dobry mix Dziś już lepiej. Ale w przyszłym cyklu chyba podziękuję za clo. Ile to specyfików trzeba się najeść po drodze po upragnione dziecię. W poprzednim cyklu nie miałam żadnych skutków ubocznych clo, a wręcz przeciwnie. Ok niby po nitce do kłębka, to suniemy dalej.
Po podglądaniu podwozia na wczorajszej wizycie, na prawym jajniku rośnie piękny pęcherzyk i ma teraz 13mm. Clo w tej malutkiej dawce działa na moje pęcherzyki wyjątkowo dobrze. Lekarka określiła, że pęcherzyk jest okrąglutki, idealny
Umówiłyśmy się na 06 lutego na podglądnięcie czy pękł i sprawdzenie endometrium. W fazie wzrostu pęcherzyków endometrium mam idealne (cholercia, nie pamiętam wymiarów), natomiast nie sprawdzałyśmy jak wygląda po pęknięciu i pod koniec fazy lutealnej. Nie podobają się lekarce te trochę skaczące temperatury w drugiej fazie cyklu, ale jak z temperaturą bywa, może to być przypadek.
Lekarka zdecydowała, że dajemy sobie jeszcze jeden cykl, wręcz go na mnie wymusiła. Dostałam kategoryczny zakaz stosowania wkładek higienicznych, bo pochwa wygląda na odparzoną. Może one były powodem moich problemów? Zobaczymy, jak nie będę ich używać. Do głowy by mi nie przyszło
Dostałam globulki, które jednej pacjentce pomogły i warto spróbować, do tego probiotyki, probiotyki i probiotyki raz jeszcze. Nakaz współżycia co drugi dzień od dziś :)i zakaz myślenia o swoim wieku
Mam odpocząć od badań, wymazów, wyników. Chyba, że coś niepokojącego będzie się działo.
Oglądałam w poczekalni fotki dzieciaków, które przyszły na świat z pomocą mojej pani doktor. Powiedziałam jej, że zdjęcie mojego łobuza tez tam za parę miesięcy zawiśnie
Mam spokój w sobie. Co będzie , to będzie , głową muru nie przebiję.
Zapytałam też o to paskudne uczucie chłodu w drugiej fazie cyklu. Okazuje się, że to może być problem z progesteronem (to już wiemy, że ja mam z nim problem), może on gwałtownie spadać pulsacyjnie i stąd to uczucie.
Jak nie zaskoczy, to laparoskopia - okaże się wówczas czy mam w ogóle szansę na dziecko.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 stycznia 2017, 07:28
Nie mam już sił na nic.
Jestem cholernym pechowcem.
A może Ten Na Górze robi wszystko, żebyśmy jednak drugiego dziecka nie mieli?
Czy dbając o siebie, o higienę, odporność można popadać z zapalenia bakteryjnego w grzybicze?
O, przepraszam - tym razem reakcja alergiczna na płyn do płukania....Co kuźwa jeszcze?
Dokładnie mam czerwony tyłek i całą resztę, jak układały się gatki na tyłku. Szlag by to trafił.
Kiedyś pisałam, że chyba mam świnię w herbie....Mam ją, ona cała wesoła sobie ryje w moim życiu tym przebrzydłym, różowym ryjkiem. A może to dzika świnia, taka wściekła i czarna?
Najadłam się clo, encortonu, zaraz zaczynam duphaston i tylko po to, żeby walczyć z czerwonym dupskiem. Synek miał od tego płynu wysypkę na brzuchu, mąż tak jak ja - w kształcie majtek.
Jak pech, to pech. Zaczynam już się z tego śmiać, bo co mi zostało? Nadzieja coraz bardziej zagrzebuje się w pokładach mojego cholernego pecha.
I taka sinusoida - od euforii i spokoju ducha, do totalnej bezsilności, po wkurwienie na to, co się dzieje.
Co to kurna za fatum?
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lutego 2017, 11:40
Okropność, ale mam paskudny PMS. Nie ma reguły, przynajmniej u mnie jaki on jest silny w danym cyklu. Naparza mnie krzyż, piersi palą żywym ogniem, a w jajnikach bulgoce, przelewa się i pika i cokolwiek słodkiego znalazłoby się w zasięgu ręki -zostaje pochłonięte. Kazałam mężowi pochować słodkości, łącznie z czekoladkami synka, bo bym je pożarła a przecież nie powinnam.
Jak czekam na @, to przypomina mi się dowcip - dlaczego kobieta przed @ gotuje na 5 garnków? Bo tak!
Też tak mam Gar żurku, kotlety mielone, buraki, ziemniaki, zapiekanka...muffiny słone i chleb piekłam. Przegięłam ;)Bierze mnie na konkretne jedzenie
Jeszcze 7 dni duphastonu, jak ja siebie samą zniosę ? A potem standard - test - jedna krecha - zaglądanie w gacie, czy @ przylazła. Dzień świstaka - co cykl to tak samo.
Wczoraj podczas jazdy autem pogadałam sobie z Tym Na Górze {wtedy mam czas na takie przemyślenia i monologi), żeby wreszcie łaskawiej na mnie spojrzał, bo oszaleję. W marcu miną dokładnie dwa lata od rozpoczęcia starań o drugie dziecko , a rok na OF minął w lutym. Temat mnie już męczy, przejadł mi się i znużył. Ale co zrobić, czekam dalej.
Jutro wizyta u lekarki, podejrzymy czy owulacja w ogóle była i jakie jest endometrium. Przez infekcję, to wiem, że nic nie wiem, a sex był sporadyczny przed infekcją, jakby to nazwał OF - słaby.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 lutego 2017, 09:16
Relacja z wczorajszej wizyty:
suprise: na obu jajnikach piękne ciałka żółte. Pękły dwa pęcherzyki i musiały zrobić to niemal jednocześnie, że wzajemnie się nie zablokowały - skubańce
Stąd wiadomo dlaczego taki PMS, podwójna dawka progesteronu naturalnego + duphaston.
Endometrium grube, ale niestety nie jest jednorodne miejscami cienkie. Musimy skontrolować to w przyszłym cyklu, dokładnie w tym samym dniu.
Wszystko wygląda ładnie i obiecująco. Po infekcji śladu nie ma. Mam brać duphaston i schemat: po ostatniej tabletce zrobić test. Jak będą dwie krechy - brać dalej
Potężne krwawienia z nosa, to wina niestety sterydu. Natomiast wszystko tam się tak ładnie układa, że lekarce byłoby żal zmniejszać dawkę encortonu. Mam do wyboru: przetrwać te krwawienia, albo iść na "wypalankę" do laryngologa.... Hmm. Wiadomo - wybór jest jeden - wytrwam Nic sobie wypalać nie pozwolę.
Wczoraj, jak wygłupiałam się z Młodym i biegaliśmy po pokoju, to musiałam podtrzymywać cycki, tak mnie bolały
Dziś obudziłam się chwilę przed budzikiem. To są najgorsze momenty, kiedy wszędzie jest taka cisza, wszyscy śpią, a mózg zaczyna pracować. Najpierw myśl- będzie jak zawsze, test - jedna krecha. Potem tak sobie pomyślałam, a gdybym zaczęła sobie wyobrażać pozytywne rzeczy?
Najpierw pomyślałam o tym jak robię test, jak pojawiają się na nim dwie kreski. Wyobraziłam sobie radość, która ogarnia mnie i męża. Potem wizualizowałam sobie rosnący brzuch, rozwijające się w nim dziecko, synka przytulającego się do tego wielkiego brzucha. Potem poród (bardzo krótka wizualizacja ). A potem nas, we czwórkę, radosnych, niewyspanych, szczęśliwych. Patrzyłam oczyma wyobraźni jak Synek karmi malucha, jak razem idziemy na spacer, jak pcha wózek.
I co?
Wstałam w doskonałym humorze.
Mam najgorszy PMS odkąd pamiętam. Tak, jak się czuję, to przechodzi ludzkie pojęcie. Boli mnie brzuch, krzyże jakby zaraz miały pęknąć. W podbrzuszu aż piecze. Do tego bardzo obniżony nastrój, płakać mi się chce non stop. Mam totalny brak mocy, jakby kontrolka z napisem "FUEL" migała z zawrotną prędkością, jak w tanich filmach akcji.
Rano mdłości i zawroty głowy, do tego stopnia, że wożę w samochodzie pod ręką torebkę foliową, gdyby zdarzył się niespodziewany wypadek.
Wkurw odpuścił, piersi odpuściły i to są przynajmniej jakieś maleńkie plusy.
Niech już ta żenada się kończy, bo nie mam siły. Nie mogę już na leki patrzeć, bo na sam ich widok unosi mi się wszystko do gardła.
Zatem wpis z rodzaju mało optymistycznych. Nie ma wiary w powodzenie w tym cyklu, tylko zmęczenie już tym wszystkim.
Jeszcze tylko muszę przetrwać ze 3-4 dni, przyjdzie okres - przyjdzie ulga, bo oszaleję.
Nadal uskuteczniam pozytywne wizualizacje, ale gdzieś z siebie muszę to wszystko wyrzucić.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 lutego 2017, 07:22
Ulga, że wreszcie to napięcie ze mnie powoli schodzi. Tak fatalnie, jak przeszłam poprzedni cykl, to jeszcze mi się nie zdarzyło.
Kusi mnie schowanie termometru gdzieś głęboko do szuflady. Ale nie mogę, bo te pomiary pomagają połapać się w tym, kiedy zacząć brać encorton i duphaston...
Ostatni cykl na clo i sterydzie. Jeśli się teraz nie uda, to idę umawiać się na laparoskopię, a biorąc pod uwagę jak szybko teraz mam owulację i niektóre cykle, to mogę załapać się na jeden dodatkowy przed laparo.
Czy mi przykro?
Sama nie wiem, już chyba mnie to zaczyna śmieszyć. Mąż zdrowy, u mnie wszystko niby ok. Tylko,jeśli nie ma drożności, to możemy tak bawić się w kotka i myszkę bez końca. Zatem nawet się cieszę, że ostatnia prosta przed nami.
Nooo rzesz do jasnej cholery!!!walczysz z jednym, to drugie się doczepi, no to naprawdę szlag by trafił, co tu jeść żeby na jedno pomogło i na inne nie szkodziło???oby się szybko wyjaśniło i ruszyło w kierunku ciąży w końcu!!!