Hej dziewczyny, przeklejam tekst, ktory napisalam w pamietniku:
Po badaniu.
Na wstepie lekarz stwierdzil, ze troszke za wczesnie przyszlam, bo plod musi miec minimum 4,5 cm zeby dalo sie go zbadac. Kazal mi sie polozyc i zaskoczyl mnie, ze badanie bylo przez brzuch (a nie transwaginalnie). Klade sie a on mowi "prosze patrzec na ekran". A ja nie chcialam/nie moglam spojrzec dopoki nie uspokoil mnie tekstem "o, rusza sie". Wtedy juz spojrzalam. Okazalo sie, ze bachorek ma 5,2 cm wiec mozna bylo go zbadac. Ah, w miedzyczasie do gabinetu wlazl moj Maz i widzialam po jego twarzy, ze jest zachwycony tym ruszajacym sie robakiem (a on nie pokazuje czesto swoich emocji). No wiec lekarz stwierdzil, ze serce, zyly i jeszcze jakies tam inne narzady ok. Ale problem byl taki, ze dzieciak byl zle ulozony i nie mogl zmierzyc przeziernosci. Dziabal mnie ta glowica (myslalam, ze mi flaki wyplyna) zeby zmusic dzidiola do przekrecenia sie. Robal sie ruszal, ale uparcie siedzial jak siedzial. Lekarz zdecydowal sie zbadac mnie przez pochwe, ale to nie pomoglo, nie udalo sie dokonczyc badania. A ze bylo juz pozno (po 21) to stwierdzil, ze najlepiej bedzie jak umowimy sie na "po swietach". No ale i tak mega sie uspokoilam i... ucieszylam

W ogole niesamowita sprawa ta cala aparatura do usg, czego to ludzie nie wymysla.
Aaaa i jeszcze lekarz rzucil mimochodem, ze widac COS (sterczacego) miedzy nogami. Ale nie przywiazuje sie do tego, bo to zdecydowanie za wczesnie.