Zbliżam się do drugiego porodu i chyba sama potrzebuję powspominać jak było za pierwszym razem. Oto opis najpiękniejszego dnia mojego życia
Przy pierwszym porodzie w sobotę odszedł mi fragment czopu. W niedzielę rano to samo. W poniedziałek sączyły mi się wody. Wmawiałam sobie, że może tylko się pocę, ale był grudzień, więc to chyba niemożliwe

Pojechaliśmy na izbę i po badaniu lekarz namówił mnie, żebym już u nich została. I jestem zadowolona z decyzji. Przez cały pobyt czułam się jak w hotelu, zaopiekowania i nie miałam dylematów kiedy jechać do szpitala, bo już w nim byłam

Około 21 zaczęły mi się bóle miesiączkowe. Nieregularne, choć szybko zaczęły synchronizować się z bólami dziewczyny leżącej za zasłonką
Jedynym przykrym wspomnieniem z porodu była rozmowa z lekarką, która po badaniu przepisała mi jakieś leki, które miały mnie wyciszyć, pomóc spać itd. Itp. A ja przecież byłam wyciszona, spokojna, więc na cholerę mi jakaś tabletka!

I się rozpłakałam położnym mówiąc, że nie chcę leków.Trzeba dodać, że jestem alergikiem i ze strachu nie biorę nigdy żadnych tabletek przeciwbólowych. Biorę leki, kiedy jestem chora, kiedy trzeba. Jakoś wtedy poczułam się osaczona tą decyzją, jakby ktoś chciał z butami wejść w mój prawidłowy, fizjologiczny poród. Położne nic mi nie dały i trzymałyśmy to w tajemnicy przed lekarką. Skąd wiem? Bo rano jak mnie odwiedziła, to powiedziała „widziała Pani, nie było się co bać, ładnie dzięki tabletce przespała Pani noc”
O 23 dostałam osobną salę porodową, gdzie poradzono mi jak najwięcej spać. I spałam między skurczami. Wszystko rozkręcało się bardzo powoli. O 2 albo 3 przyjechał mój mąż, bo można było już powiedzieć, że wszystko rozkręca się w dobrym kierunku. Dalej spaliśmy. O 8 rano miałam już 8 cm. Żadnego kryzysu, dramatycznych bóli, tylko uśmiech i skakanie na piłce. Cudowna studentka masowała mi plecy, przynosiła kisiel do picia i dbała o mój komfort. Odczucia bólowe tej fazy porodu to był pikuś, bo mam z reguły bolesne miesiączki i te skurcze czułam identycznie. Tylko z przerwami, a nie jak podczas okresu

Pęcherz pękł przy badaniu. Śmieszne uczucie

I wtedy zmieniły się położne... jakoś wybiło mnie to z rytmu i skurcze robiły się co raz rzadsze, aż do 1 na 20 minut. Miałam 9 cm rozwarcia. Zdecydowano o podaniu oksytocyny. Dostałam ją o 11 i zaczęła się jazda

Gdyby nie bóle krzyżowe, które były bardzo przykre (mam dyskopatię tego odcinka), to dalej uśmiech gościłby na mojej twarzy. Ale zaznaczam: bóle były przykre, bolesne, ale w porodzie jest się w innym stanie świadomości. Jeśli wszystko przebiega fizjologicznie, bez patologii, to są to odczucia akceptowalne, do przejścia i nie przerażają tak jak wtedy, kiedy się o nich czyta przed porodem. To tak jak z odczuwaniem wstydu. Podczas porodu nie ma już wstydu

Mocne skurcze trwały 1,5 h. Siedziałam na piłce i przy każdym skurczu zaczynałam krzyczeć "boli, boli, boli", wtedy położna z całej sił masowała mi krzyż i to znosiło ból prawie całkowicie! W międzyczasie masowała mi kark, przypominała o rozluźnieniu nóg, głaskała po głowie itd. A i prysznic w międzyczasie też był cudowny! Później uklękłam na łóżku porodowym, mąż był za zagłówkiem, więc darłam mu się w ucho
Specjalnie napiszę o krzyku, bo to było ciekawe doświadczenie. Przy bólach krzyżowych darłam się z bólu i bezsilności, a czasem ze złości. I to mi pomagało! Był to krzyk głośny, wysokie AAAAAAA. W pewnym momencie poczułam jak dziecko zaczęło napierać na kanał, a z mojego wnętrza wydobył się taki stęk "uuuch". I wtedy na spokojnie położne zaczęły rozkładać swoje przyrządy i ubierać czapeczki, bo po samym odgłosie wiedziały, że to już. Od tego momentu wszystkie moje krzyki były takie trochę zwierzęce, z przepony, z wnętrza, niskie. To nie był wrzask, to było wypuszczanie powietrza na takim niskim dźwięku. I tego nie dało się opanować. Mam wrażenie, że moje ciało rodziło samo. Oddychało samo. Nie dla mnie rada, żeby nie marnować energii na krzyk. Odgłosy były właśnie niezbędnym elementem porodu.
Dwa słowa o pozycji. Całą pierwszą fazę, kiedy nie spałam spędziłam chodząc, lub na piłce, lub klęcząc na łóżku. Kiedy zaczęło się parcie, sama poczułam, że muszę się obrócić. Urodziłam w pozycji siedząco/leżącej, trochę na boku. A zawsze myślałam, że urodzę na klęczkach
Dziwny był moment, kiedy zaproponowano mi, żebym poczuła główkę małego. Myślałam, że jest na zewnątrz, a tu musiałam włożyć w siebie palce i jak poczułam coś twardego TAM, to lekko spękałam

Przy tym porodzie chyba odmówię propozycji.
Same skurcze parte były spontaniczne. Urodziłam chyba na takich 3 czy 5 skurczach.
Nigdy nie zapomnę jak dostałam tego małego kurczaka do rąk. Najbardziej jego chudej dupki

I zapachu

Miłość? Nie, raczej zachwyt i bardzo surrealistyczne doświadczenie. Totalna radość i same uśmiechy. Mój mąż (twardziel nad twardzielami) uronił łezkę! A ja cieszyłam się jak głupia. Totalny high
Urodzenia łożyska nie pamiętam, bo byliśmy skoncentrowani na młodym. Zachwycił nas widok pępowiny. Szycie było zabawne, bo szyła mnie rezydentka chirurgii, patrzyła mi tylko w krocze i w pewnym momencie, kiedy uciekałam biodrami (nie dlatego, że bolało, ale chyba w obawie przed bólem, choć miałam znieczulenie) powiedziała do mnie "proszę ze mną nie walczyć", a ja się zaczęłam śmiać mówiąc, że robi coś przy moich bądź co bądź intymnych partiach. Jakoś tak to powiedziałam, że rezydentka też się zaczęła śmiać i chyba przypomniała sobie, że leży przed nią człowiek, a nie krocze. Aha! Momentu pęknięcia nie czułam wcale.
Po porodzie było dużo łez, wzruszeń, uścisków z położnymi, gratulacji. Atmosfera była taka, jakby każdy na sali świętował, nie tylko my z mężem. Studentka jeszcze mnie później odwiedzała na oddziale. I znów były uściski i łzy. Wspólnota bab
Z czystym sumieniem powtórzę – to był najpiękniejszy i najważniejszy dzień naszego życia. Myślę, że wszystko to była kwestia doskonałych warunków w szpitalu. Czułam opiekę, profesjonalizm, dano nam komfort, uwagę i poczucie bezpieczeństwa. Poród to z pewnością „moment przejścia”. Przynajmniej dla mnie. Stałam się wtedy kobietą.