SusannaDean wrote:
Morwa ty potrafisz pocieszyc, jestes silna. Boje sie
ze ja nie bede taka silna jak potwierdzi sie moje przypuszczenie....
Nikt nie jest silny tak naprawdę, nawet ja, ale warto robić coś aby tę siłę w sobie odnaleźć

No i niestety nie potrafię pocieszać, ale napisze jak było u mnie i pokaże Ci ,że tak naprawdę nie jestem silna i że to życie uczy nas cierpliwości i tego jak radzić sobie z bólem.
Za pierwszym razem było ciężko, płakałam , szukałam winy w sobie i zrzucałam winę na innych. To na męża ,bo zawsze znajdzie chwilę i powód by mnie zdenerwować, to na pracę, a nawet na śmierć dziadka, bo jego śmierć przysworzyła mi przecież tyle cierpień ,bólu i stresu. To było przy pierwszej biochemicznej w Maju 2014 roku. Teraz wiem ,że było to głupie i nie dawało sił, a wręcz je odbierało. Krzywdziłam siebie i innych, a czasu cofnąć się nie dało. Później zaczęłam szukać sobie wytłumaczeń, pocieszeń typu ,że to przez chorobę i może lepiej, bo dziecko mogło urodzić się chore(biochemiczna luty 2015). Następnie Czerwiec 2015 ciąża pozamaciczna i tu doszedł strach o własne życie i "samolubne podejście do sprawy". Jak masz nóż na gardle nie myślisz o niczym jak o tym by ten nóż zniknął. Smutne, ale prawdziwe. Mąż przez dłuższy czas wierzył ,że może lekarze "przepchają" zarodek z jajowodu do macicy i ze wszystko będzie dobrze , jego wiara skończyła się wraz z tym jak usłyszał od lekarza ,że jak mnie natychmiast nie zoperują to może zacząć ,żegnać się nie tylko z ciążą, ale i ze mną. Zatrzymanie akcji serca i poronienie samoistne(listopad 2015) ubodło mnie najbardziej, bo znowu zaczęło się szukanie przyczyn w sobie, co zabrało mi wiele sił a nie wniosło do sprawy za wiele. Nie jest łatwo, ale nikt nie powiedział ,że ma być łatwo. Mnie te "doświadczenia" zachartowały w boju,ale zabrały mi cząstkę siebie. To niestety nie jest tak ,że to po nas spływa, jest całkowicie odwrotnie. To nas zmienia, zmienia bezpowrotnie, ale mimo wszystko daje coś co można nazwać siłą, bo uodpornia nas na wiele. Mnie życie nigdy nie oszczędzało , ale to nie oznacza ,że powinnam się poddać. Nie ma łatwo, ale może być lepiej, trzeba obrać dobra strategię , aby przetrwać.
Ktoś mądry powiedział ,że każdy niesie taki krzyż jaki jest w stanie udźwignąć. Życie uczy nas tego by sobie radzić nawet z największym i najcięższym krzyżem, czasami trzeba do tego sposobu ,a czasami bólu i łez.
Nikt nie rodzi się z mega siłą, silniejsi stajemy się wraz z czasem ,który nas kształtuje. Mi osobiście wiele pomaga wiara , nie wiara w Boga ,ale wiara w to ,że kiedyś to ja dobiegnę do mety i będę najszczęśliwszą osobą pod słońcem ,a dla takich chwil warto żyć i walczyć. Każda,która staje na starcie jest już o krok od szczęścia , tylko ten co się poddaje już na starcie nigdy go nie zazna. Warto walczyć o lepsze jutro, warto znaleźć w sobie tę siłę i wiarę.
Może to głupie ,ale czasem tłumacze sobie, to co mnie spotkało tym ,że to mniejsze zło, że zawsze mogło być gorzej. Tak naprawdę nie wiem i nawet nie chce sobie wyobrażać co by było gdybym była postawiona pod inną próbą, np eutanazji dziecka ,które byłoby ze mną tu na ziemi,albo gdybym miała je stracić np w wypadku, albo gdyby okazało się ,że gdzieś popełniłam błąd i nie zauważyłam/nie zareagowałam w porę i dziecko odebrało sobie życie przez jakąś błahostkę. To ciągle są niebezpieczeństwa ,na które nie da się uodpornić , niestety. Ale sytuacje ,z którymi miałam do czynienia sprawiły,że patrzę na świat z innej perspektywy i w innych barwach. Każdy świat jest czarno - biały i to my nadajemy mu barwy

pokoloruj go tak by było lepiej niż byś chciała

ale nigdy nie pozbawiaj go kolorów wiary. Wiary w to ,że ciemne chmury zawsze można odgonić ,a słońce gdzieś tam za nimi jest i to ono nada barw Twojemu życiu

wierz do końca i nie przekreślaj zawczasu, bo możesz przoczyć promyk nadziei
Za długi post , za niepotrzebne przemyślenia opływające w brak LWD należy mi się karny k*tas

ooo tak !