Wrześniowe Mamy 2025 🧡🌼🧡
-
WIADOMOŚĆ
-
Ja ze względu pewnie ze poprzednio corka ponad 4kg sie urodzila.. I boi sie ze znow bedzie za duża.. a ja niby wysoka ale tam na dole drobna 🫣🫣truskawki981 wrote:U mnie tez sie nic nie dzieje 🙈 ale w sumie jestem trochę zdziwiona że Ty w terminie porodu juz masz się zgłosić do szpitala. Ja w poniedziałek mam dopiero wizytę u prowadzącego, a ostatnio mi mówił, ze praktyką w szpitalu jest indukcja od 41tc (jesli nie ma oczywiście innych wskazań medycznych).
Takze mysle ze dlatego. Ale sie ciesze mam nadzieję ze mnie zostawia i zaczną działać 😁 bo corka wyjsc nie chce..35👱♀️ 37🧔♂️
06.01 ⏸️ 😍
🩺17.01.25 - jest Pęcherzyk 🤞
🩺07.02.25 - mamy 💓🥹 2cm Małego czlowieka.
🩺14.02.25. - 3cm naszego Bejbiczątka🥰 rosnę !
🩺07.03.25 - Prenatalne 13+0- , 6,8 cm Bejbiczka. prawdopodobnie dziewczynka.🩷
🩺14.03.25 - na 100% 🩷 ,rośniemy !
Wyniki Pappa - niskie ryzyka🤞
🩺10.04.25 - 17+4 214g szczęścia 🥹🩷
🩺25.04.25 -II Prenatalne - 337g zdrowej 🩷
🩺09.05.25 - wszystko ok🩷
🩺06.06.25 - 775g 🩷 25+4
🩺27.06.25 - 1214g 🩷 28+4
🩺14.07.25 - 2kg 😱 🩷31+0
🩺11.08.25 - 2.5 kg 🩷- 35+0
🩺29.08.25 - 3070🩷 37+4
🩺12.09.25 - 3280🩷 39+4
23.09.2025 🩷 jestesmy juz razem.

-
Marcysia1990 wrote:No to powiem Ci że przyrosty są piękne bo nawet ponad normę, tak na szybko policzyłam że 4 dni różnicy to dzienny przyrost 32,5 to co ona gada ta lekarka 🤯 także nie przejmuj się , robisz wszystko najlepiej jak tylko umiesz i tak jest bardzo dobrze 😊
Mogę się tylko domyślic że z tym kroczem teraz musi być mega niekomfortowo 🫣😬 tego leku nie znam, ale poczytam sobie co to. ja teraz dostałam spray after birth multi mam, nie mam porównania z niczym innym, w każdym razie psikam sobie i możliwe że coś tam łagodzi troche. Najgorszy jest ten czas jak te szwy się rozpuszczają bo może własnie piec, swędzieć i potem jeszcze ta blizna jest taka ciągnąca trochę. Najlepiej to ja masować. Ja swoją poprzednia trochę zaniedbałam bo nigdzie z nią nie byłam, wiedziałam że będziemy jeszcze się starać o drugie i pomyślałam sobie że później już się zajmę podwoziem 🫣 ale teraz jak się wszystko wygoi to gdzieś na bank pójdę.
No już nieaktualne te przyrosty, wczoraj zaś była położna i wyszło 20g mniej niż w środę - 3480g 😵💫
Najlepsze, że zostawiła nam wagę na weekend i dziś zważyłam i zaś wyszło całkiem co innego...
Aż 3570g, chyba nie możliwe żeby tak przybrała w ciagu doby albo może dlatego, że wczoraj ważyła ją po kupce itp. tak czy siak już mam dość 🫣
I mnie szwy jeszcze trzymają ale położna wczoraj powiedziała, że słabiutko się to goi, w sensie że rana nadal wygląda świeżo...
Mam wrażenie, że się nigdy nie zagoję, a z dnia na dzień czuję się jakby bolało bardziej 😵💫14.08.23r 7tc t16 👼🏼

OM 4.12.24
31.12.24 ⏸️
7.01. Beta 2232 mIU/ml
9.01. Beta 4438 mIU/ml 96.1% 📈
17.01. 6+1 crl 0.41cm i ❤️
30.01. 8+2 crl 1.78cm
7.02. 9+3 crl 2.61cm 🧸
3.03. 13+2 crl 7.02cm 🥝 USG prenatalne ✔️ pappa ✔️
7.03. 13+6 crl 8cm 🥭
4.04. 17+6 206g 🍇
23.04. 20+4 330g 🥞
30.04. 21+4 410g 🥥
28.05. 25+4 823g 🐧
24.06. 29+3 1364g 🍈
9.07. 31+4 1821g 🥬
15.07 32+3 1918g
5.08 35+3 2627g
19.08 37+3 3070g
26.08 38+3 🏥🤭 -
Marcysia1990 wrote:Mnie też ten pampers podkładowy wkurzał i ciężko było mi usiąść. Chyba jak się goi to właśnie się tak wszystko zaczyna napinać i stąd ten dyskomfort.
Ja jeszcze dodam że poza problemem z pęknięciem wyskoczył mi ogromny hemoroid 🫣 walczę z nim, już jest lepiej . Po poprzednim porodzie też coś było ale chyba nie aż takiego .. no i szybko minęło . Oby tym razem też tak było 🤞🏻😫
I podpisuje się pod postem wyżej, że my to jesteśmy prawdziwe bohaterki! ❤️ Te porody, czy to CC czy SN to jest naprawdę poważna sprawa. Leżałam na tej sali poporodowej i miałam właśnie takie rozkminki jakie my jesteśmy silne 🥹
Współczuję hemoroida i kciuki żeby znikł 🥺✊🏼
Wiesz, że też miałam takie rozkminy po porodzie...
Nikt mi już nie wmówi, że ból zęba jest gorszy od porodu 🫣
Marcysia1990 lubi tę wiadomość
14.08.23r 7tc t16 👼🏼

OM 4.12.24
31.12.24 ⏸️
7.01. Beta 2232 mIU/ml
9.01. Beta 4438 mIU/ml 96.1% 📈
17.01. 6+1 crl 0.41cm i ❤️
30.01. 8+2 crl 1.78cm
7.02. 9+3 crl 2.61cm 🧸
3.03. 13+2 crl 7.02cm 🥝 USG prenatalne ✔️ pappa ✔️
7.03. 13+6 crl 8cm 🥭
4.04. 17+6 206g 🍇
23.04. 20+4 330g 🥞
30.04. 21+4 410g 🥥
28.05. 25+4 823g 🐧
24.06. 29+3 1364g 🍈
9.07. 31+4 1821g 🥬
15.07 32+3 1918g
5.08 35+3 2627g
19.08 37+3 3070g
26.08 38+3 🏥🤭 -
Jak miło czytać, ze tyle Maluszków już z nami
❤️ ja nadal przypominam sobie o forum jak maz gdzieś wyjdzie z synem i mam chwilę odsapnąć od obowiązków. Spróbuję byc aktywniejsza 🙈 mamy pierwszą małą infekcje po powrocie do przedszkola po wakacjach także no, wesoło 😅 u nas jeszcze 10 dni do terminu, dzisiaj dopiero zauważyłam, że brzuch opadł, powoli jakies skurcze przepowiadacze, ale nic konkretnego sie nie dzieje 🙈 starszego duzo przenosiłam, mam nadzieje, ze nie bede ostatnia, ale z drugiej strony... ktoś musi byc 😂
-
W końcu mam czas na opisanie swojej historii porodowej..
Już pominę sam fakt, że stawiłam się do szpitala we wtorek 26 sierpnia i dopiero w piątek była pierwsza próba indukcji - oczywiście nieudana jak i w niedzielę ta druga.
Pominę sam fakt, że USG wykonano mi tylko przy przyjęciu na oddział, przy czym nie wiedziałam nic, bo lekarz nic nie opowiadał jaką mam szyjkę w trakcie badania czy jaka waga wychodzi na USG..
To lekarze i położne mnie pytali jakie mam rozwarcie bądź ile razy dziennie mam mieć robione ktg. 🤡
Żadnego USG już później nie byłom, a badana byłam tylko przy próbach.
Przejdźmy do tego dnia, wtorek 2 września trzecia próba podania oksytocyny...
Pół nocy nie spałam, nie dałam rady, skręcało mnie ze stresu.
Zatem wstałam wcześniej, umyłam się, spakowałam swoje torby jakby mieli przenosić moje rzeczy i siedziałam na łóżku, i patrzyłam się w okno, i czekałam jak do odstrzału czy na inną egzekucję... Albo jak na jakiś egzamin maturalny.. bo tak się bałam co mnie tam czeka, że to już.
Jeszcze zdążyłam zrobić sobie ostatnie zdjęcie z brzuszkiem, z myślą że ta próba się uda i zaraz się spotkamy...
Już byłam nastawiona na CC, jeszcze w nocy czytałam na Fejsie wasze porady nt. CC.
7:30 położna przychodzi po mnie i zabiera na porodówkę, tym razem trafiłam do innej sali niż na ostatnich 2 próbach, ktg na kabel, podpięli do oksytocyny, kolejne nowe wkłucie bo poprzedni już 3 dniowy wenflon spowodował opuchnięcie.
Ja zapakowałam kilka przekąsek, narzeczony też przyjechał z kilkoma.
Przychodzi obchód, lekarka mówi że mam zjeść tylko śniadanie i nic więcej, w razie gdyby było CC.
Z nerwów trochę tego śniadania zjadłam, już mi bokiem wychodziły te grahamki i wędlina z psa zmielonego z budą...
I tak mija godzina za godziną, ja coraz bardziej sfrustrowana i głodna. Co jakiś czas sobie przyjdzie jedna czy druga położna, zapytać czy coś się dzieje, czasem jakaś mnie zbada i pocieszy - że nic się nie zmieniło, że nadal nawet 2cm rozwarcia nie ma.
Drzwi do pokoju są uchylone to tylko słyszałam w porze obiadowej jak składały gdzieś zamówienie i rozmawiały na co mają ochotę by zjeść, a mnie już skręcało z głodu.. aż tak, że się popłakałam po raz pierwszy.
Przychodziły tylko zwiększać dawkę, jakieś pojedyncze skurcze były ale to nie było bardziej bolesne od bólu miesiączkowego, zaczynały się też delikatnie krzyżowe.
Dostałam propozycję aromaterapii, przystałam ale jedyne co to dało to ból głowy.
Później tensa na ból krzyża ale odmówiłam, nie bolało aż tak bardzo.
Ale znów już zaczęłam płakać, nie dość że byłam głodna to widziałam, że nic się nie dzieje - a położne tylko pocieszały, że nic się nie dzieje..
I tak leżałam do 18, czekałam na fajerwerki i oklaski chyba, już byłam zrezygnowana i nie miałam siły na kompletnie nic.
Położne przyszły ostatni raz rzucić okiem, pocieszyć że nic się dalej ze mną nie dzieje - brak postępu, zaraz przyjdzie następna zmiana to zadecydują czy będzie CC czy co zrobią...
Siedziałam do tej 19 jak ja szpilkach i czekałam, aż przyjdzie jakiś lekarz i strzeli tekst typu - dobra zabieramy panią na stół...
A tu zonk, nie ma CC, przychodzi położna i mówi "zbadam cię na dzień dobry", myślałam że serio mnie zbada i sobie pójdzie, oleje tak jak tamte, faktycznie rozwarcie bez zmian ale nie czuła wód płodowych, ostrzegła że będzie bolało to badanie w międzyczasie przyszła druga z jakimiś czopkami, ta badająca zmieniła badanie chyba na masaż szyjki i machina ruszyła.
Bolało jak cholera ale było skutecznie, magicznie zrobiło się po czasie 4cm a ja zaczęłam mieć częściej skurcze, dostalam jakiś zastrzyk "rozluzniajacy" przygasili światło, żebym się "zrelaksowała", położna zrobiła mi herbatkę z cukrem bo było jej mnie szkoda, że tamta zmiana mnie tak zagłodziła.. w ogóle cukier na sensorze szorował na dnie, na poziomie 70 - trzeba było podawac co godzinę.
I tak w tamtym momencie już zaczęłam trafić rachubę, trafić poczucie czasu i wszystkiego, co jakiś czas masaż i coraz większe rozwarcie, coraz większe i bardziej bolesne skurcze. Dostałam jeszcze antybiotyk bo dodatni gbs, dozylnie coś przeciwbólowego, kilka tabletek nospy i gaz taki wziewny..
I odesłano mnie pod prysznic, co ledwo już byłam w stanie stać na nogach i zwymiotowałam, ale prysznic przyniósł już mi 6cm rozwarcia.
Później już pamiętam przez mgłę bo już byłam ogłupiona, ciągle tylko wciągałam ten gaz bo myślałam, że się 💩 tam z bólu.
A jak już doszło do pełnego rozwarcia... Przyszedł lekarz, zaproponował CC, odmówiłam z myślą że nie po to się męczyłam od samego rana, żeby mnie teraz łaskawie pokroili - dał mi 30min na poród naturalny.
I tu już pamiętam tylko tyle, że parte trwały kilka lat jak nie wieczność, miałam poduszkę do której się tuliłam i wydzierałam się z bólu, jakby mnie żywcem ze skóry obdzierali, chyba cały szpital mnie słyszał..
Położne i mój pomagali mi tylko zmieniać pozycję, szyjka była jakoś w pozycji krzyżowej i nie chciała się uśrodkować (?) lekarz chciał żebym siadła na piłce chociaż chwilę, a ja jedyne czego chciałam to już zniknąć z tego świata bo już miałam dość tego wszystkiego, a co dopiero siadać i bujać się na piłce...
I tylko krzyczałam i klnełam jak bardzo już mam dość tego wszystkiego, że nie dam rady, a oni wszyscy mnie tam dopingowali i mówili, kiedy i jak oddychać, jak przeć mimo że serio już nie dawałam rady...
W końcu poczułam ten diabelski ból jak Nadia wychodziła, szybko mi ją dali do piersi, łożysko samo wyszło, mój przeciął pępowinę, lekarz szybko wziął się do szycia krocza, aż czułam na żywca jak to robi - i tu się dowiedziałam chyba dlaczego mówią, że ten konkretny lekarz to rzeźnik 🫣
Dlatego na czas szycia dali mi jeszcze ten gaz, a później już zostawili nas samych z Nadią, na chwilę się przyssała do cyca... i zasnęła 😅 a ja tak leżałam z nią i się zastanawiałam - co mam z nią zrobić 😂 i nie mogłam się napatrzeć... Nawet nie wiedziałam kiedy te 2 godziny kangurowania zleciały, ja byłam dosłownie cała spocona, ale na tyle słaba że nie byłam w stanie stanąć samodzielnie na nogi.
Wszystko było we krwi, mój też wrócił do domu cały zakrwawiony jakby wracał z jakiegoś mordobicia 🫣
Później już tylko leżałam nieprzytomna, miałam 2 próby kąpieli - nie udane, za drugim razem zemdlałam tak że ledwo mnie położna zdążyła złapać i przy okazji uderzyłam się w usta, dostałam multum kroplówek i pobrano krew na badania. Hemoglobina 9.
Zaproponowali od razu, że zajmą się Nadią na oddziale noworodkowym, a ja mam odpoczywać i dojść do siebie.
Dla mnie ten poród już do końca życia chyba zostanie traumatyczny i nawet na chwilę obecną nie myślę o kolejnych dzieciach. Jeszcze miałam nadzieję, że będzie fajna opieka poporodowa a guzik prawda.
Pewnie to wszystko co się wydarzyło to kwestia szpitala i zmiany, wybrałam ten ze względu na to, że blisko, że partner nie będzie musiał Bóg wie jak daleko do mnie dojeżdżać albo nie zdąży na poród.. to mam za swoje, będę żałować tego wyboru do końca życia.
I tak, wszystkiego dowiedziałam się dopiero z wypisu, nikt mnie nie poinformował że moja hemoglobina była tak tragiczna, albo że Nadia była owinięta pępowiną wokół szyi..
Wiem, że mój szpital słynie z tego, że to umieralnia.
Chodzą żarty, że pacjenci w karetkach krzyczą - byle nie do tego szpitala.
Myślałam, że chociaż oddział ginekologiczno - położniczy będzie spoko, tak przynajmniej wygląda na social mediach i opinie na Fejsie jak bardzo polecają.
I szczerze? Bardziej byłam zadowolona na tym oddziale na poronieniu, niż na porodzie..
Czułam się jak debil, jakbym była na oddziale zamkniętym..
A i przy okazji, któregoś dnia przyszła mnie odwiedzić jedna położna z porannej zmiany z tej 3 próby i rzuca tekstem "o, a jednak udało się naturalnie" 🤡 i teraz jak tak o tym myślę to gdyby położne z nocki były wtedy na dniówce już dawno bym urodziła... Od razu wtedy się mną "zajęły", kiedy tamte tylko siedziały i ploteczkowały.
Hajkonk lubi tę wiadomość
14.08.23r 7tc t16 👼🏼

OM 4.12.24
31.12.24 ⏸️
7.01. Beta 2232 mIU/ml
9.01. Beta 4438 mIU/ml 96.1% 📈
17.01. 6+1 crl 0.41cm i ❤️
30.01. 8+2 crl 1.78cm
7.02. 9+3 crl 2.61cm 🧸
3.03. 13+2 crl 7.02cm 🥝 USG prenatalne ✔️ pappa ✔️
7.03. 13+6 crl 8cm 🥭
4.04. 17+6 206g 🍇
23.04. 20+4 330g 🥞
30.04. 21+4 410g 🥥
28.05. 25+4 823g 🐧
24.06. 29+3 1364g 🍈
9.07. 31+4 1821g 🥬
15.07 32+3 1918g
5.08 35+3 2627g
19.08 37+3 3070g
26.08 38+3 🏥🤭 -
Engel wrote:W końcu mam czas na opisanie swojej historii porodowej..
Już pominę sam fakt, że stawiłam się do szpitala we wtorek 26 sierpnia i dopiero w piątek była pierwsza próba indukcji - oczywiście nieudana jak i w niedzielę ta druga.
Pominę sam fakt, że USG wykonano mi tylko przy przyjęciu na oddział, przy czym nie wiedziałam nic, bo lekarz nic nie opowiadał jaką mam szyjkę w trakcie badania czy jaka waga wychodzi na USG..
To lekarze i położne mnie pytali jakie mam rozwarcie bądź ile razy dziennie mam mieć robione ktg. 🤡
Żadnego USG już później nie byłom, a badana byłam tylko przy próbach.
Przejdźmy do tego dnia, wtorek 2 września trzecia próba podania oksytocyny...
Pół nocy nie spałam, nie dałam rady, skręcało mnie ze stresu.
Zatem wstałam wcześniej, umyłam się, spakowałam swoje torby jakby mieli przenosić moje rzeczy i siedziałam na łóżku, i patrzyłam się w okno, i czekałam jak do odstrzału czy na inną egzekucję... Albo jak na jakiś egzamin maturalny.. bo tak się bałam co mnie tam czeka, że to już.
Jeszcze zdążyłam zrobić sobie ostatnie zdjęcie z brzuszkiem, z myślą że ta próba się uda i zaraz się spotkamy...
Już byłam nastawiona na CC, jeszcze w nocy czytałam na Fejsie wasze porady nt. CC.
7:30 położna przychodzi po mnie i zabiera na porodówkę, tym razem trafiłam do innej sali niż na ostatnich 2 próbach, ktg na kabel, podpięli do oksytocyny, kolejne nowe wkłucie bo poprzedni już 3 dniowy wenflon spowodował opuchnięcie.
Ja zapakowałam kilka przekąsek, narzeczony też przyjechał z kilkoma.
Przychodzi obchód, lekarka mówi że mam zjeść tylko śniadanie i nic więcej, w razie gdyby było CC.
Z nerwów trochę tego śniadania zjadłam, już mi bokiem wychodziły te grahamki i wędlina z psa zmielonego z budą...
I tak mija godzina za godziną, ja coraz bardziej sfrustrowana i głodna. Co jakiś czas sobie przyjdzie jedna czy druga położna, zapytać czy coś się dzieje, czasem jakaś mnie zbada i pocieszy - że nic się nie zmieniło, że nadal nawet 2cm rozwarcia nie ma.
Drzwi do pokoju są uchylone to tylko słyszałam w porze obiadowej jak składały gdzieś zamówienie i rozmawiały na co mają ochotę by zjeść, a mnie już skręcało z głodu.. aż tak, że się popłakałam po raz pierwszy.
Przychodziły tylko zwiększać dawkę, jakieś pojedyncze skurcze były ale to nie było bardziej bolesne od bólu miesiączkowego, zaczynały się też delikatnie krzyżowe.
Dostałam propozycję aromaterapii, przystałam ale jedyne co to dało to ból głowy.
Później tensa na ból krzyża ale odmówiłam, nie bolało aż tak bardzo.
Ale znów już zaczęłam płakać, nie dość że byłam głodna to widziałam, że nic się nie dzieje - a położne tylko pocieszały, że nic się nie dzieje..
I tak leżałam do 18, czekałam na fajerwerki i oklaski chyba, już byłam zrezygnowana i nie miałam siły na kompletnie nic.
Położne przyszły ostatni raz rzucić okiem, pocieszyć że nic się dalej ze mną nie dzieje - brak postępu, zaraz przyjdzie następna zmiana to zadecydują czy będzie CC czy co zrobią...
Siedziałam do tej 19 jak ja szpilkach i czekałam, aż przyjdzie jakiś lekarz i strzeli tekst typu - dobra zabieramy panią na stół...
A tu zonk, nie ma CC, przychodzi położna i mówi "zbadam cię na dzień dobry", myślałam że serio mnie zbada i sobie pójdzie, oleje tak jak tamte, faktycznie rozwarcie bez zmian ale nie czuła wód płodowych, ostrzegła że będzie bolało to badanie w międzyczasie przyszła druga z jakimiś czopkami, ta badająca zmieniła badanie chyba na masaż szyjki i machina ruszyła.
Bolało jak cholera ale było skutecznie, magicznie zrobiło się po czasie 4cm a ja zaczęłam mieć częściej skurcze, dostalam jakiś zastrzyk "rozluzniajacy" przygasili światło, żebym się "zrelaksowała", położna zrobiła mi herbatkę z cukrem bo było jej mnie szkoda, że tamta zmiana mnie tak zagłodziła.. w ogóle cukier na sensorze szorował na dnie, na poziomie 70 - trzeba było podawac co godzinę.
I tak w tamtym momencie już zaczęłam trafić rachubę, trafić poczucie czasu i wszystkiego, co jakiś czas masaż i coraz większe rozwarcie, coraz większe i bardziej bolesne skurcze. Dostałam jeszcze antybiotyk bo dodatni gbs, dozylnie coś przeciwbólowego, kilka tabletek nospy i gaz taki wziewny..
I odesłano mnie pod prysznic, co ledwo już byłam w stanie stać na nogach i zwymiotowałam, ale prysznic przyniósł już mi 6cm rozwarcia.
Później już pamiętam przez mgłę bo już byłam ogłupiona, ciągle tylko wciągałam ten gaz bo myślałam, że się 💩 tam z bólu.
A jak już doszło do pełnego rozwarcia... Przyszedł lekarz, zaproponował CC, odmówiłam z myślą że nie po to się męczyłam od samego rana, żeby mnie teraz łaskawie pokroili - dał mi 30min na poród naturalny.
I tu już pamiętam tylko tyle, że parte trwały kilka lat jak nie wieczność, miałam poduszkę do której się tuliłam i wydzierałam się z bólu, jakby mnie żywcem ze skóry obdzierali, chyba cały szpital mnie słyszał..
Położne i mój pomagali mi tylko zmieniać pozycję, szyjka była jakoś w pozycji krzyżowej i nie chciała się uśrodkować (?) lekarz chciał żebym siadła na piłce chociaż chwilę, a ja jedyne czego chciałam to już zniknąć z tego świata bo już miałam dość tego wszystkiego, a co dopiero siadać i bujać się na piłce...
I tylko krzyczałam i klnełam jak bardzo już mam dość tego wszystkiego, że nie dam rady, a oni wszyscy mnie tam dopingowali i mówili, kiedy i jak oddychać, jak przeć mimo że serio już nie dawałam rady...
W końcu poczułam ten diabelski ból jak Nadia wychodziła, szybko mi ją dali do piersi, łożysko samo wyszło, mój przeciął pępowinę, lekarz szybko wziął się do szycia krocza, aż czułam na żywca jak to robi - i tu się dowiedziałam chyba dlaczego mówią, że ten konkretny lekarz to rzeźnik 🫣
Dlatego na czas szycia dali mi jeszcze ten gaz, a później już zostawili nas samych z Nadią, na chwilę się przyssała do cyca... i zasnęła 😅 a ja tak leżałam z nią i się zastanawiałam - co mam z nią zrobić 😂 i nie mogłam się napatrzeć... Nawet nie wiedziałam kiedy te 2 godziny kangurowania zleciały, ja byłam dosłownie cała spocona, ale na tyle słaba że nie byłam w stanie stanąć samodzielnie na nogi.
Wszystko było we krwi, mój też wrócił do domu cały zakrwawiony jakby wracał z jakiegoś mordobicia 🫣
Później już tylko leżałam nieprzytomna, miałam 2 próby kąpieli - nie udane, za drugim razem zemdlałam tak że ledwo mnie położna zdążyła złapać i przy okazji uderzyłam się w usta, dostałam multum kroplówek i pobrano krew na badania. Hemoglobina 9.
Zaproponowali od razu, że zajmą się Nadią na oddziale noworodkowym, a ja mam odpoczywać i dojść do siebie.
Dla mnie ten poród już do końca życia chyba zostanie traumatyczny i nawet na chwilę obecną nie myślę o kolejnych dzieciach. Jeszcze miałam nadzieję, że będzie fajna opieka poporodowa a guzik prawda.
Pewnie to wszystko co się wydarzyło to kwestia szpitala i zmiany, wybrałam ten ze względu na to, że blisko, że partner nie będzie musiał Bóg wie jak daleko do mnie dojeżdżać albo nie zdąży na poród.. to mam za swoje, będę żałować tego wyboru do końca życia.
I tak, wszystkiego dowiedziałam się dopiero z wypisu, nikt mnie nie poinformował że moja hemoglobina była tak tragiczna, albo że Nadia była owinięta pępowiną wokół szyi..
Wiem, że mój szpital słynie z tego, że to umieralnia.
Chodzą żarty, że pacjenci w karetkach krzyczą - byle nie do tego szpitala.
Myślałam, że chociaż oddział ginekologiczno - położniczy będzie spoko, tak przynajmniej wygląda na social mediach i opinie na Fejsie jak bardzo polecają.
I szczerze? Bardziej byłam zadowolona na tym oddziale na poronieniu, niż na porodzie..
Czułam się jak debil, jakbym była na oddziale zamkniętym..
A i przy okazji, któregoś dnia przyszła mnie odwiedzić jedna położna z porannej zmiany z tej 3 próby i rzuca tekstem "o, a jednak udało się naturalnie" 🤡 i teraz jak tak o tym myślę to gdyby położne z nocki były wtedy na dniówce już dawno bym urodziła... Od razu wtedy się mną "zajęły", kiedy tamte tylko siedziały i ploteczkowały.
Nie mam nawet słów na to wszystko 🙈 personel porodówki ma pomóc przejść kobiecie przez tą drogę...
Przykro mi, ze takie masz za sobą przejścia... mam nadzieje, ze z Nadią wszystko okej i powoli dochodzisz do siebie. -
Ja dotrwałam takie coś jak prenatal lakto i zaczęłam też milanelle. Polecali na szkole rodzenia no i w szpitalu pytałam też CDL mówi że spoko;) swojego prowadzącego nie zdążyłam zapytać bo wizytę miałam mieć wczoraj 🙈truskawki981 wrote:A mam też pytanie do Dziewczyn, które juz urodziły. Bierzecie jakieś suplementy na okres połogu / karmienia piersią? Jeśli tak to jakie? 😃
-
KL wrote:Ja dotrwałam takie coś jak prenatal lakto i zaczęłam też milanelle. Polecali na szkole rodzenia no i w szpitalu pytałam też CDL mówi że spoko;) swojego prowadzącego nie zdążyłam zapytać bo wizytę miałam mieć wczoraj 🙈
Mi prowadząca mówiła, ze mam kontynuować dokładnie to co bralam do tej pory
Abcdeka lubi tę wiadomość
-
Jednym słowem MASAKRA! Nie ma w ogóle słów na taką opiekę 😔 dobrze że mimo wszystko to już za Tobą chociaż emocje negatywne będą bardzo długo... Najważniejsze że masz swoją Nadię i teraz będzie tylko z górki! 😘Engel wrote:W końcu mam czas na opisanie swojej historii porodowej..
Już pominę sam fakt, że stawiłam się do szpitala we wtorek 26 sierpnia i dopiero w piątek była pierwsza próba indukcji - oczywiście nieudana jak i w niedzielę ta druga.
Pominę sam fakt, że USG wykonano mi tylko przy przyjęciu na oddział, przy czym nie wiedziałam nic, bo lekarz nic nie opowiadał jaką mam szyjkę w trakcie badania czy jaka waga wychodzi na USG..
To lekarze i położne mnie pytali jakie mam rozwarcie bądź ile razy dziennie mam mieć robione ktg. 🤡
Żadnego USG już później nie byłom, a badana byłam tylko przy próbach.
Przejdźmy do tego dnia, wtorek 2 września trzecia próba podania oksytocyny...
Pół nocy nie spałam, nie dałam rady, skręcało mnie ze stresu.
Zatem wstałam wcześniej, umyłam się, spakowałam swoje torby jakby mieli przenosić moje rzeczy i siedziałam na łóżku, i patrzyłam się w okno, i czekałam jak do odstrzału czy na inną egzekucję... Albo jak na jakiś egzamin maturalny.. bo tak się bałam co mnie tam czeka, że to już.
Jeszcze zdążyłam zrobić sobie ostatnie zdjęcie z brzuszkiem, z myślą że ta próba się uda i zaraz się spotkamy...
Już byłam nastawiona na CC, jeszcze w nocy czytałam na Fejsie wasze porady nt. CC.
7:30 położna przychodzi po mnie i zabiera na porodówkę, tym razem trafiłam do innej sali niż na ostatnich 2 próbach, ktg na kabel, podpięli do oksytocyny, kolejne nowe wkłucie bo poprzedni już 3 dniowy wenflon spowodował opuchnięcie.
Ja zapakowałam kilka przekąsek, narzeczony też przyjechał z kilkoma.
Przychodzi obchód, lekarka mówi że mam zjeść tylko śniadanie i nic więcej, w razie gdyby było CC.
Z nerwów trochę tego śniadania zjadłam, już mi bokiem wychodziły te grahamki i wędlina z psa zmielonego z budą...
I tak mija godzina za godziną, ja coraz bardziej sfrustrowana i głodna. Co jakiś czas sobie przyjdzie jedna czy druga położna, zapytać czy coś się dzieje, czasem jakaś mnie zbada i pocieszy - że nic się nie zmieniło, że nadal nawet 2cm rozwarcia nie ma.
Drzwi do pokoju są uchylone to tylko słyszałam w porze obiadowej jak składały gdzieś zamówienie i rozmawiały na co mają ochotę by zjeść, a mnie już skręcało z głodu.. aż tak, że się popłakałam po raz pierwszy.
Przychodziły tylko zwiększać dawkę, jakieś pojedyncze skurcze były ale to nie było bardziej bolesne od bólu miesiączkowego, zaczynały się też delikatnie krzyżowe.
Dostałam propozycję aromaterapii, przystałam ale jedyne co to dało to ból głowy.
Później tensa na ból krzyża ale odmówiłam, nie bolało aż tak bardzo.
Ale znów już zaczęłam płakać, nie dość że byłam głodna to widziałam, że nic się nie dzieje - a położne tylko pocieszały, że nic się nie dzieje..
I tak leżałam do 18, czekałam na fajerwerki i oklaski chyba, już byłam zrezygnowana i nie miałam siły na kompletnie nic.
Położne przyszły ostatni raz rzucić okiem, pocieszyć że nic się dalej ze mną nie dzieje - brak postępu, zaraz przyjdzie następna zmiana to zadecydują czy będzie CC czy co zrobią...
Siedziałam do tej 19 jak ja szpilkach i czekałam, aż przyjdzie jakiś lekarz i strzeli tekst typu - dobra zabieramy panią na stół...
A tu zonk, nie ma CC, przychodzi położna i mówi "zbadam cię na dzień dobry", myślałam że serio mnie zbada i sobie pójdzie, oleje tak jak tamte, faktycznie rozwarcie bez zmian ale nie czuła wód płodowych, ostrzegła że będzie bolało to badanie w międzyczasie przyszła druga z jakimiś czopkami, ta badająca zmieniła badanie chyba na masaż szyjki i machina ruszyła.
Bolało jak cholera ale było skutecznie, magicznie zrobiło się po czasie 4cm a ja zaczęłam mieć częściej skurcze, dostalam jakiś zastrzyk "rozluzniajacy" przygasili światło, żebym się "zrelaksowała", położna zrobiła mi herbatkę z cukrem bo było jej mnie szkoda, że tamta zmiana mnie tak zagłodziła.. w ogóle cukier na sensorze szorował na dnie, na poziomie 70 - trzeba było podawac co godzinę.
I tak w tamtym momencie już zaczęłam trafić rachubę, trafić poczucie czasu i wszystkiego, co jakiś czas masaż i coraz większe rozwarcie, coraz większe i bardziej bolesne skurcze. Dostałam jeszcze antybiotyk bo dodatni gbs, dozylnie coś przeciwbólowego, kilka tabletek nospy i gaz taki wziewny..
I odesłano mnie pod prysznic, co ledwo już byłam w stanie stać na nogach i zwymiotowałam, ale prysznic przyniósł już mi 6cm rozwarcia.
Później już pamiętam przez mgłę bo już byłam ogłupiona, ciągle tylko wciągałam ten gaz bo myślałam, że się 💩 tam z bólu.
A jak już doszło do pełnego rozwarcia... Przyszedł lekarz, zaproponował CC, odmówiłam z myślą że nie po to się męczyłam od samego rana, żeby mnie teraz łaskawie pokroili - dał mi 30min na poród naturalny.
I tu już pamiętam tylko tyle, że parte trwały kilka lat jak nie wieczność, miałam poduszkę do której się tuliłam i wydzierałam się z bólu, jakby mnie żywcem ze skóry obdzierali, chyba cały szpital mnie słyszał..
Położne i mój pomagali mi tylko zmieniać pozycję, szyjka była jakoś w pozycji krzyżowej i nie chciała się uśrodkować (?) lekarz chciał żebym siadła na piłce chociaż chwilę, a ja jedyne czego chciałam to już zniknąć z tego świata bo już miałam dość tego wszystkiego, a co dopiero siadać i bujać się na piłce...
I tylko krzyczałam i klnełam jak bardzo już mam dość tego wszystkiego, że nie dam rady, a oni wszyscy mnie tam dopingowali i mówili, kiedy i jak oddychać, jak przeć mimo że serio już nie dawałam rady...
W końcu poczułam ten diabelski ból jak Nadia wychodziła, szybko mi ją dali do piersi, łożysko samo wyszło, mój przeciął pępowinę, lekarz szybko wziął się do szycia krocza, aż czułam na żywca jak to robi - i tu się dowiedziałam chyba dlaczego mówią, że ten konkretny lekarz to rzeźnik 🫣
Dlatego na czas szycia dali mi jeszcze ten gaz, a później już zostawili nas samych z Nadią, na chwilę się przyssała do cyca... i zasnęła 😅 a ja tak leżałam z nią i się zastanawiałam - co mam z nią zrobić 😂 i nie mogłam się napatrzeć... Nawet nie wiedziałam kiedy te 2 godziny kangurowania zleciały, ja byłam dosłownie cała spocona, ale na tyle słaba że nie byłam w stanie stanąć samodzielnie na nogi.
Wszystko było we krwi, mój też wrócił do domu cały zakrwawiony jakby wracał z jakiegoś mordobicia 🫣
Później już tylko leżałam nieprzytomna, miałam 2 próby kąpieli - nie udane, za drugim razem zemdlałam tak że ledwo mnie położna zdążyła złapać i przy okazji uderzyłam się w usta, dostałam multum kroplówek i pobrano krew na badania. Hemoglobina 9.
Zaproponowali od razu, że zajmą się Nadią na oddziale noworodkowym, a ja mam odpoczywać i dojść do siebie.
Dla mnie ten poród już do końca życia chyba zostanie traumatyczny i nawet na chwilę obecną nie myślę o kolejnych dzieciach. Jeszcze miałam nadzieję, że będzie fajna opieka poporodowa a guzik prawda.
Pewnie to wszystko co się wydarzyło to kwestia szpitala i zmiany, wybrałam ten ze względu na to, że blisko, że partner nie będzie musiał Bóg wie jak daleko do mnie dojeżdżać albo nie zdąży na poród.. to mam za swoje, będę żałować tego wyboru do końca życia.
I tak, wszystkiego dowiedziałam się dopiero z wypisu, nikt mnie nie poinformował że moja hemoglobina była tak tragiczna, albo że Nadia była owinięta pępowiną wokół szyi..
Wiem, że mój szpital słynie z tego, że to umieralnia.
Chodzą żarty, że pacjenci w karetkach krzyczą - byle nie do tego szpitala.
Myślałam, że chociaż oddział ginekologiczno - położniczy będzie spoko, tak przynajmniej wygląda na social mediach i opinie na Fejsie jak bardzo polecają.
I szczerze? Bardziej byłam zadowolona na tym oddziale na poronieniu, niż na porodzie..
Czułam się jak debil, jakbym była na oddziale zamkniętym..
A i przy okazji, któregoś dnia przyszła mnie odwiedzić jedna położna z porannej zmiany z tej 3 próby i rzuca tekstem "o, a jednak udało się naturalnie" 🤡 i teraz jak tak o tym myślę to gdyby położne z nocki były wtedy na dniówce już dawno bym urodziła... Od razu wtedy się mną "zajęły", kiedy tamte tylko siedziały i ploteczkowały.⏸️ 08.01.2025
🩺 20.01.2025 jest ♥️!
🩺 12.02.2025 CRL 2,9cm, 170♥️
💉 27.02.2025 CRL 5cm, 157♥️ sanco zdrowy 💙
🩺 05.03.2025 prenatalne niskie ryzyka, CRL 6cm
🩺 24.03.2025 13cm, 118g 🥰
🩺 23.04.2025 318g 💙
🩺 12.05.2025 USG II trymestru zdrowy 504g 👶💙
🩺 20.05.2025 632g 💙
🩺 09.06.2025 1065g👶
🩺 30.06.2025 USG III trymestru OK 1600g 👶
❤️ 11.07.2025 Filip 1620g, 46cm pPROM 31+0 -
Myślę, że szeroka miednica ma bo mi lekarka mówi, że spokojnie 4kg urodzę jak wcześniej, a nawet więcej, a ja mam cykora coraz bardziej 🥴Amandi wrote:4 razy masaż krocza, połowę ciąży przeleżałam 😅
większość życia problemy jelitowe więc może one przygotowały mnie do takiej rozciągliwości + bardzo szeroka miednica, ale nie wiem czy to ma jakieś znaczenie 😅
Jeszcze raz gratulacje!!! 😘Wiadomość wyedytowana przez autora: 13 września, 19:51
Amandi lubi tę wiadomość
-
Napisałam bardzo ładny post ale te cholerne reklamy mi go wyłączyły 😡 tak więc będę już tylko na fb 🙈
Engel polubiłam jako wsparcie!! Mam nadzieję, że niedługo pozostanie to już tylko mglistym wspomnieniem..
A pozostałym mamusiom czekającym na bobaski w brzuszku życzę powodzenia!! Czekam na Wasze bobaski 🥰Na pamiątkę 🥹
👩💼29l🤵♂️35l + 🐈⬛🐈⬛🐈⬛🐈⬛
10.2024 rozpoczęcie starań
💊 PrenaCare Start Ona i On
🩺17.11.2024 cytologia OK
07.01 beta hcg 2758 mlU/ml.
10.01 beta hcg 7412 mlU/ml
04.01 ⏸️ 🍀
07.01 5+4 pęcherzyk 4.81mm 🥹
15.01 6+5 CRL 0,53cm i mamy ❤️ !
24.01 8+0 CRL 1,6cm.
26.02 12+5 USG I trym. CRL 5,93cm
26.03 16+5 CRL 14,2cm 128g 🩷
23.04 20+5 USG II trym. 343g 🩷
21.05 24+5 637g 🩷
18.06 28+5 1310g 🩷
09.07 31+5 1700g 🩷
21.07 33+3 2000g 💪
06.08 35+5 2493g 🩷
13.08 36+5 rozwarcie 4cm 🫣
20.08 37+5 2700g
30.08 39+1 Dzień Dobry kochanie 🥰
K. 💖 - g. 22:26 2800g 55cm 🥹 -
Engel, aż ciężko się to czyta, a Ty musiałaś to wszystko przejść 😞 Ściskam Cię mocno i wierzę, że za jakiś czas będzie to tylko mgliste wspomnienie 😘
Dziewczyny, nierozpakowane, jak tam? 🩷
Muszę też opisać mój poród któregoś dnia, bo ja z kolei trafiłam na świetną opiekę i myślę, że takie historie też warto nieść w świat 🍀
Majka92 lubi tę wiadomość
👩🏼🧔🏻♂️🐈🐈🐈
🏃🏼♀️🏋🏼♀️🚴🏼♀️✈️🌍🏝️🌊🍕🍝☕️🍦
🫰⏸️ 16.01.2025
🧚💫 31.01.2025
💗🎀 19.04.2025
🐣✨07.09.2025 -
Engel wrote:W końcu mam czas na opisanie swojej historii porodowej..
Już pominę sam fakt, że stawiłam się do szpitala we wtorek 26 sierpnia i dopiero w piątek była pierwsza próba indukcji - oczywiście nieudana jak i w niedzielę ta druga.
Pominę sam fakt, że USG wykonano mi tylko przy przyjęciu na oddział, przy czym nie wiedziałam nic, bo lekarz nic nie opowiadał jaką mam szyjkę w trakcie badania czy jaka waga wychodzi na USG..
To lekarze i położne mnie pytali jakie mam rozwarcie bądź ile razy dziennie mam mieć robione ktg. 🤡
Żadnego USG już później nie byłom, a badana byłam tylko przy próbach.
Przejdźmy do tego dnia, wtorek 2 września trzecia próba podania oksytocyny...
Pół nocy nie spałam, nie dałam rady, skręcało mnie ze stresu.
Zatem wstałam wcześniej, umyłam się, spakowałam swoje torby jakby mieli przenosić moje rzeczy i siedziałam na łóżku, i patrzyłam się w okno, i czekałam jak do odstrzału czy na inną egzekucję... Albo jak na jakiś egzamin maturalny.. bo tak się bałam co mnie tam czeka, że to już.
Jeszcze zdążyłam zrobić sobie ostatnie zdjęcie z brzuszkiem, z myślą że ta próba się uda i zaraz się spotkamy...
Już byłam nastawiona na CC, jeszcze w nocy czytałam na Fejsie wasze porady nt. CC.
7:30 położna przychodzi po mnie i zabiera na porodówkę, tym razem trafiłam do innej sali niż na ostatnich 2 próbach, ktg na kabel, podpięli do oksytocyny, kolejne nowe wkłucie bo poprzedni już 3 dniowy wenflon spowodował opuchnięcie.
Ja zapakowałam kilka przekąsek, narzeczony też przyjechał z kilkoma.
Przychodzi obchód, lekarka mówi że mam zjeść tylko śniadanie i nic więcej, w razie gdyby było CC.
Z nerwów trochę tego śniadania zjadłam, już mi bokiem wychodziły te grahamki i wędlina z psa zmielonego z budą...
I tak mija godzina za godziną, ja coraz bardziej sfrustrowana i głodna. Co jakiś czas sobie przyjdzie jedna czy druga położna, zapytać czy coś się dzieje, czasem jakaś mnie zbada i pocieszy - że nic się nie zmieniło, że nadal nawet 2cm rozwarcia nie ma.
Drzwi do pokoju są uchylone to tylko słyszałam w porze obiadowej jak składały gdzieś zamówienie i rozmawiały na co mają ochotę by zjeść, a mnie już skręcało z głodu.. aż tak, że się popłakałam po raz pierwszy.
Przychodziły tylko zwiększać dawkę, jakieś pojedyncze skurcze były ale to nie było bardziej bolesne od bólu miesiączkowego, zaczynały się też delikatnie krzyżowe.
Dostałam propozycję aromaterapii, przystałam ale jedyne co to dało to ból głowy.
Później tensa na ból krzyża ale odmówiłam, nie bolało aż tak bardzo.
Ale znów już zaczęłam płakać, nie dość że byłam głodna to widziałam, że nic się nie dzieje - a położne tylko pocieszały, że nic się nie dzieje..
I tak leżałam do 18, czekałam na fajerwerki i oklaski chyba, już byłam zrezygnowana i nie miałam siły na kompletnie nic.
Położne przyszły ostatni raz rzucić okiem, pocieszyć że nic się dalej ze mną nie dzieje - brak postępu, zaraz przyjdzie następna zmiana to zadecydują czy będzie CC czy co zrobią...
Siedziałam do tej 19 jak ja szpilkach i czekałam, aż przyjdzie jakiś lekarz i strzeli tekst typu - dobra zabieramy panią na stół...
A tu zonk, nie ma CC, przychodzi położna i mówi "zbadam cię na dzień dobry", myślałam że serio mnie zbada i sobie pójdzie, oleje tak jak tamte, faktycznie rozwarcie bez zmian ale nie czuła wód płodowych, ostrzegła że będzie bolało to badanie w międzyczasie przyszła druga z jakimiś czopkami, ta badająca zmieniła badanie chyba na masaż szyjki i machina ruszyła.
Bolało jak cholera ale było skutecznie, magicznie zrobiło się po czasie 4cm a ja zaczęłam mieć częściej skurcze, dostalam jakiś zastrzyk "rozluzniajacy" przygasili światło, żebym się "zrelaksowała", położna zrobiła mi herbatkę z cukrem bo było jej mnie szkoda, że tamta zmiana mnie tak zagłodziła.. w ogóle cukier na sensorze szorował na dnie, na poziomie 70 - trzeba było podawac co godzinę.
I tak w tamtym momencie już zaczęłam trafić rachubę, trafić poczucie czasu i wszystkiego, co jakiś czas masaż i coraz większe rozwarcie, coraz większe i bardziej bolesne skurcze. Dostałam jeszcze antybiotyk bo dodatni gbs, dozylnie coś przeciwbólowego, kilka tabletek nospy i gaz taki wziewny..
I odesłano mnie pod prysznic, co ledwo już byłam w stanie stać na nogach i zwymiotowałam, ale prysznic przyniósł już mi 6cm rozwarcia.
Później już pamiętam przez mgłę bo już byłam ogłupiona, ciągle tylko wciągałam ten gaz bo myślałam, że się 💩 tam z bólu.
A jak już doszło do pełnego rozwarcia... Przyszedł lekarz, zaproponował CC, odmówiłam z myślą że nie po to się męczyłam od samego rana, żeby mnie teraz łaskawie pokroili - dał mi 30min na poród naturalny.
I tu już pamiętam tylko tyle, że parte trwały kilka lat jak nie wieczność, miałam poduszkę do której się tuliłam i wydzierałam się z bólu, jakby mnie żywcem ze skóry obdzierali, chyba cały szpital mnie słyszał..
Położne i mój pomagali mi tylko zmieniać pozycję, szyjka była jakoś w pozycji krzyżowej i nie chciała się uśrodkować (?) lekarz chciał żebym siadła na piłce chociaż chwilę, a ja jedyne czego chciałam to już zniknąć z tego świata bo już miałam dość tego wszystkiego, a co dopiero siadać i bujać się na piłce...
I tylko krzyczałam i klnełam jak bardzo już mam dość tego wszystkiego, że nie dam rady, a oni wszyscy mnie tam dopingowali i mówili, kiedy i jak oddychać, jak przeć mimo że serio już nie dawałam rady...
W końcu poczułam ten diabelski ból jak Nadia wychodziła, szybko mi ją dali do piersi, łożysko samo wyszło, mój przeciął pępowinę, lekarz szybko wziął się do szycia krocza, aż czułam na żywca jak to robi - i tu się dowiedziałam chyba dlaczego mówią, że ten konkretny lekarz to rzeźnik 🫣
Dlatego na czas szycia dali mi jeszcze ten gaz, a później już zostawili nas samych z Nadią, na chwilę się przyssała do cyca... i zasnęła 😅 a ja tak leżałam z nią i się zastanawiałam - co mam z nią zrobić 😂 i nie mogłam się napatrzeć... Nawet nie wiedziałam kiedy te 2 godziny kangurowania zleciały, ja byłam dosłownie cała spocona, ale na tyle słaba że nie byłam w stanie stanąć samodzielnie na nogi.
Wszystko było we krwi, mój też wrócił do domu cały zakrwawiony jakby wracał z jakiegoś mordobicia 🫣
Później już tylko leżałam nieprzytomna, miałam 2 próby kąpieli - nie udane, za drugim razem zemdlałam tak że ledwo mnie położna zdążyła złapać i przy okazji uderzyłam się w usta, dostałam multum kroplówek i pobrano krew na badania. Hemoglobina 9.
Zaproponowali od razu, że zajmą się Nadią na oddziale noworodkowym, a ja mam odpoczywać i dojść do siebie.
Dla mnie ten poród już do końca życia chyba zostanie traumatyczny i nawet na chwilę obecną nie myślę o kolejnych dzieciach. Jeszcze miałam nadzieję, że będzie fajna opieka poporodowa a guzik prawda.
Pewnie to wszystko co się wydarzyło to kwestia szpitala i zmiany, wybrałam ten ze względu na to, że blisko, że partner nie będzie musiał Bóg wie jak daleko do mnie dojeżdżać albo nie zdąży na poród.. to mam za swoje, będę żałować tego wyboru do końca życia.
I tak, wszystkiego dowiedziałam się dopiero z wypisu, nikt mnie nie poinformował że moja hemoglobina była tak tragiczna, albo że Nadia była owinięta pępowiną wokół szyi..
Wiem, że mój szpital słynie z tego, że to umieralnia.
Chodzą żarty, że pacjenci w karetkach krzyczą - byle nie do tego szpitala.
Myślałam, że chociaż oddział ginekologiczno - położniczy będzie spoko, tak przynajmniej wygląda na social mediach i opinie na Fejsie jak bardzo polecają.
I szczerze? Bardziej byłam zadowolona na tym oddziale na poronieniu, niż na porodzie..
Czułam się jak debil, jakbym była na oddziale zamkniętym..
A i przy okazji, któregoś dnia przyszła mnie odwiedzić jedna położna z porannej zmiany z tej 3 próby i rzuca tekstem "o, a jednak udało się naturalnie" 🤡 i teraz jak tak o tym myślę to gdyby położne z nocki były wtedy na dniówce już dawno bym urodziła... Od razu wtedy się mną "zajęły", kiedy tamte tylko siedziały i ploteczkowały.
Bardzo mi przykro, że cię to spotkało. To nie powinno tak wyglądać
-
My już wróciliśmy do domu, teraz jak to wszystko ogarnąć 🫣
purplerain, Agusia246, Agusia246, aglo, Lavender91, Amandi, Majka92, Moirane, Paczula, Marcysia1990 lubią tę wiadomość
-
Engel, przykro mi, że tak to wszystko wyglądało. Ogromny przytulas dla Ciebie ♥️ nie wiem,czy Cię to pocieszy,ale mój pierwszy poród był właśnie ciężki, położna okropna i podobnie jak Ty, dopiero z wypisu się wiele dowiedziałam, bo opieka na oddziale była godna pożałowania. Za to drugi poród był zupełnie inny, wspierająca położna, super opieka na oddziale, inne nastawienie. Po prostu inny czas, inne miejsce. Ale rozumiem Cię,bo po pierwszym porodzie czułam się bardzo straumatyzowana...
Dziewczyny w dwupaku - mocne kciuki za Was na tej końcówce 🤞🌸 Ciężko mi się tu wbijać w tematy na wątku, jednak maleństwo, starszy syn i sprawy domowe pochłaniają moją uwagę, ale myślę o naszych wątkowych mamach i dzieciach. Cudownie tu było z Wami przed cały okres ciąży 🥺🩷 czasem nie mogę uwierzyć,że to już za mną i mimo że 9 miesięcy to kawał czasu to przebiegło mi bardzo szybko ☺️
Agusia246, Moirane lubią tę wiadomość
2020 🧒💙
⏸️ 09.01
🩺 20.01 pęcherzyk ciążowy i zalążek zarodka🤞
🩺 06.02 CRL 1.7 cm, mamy 🩷
🩺 27.02 4,4cm człowieka ❤️
🩺04.03 I USG prenatalne 5,7 cm człowieka, anatomicznie ok ✅
Test Pappa - niskie ryzyka wad genetycznych, podwyższone ryzyko stanu przedrzucawkowego, 1:53
🩺 31.03 13 cm, 140 g , córeczka 🩷
🩺 28.04 19 cm, 350 g 🌸
🩺 06.05 II USG prenatalne, wszystko ok ✅
🩺 26.05 🩷650g ✔️
🩺16.06 1040 g ⚖️🎀
🩺07.07 1600g 🌷🩷
🩺 11.07 III USG prenatalne, wszystko 🆗🍀, 1800 g🧸
🩺24.07 2050 g 🩷
🩺18.08 2880 g 🌹
30.08.2025 córeczka 🌸👶 -
Masakra.. czytalam razem z mężem i obydwoje jestesmy pełni podziwu dla Ciebie.❤️ dałaś rade. To najwazniejsze. Ale wpsolczuje przezyc.Engel wrote:W końcu mam czas na opisanie swojej historii porodowej..
Już pominę sam fakt, że stawiłam się do szpitala we wtorek 26 sierpnia i dopiero w piątek była pierwsza próba indukcji - oczywiście nieudana jak i w niedzielę ta druga.
Pominę sam fakt, że USG wykonano mi tylko przy przyjęciu na oddział, przy czym nie wiedziałam nic, bo lekarz nic nie opowiadał jaką mam szyjkę w trakcie badania czy jaka waga wychodzi na USG..
To lekarze i położne mnie pytali jakie mam rozwarcie bądź ile razy dziennie mam mieć robione ktg. 🤡
Żadnego USG już później nie byłom, a badana byłam tylko przy próbach.
Przejdźmy do tego dnia, wtorek 2 września trzecia próba podania oksytocyny...
Pół nocy nie spałam, nie dałam rady, skręcało mnie ze stresu.
Zatem wstałam wcześniej, umyłam się, spakowałam swoje torby jakby mieli przenosić moje rzeczy i siedziałam na łóżku, i patrzyłam się w okno, i czekałam jak do odstrzału czy na inną egzekucję... Albo jak na jakiś egzamin maturalny.. bo tak się bałam co mnie tam czeka, że to już.
Jeszcze zdążyłam zrobić sobie ostatnie zdjęcie z brzuszkiem, z myślą że ta próba się uda i zaraz się spotkamy...
Już byłam nastawiona na CC, jeszcze w nocy czytałam na Fejsie wasze porady nt. CC.
7:30 położna przychodzi po mnie i zabiera na porodówkę, tym razem trafiłam do innej sali niż na ostatnich 2 próbach, ktg na kabel, podpięli do oksytocyny, kolejne nowe wkłucie bo poprzedni już 3 dniowy wenflon spowodował opuchnięcie.
Ja zapakowałam kilka przekąsek, narzeczony też przyjechał z kilkoma.
Przychodzi obchód, lekarka mówi że mam zjeść tylko śniadanie i nic więcej, w razie gdyby było CC.
Z nerwów trochę tego śniadania zjadłam, już mi bokiem wychodziły te grahamki i wędlina z psa zmielonego z budą...
I tak mija godzina za godziną, ja coraz bardziej sfrustrowana i głodna. Co jakiś czas sobie przyjdzie jedna czy druga położna, zapytać czy coś się dzieje, czasem jakaś mnie zbada i pocieszy - że nic się nie zmieniło, że nadal nawet 2cm rozwarcia nie ma.
Drzwi do pokoju są uchylone to tylko słyszałam w porze obiadowej jak składały gdzieś zamówienie i rozmawiały na co mają ochotę by zjeść, a mnie już skręcało z głodu.. aż tak, że się popłakałam po raz pierwszy.
Przychodziły tylko zwiększać dawkę, jakieś pojedyncze skurcze były ale to nie było bardziej bolesne od bólu miesiączkowego, zaczynały się też delikatnie krzyżowe.
Dostałam propozycję aromaterapii, przystałam ale jedyne co to dało to ból głowy.
Później tensa na ból krzyża ale odmówiłam, nie bolało aż tak bardzo.
Ale znów już zaczęłam płakać, nie dość że byłam głodna to widziałam, że nic się nie dzieje - a położne tylko pocieszały, że nic się nie dzieje..
I tak leżałam do 18, czekałam na fajerwerki i oklaski chyba, już byłam zrezygnowana i nie miałam siły na kompletnie nic.
Położne przyszły ostatni raz rzucić okiem, pocieszyć że nic się dalej ze mną nie dzieje - brak postępu, zaraz przyjdzie następna zmiana to zadecydują czy będzie CC czy co zrobią...
Siedziałam do tej 19 jak ja szpilkach i czekałam, aż przyjdzie jakiś lekarz i strzeli tekst typu - dobra zabieramy panią na stół...
A tu zonk, nie ma CC, przychodzi położna i mówi "zbadam cię na dzień dobry", myślałam że serio mnie zbada i sobie pójdzie, oleje tak jak tamte, faktycznie rozwarcie bez zmian ale nie czuła wód płodowych, ostrzegła że będzie bolało to badanie w międzyczasie przyszła druga z jakimiś czopkami, ta badająca zmieniła badanie chyba na masaż szyjki i machina ruszyła.
Bolało jak cholera ale było skutecznie, magicznie zrobiło się po czasie 4cm a ja zaczęłam mieć częściej skurcze, dostalam jakiś zastrzyk "rozluzniajacy" przygasili światło, żebym się "zrelaksowała", położna zrobiła mi herbatkę z cukrem bo było jej mnie szkoda, że tamta zmiana mnie tak zagłodziła.. w ogóle cukier na sensorze szorował na dnie, na poziomie 70 - trzeba było podawac co godzinę.
I tak w tamtym momencie już zaczęłam trafić rachubę, trafić poczucie czasu i wszystkiego, co jakiś czas masaż i coraz większe rozwarcie, coraz większe i bardziej bolesne skurcze. Dostałam jeszcze antybiotyk bo dodatni gbs, dozylnie coś przeciwbólowego, kilka tabletek nospy i gaz taki wziewny..
I odesłano mnie pod prysznic, co ledwo już byłam w stanie stać na nogach i zwymiotowałam, ale prysznic przyniósł już mi 6cm rozwarcia.
Później już pamiętam przez mgłę bo już byłam ogłupiona, ciągle tylko wciągałam ten gaz bo myślałam, że się 💩 tam z bólu.
A jak już doszło do pełnego rozwarcia... Przyszedł lekarz, zaproponował CC, odmówiłam z myślą że nie po to się męczyłam od samego rana, żeby mnie teraz łaskawie pokroili - dał mi 30min na poród naturalny.
I tu już pamiętam tylko tyle, że parte trwały kilka lat jak nie wieczność, miałam poduszkę do której się tuliłam i wydzierałam się z bólu, jakby mnie żywcem ze skóry obdzierali, chyba cały szpital mnie słyszał..
Położne i mój pomagali mi tylko zmieniać pozycję, szyjka była jakoś w pozycji krzyżowej i nie chciała się uśrodkować (?) lekarz chciał żebym siadła na piłce chociaż chwilę, a ja jedyne czego chciałam to już zniknąć z tego świata bo już miałam dość tego wszystkiego, a co dopiero siadać i bujać się na piłce...
I tylko krzyczałam i klnełam jak bardzo już mam dość tego wszystkiego, że nie dam rady, a oni wszyscy mnie tam dopingowali i mówili, kiedy i jak oddychać, jak przeć mimo że serio już nie dawałam rady...
W końcu poczułam ten diabelski ból jak Nadia wychodziła, szybko mi ją dali do piersi, łożysko samo wyszło, mój przeciął pępowinę, lekarz szybko wziął się do szycia krocza, aż czułam na żywca jak to robi - i tu się dowiedziałam chyba dlaczego mówią, że ten konkretny lekarz to rzeźnik 🫣
Dlatego na czas szycia dali mi jeszcze ten gaz, a później już zostawili nas samych z Nadią, na chwilę się przyssała do cyca... i zasnęła 😅 a ja tak leżałam z nią i się zastanawiałam - co mam z nią zrobić 😂 i nie mogłam się napatrzeć... Nawet nie wiedziałam kiedy te 2 godziny kangurowania zleciały, ja byłam dosłownie cała spocona, ale na tyle słaba że nie byłam w stanie stanąć samodzielnie na nogi.
Wszystko było we krwi, mój też wrócił do domu cały zakrwawiony jakby wracał z jakiegoś mordobicia 🫣
Później już tylko leżałam nieprzytomna, miałam 2 próby kąpieli - nie udane, za drugim razem zemdlałam tak że ledwo mnie położna zdążyła złapać i przy okazji uderzyłam się w usta, dostałam multum kroplówek i pobrano krew na badania. Hemoglobina 9.
Zaproponowali od razu, że zajmą się Nadią na oddziale noworodkowym, a ja mam odpoczywać i dojść do siebie.
Dla mnie ten poród już do końca życia chyba zostanie traumatyczny i nawet na chwilę obecną nie myślę o kolejnych dzieciach. Jeszcze miałam nadzieję, że będzie fajna opieka poporodowa a guzik prawda.
Pewnie to wszystko co się wydarzyło to kwestia szpitala i zmiany, wybrałam ten ze względu na to, że blisko, że partner nie będzie musiał Bóg wie jak daleko do mnie dojeżdżać albo nie zdąży na poród.. to mam za swoje, będę żałować tego wyboru do końca życia.
I tak, wszystkiego dowiedziałam się dopiero z wypisu, nikt mnie nie poinformował że moja hemoglobina była tak tragiczna, albo że Nadia była owinięta pępowiną wokół szyi..
Wiem, że mój szpital słynie z tego, że to umieralnia.
Chodzą żarty, że pacjenci w karetkach krzyczą - byle nie do tego szpitala.
Myślałam, że chociaż oddział ginekologiczno - położniczy będzie spoko, tak przynajmniej wygląda na social mediach i opinie na Fejsie jak bardzo polecają.
I szczerze? Bardziej byłam zadowolona na tym oddziale na poronieniu, niż na porodzie..
Czułam się jak debil, jakbym była na oddziale zamkniętym..
A i przy okazji, któregoś dnia przyszła mnie odwiedzić jedna położna z porannej zmiany z tej 3 próby i rzuca tekstem "o, a jednak udało się naturalnie" 🤡 i teraz jak tak o tym myślę to gdyby położne z nocki były wtedy na dniówce już dawno bym urodziła... Od razu wtedy się mną "zajęły", kiedy tamte tylko siedziały i ploteczkowały.35👱♀️ 37🧔♂️
06.01 ⏸️ 😍
🩺17.01.25 - jest Pęcherzyk 🤞
🩺07.02.25 - mamy 💓🥹 2cm Małego czlowieka.
🩺14.02.25. - 3cm naszego Bejbiczątka🥰 rosnę !
🩺07.03.25 - Prenatalne 13+0- , 6,8 cm Bejbiczka. prawdopodobnie dziewczynka.🩷
🩺14.03.25 - na 100% 🩷 ,rośniemy !
Wyniki Pappa - niskie ryzyka🤞
🩺10.04.25 - 17+4 214g szczęścia 🥹🩷
🩺25.04.25 -II Prenatalne - 337g zdrowej 🩷
🩺09.05.25 - wszystko ok🩷
🩺06.06.25 - 775g 🩷 25+4
🩺27.06.25 - 1214g 🩷 28+4
🩺14.07.25 - 2kg 😱 🩷31+0
🩺11.08.25 - 2.5 kg 🩷- 35+0
🩺29.08.25 - 3070🩷 37+4
🩺12.09.25 - 3280🩷 39+4
23.09.2025 🩷 jestesmy juz razem.

-
Ja czekam na ten magiczny wtorek.. moze cos sie ruszy . Bo poki co nic a nic..☹️
purplerain lubi tę wiadomość
35👱♀️ 37🧔♂️
06.01 ⏸️ 😍
🩺17.01.25 - jest Pęcherzyk 🤞
🩺07.02.25 - mamy 💓🥹 2cm Małego czlowieka.
🩺14.02.25. - 3cm naszego Bejbiczątka🥰 rosnę !
🩺07.03.25 - Prenatalne 13+0- , 6,8 cm Bejbiczka. prawdopodobnie dziewczynka.🩷
🩺14.03.25 - na 100% 🩷 ,rośniemy !
Wyniki Pappa - niskie ryzyka🤞
🩺10.04.25 - 17+4 214g szczęścia 🥹🩷
🩺25.04.25 -II Prenatalne - 337g zdrowej 🩷
🩺09.05.25 - wszystko ok🩷
🩺06.06.25 - 775g 🩷 25+4
🩺27.06.25 - 1214g 🩷 28+4
🩺14.07.25 - 2kg 😱 🩷31+0
🩺11.08.25 - 2.5 kg 🩷- 35+0
🩺29.08.25 - 3070🩷 37+4
🩺12.09.25 - 3280🩷 39+4
23.09.2025 🩷 jestesmy juz razem.

-
W związku z moim powrotem i w końcu normalnym zasięgiem oraz Internetem mogę z powrotem kontynuować statystyki 😂
purplerain, aglo, Abcdeka, Marcysia1990 lubią tę wiadomość









