METODA NAPROTECHNOLOGI
-
WIADOMOŚĆ
-
nick nieaktualnyNanatasza ja sie staram od ponad dwoch lat, teoretycznie moje hormonki byly w normie, tzn wedlug zwyklych lekarzy. Podwyzszona prolaktyna zostala zignorowana, wiec tak do konca nie wiem, czy moze to byc przyczyna niepowodzen u nas.
Leczenie w klinice nieplodnosci ograniczylo sie do jednej wizyty, trwajacej moze z 20 minut, gdzie uslyszalam, ze tutaj ciazy naturalnej to nie bedzie i mozemy zostac wciagnieci na liste ivf. Nawet nie probowali nas leczyc. Popatrzyli na wyniki moich hormonow, wyniki meza (nie za dobre, ale nie tragiczne), zbadali mi tez droznosc i na tym sie zakonczylo.
Ja mysle, ze duzo wiecej mozna w nazej sprawie zrobic, zanim sie palnie taka glupote, ze tutaj ciazy to nie bedzie!
Obserwacje wg modelu Creightona pokazuja, ze cos jednak moze u mnie byc na rzeczy z hormonami i ciesze sie, ze ktos chce sie przyjrzec dokladniej mojemu organizmowi.Asiak lubi tę wiadomość
-
Miałam napisać jak było ostatnio u doktorka.
tak jak wspomniałam-rozkleiłam sie "na amen".Doktorbardzo wyrozumiały-powiedział,że musimy, a ja przede wszystkim, przemyśleć co dalej.On zaakceptuje każdą decyzję,którą podejmę.Może zapisać mi zapas recept,żebym odpoczęła i pomyślała, jeśli chcę zakończyć leczenie to też OK,a jeśli adopcja-to tym bardziej nas wspiera.Ale powiedział,że szkoda byłoby kończyć to leczeni, bo pięknie reaguję na leki-rosną pęcherze(kilka dni później podjechałam do niego do szpitala na usg+pregnyl), niektóre Panie w ogóle nie miesiączkują a walczą.Ale powiedział,że wiary nie można tracić, bo musimy wiedzieć jaki jest sens tego co robimy.No i mamy pomyśleć o tej adopcji.Że mam wspaniałego męża,bo niejedna walczy sama.A że nie potrafi o tym mówić i wspierać mnie tak jakbym chciała-zazwyczaj tak faceci mają.Mam znaleźć w Opolu jakiegoś duchownego, z którym mogłabym na ten temat porozmawiać(tj.na nasz a nie niepłodności).Mam ponadto zrobić krzywą insulinową i testy na nietolerację pokarmową.
Hm, moje przemyślenia-ja już chyba naprawdę nie wierzę w powodzenie, ale boję się odpuścić, żeby za kilka lat nie mieć wyrzutów,że nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy.Adopcja-usiłują się od wizyty u lekarza dodzwonić do OA w Wodzisławiu-albo nikt nie odbiera,albo kierowniczka jest zajęt, nawet sekratarka nie może umówić nas na wizytę.Wkurza mnie to-gdyby nie fakt,że mogę sobie tym zaszkodzić, to powiedziałabym jej co o tym myślę!!!
Byliśmy w ubiegłą środę na mszy z modlitwą o uzdrowienie...
Co do walki-na tą chwilę postanowiliśmy,że walczymy do Adam 40tki czyli do sierpnia przyszłego roku( do mojej nie chcemy-mam wcześniej 40, bo w marcu;-) -sprytne, co?)
Trochę mega dół mi minął, bo znów robięgeneralne porządki, dotarła do nas projekt domu, więc trochę innych zajęć zaczyna przybywać
Muszę się was jescze poradzić, zanim udam się do lakarza-czy po tych lekach, które bierzecie macie jakieś "sensacje" jelitowo-żołądkowe? Bo mam takie gazy+ inny kolor kupy, ponoć świadzcy o niedomaganiach wątroby.Ale ostatnio też pokochałam soczewicę i ciecierzycę.No i brzuch mam jak balon.Chyba fitness mi się kłania." Bóg nie wysyła nas na pole bitwy bez potrzebnego nam sprzętu" -
Ewosinska-doskonale Cie rozumiem.Ja tez lapie sie na tym, ze jakos tak nie do konca wierze, ze sie uda.To tak od niedawnego czasu sie pojawilo.Moj Fum dalej niewzruszenie wierzy w sukces a ja zaczynam powoli watpic.
W podobnym wieku jestesmy , ja niedlugo koncze 38.Jakas nadzieje mi daje Malgorzata Kozuchowska-slyszalam, ze tez sie przez lata leczyla napro i urodzila w wieku 43 lat.
Ale mysle, ze to jeszcze nie czas sie poddawac i dalej bede walczyc.
Msza z modlitwa o uzdrowienie to bardzo dobry pomysl, tez sie wybieramy.
Nie tracmy nadziei.Poki jest szansa trzeba walczyc.Ewosińska lubi tę wiadomość
Niech nasza droga będzie wspólna. Niech nasza modlitwa będzie pokorna. Niech nasza miłość będzie potężna. Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać. (Jan Paweł II)
-
nick nieaktualnyEwosińska i Fuma
Jestem co prawda trochę od Was młodsza ale rozumiem Wasze rozterki i problemy
Mi się wydaje, że przede wszystkim musimy pogodzić się ze swoją sytuacją, bo inaczej padnie psychika. Adopcja jest sprawą szalenie ciężką ale nie jest końcem. Jest dopiero początkiem wszystkiego. Ja wychodzę z założenia że TRZEBA walczyć póki są siły ale należy też myśleć o innych wyjściach z sytuacji.
Chciałam się z Wami wszystkimi podzielić moimi przemyśleniami - otóż strasznie mnie denerwuje to, że na adopcję trzeba czekać zwykle 2-3 lata. To dla mnie bardzo smutne ponieważ my i tak już bardzo długo czekamy. Walczymy, co jest dowodem na to, że decyzja o dziecku jest bardzo przemyślana. A tu trzeba jeszcze udowadniać że chce się być dobrym rodzicem...
"Normalna" para czeka na narodziny dziecka zwykle krócej niż rok od momentu podjęcia decyzji.
A my, dziewczyny z problemami, nie dość, że czekamy już kilka lat to od momentu decyzji o adopcji czeka nas koleje kilka.
Wiem, że tak trzeba i że to generalnie dla dobra dzieci ale taka złość we mnie ostatnio
-
KMK,
Nie mnie wypowiadać się w tym temacie, bo już dzieci mam... ale w sumie gdzieś w tyle głowy o adopcji też myślę. Choć to z pewnością zupełnie inne myślenie niż Wasze.
Natomiast wiem, że u nas w ośrodku adopcyjnym zdarza się, że pary już po roku zostają rodzicami. Chyba właśnie około roku trwa przygotowanie/ kursy - mnie więcej tyle co czas ciąży (to też jest przemyślane!) i czasem dzwonią, że Maleństwo czeka na rodziców dość szybko. Pewnie to zależy od oczekiwań przyszłych rodziców.
Inna sprawa, że rodzicielstwo naturalne jest wspierane naturalnymi hormonami itp. A adopcja to jednak zmierzenie się z zupełnie inną sytuacją. Myślę, że ci z ośrodka muszą mieć przekonanie, że rodzice są już psychicznie gotowi na podjęcie tych wyzwań. Bo czym innym jest dziecko z "moimi genami", a czym innym przyjęcie dzieciątka z różnymi już obciążeniami (bo jednak większość maluchów nie pochodzi ze środowisk, gdzie mamy dbały o siebie w ciąży), przyjęcie myśli, że Maluch za jakiś czas może chcieć poznać biologicznych rodziców... to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Dlatego podziwiam osoby, które otwierają swoje serca na dzieci "nie z brzuszka, tylko z serduszka"KMK lubi tę wiadomość
"Zamienię pustynię na pojezierze,
a wyschniętą ziemię na wodotryski." Iz 41,18
-
cześć dziewczyny. Ja jestem pacjentką dr Wasilewskiego. leczę się u niego około dwóch lat i niestety bez efektu. Dużo czytałam o naprotechnologi, na różnych forach i stwierdzam, ze schemat leczenia jest taki sam u każdego, niestety nie u każdego działa. Najpierw obserwacje, badania hormonalne, laparoskopia, histeroskopia, później wprowadzenie diety - czyli konsyltacja u żony dr Wasilewskiego. Nie wiem, może i jest to skuteczna metoda ale ja już straciłam wiarę, że się uda. Uważam, że w napro bardzo dobra jest diagnostyka, jednak nie zawsze prowadzi ona do ciąży. Obecnie jestesmy na etapie starania się o adopcję - od września rozpoczynamy szkolenie dla rodziców adopcyjnych. Jeżeli chodzi o dr Wasilewskiego mam mieszane uczucia. Najgorsze jest to, że nie przedstawił nam od razu planu leczenia, tylko dopiero po roku zaproponował laparoskopie i histeroskopie, gdzie okazało się, że miałam bardzo dużo zrostów i tak naprawdę cały rok lczenia i tak nie dałby ciąży. WIęc powinno się moim zdaniem od tego acząć. Wprowadzenie diety też powino się zacząc od początku, a nie jak już po dwóch latach nie ma efektu. Do tej pory tak do końca nie mam postawionej diagnozy: tylko wzmianki o złym poziomie hormonów, potem była wina zrostów, a teraz to dieta. Wydaje mi się, że jest to troche przeciągane w czasie, mysdlenie oczu, no i niestety duży koszt. W ciągu tych dwóch lat wszystkie badania, wizyty i lekarstwa wyniosły nas ponad 10 000 zł. Wiem, że nie jest to duża "cena za dziecko"
, ale mimo wszystko to boli.Muszelka -
Muszelka, o jakiej cenie "za dziecko" Ty mówisz? Z tego co napisałaś wynika, że dziecko to dla Ciebie "produkt", a wierzę, że tak nie myślisz, poszłaś do Wasilewskiego, wydałaś 10 tyś a produkcja się nie udała, kasy dużo, efektu nie ma, jesteś rozgoryczona.
Nam Wasilewski już na pierwszej wizycie powiedział jasno i wyraźnie, - "że on zrobi wszystko co w jego mocy, żeby nam pomóc, ale ostatnie słowo należy do Tego na górze". Nigdy nie dawał nam gwarancji na sukces, bo nie jest cudotwórcą, pewnie gdyby to zależało od niego, każda jego pacjentka miałaby dziecko, a tak niestety nie jest, napro diagnozuje i leczy, niestety gorzka prawda jest tak, że nie każdej z nas uda się zajść w ciążę dzięki temu leczeniu, być może cześć z nas nigdy nie będzie miała dziecka poczętego droga naturalną.
Co do planu leczenia, to nie wiem, czy coś takiego można stworzyć na pierwszych wizytach i trzymać się tego 2 lata. Widocznie skoro laparo zlecił dopiero po roku, to wcześniej chciał zrobić porządek z Twoimi hormonami, bakteriami, itp. Mnie na laparo skierował po 2 miesiącach leczenia (moją decyzją było odciągnięcie tego jeszcze o kolejne 2 m-ce). Podobnie jeśli chodzi o dietę, nie sądzę, że przymusił Cię żebyś korzystała z usług jego zony, mogłaś wybrać innego dietetyka. Faktem jest, że odpowiednia dieta przy staraniach, też jest bardzo ważna.
Bronie Wasilewskiego, ponieważ miałam wcześniej 6 rożnych lekarzy i albo brakowało im wiedzy, albo zwyczajnie naciągali na kasę, albo zbywali wysyłając od razu na in vitro. Wasilewski jako jedyny kompleksowo się nami zajął, ufam mu, nie czuje się naciągana i przede wszystkim nigdy mi nie obiecywał, ze uda się naturalnie zajść w ciąże, jeżdżę do niego na wizyty 700 km w obie strony z pełna tego świadomością.
Jeszcze jedno, skoro masz zrosty, to pewnie masz endometriozę, ja zresztą tez, i ona pewnie jest winowajcą braku ciąży. To podstępna choroba, która zatruwa nasz organizm i robi z nami co tylko chce.
Super, że zdecydowaliście się na adopcje, macie długa drogę za sobą, dojrzeliście do bardzo trudnej decyzji, teraz szczerze życzę Wam powodzenia, oby procedury były krótkie i żebyście jak najszybciej dostali maleństwo.
Co do czekania 2-3 lata na dziecko z adopcji, to wcale tak nie jest. Zdecydowanie dłużej czeka się na noworodka, ale na starsze dzieci np. 2-3 letnie czeka się koło roku wliczając szkolenia. Moja koleżanka - szkolenia zaczęli we wrześniu 2013, w sierpniu 2014, mieli już pełną dokumentację, a w grudniu 2014 dostali telefon, że czekają na nich 2 dziewczynki - siostry (2,4 latka), od razu się zdecydowali, teraz są najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem, na dziecko czekali 8 lat.majeczka87 lubi tę wiadomość
-
nick nieaktualny@ Muszlelka
Ja rozumiem Twoje rozgoryczenie. Całkowicie rozumiem.
Niestety przykra prawda jest taka, że do naprotechnologa trafiają zwykle te najgorsze przypadki - te leczone już kilka lat, z fatalnym stanem zdrowia i z problemem, który ciężko znaleźć.
I niestety obawiam się, że sporo z nas w ciążę nie zajdzie. Warto mieć tego świadomość.
I warto jest jeszcze mieć siłę do powiedzenia "koniec leczenia", szczególnie gdy lekarz jeszcze chce walczyć.
Wiadomość wyedytowana przez autora: 5 czerwca 2015, 09:09
-
Mówiąc "cena za dziecko" nie miałam na mysli, że dziecko to produkt!Ale to, że koszty leczenia są bardzo duże i prawda jest taka, że dałabym wszystko żeby miec dziecko, nie mówiąc o pieniądzach, i innych wyrzeczeniach. Uważam również, że niestety nie mając pieniędzy nie ma szans na podjęcie leczenia w naszym kraju.Zrosty miałam po przebytej wczesniej operacji - torbiel jajnika. Moje zdanie jest takie, że dr Wasilewski stosuje standardowe procedury naprotechnologii i że ścieżka leczenia jest z góry ustawiona, a pacjentka nie jest do końca informowana o kolejnych etapach. Wiem, ze nie wszytsko można przewidzieć i po to jest cala diagnostyka, ale uważam, że już na pierwszych spotkaniach powinien informowac o dalszych kosztach leczenia. Rozmawiałam z wieloma dziewczynami, które się u niego leczą i u każdej było tak samo. Nie żałuję, że leczyłam się u niego, jednak uważam, że nie do końca potraktował mnie indywidualnie. Takie mam odczucia.Muszelka
-
Muszelka bardzo przykre to co piszesz, ja chyba bardzo chce wierzyć, że Wasilewski nam pomoże, tylko co jeśli nie? Może faktycznie rzucić to całe leczenie w cholerę, bo koszty faktycznie są ogromne, my przez 3 lata wydaliśmy sporo ponad 10 tys.
Może macie rację, lekarz będzie chciał walczyć, bo to dla niego chleb powszedni, on z tego żyje, tylko nie wiem czy mam tyle siły w sobie, żeby już powiedzieć "koniec leczenia" -
Asiak - ja nie chcę nikogo zniechęcać czy odradzać. Oceniam poprostu realnie swoja sytuację. Jestem osoba wierzącą i poprostu uważam, że nie zawsze się udaje. Być może jest nam ropzisana inna droga do bycia rodzicem. Ja nie widzę już szans żeby napro mi pomogła. Owszem będę stosowac się do zaleceń dietetyka, będę proadzic dziennik obserwacji ale mam teraz już wewnętrzny spokój, nie stresuje mnie kolejna misiączka, testów już też nie robię. Jeżeli Bóg będzie chciał obdarzyć mnie dzieckiem to to się stanie. WIerze w to. Ja już nie mam siły do walki. Jeżlei chodzi o adopcję to jestem na nią gotowa i zawsze brałam ją pod uwagę. Wierze w to mocno, że tym rzem oczekiwania przynisoą skutek.
Jeżeli uważasz, że jeszcze chcesz walczyć to kontynuuj leczenie. Najgorsze będzie świadomość, że mogłaś coś jeszcze zrobić a nie zrobiłaś. Trzymam kciuki:)Asiak, KMK lubią tę wiadomość
Muszelka -
nick nieaktualnyŻeby nie było - ja taka "mądra" jestem w teorii.
Bo w praktyce też nijak nie umiem sobie poradzić ani tym bardziej zaakceptować sytuacji.
A "koniec leczenia" ogłaszam wszem i wobec CO MIESIĄC od kilkunastu miesięcy...
U mnie teraz 37cs. I co? Dociągnę do 40stki? A potem "do urodzin" a jak się nie uda to "do świąt"?
Nie wiem jak Wy ale ja bardzo bym chciała obudzić się pewnego dnia, powiedzieć "koniec starań i leczenia" i poczuć absolutny spokój wewnętrzny.
Ewosińska lubi tę wiadomość
-
KMK -ja też tak mam! Zastanawiam się czy ciągniemy do 40,ale konkretnie do moich urodzin, czy do urodzin męża, czy może do Bożego Narodzenia...
Też pragnę kiedyś obudzić się pewnego dnia i rzec KONIEC, i podobnie jak Ty , od kilku lat obwieszczam konie leczenia co miesiąc
Ach, doły mnie jakieś dopadają-@ się zbliża, progesteron spada, do doopy to chyba...
suwansa lubi tę wiadomość
" Bóg nie wysyła nas na pole bitwy bez potrzebnego nam sprzętu" -
Cześć dziewczyny
Czytam Wasze ostatnie posty i tak jak bym czytała o sobie. Chociaż my dopiero w środę mamy pierwszą wizytę u dr Wasilewskiego to boje się, że jednak napro nam nie pomorze. Za nami 51 cs jedyny plus jest taki, że ja jestem młoda ale mój mąż w grudniu kończy 40
Czasami też chciałabym wstać i powiedzieć koniec, poczuć wewnętrzny spokój i zacząć żyć ale nie umiem wiem o co a właściwie o kogo walczę i jakoś tak nie umiem się poddać może dlatego że cały czas mam poczucie, że jeszcze nie wszystko zrobiliśmy.
Ja bardzo mocno podziwiam osoby decydujące się na adopcję bo to bardzo trudna decyzja, szczególnie zaakceptowanie faktu, że to dziecko to nie nasze geny i świadomość, że geny rodziców biologicznych mogą się kiedyś odezwać. Prawda jest taka, że nasza osobowość i charakter to w 20 % geny a w 80 % środowisko wychowawcze więc niestety istnieje ryzyko, że te złe geny się odezwą bo wiadomo, że w domu dziecka nie ma sierot są tylko dzieci z rodzin patologicznych. Dlatego ja naprawdę podziwia osoby decydujące się na adopcję i cieszę się, że tacy ludzie sąstarania od lutego 2011
6 lekarzy żadnej konkretnej diagnozy
Czerwiec 2015 - naprotechnologia
Grudzień 2015 - laparoskopia (PCO, endo, naprawa źle zbudowanej macicy)
WALCZYMY !!