Łódź
-
WIADOMOŚĆ
-
Dziewczyny, znalazłam dłuższą chwilę, więc postanowiłam opisać swój poród.
Pisałam, a wspomnienia wracały...
Miało być krótko, ale nie wyszło...
Dzień wcześniej, w środę 8 marca około godziny 17stej pojawiło się brązowe plamienie, zaczął odchodzić czop. Z jednej strony się przestraszyłam a z drugiej cieszyłam się, jak mała dziewczynka, że coś zaczyna się w końcu dziać! Szukałam informacji w Internecie, czy to już jakiś znak? Opinie były podzielone: mogę urodzić za kilka godzin a również za tydzień.
Gdy Mąż wrócił z pracy, powiedziałam, mu co się dzieje, że wszystko możliwe, ale na spokojnie, bez paniki.
Chyba coś przeczuwałam, bo postanowiłam się naszykować, długi prysznic, mycie włosów itd, dopakowanie ostatnich rzeczy do torby. Mąż mówił, o kolejnym dniu w pracy, a ja na to z uśmiechem, że może wcale nie pójdzie jutro do pracy, bo będziemy w nocy jechać do szpitala, ale ciągle w to nie wierzyłam.
O 3.30 wstałam do toalety i poczułam, że odchodzą wody, lekko czerwone.
I znów strach, ale i dziwne podniecenie, że to już!
Uspokoiłam się obudziałam Męża, hasłem "Chyba odchodza mi wody". Był gotowy do wyjścia w kilka minut Tylko ja się zastanawiałam, czy dobrze, że jedziemy, czy nie za wcześnie, a może to nie to, pewnie odeślą nas do domu. Mąż zapewniał, że dobrze, że jedziemy, muszą sprawdzić wszystko i mam się nie przejmowac.
O 4.20 byliśmy w aucie, 15 minut i pod szpitalem. Wody ciągle się sączyły, w między czasie zaczął mnie pobolewać brzuch jak na okres, ale sama nie wiedziałam, czy na prawdę, czy sobie coś wmawiam.
Lekarz mnie zbadał i stwierdził, że owszem, wody odchodzą, ale mogłam poczekać jeszcze, skoro nie mam skurczy, ale na oddział mnie przyjęli.
Podpięli pod KTG, siedziałam tam chyba ze dwie godziny, z ręcznikiem pod pupą, skurczy KTG nie wykazało. Zbadała mnie położna, wody odchodzą, ale rozwarcia brak.
Przed godziną 9tą trafiłam na salę porodową, przebrałam się i podłączyli KTG. Obchód, lekarz stwierdził, tak jak położna, nie ma rozwarcia, skurczy większych brak, więc po 12stej podamy oksytocynę, na rozkręcenie akcji.
I tu się przeraziłam! Tak nie chciałam tej oksytocyny, tego wywoływania! Tak się bałam, słyszałam, że skurcze po tym są okropne.
I chyba jednak się nie myliłam.
Przyszło południe, kroplówka podłączona. Nagle Małemu zaczyna spadać tętno do 70!
Ja panika, łzy, położna każe oddychać miarowo itd... Po kilku chwilach tętno wraca do normy.
Skurcze się nasilały, przestało być wesoło, napawrdę zaczęło boleć.
Ok. 14stej badanie, rozwarcie na 3-4 cm. Prysznic, Mąż cały czas był przy mnie. Nie wiem, jak bym sobie poradziła bez niego!
Prysznic nie pomógł za bardzo, w chwili skurczy zjźdżałam dosłownie po płytkach na dół... I tu w mojej głowie jakiś kryzys pod hasłem "Nigdy więcej! To mój pierwszy i ostatni poród!"
Kolejne badanie, rozwarcie większe, pytanie czy chce znieczulenie.
Wahałam się, pytałam Męża, co robić? On był na tak, chciał mi ulżyć. A ja przy kolejnym skurczu wykrzyknęłam do położnej, Męża i całego świata, że chcę znieczulenie!
Około 15stej przyszło dwóch lekarzy, jeden kłuł, drugi mnie trzymał, żebym się nie ruszała. I bardzo dobrze, bo sama bym nie dała rady usiedzieć nieruchomo, zwłaszcza, że lekarz wkłuwał się chyba na 4 razy w kręgosłup.
Stwierdził, że mam bardzo zwichrowany kręgosłup.
Ale się udało i przez jakieś dwie godziny był spokój, trochę się zdrzemnęłam, odpoczęłam, nie czułam już skurczy.
Po 17stej położna mnie zbadała, rozwarcie na 7-8 cm. Położna stwoerdziła, jeszcze, że wyczuwa mały obrzęk na główce...
Ale skurcze ucichły, więc decyzja: oksytona raz jeszcze.
Pomyślałam, że już wiem, co to znaczy, jak to boli, rozwarcie coraz większe, dam radę.
Podłączenie kroplówki, nawet nie zaczęła działać na mnie. Ale podziałała na Synka, któremu znów zaczęło spadać tętno! Znów do 70, może mniej, nie wiem...
Płakałam, położna próbowała mnie uspokoić, kazała oddychać itd. Pobiegła zadzwonić. słyszałam tylko, jak mówi, że tętno spada.
Przyszedł lekarz, oboje stwierdzili, że nie ma sensu dalej czekać... Ja Przerażona, spanikowana, płakałam (Mąż akurat wyszedł dosłownie na chwilkę kiedy to wszystko się działo).
Pytanie od lekarza: "Czy zgadza się pani na cesarskie cięcie?" Ja przerażona, odpowiadam "Mam wyjście?"
Przyszedł Mąż, przez łzy mówię mu, że musimy ciąć, on pokiwał tylko głową i zapewniał, że wszystko będzie dobrze.
Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej zrobili tą cesarkę... Nie bałam się operacji, było mi wszystko jedno! Chciałam, żeby pomogli mojemu Synkowi!
Mąż pomógł mi zmienić koszulę, zapytałam położnej, czy może być ze mną. Odpowiedziała, że teoretycznie tak, ale nie ma teraz czasu, żeby go przebrać.
Zawieźli mnie na salę, tam znów Ci sami lekarze, którzy robili znieczulenie. Nie musieli mnie już kłuć, podali tylko znieczulenie, położyli...
Kątem oka widziałam wbiegającego na salę Męża w ubraniu ochronnym. Ucieszyłam się strasznie, że zdążył.
Leżałam tam na stole, Mąż głaskał mnie po głowie a ja nagle poczułam ból, tam w dole!
Lekarz dodał 50tkę czegoś i powiedział, że mogę przysnąć.
Zdążyłam tylko powiedzieć, że kręci mi się w głowie...
I odpłynęłam... W mojej głowie pojawiały się jakieś chore, ale śmieszne wizje, jakieś planety, ufoludki! Byłam przekonana, że się śmieję!
Słyszałam, gdzieś w oddali płacz dziecka, ale absolutnie wtedy nie kojarzyłam, że to mój Syn!
Gdy się przebudziłam czułam, że coś rusza moim brzuchem, nie byłam w stanie jeszcze nic powiedzieć, tylko łzy same mi leciały, płakałam. Zastanawiałam, się czy już po wszystkim, czy to jeszcze mój Syn kopie mnie w brzuchu.
Gdy minęła chwila, choć dla mnie to byłą wieczność, zdołałam zapytać, gdzie mój Syn? "Wszystko w porządku, Synek jest z tatą, kanguruje go..."
Płakałam dalej... Pytali, czemu płacze? Odpowiedziałam "Bo wszystko przespałam..."
Przewieziono mnie na salę pooperacyjną, byłam nieobecna, w szoku, spłakana, kompletnie nie wiedziałam co się dzieje! Przyszła moja siostra (była w szpitalu od samego rana)
Powiedziała, że wszystko ok, chyba pokazała mi kilka zdjęć, nie pamiętam...
Dopiero po jakimś czasie, przyszedł Mój Mąż, przywieźli do mnie mojego Synka!
Położyli go na piersi, był taki malutki i śliczny!
Byłam w szoku, że jeszcze przed chwilą ten cud był w moim brzuchu!
Mąż mówił mi przez łzy, że jest ze mnie dumny, że byłam dzielna, że mi dziękuje za Syna. Że jest piękny i Nasz. Nasze Cudo!
Jestem mu bardzo, bardzo wdzięczna mojemu Mężowi, że cały czas był ze mną! Był dla mnie ogromnym wsparciem, nie wyobrażam sobie tego całego dnia bez niego.
Byłam szczęśliwa, ale zszokowana... Ciągle nie wierzyłam, że wszystko skończyło się w ten sposób!
Ale najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze i dziś jesteśmy już razem, w trójkę.
Mój Syn jest przecudowny!
Wiadomość wyedytowana przez autora: 24 marca 2017, 18:55
-
ATA twoja historia mnie wyruszyła, wróciły wspomnienia. Pięknie napisałaś o obecności męża, ja czułam to samo. Wsparcie i obecność męża dała mi bardzo wiele i szczerze wam powiem, że każda kobieta ma prawo decyzji ale jak słyszę o sytuacjach że rodzi się bez męża /partnera z obaw przed tym że mąż zobaczy cie w takiej sytuacji i potem będzie miał wstręt czy inne takie to żal mi takich dziewczyn, takich par. To takie ważne że jest się w tym razem. Dla mojego męża to też było coś niesamowitego i mówi o tym z dumą. Wracając do twoich wspomnień, najważniejsze że wszystko skończyło się dobrze. Że lekarze i położna czuwali, nie zostawili cie samej sobie. Z którą położna rodziłas?
A napisz jeszcze dlaczego tak długo byliście w szpitalu? -
Jejku, Ata, czytałam to ze łzami w oczach. Ale historia! Dłuuugo to trwało... i dużo przeszłaś. Ale byłaś pod dobrą opieką i zgadzam się w 100% obecność męża jest MEGA ważna. Bardzo to pomaga. Ja nadal twierdzę że bez Marcina nie dałabym rady. To duże wsparcie psychiczne. I wcale nie zmieniło to nic na niekorzyść naszego związku czy pożycia seksualnego. Nawet bym powiedziała że to nas do siebie zbliżyło
P.S. wstawisz nam fotkę swojego dzielnego małego mężczyzny?
Wiadomość wyedytowana przez autora: 24 marca 2017, 21:36
-
marta258 wrote:Dominique, ja, Agata i Ata rodziłyśmy w Medeorze na nfz. Ja miałam planowane cc, Agata sn a Ata po próbie sn miała cc. Ja jestem bardzo zadowolona z wyboru tego szpitala, mają dobrą opiekę, miłe pielęgniarki, lekarze też ok Jak będę jeszcze w ciąży to poród tylko tam
Jeśli chodzi o Medeor to słyszałam że za znieczulenie przy sn płaci się 500 zł, czy to prawda? Na ich stronie jest informacjaj że sale poporodowe są 3, 2 i jednoosobowe. Czy te jednoosobowe są dodatkowo płatne? I w sumie najważniejsze pytanie - z którą położną rodziłyście? Czy jest możliwość żeby "zażyczyć" sobie konkretną położną, oczywiście odpłatnie?
Cytrynka -
Martusiazabka wrote:Ja też rodziłam w salve. W ramach NFZ. Miałam sn, ale zakończone kleszczowo. Urodziłam na początku grudnia i jestem bardzo zadowolona z opieki. Jakby co to pytaj
Martusiazabka, z którą położną rodziłaś? Czy jest możliwość opłacenia konkretnej położnej? Czy są jeszcze sale poporodowe jednoosobowe? Czy personel nie narzuca konkretnej pozycji porodowej?Cytrynka -
Ata, bardzo się wzruszyłam czytając Twoją historię porodu, aż sama przypomniałam sobie swój poród, te pierwsze chwile z maluszkiem. Dobrze że miałaś tak dobrą opiekę, że dobrze się Tobą zajęli i lekarze podjęli szybką decyzję o cc. Teraz ciesz się zdrowym synkiem bo to najważniejsze. I myślę że super że miałaś takie wsparcie w mężu, dla niego na pewno to też było wielkie przeżycie i byliście w tym najważniejszym dniu razem. Ja też nie wyobrażam sobie porodu bez męża, od początku bardzo mnie wspierał i był cały czas przy mnie, bez niego bym sobie nie poradziła.
-
Dominique, ja rodziłam przez cc, poród był planowany i za nic nie płaciłam, znieczulenie w kręgosłup było bezpłatne a poród odbierał lekarz a nie położna więc nie musiałam żadnej wybierać. Salę poporodową miałam akurat dwuosobową, była duża, przestronna, spora łazienka, nie wiem jak to jest z jednoosobowymi i czy są płatne. Jeżeli szykujesz się na sn to Agata może napisać Ci więcej bo właśnie w ten sposób rodziła.
-
Ata to co napisałaś chwytało za serducho czytałam 2 razy i 2 razy płakałam. Mąż był z Tobą na cesarce my nie dostaliśmy takiej propozycji, baaaaaa ja poszłam i nawet nie wiedziałam że to już
dominique85 w salve nie ma już możliwości opłacic sobie "jedynki" no chyba że mają akurat mniej rodzących. to samo się tyczy położnej, no chyba że wcześniej się z jakaś dogadasz. super położną jest p.Ewa Bąk mnie przyjmowała wszystko tłumaczyła i po porodzie to ona zajmowała się moim synkiem (zabrali go na pierwszą noc i pytała czy wrażam zgodę na dokarmianie mm) Anioł kobieta.https://www.maluchy.pl/li-72827.png -
Dominique ja miałam planowane cc więc szłam na spokojnie. ciąże całą prowadziłam w Salve i nawet podczas porodu moja lekarka miała nad nami czuwanie Jeśli byłabym ponownie w ciąży na 100% prowadziłabym ciąże w salve u dr. Stefanowicz i poród tylko tamhttps://www.maluchy.pl/li-72827.png
-
z tego co dziewczyny piszą, standardy opieki są w obu placówkach na podobnym poziomie. z salve wypisują raczej ekspresowo ja w piątek miałam cc w niedziele już w domu. medeor chyba dłużej przetrzymuje i obserwuje matkę i dziecko. Bratowa jak mnie odwiedziła w salve to stwierdziła że nie rodziłam w szpitalu tylko w spa każdy pokój klimatyzowany, tv i internet (bez opłat, tylko czasu nie było żeby skorzystać), każdy pokój ma swoją kiblek i prysznic. posiłki w porównaniu do innych szpitali bajka (domowe, smaczne i duże porcje). lekarze w salve przesympatyczni (ja na takich trafiłam), jedyne o co mogłabym się doczepić to to, że zaznaczyłam że jest to moje pierwsze dziecko i prosiłabym o dokładny instruktaż i o ile położna Ewa Bąk była rewelacyjna z dużą empatią, to o innych nie mogę tego napisać (pomagały jak się je o to poprosiło a nie same z siebie) a może tylko tak to odczułam bo p. Ewa jakby odczytywała w myślach pytania i niemą prośbę o pomochttps://www.maluchy.pl/li-72827.png
-
Dominiko, w salve dokładnie tak jak pisze Józefka - sale jedno i dwu osobowe. Czyste. Przestronne. W każdej sali nieodpłatny dostęp to tv i wifi (z których nie skorzystałam ani razu ). Ja na przedporodowej byłam jednoosobowej, ale na poporodowe dwuosobowej. Nie wiem czemu. To była dosłownie sala obok Łazienki duże. Posiłki smaczne i naprawdę mega. Nie tak jak w stereotypowych polskich szpitalach. Nie potrzebne mi było już żadne jedzenie z zewnątrz. Najadałam się tym co dawali.
Jeśli chodzi o salę porodową to ja rodziłam w dwuosobowej. Ale jest to fajnie pomyślane, bo są takie drzwi suwane, więc tak jakby sala jest podzielona na dwie mniejsze, nie widać co się dzieje u drugiej rodzącej. Jedynie słychać co nie co... Ale i tak się skupiasz na sobie i dziecku, na skurczach, i mnie położna puściła muzykę z radia, więc to Wogóle nie przeszkadza. Sala jest spora. Ja byłam z położną Joanną Kobyłecką. Młodziutka blondyneczka, bardzo sympatyczna. Nie wymusza pozycji, ale warto słuchać ich rad. Mnie co chwila instruowała: połóż się, spróbuj na boku, teraz na wznak, zbadam rozwarcie, a teraz na piłce się trochę pokołysz, oczywiście mąż mnie asekurował, mówiła mu żeby mi plecy masował, żeby wodę podał, żeby podtrzymywał jak kazała kucać. Cały czas monitorowała dziecko. Naprawdę starała się pomagać.
Ja miałam poród wywoływany oksytocyną i jest to bezpłatne. Znieczulenie też. Lewatywę mi zrobiła jak poprosiłam. Cały czas była ze mną i wspierała bardzo. A poznałam ją na sali porodowej
Jeśli chodzi o sam poród to wody mi odeszły o 21:30, koło 23 byliśmy w szpitalu i mężowi kazali wracać do domu, a mnie kazali iść spać całą noc monitorowali skurcze i akcję serca synka. Nic się nie działo. O 8 zabrali mnie pod kroplówkę. W ciągu godziny miałam rozwarcie na 8cm i mega skurcze. Za pół godziny było już 10cm i w zasadzie o 10 mogłam już urodzić. Ale nic nie szło. Im dłużej tym skurcze słabsze. Tętno małego zanikało. Na początku dawali mi tlen i kazali oddychać. Trochę to pomagało. Ale potem znowu mu tętno słabło. Doktor Wiliński podjął decyzję o kleszczach o 12. Uspili mnie i pół godziny później synek już był z nami. Lekko niedotleniony, zabrali go do inkubatora. Jestem bardzo wdzięczna doktorowi za taką decyzję. Sama bym go nie urodziła. Rozwarstwiła mi się cała szyjka. Szyli mnie półtorej godziny. Na sali poporodowej już byliśmy razem.
U mnie połóg trwał trochę dłużej właśnie ze względu na dużą ilość szwów. Ale generalnie nie było źle. Mąż musiał pracować, a ja byłam w domu sama z synkiem i dałam radę.
Nie takie te kleszcze strasznie jak mówią! Poza tym nie każdy poród się tak kończy. Dziewczyna która rodziła ze mną też miała kleszcze i doktor się śmiał ze po raz pierwszy w historii szpitala się zdarzyło ze dwa równoległe porody, w tym samym czasie i oba kleszczowe. Wiec nie jest to wcale takie częste niemniej jednak warto ufać lekarzowi i słuchać położnej. Oni naprawę chcą nam pomóc i wiedzą co robią
Jakbyś coś jeszcze chciała wiedzieć to śmiało pytaj
-
mnie ciął Wiliński i zrobił o perfekcyjnie, ślad po cięciu mały, ładnie się goił. nawet położna jak przyszla do mnie do domu była zachwycona szwem wszystko ładnie się zagoiło. kilka dni po wyjściu ze szpitala miałam wrażenie, że szew póścił zaryczana pojechałam do salve do Wilińskiego że się "poprułam" zaczął się śmiać już w trakcie badania, że wszystko ok, kazał tylko przez kilka dni psikać octaniseptem i uważać na brzuchohttps://www.maluchy.pl/li-72827.png
-
Dziewczyny, dziękuję za miłe słowa.
Naprawdę, bardzo to przeżyłam, ale Wy przecież to rozumiecie
Jak już wcześniej pisałam, w szpitalu byliśmy 6 dni.
Powiem Wam, że najgorsze były chyba dwie pierwsze doby.
Po pierwsze ból fizyczny po cięciu, owszem przeciwbólowe działały, ale mimo wszystko było ciężko.
Do tego doszły inne problemy. Mały nie chciał jeść, nie miał nawet odruchu ssania.
Nie chciał nawet jeść z butli, ale jakoś go panie dokarmiły, co dla mnie było straszne! Dlaczego dają mu butlę? Dlaczego ja nie mam pokarmu?! Tyle się naczytałam, że to takie ważne, żeby pił od samego początku mój pokarm, wartościową siarę... A ja nic nie miałam! Byłam załamana! Płakałam i on płakał...
Byłam na siebie wściekła, zła! Chodziły mi po głowie myśli, że nie potrafiłam go urodzić, później przespałam cesarkę, taki ważny moment w naszym życiu, a do tego nie potrafię go nakarmić!
Tyle emocji mną targało... Mąż nie mógł mnie uspokoić, mimo, że zapewniał, że wszystko zrobiłam, jak należy, to ja ciągle miałam do siebie pretensje.
Jednak w sobotę wieczorem, po kilku próbach przystawiania pojawił się pokarm, a ja aż popłakałam się ze szczęścia! I teraz już się ładnie karmimy i jestem dumna z Syna, że dał radę wyciągnąć ze mnie, to co trzeba
W sobotę również okazało się, że Eryk ma podwyższone crp, jakąś infekcje (podobno miało to związek z tym, że wody odchodziły 14 godzin), założyli mu wenflon i podawali antybiotyk. Po tej informacji znów płacz, nie mogłam się opanować...
A w poniedziałek wyszła żółtaczka, ja znów panika, ryk! Musieliśmy naświetlać, na szczęście lampa była łóżeczkowa, cały czas był przy mnie. Karmiłam go, usypiałam i kładłam na lampę. I tak do środy.
Bidulek przeszedł tyle od samego początku, teraz chciałabym mu wszystko wynagrodzić!
Tulę ile się da, przystawiam do piersi, gdy tylko ma ochotę.
Chciałabym, żeby czuł się kochany i bezpieczny, mam nadzieję, że choć trochę mi się udaje...
Rodziłam z położną panią Ingą. Bardzo miła i sympatyczna kobieta! Cieszyłam się, że na nią trafiłam, ponieważ słyszałam o niej dużo pozytywnych opinii i sprawdziły się.
Dominique, jeśli chodzi o znieczulenie, to nic nie dopłacałam. Ja nie musiałam się prosić, pytać, położna sama zaproponowała i poinformowała, że to ostatni moment, że np za godzinę może być za późno, żebym podjęła decyzję. -
No, Ata, ja znów mam łzy w oczach. Dużo przeszliście... Ale zobacz jakiego masz silnego chłopaka! Dzielny smyk teraz już może być tylko lepiej fajnie ze udało Ci się rozkręcić laktację. To nic ze Eryk na początku dostał butlę. Najważniejsze ze nauczył się ssać i chciał cyca. Żółtaczka to standard u takich maluszków. Po prostu muszą przez to przejść... choć nie dziwię się ze tak zareagowałaś. To mnóstwo emocji... a po porodzie też masa hormonów. Tylko druga kobieta to zrozumie Ale Twój mąż ma rację! Zrobiłaś wszystko tak jak powinnaś! Jesteś najlepszą matką dla swojego synka i nie wolno Ci w to wątpić!
-
Ata sporo przeszliście. Twoja historia pokazuje jak bardzo nieprzewidywalny jest poród, jakie to ważne, żeby być w dobrych rękach i nie musieć się martwić, że lekarze w swojej rutynie coś przegapią.
Józefka ma rację, byłaś bardzo dzielna i zrobiłaś wszystko, także bądź z siebie dumna!
Dominique tak jak Ata napisała za znieczulenie się niepłaci, zresztą z tego co wiem nigdzie w Łodzi się nie płaci. Jeśli chodzi o salę jednoosobową to się płaci ale nie wiem ile i jak to wygląda. Tylko wiesz jeśli się nad tym zastanawiasz pomyśl też o drugiej stronie bycia w pojedynkę.Wszystko fajnie, prywatnie, intymnie itd. Ale jak chcesz iść pod prysznic to nikt Ci nie spojrzy na dziecko. A wiadomo, że nikt z rodziny nie będzie z tobą całą dobę. Jeśli chodzi o umówienie się z położną to na pewno jest taka możliwość, bo moja przy porodzie wspominała coś :" Moje pacjentki"ale jak to wygląda to nie wiem, ale na pewno nie jest to oficjalne bo przeciez one te pieniadze biora na czarno. Może w rejestracji dają kontakt, może dziewczyny na forach podają. Musiałabyś poszukać. -
ata jesteś wspaniałą matką, kurcze mój porod w porównaniu do tego co przeszliście to zabieg kosmetyczny, i cieszę się że miałam z góry zaplanowane cc i nie przechodziłam tego co Ty. dzielna mama i synek i wielkie pochwały również dla tatyhttps://www.maluchy.pl/li-72827.png
-
My wczoraj mieliśmy chrzest Antosia, w kościele był grzeczny, tylko chwilę marudził ale szybko usnął w wózku, obudziliśmy go tylko na samą ceremonię chrztu, był dzielny, nic nie płakał, nawet ksiądz go pochwalił. Później w lokalu też był grzeczny, ładnie zjadł kaszkę, zaliczył też godzinną drzemkę na spacerku z teściową. Ogólnie był bardzo grzeczny, nawet w trakcie robienia zdjęć których było naprawdę dużo. A później w domu po kąpieli i kaszce szybko padł przy cycu o 20:30 i spał do 7. A dzisiaj odwiedziny z tortem u moich dziadków a jutro jedziemy do babci męża, więc mamy teraz bardzo intensywne dni, dobrze że mąż ma tydzień urlopu