Dziewczyny jeszcze raz dziękuję wszystkim.
A teraz o porodzie..Wszystko zaczęło się w nocy z niedzieli na poniedziałek(z 14 na 15.08) kiedy jak zwykle wstałam do wc.Wysikałam się i nagle usłyszałam takie puk w środku ,po czym natychmiastowo wypadł czop i zaczęla ze mnie chlustać woda.Nie miałam najmniejszych wątpliwości,że właśnie nadszedł ten moment.W panice próbowałam znaleźć jakąś grubszą podpaskę i biegałam z pomieszczenia do pomieszczenia jak oszalała.w Miedzyczasie dorzucałam do torby do szpitala ostatnie potrzebne rzeczy i zadzwoniłam po mojego,który akurat miał nockę w pracy.Przywiózł go sam kierownik a potem zawiózł nas do szpitala(w tym czasie cały czas się ze mnie lało,krew też,i dziwiłam się ,że aż tyle tego..).Zrobili mi ktg i wywiad,ale wtedy jeszcze poza wodami nic nie zapowiadało rychłego porodu.Dali mnie na salę,gdzie miałam czekać na skurcze a mojego odesłali do domu mówiąc,że jak zacznie się dziac coś więcej,to go zawiadomimy.Po pierwszych skurczach wzięli mnie na fotel,ale to było rozwarcie dopiero na 2 palce.Co trochę robili takie krótkie ktg w celu obserwacji dzieci.Powiedzieli ,że jeśli bóle zaczną się nasilać i być częstsze ,to mam dac im znac.Te coraz mocniejsze miałam około 13.00 ale tylko powiedziałam co ile min są.W międzyczasie poradzili mi iść pod prysznic,co miało niby zmniejszyć ból.Tymczasem u mnie tylko się zwiększał.Siedziałam i kurczowo trzymałam się krzesła,kiedy nadchodził kolejny skurcz.Już niemal nie było między nimi pauzy i pomyślałam czy zdążę do pokoju pielęgniarek między jednym a drugim.Poszłam.Wzięli znowu na sprawdzenie a tam było już rozwarcie na 8palców.Doktorka szybko wykonała tel na salę porodową,po czym z pielęgniarką wzięly mnie pod pachę i kazały szybko biec.Powiedziałam,że nie mogę,bo czułam już potrzebę parcia,ale one stwierdziły,że właśnie muszę biec,jeśli nie chcę urodzić na korytarzu.Nawet nie wiem kiedy znalazłyśmy się na sali porodowej,miałam wrażenie jakbyśmy wręcz przelecieli przez ten korytarz.Szybko na fotel,nagle zebrało się tam wiele pielęgniarek i lekarzy.Ból powodował,że trzęsłam się jak przy gorączce i tylko pytałam czy mogę już przeć.Mowili mi jak mam oddychać,a w międzyczasie parłam.Pierwszy rodził się synuś i to było dość bolesne,ale nie płakałam ani nie krzyczałam.Donieśli mi telefon,abym mogła zadzwonić do mojego, który nie zdążył już na poród syna.Potem dali mi pare min na odpoczynek,a mnie dosłownie odeszły wszelkie bóle.Na podtrzymanie akcji coś mi wstrzyknęli i znowu poczułam potrzebę parcia.Znowu pouczenie jak mam oddychać i kiedy przeć,jeszcze przytrzymali mi brzuch aby czasem córcia w tym czasie nie zmieniła pozycji.Urodziłam ją za drugim mocnym parciem,po 8min od urodzenia synka.
Oczywiście pokazali mi dzieci i położyli na brzuch.Gratulowali i dziwili się jak dzielnie poradziłam sobie z urodzeniem bliźniąt.Powiedziałam ,że są małe,więc dlatego łatwo poszło,a oni stwierdzili,że urodziłabym jeszcze nie jedno dziecko,tak dobrze mi to szło.
Potem zaczęlo się szycie i było dość nieprzyjemne.Po wszystkim kazali mi się wysikać,ale ja nawet nie czułam czy mi się chce czy nie,mimo to próbowałam.Po pewnym czasie kazali mi iśc pod prysznic,było mi bardzo słabo,myślałam że zemdleję w czasie mycia(w czasie porodu straciłam jakies 750ml krwi).Potem z pielęgniarką i moim wróciliśmy do sali, gdzie leżałam przed porodem.Na początku potrzebowałam pomocy przy wstawaniu,przekręcaniu się i wszystkim,ale już w nocy sama doszłam do wc.Nadal było mi bardzo słabo ale postanowiłam to pokonać.Bardzo chciałam zobaczyć jeszcze moje dzieci,ale zabrano je piętro wyżej na oddział wcześniaków.I tego wieczoru już nie starczyło mi sił,aby tam iśc.Za to rano przyszła pielęgniarka i mnie do nich zaprowadziła.Leżeli w inkubatorach,ale tylko ze względu na utrzymanie ciepła.Dostali dobre oceny apgar-synuś po 10pkt po 1min,po 5 i po 10min,a córcia 9pkt po 1min,8 pkt po 5min i 10 pkt po 10min.
Przystawili mi ich w celu pobudzenia laktacji i tego dnia chodziłam tam co 3godz.Następnego dnia rano już wypisano mnie z oddziału położniczego i przenieśli do dzieci ,ale już nie jako pacjentkę ,a opiekunkę dzieci.
Walczyłam o laktację.Tego dnia dzieci zostały jeszcze w inkubatorach,a ja co 3godz regularnie ich przystawiałam,mimo ze nic nie leciało.W czwartek przeniesiono ich już do mnie na salę i pokazali jak przewijać,karmic itd.Myślałam ,że nie mam pokarmu,ale okazało się,że to dzieci nie umiały jeszcze ssac,co spowodowało zastój mleka w piersiach i strasszny ból.Dostałam oksytocynę do nosa,miałam odciągac pokarm,nadal przystawiać dzieci i brac gorący prysznic po każdym przystawianiu,aby mleko zaczęło schodzić.Męczyłam się tak przez półtora dnia,brałam prysznic co 3h nawet w nocy.Prawie nie spałami chodziłam już jak zombi,aż w końcu przyszła jeszcze większa kryza kiedy synuś zaczął przygryzać mnie przy "karmieniu" i z bólu nad tym płakałam.
Denerwowało mnie,kiedy wszystko kazali mi robic na czas,bo kiedy np. córcia już nauczyła się ssac,to nie mogłam jej powiedzieć: możesz ssac tylko 10 min,bo tak kazały pielęgniarki.
Było ciężko,ale każdego dnia czułam się lepiej fizycznie,choc psychicznie wykańczało mnie,że synuś nie umie ssac.Dobrze,że pił chociaż z butelki.W 3dni z zerowej laktacji,rozkręciłam ją na tyle,że pokarmu starczało mi dla obojga dzieci.
Czekałam z niecierpliwością aż dzieci zaczną przybywać,powoli nadrabiali ubytek wagi po porodzie ,ale lepiej szło to synkowi,którego czasem dokarmiano mlekiem bebe dla wcześniaków.Córcia późno zaczęła nadrabiać,a dodatkowo miała silniejszą od synka żółtaczkę.Doktorka miała dylemat co z nami,bała się czy dzieci będą się najadać i czy będę wiedzieć ile zjadły,bo w szpitalu oczywiście oprócz zajmowania się dziecmi miałam też papierkową robotę-musiałam zapisywać każde karmienie,temperaturę,i to co wydalali,wazyc ich przed kadym karmieniem itd.
W końcu zdecydowała,że nas wypiszą w piątek,co oznajmiła mi tego samego dnia.
Nadal staram się utrzymywać "reżim" ze szpitala,karmienie co 3h,kąpanie,mierzenie temp(przynajmniej 2razy dziennie-po wyjściu z inkubatora mieli problem z utrzymaniem ciepłoty ciała),ściąganie pokarmu.Jedynie co ,to na chwilę postanowiłam odpocząć od przystawiania synka,bo kosztowało mnie to za dużo bólu i żadnego porządanego efektu(max wyciągał ode mnie ok 30 ml mleka,a teraz z butelki je już po 70ml).
Nadal chodzę niewyspana,przez co strasznie podrażniona,przez co bardzo szybko się denerwuję i potrafie rozpłakać o głupstwo.Mimo to z każdym dniem jest o ciut lepiej,wykorzystuję na spanie czy odpoczynek nawet 10-min chwile.Acha,muszę dodac,że mój wziął sobie urlop na nasz powrót ze szpitala i pomaga mi przy wszystkim,wstaje do dzieci nawet w nocy.
Napisałam niemal poemat,ale wreszcie mi sie udało opisac ostatnie wydarzenia.
Ps.Na dzień dzisiejszy w ogóle nie czuje się jakbym rodziła,nic "tam" mnie już nie boli,mogę wreszcie swobodnie i szybko chodzic,a nawet pomału już biegac.Szybko wróciłam do dawnej formy i do wagi sprzed ciązy został mi tylko 1kg d zrzucenia.
Pozdrawiam wszystkie przyszłe i obecne mamusie!
kataloza, żonaAnia, nowatorka, marta258, Izieth, Allmita, mus.zka lubią tę wiadomość
kataloza, żonaAnia, nowatorka, marta258, Izieth, Allmita, mus.zka lubią tę wiadomość