Apel do przyszłych mam!
Dziewczyny, chciałabym podzielić się z Wami swoimi bardzo negatywnymi doświadczeniami z porodu w Poliklinice Arciszewskich, a przez to ostrzec te, które planują tam rodzić! Opiszę swoją historię ze szczegółami, chociaż wiem, że jest nieco przydługa. Nie dało się krótko, bo jedno wydarzenie wynika z drugiego. Wierzę, że te najbardziej zainteresowane z Was dotrwają do końca i same wyciągną wnioski. Byłam już bliska odpuszczenia sobie, bowiem dużo czasu minęło od mojego porodu i wiele się zmieniło. Ja jednak wciąż pamiętam traumę, którą tam przeżyłam.
Otóż zaszłam w nieplanowaną ciążę i przeżyłam szok! Nie byłam nastolatką, miałam stałego partnera, ale dla mnie nie był to dobry czas na dziecko. Umówiłam się do pierwszego wolnego lekarza w poliklinice, w nadziei, że wykluczy jednak ciążę. Trafiłam do Karwowskiego (nie nazwę go nigdy doktorem!). Od samego początku ignorował mojego męża - nie podał mu reki, nie zaprosił, aby usiadł, aż wreszcie w ogóle go wyprosił i przystąpił do badania. Ku mojemu przerażeniu potwierdził ciążę! Uwierzcie, było widać ze źle zniosłam tą wiadomość. Nie dałam rady wręcz ustać na nogach. A Karwowski z wielkim uśmiechem na twarzy patrząc jak próbuję się ubrać (nawet nie udawał że nie patrzy), rzucił pytanie: „Co pierwszy raz to pani popełniła?”. Żart był nie na miejscu, zmroził mnie, ale jakoś to przemilczałam, bo miałam większe zmartwienie.
Kiedy już przyjęłam do wiadomości że mój stan się zmienił, zebrałam siły i podpytałam koleżanki o innych lekarzy. Poleciły mi dr. Nowaka i jego wybrałam do prowadzenia ciąży. Okazał się bardzo miłym i kompetentnym lekarzem. Myślę, że zrozumiał, w jakiej jestem sytuacji i jego podejście do mnie dodawało mi otuchy. Nabrałam nadziei, że poród w poliklinice przy jego opiece odbędzie się bezproblemowo. Został poinformowany o wszystkich moich chorobach i dolegliwościach. Pomimo ciąży bez powikłań, ale za to przez problemy z biodrem, cukrzycą i depresją została podjęta decyzja o cc.
Jedna z wizyt kontrolnych wypadła w sobotę i nie było dr Nowaka. Musiałam pójść na badanie do lekarza dyżurującego. Traf chciał, że był to Karwowski! Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że mnie pamięta. Już na starcie zapytał urażonym tonem: „Co, nie spodobałem się na pierwszej wizycie?!” Następnie zbadał mnie tak boleśnie, jak żaden lekarz do tej pory (staram się nie myśleć nawet, że złośliwie) i odpowiadał na moje pytania tak, jakby był obrażony. Wróciłam do domu z kolejnym postanowieniem - nigdy więcej Karwowski!
Termin cc miałam wyznaczony na godzinę 12.00 w piątek, ale moja córka nie chciała czekać i o godzinie 3 nad ranem pojawiły się skurcze porodowe. O 4.00 zadzwoniłam do kliniki, aby poinformować, że zaczęłam rodzić. Pani, która ze mną rozmawiała powiedziała, że skoro mam skurcze, co 12 minut to nie musze jeszcze jechać. Ja jednak i tak wyruszyłam, ponieważ mam spory kawałek do Białegostoku. Powiedziałam też pani w recepcji, że musze mieć cc, a ona na to, że poinformuje mojego lekarza, i abym sobie tym głowy nie zawracała.
Zajechaliśmy o 4.40. W trakcie drogi bardzo nasiliły się skurcze, bałam się że nie dojadę. Miałam je co 2 min, okropnie silne. Pani dyżurująca, z którą rozmawiałam przez telefon zaprowadziła mnie do pokoju sypialnianego i poprosiła o położenie się do łóżka, podpięła KTG i wyszła. Miałam skurcz za skurczem, ból nie do opisania, ale jakoś trwałam licząc, że zaraz przyjdzie dr. Nowak i przewiozą mnie na cc.
Pani z recepcji wróciła po mniej więcej 20 minutach (właśnie miałam skurcz). Zerknęła na KTG i stwierdziła, że jeszcze nie rodzę, bo aparatura nie wykazuje żadnych skurczy. Ten wynik był dla niej bardziej wiarygodny niż to co ja czuję i widzi mój mąż, który cały czas był ze mną. Wychodząc z pokoju rzuciała, że dr Nowak będzie dopiero o 7.00, bo o tej godzinie zaczyna pracę. Okazało się, że nawet go nie poinformowała. Po chwili przyniosła mi dokumenty do wypełnienia. Ja już nie byłam w stanie odpowiadać na jej pytania, prosiłam tylko o znieczulenie. Mój mąż zajął się dokumentami, a ja kiedy chwilami łapałam oddech, zgłosiłam że miewam ataki hiperwentylacji, co pani niestety zignorowała. No i stało się! Z bólu i stresu dostałam hiperwentylacji. Wpadłam w panikę, zerwałam pasy od aparatury. Nie dość ze skórcze były już praktycznie ciągłe, z kręgosłupa i nie czułam swoich nóg to w dodatku bałam się, że uduszę się wraz z dzieckiem. Dopiero jak do tej „mądrej” pani dotarło co się ze mną dzieje postanowiła wezwać lekarza dyżurującego i położną. Dopiero teraz, prawie po godzinie pobytu w klinice zostałam zbadana. Okazało się ze mam juz 8 cm rozwarcia. I dopiero teraz uwierzyli, że rodzę! Oczywiście lekarzem dyżurującym był nie kto inny tylko Karwowski! Jego widok mnie dobił, znowu zaczęłam się hiperwentylować. Karwowski tylko burknął, abym się uspokoiła!
Nikt tak naprawdę nie kwapił się mi pomóc. Mój mąż musiał wyjść, bo w pokoju zrobiło się za ciasno, zaczął się schodzić personel. Musiałam sobie poradzić sama. Próbowałam złapać oddech, aby moje dziecko się nie udusiło i ja razem z nim. Po drugim ataku straciłam na chwile świadomość, nie na długo, bo ból mnie ocknął. Błagałam o znieczulenie. Bez skutku. Za to Karwowskiego najbardziej w takiej sytuacji intrygowała kwestia papierkowa. Padło pytanie:„Czy pani zaświadczenie o cc jest prawdziwe czy fałszywe? Nie mamy drugiego lekarza do asysty, a porodówki są zajęte. Będzie pani rodzić tu w tym łóżku i to bez znieczulenia, bo już za późno”.
To był dla mnie szok! I w tym momencie odeszły mi wody i zaczęła się ostatnia faza porodu. Personel wpadł w popłoch. Położna chyba chciała dodać mi sił, ale jej się to nie udało. Traciłam, co chwile świadomość nie byłam w stanie nawet poprosić, aby zawołali mojego męża. Usłyszałam jak lekarz kazał komuś znosić sprzęt do porodu, jakies inne pośpiesznie wypowiadane zdania i w tym momencie już wiedziałam, że nie doczekam cc. Czułam się tak okropnie, po prostu byłam pewna, że umieram. Prześladowało mnie uczucie, że nie dotrwam do końca, że nie ma przy mnie męża, nie zdążyłam się z nim pożegnać i że nie zobaczę dziecka! To było straszne! Potem zobaczyłam, że ktoś wbiegł do pokoju. To był dr. Nowak. Spojrzał na mnie i od razu kazał wieść na cc. Później od męża dowiedziałam się że to było o godzinie 6.15. Prawdopodobnie dopiero kiedy zorientowali się, że faktycznie rodzę to dopiero wezwali mojego lekarza. Czekali do ostatniej chwili, pomimo ryzyka.
Tego co było dalej prawie nie pamiętam. Jakieś strzępy świadomości. Zapamiętałam tylko zapłakaną twarz mojego męża (cały czas stał za drzwiami i nie wiedział, co się dzieje). Wtedy pomyślałam, że ostatni raz go widzę. W windzie dotarł do mnie głos położnej, która mówiła, abym nie parła, bo wyjdzie główka i nie będą mnie mogli ciąć. Następnie pamiętam czyjeś ręce, trzymające mnie chyba do znieczulenia i głos, który mi mówił, że za 3 minuty przestanie bolec. Następna świadoma chwila to był ogromny ból przy pierwszym cieciu, (chyba nie odczekali tych 3 minut), ale przynajmniej wiedziałam ze żyję. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam dziecko na moich piersiach. Córeczka urodziła się o 6.35.
Uważam ze podczas mojego porodu nastąpiło wielkie zaniedbanie ze strony personelu polikliniki. Mam do nich ogromny żal że nikt mnie nie zbadał, zaraz jak do nich przyjechałam, że nie uwierzono mi że rodzę, że o mały włos nie urodziłam naturalnie pomimo że miałam zdecydowane przrciwskazania. I przede wszystkim miałam nadzieje, że urodzę na porodówce, a nie w pokoju. Przez ignorancję personelu tej kliniki przeżyłam tyle bólu i strachu, że miałam myśli o umieraniu. Przez ich nieodpowiedzialne działania doprowadzili do tego, iż nie byłam w stanie przytomnie zobaczyć i poczuć moją córeczkę. Nie pamiętam pierwszych chwil spędzonych z nią. To nie tak miało być! Jak do tej pory było to najgorsze przeżycie jakie mnie dotąd spotkało. Dobrze, że w nagrodę dostałam cudowne dziecko.
A co do samego Karwowskiego to uważam że nie powinien być lekarzem, a już na pewno nie powinien zajmować się kobietami w ciąży. Może nie wszystkie mamy taki sam próg wrażliwości, ale na pewno wszystkie chcemy być traktowane po człowieczemu i z godnością. Pomimo, że potem spędziłam w klinice dwa dni wśród ładnych tapet i z telewizorem, zjadłam hotelowe śniadanie i obiad (zresztą zapłaciłam za to 2300!) to sama nigdy więcej już z niego nie skorzystam i nikomu go nie polecę!