Dzisiejszy wynik Bhcg - 877. Wow Rośnij, rośnij cały czas i nie przestawaj!!
Kropusiu mój kochany, trzymaj się mocno swojej mamy.
Nieśmiało zaczynam się cieszyć. W tym momencie czuję się taka SZCZĘŚLIWA!
Ps Nie ogarniam technicznie tego wszystkiego tutaj, jednak mam nadzieję, że się ogarnę
Kilka słów do osób najbliższych memu sercu, czyli tych starających się. Nie chcę, żebyście odebrały to jako rady czy wskazówki ale może którejś pomogą :
=> jeśli dopadnie Cię mega dół, smutek, złość i totalna niemoc, a ból przeszywa każdy skrawek ciała, płacz, wyj i krzycz : Jezu ulituj się nade mną bo już nie daję rady, zobaczycie ulituję się.
=> jeśli nawet tydzień wcześniej będzie Cię bolał brzuch na ten obrzydliwy okres to naprawdę nic straconego, teraz wiem to po sobie.
=> jeśli złapią Cię dreszcze, będzie Ci zimno, a na dworze plus 30C to może, to właśnie to!
=> jeśli przy jedzeniu, nawet najlepszym obiadku, czy słodkim deserku złapią nawet delikatne mdłości może to być właśnie to!
=> jeśli poczujesz nadkwaśność w żołądku, a wcześniej miewałaś taką przypadłość bardzo rzadko istnieje prawdopodobieństwo, że to właśnie to!
=> jeśli Twoje piersi przed każdą miesiączką, są ciężkie, wielkie i bolące, a teraz są klapciowate, to może być tylko jedno - no właśnie to!
Tak to u mnie wyglądało
=> a teraz wszystkie staraczki szybko tu za mną Już, już, już... szybko tu. Wszystkie mam Was w moim sercu i modlę się w Waszych intencjach, abyście tu się znalazły.
Teraz już rozumiem, co czują dziewczyny, które po tej stronie się znajdą, bo samo przejście to dopiero początek tej drogi. Oprócz pewnych dolegliwości, ten pojawiający się co jakiś czas strach, lęk, niepewność. Zwłaszcza gdy to staranie tak długo trwa, każde zakucie, ból wprawia o szybsze bicie serca.
Wieści z Alusiowego frontu :
=> plamienia się skończyły ale bóle brzucha, raz tu, raz tam się pojawiają, znikają, nawet teraz dosyć mocno dają o sobie znać. Staram się tym nie denerwować i tak na to nie mam wpływu, przecież co ma być to będzie. Nie powiem przyprawiają mnie o zawrót głowy. Tyle razy co w majciory od soboty zaglądam to przez całe życie nie zaglądałam, częstotliwość raz na pół godziny Ale, ale z każdym dniem jest lepiej...
=> senność mnie powala na łopatki, wczoraj 'drzemka' 3 godzinna po obiedzie, do godziny 18. Ale hola, hola o 22 ponownie już mi się chciało spać
=> zachcianki na określone jedzenia, np dziś chce mi się zupy warzywnej i kotleta z piersi kurczaka. Wczoraj niesamowicie smakowała mi konserwa z Krakusa. A to dopiero początek, to co będzie dalej
=> do pracy już nie chodzę, wpadam na godzinkę, dwie, wszystko staram się robić w domu, uzupełniać dokumentację itp.
=> jeszcze teraz obchodzę się ze sobą jak z jajkiem, nic prawie nie robię, nie denerwuje mnie zbytnio nawet brudna podłoga w kuchni. Są ludzie od tego
=> któraś z Was pytała o mojego męża, no cóż... mężuś przez pierwsze dwa dni czyli sobota i niedziela z lekka był zestresowany tą całą sytuacją, od samego początku się bardzo cieszy tylko za daleko już wybiega w przyszłość, a ja studzę jego zapędy Stracił apetyt ale już mu powrócił, a powiedzmy stres odreagowuje pracą na działce. Ogólnie też jest szczęśliwy.
Ps. Na koniec trochę się muszę usprawiedliwić, postaram się zajrzeć do każdej z Was, czy też odpisać na wiadomość czy komentarz ale czasu brak. Jak się ogarnę ze wszystkimi szkolnymi rzeczami, przepędzę ten sen i wszystko inne będzie dobrze to wystukam tu i ówdzie słów kilka Niemniej jednak wszystkie Was pozdrawiam
Dzisiejsze Bhcg to 2083 przyrastam z prędkością światła
I pierwsza wizyta u lekarki w innej już roli...
Weszłam i mówię... śmierdzi coś tu u pani... wącham, wypatruję i jest, zobaczyłam winowajcę... butelka z płynem odkażającym... co wyostrzył się już węch... już... ale i tak nie ma jak to seeeen... prawda, że najlepiej się śpi po południu. Oj tak... coś wspaniałego... Wypisuje recepty, zapisuje jakieś dane w komputerku i tak rozmawiamy... Zadaję retoryczne pytanie... Pani doktor jak to się stało, że się udało... nie wiem, udało wam się... nie tylko nam, pani też... śmiech... to co podglądamy coś dziś czy zostawiamy na później... hmm... a jak pani uważa... może na następny raz... jednak szybko doszłyśmy do wniosku, że jednak czegoś tam poszukamy. Pani doktor, a nic się nie stanie... Alicjaaa! Nic się nie stanie... No i jest pęcherzyk, taki pikuś, malutkie to coś i chyba to całe ciałko żółte też jest, bo nad czymś się jeszcze zachwycała ale ja byłam w tym czasie w jakimś innym wymiarze... Ubieram się, ponownie rozmawiamy... m in o tym aby się umiarkowanie cieszyć, bo ten czas jeszcze przyjdzie po następnej wizycie, a kolejna dopiero 6 lipca, zaraz po urlopie pani doktor. Zapytała czy wytrzymam, no wytrzymam przecież za tydzień nie będę ponownie szła, chociaż z chęcią bym poszła i już zobaczyła co tam się święci. O drobnostkach jeszcze porozmawiałyśmy, w razie czego mam dzwonić lub pisać... oczywiście na koniec się wyściskałyśmy... z tego wszystkiego powiedziałam... pani jest cudowna... trochę pojechałam po bandzie... ale czasem szybciej coś powiem niż pomyślę. Także pierwsza wizyta zaliczona, recepta jest, zwolnienie jest. I oby tak dalej.
List pierwszy (1)
Drogi Kropusiu, tak się do Ciebie zwracam już od kilku dni, albo Okruszku, podobają mi się obydwa te zwroty. Mam nadzieję, że gdzieś już tam w środku mnie są Twoje zaczątki. Takie malutkie, mikroskopijne ale jednak są. Od kilku dni dziękuję Panu Bogu, że mi Cię dał, rano i wieczorem. Rano, że przespaliśmy razem noc, a wieczorem, że trzymałeś się mnie dzielnie i mocno. Rośnij z dnia na dzień i wiedz, że już nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z Tobą. Jesteś taki mały, a tak wiele już dla mnie znaczysz. Tatka też się cieszy ale jeszcze tak bardzo tego nie okazuje. Chociaż mówi o Tobie wiele i wybiega w przyszłość, a ja studzę jego zapędy.
Jesteś moim szczęściem, często o Tobie myślę, a jeszcze bardziej martwię, żeby z Tobą wszystko było dobrze.
Trzymaj się, mój Ty Okruszku kochany!
Aaaa i jeszcze coś, myślałam o zmianie tytułu pamiętnika ale nie zmienię go... bo przecież dalej będę czekała... na Twoje pierwsze bicie serduszka, na to jak po raz pierwszy tak bardziej realnie zobaczę Cię na USG, na to czy dobrze się rozwijasz, czekała na Twoje pierwsze ruchy, a mój powiększający się brzuch... czekała... czekała... aż w końcu się pojawisz na tym świecie. I wierzę w to głęboko, że tak będzie.
Same z tego superlatywy :
- przykładasz głowę do poduszki, w momencie robisz odlot
- regeneruje się głowa, ciało, a Okruszek rośnie
- nie drażnisz męża swoją obecnością, a jak go nie ma i dzwoni, mówisz, że spałaś, to powie takiej to dobrze
- robi się tak błogo podczas zasypiania, budzenia. Jednym słowem coś pięknego...
A tu trzeba wstawać... i brać się za szkolną pracę. Marzę o tym, żeby wszystko się już skończyło, a ja nie będę musiała wtedy nastawiać budzika po dwóch godzinach snu... Ach.. Ten Seeen
Po 2 godzinach snu, trzeba by upamiętnić wydarzenia z dzisiejszego dnia...
Tak się złożyło, że w niedługim czasie będą Alusiowe imieniny, zawsze w pracy jest z tej okazji 'mała imprezka ciasteczkowa, owocowa, kawowa'. Dobieramy się w pary, żeby łatwiej było to zorganizować. Życzenia, buziaki, rozmowy, krótko mówiąc jest wesoło, czego wszyscy życzyli wiadomo... ale ale jedna dziewczyna powiedziała, że wyglądam inaczej niż zawsze, promienista, wesoła, uśmiechnięta. Sobie pomyślałam, nigdy nie byłam żadnym ponurakiem ze spuszczonym nosem, może jednak ta radość emanuje ze mnie teraz inaczej. Do tego jak się człowiek ogarnie, wygląda całkiem przyzwoicie.
Od dzieciaków dostałam coś, co mnie zaskoczyło, nie żadne kwiaty ale serce z mniejszymi serduszkowymi imionami i szkatułkę. Na co koleżanka rzekła tak, poczekaj córka się urodzi ona się już tym później zajmie, będzie sobie różności upychała. Oby! Oby! Zobaczcie same :
A teraz wieści z Alusiowego frontu :
- plamienia ustały całkowicie
- bóle brzucha : skaczą tu, tam, siam, są, góra, dół, bok, znikają, pojawią się ponownie, znów znikają, ot takie z nimi cyrki
- mdłości chwilowo zniknęły, a jeśli już to delikatne
- bardziej nasiliła się nadkwaśność żołądka
- senność wzmożona
- częstotliwość zaglądania w majciory nie ustała ale zdecydowanie się zmniejszyła, jest postęp
- wczoraj tylko niepotrzebnie przez przypadek przeczytałam, że najwięcej poronień jest między 6, a 8 tyg. tak się jakoś przeraziłam, bo to przed nami. Było napisane, że co 4, a nawet co 3 ciąża się wówczas kończy. Uff... nie myślę o tym, nie myślę, ze swej świadomości oddalam. U nas tak nie będzie! U nas tak nie będzie! A kysz! A kysz!
I to by było na tyle dziś. Piątkowe serdeczności
Od 9 rano zaczęłam na komputerku wypisywać świadectwa, te nr pesel, te dane, te oceny, zeszło ok 2 godzin. Poszłam do sklepu, małe zakupy, cholera po 12 tak mi się zachciało spać, nie dałam rady, trzeba się położyć. W trakcie pada deszcz, robi się tak błogo, budzi mnie telefon po 15-tej. Wstaje, robię sobie naleśnika, dalej idę robić to co zaplanowałam, od 16 do 20.30 pieprzę się z tymi cholernymi godzinami, frekwencjami, a jak się coś nie zgadza, cały dziennik trzeba 150 razy wertować. Prawie w ogóle nie posunęłam się do przodu, z mojej listy wykreśliłam tylko dziś 2 myślniki. Nie ogarnę chyba tego. Jestem tak zmęczona, że kręci mi się w głowie, nic już dziś nie zrobię.
Do tego mnie jeszcze mąż wnerwia, bo we wszystkim chce mieć rację, ja cholera też chce mieć rację!!! Nie jestem typem ciągłego ulegacza!
Dziś w kościele usłyszałam słowa, które ewidentnie pasują do mnie... czemu bojaźliwi jesteście?? Czemu wam brak wiary? Czemu jestem bojaźliwa?? Czemu brakuje mi wiary, że wszystko będzie dobrze?!
List drugi (2)
Kochany Kropusiu, czemu mi brakuje tej wiary, że tam jesteś. Tak się boję, że Ciebie tam nie ma, że to sen, który za chwilę się skończy. Po chwili dociera do mojej świadomości myśl, przecież on tam jest, siedzi cicho, tylko nie daje przez ostatnie dwa/trzy dni żadnych objawów. Nawet mdłości się skończyły. Nawet nie wiesz jakbym już chciała usłyszeć bicie Twojego serduszka, o ile ja bym była spokojniejsza. Jeszcze 2 tygodnie oczekiwania i wszystko będzie jasne. Jak Ci matka przez ten czas nie osiwieje zupełnie i nie oszaleje to będziesz szczęściarzem. To sobie wybrałeś matkę panikarę. Och Okruszku, Okruszku... Lubię z Tobą gadać.
I wiesz sprawiłeś mi najlepszy prezent imieninowy. Od dziś co roku, będę zawsze wspominać, iż najlepszym prezentem był mój Kropuś. Coby się nie wydarzyło, ten dzień w jakiejś części będzie poświęcony Tobie.
Do następnego spotkania. Trzymaj się mocno mamy, tak jak przez ostatni tydzień.
List trzeci (3)
Okruszku... To mnie w nocy wystraszyłeś... w dzień siedzisz cicho, a nocy się rozpychasz... aż Ty Ty. Myślałam, że mi brzuch rozerwie. Ale co tam brzuch, pietra miałam strasznego, dobrze, że wszystko działo się na śpiąco, inaczej bym spanikowała... Wystraszyłeś matkę odrobinkę. Zresztą robisz ze mną co chcesz... powalasz mnie dzień w dzień na ponad dwie godziny. To co to będzie później?? Już od małego wchodzisz mi na głowę Wczoraj rozmawiałam z ciotką N. przez telefon. Po tej rozmowie prawie byłam pewna, że jednak pójdę Cię podejrzeć w piątek... ale ale przecież muszę ćwiczyć swoją cierpliwość. Czy damy radę razem wytrzymać do 6 lipca??
To co idziemy leżeć, bo znów się rozpychasz. Rozleniwiasz mnie...
Za namową N. Alusia jak to Alusia napisała smsa do pani doktor, że jednak nie wytrzyma do 6 lipca i zadała pytanie czy może wpaść w piątek. Na co pani doktor odpisała - dzisiaj 18. O matko kochana szykowałam się do drzemki, a tu trzeba było wstać, doprowadzić się do porządku.
Byłam ostatnia... któraś z pań, chyba położna powiedziała, że zostałam na deserek Niezły mi deserek...
Są mdłości... no właśnie pani doktor było i się praktycznie wszystko skończyło... to niedobrze... takie małe ale w porównaniu z tym co było to prawie nic... yyy boję się, chyba się nie położę... leżę... stresuję się... ja też... no Pani to chyba nie, no jak nie... też... są dwa... jak to dwa??... no dwa... dwa??? Bliźniaki... widzisz, widzę... O matko kochana, pani doktor na pewno??... na pewno. Jesteś w ciąży. Ubieram się siedzę ze spodniami, na pół dupy... ale masz duże oczy... Czy pani sobie mnie wyobraża no w tym stanie tak... tak... byłam tak oszołomiona, że oniemiałam. Będą bliźniaki... jeszcze wszystko się może zdarzyć... jak to zdarzyć... np jeden może obumrzeć... i co wtedy... wchłania się... aha. Przejdźmy do poczekalni... wychodzimy i mówi do położnej... no to mamy bliźniaki... wszyscy się cieszą i śmieją... Pani doktor jestem przerażona... czym... Bóg dał, trzeba się cieszyć... Babka mierzy mi ciśnienie 135 na 77 puls 107... no nic dziwnego emocje biorą górę. Yyy pani doktor... nie no, jak to się stało... czy to prawda... aaa gadałam od rzeczy... następna wizyta za jakieś 3 tyg chyba 17 lipca. Z tego wszystkiego wyjęłam portfel, schowałam, prawie bym zapomniała zapłacić.
Aaaaaa bliźniaki... tak jak się cieszę, tak samo jestem przerażona!
Oczy dalej mam wielkie, mąż zawalu nie dostał, powiedział, że to przeczuwał. Właściwie się cieszy ale chyba tak jak ja, nie zdaje sobie sprawy.
Panie Boże... mój spazmatyczny płacz podziałał, taki dwupak na początek, pokazałeś na co Cię stać. Cieszę się i Ci dziękuję, resztę pozostawiam Tobie, co chcesz to rób, Twoja w tym głowa. Ja się bez reszty oddaje Tobie, powierzam siebie i te dzieciaczki też. Niech się dzieje co chce...
List czwarty (4)
To się porobiło... Nie ma Okruszka czy Kropusia jest Okruszek i Kropusia... Z nadmiaru emocji to ja dziś do Was nic nie napiszę... Cieszę się, że jesteście w parze, wierzę, że będziecie tak jak najdłużej... Ale dżezy... W 2 tygodniu oczekiwania, nawet nie wiedziałam, że wtedy coś się kroi stłukłam szklankę... dziś przyjeżdżam do domu na podłodze leży rozkruszona kryształowa mała miseczka od cukierków... rudy misiek zwalił... Ale te szkło to chyba na szczęście... bo mam Was dwoje.... Aaaaaaaa nie wierzę w to!!!
Trzymać się siebie razem i nie pozwólcie aby któremuś coś złego się stało. Dbajcie o siebie nawzajem.
Mężuś wniebowzięty... nie zdaje sobie sprawy co go czeka. Przyjął to ze stoickim spokojem, baaa nawet powiedział... przeczuwałem, że tak będzie. Optymistyczne podejście mojego męża... zobaczysz, będzie dobrze, nie ma co się martwić. Zawsze to co nowe, mój mąż musi po swojemu przetrawić, a objawia się to słuchaniem muzyki, wypiciem jednego piwa i pracą, fizyczną pracą... i tak właśnie od rana coś robi, teraz kosi trawę.
Moja rodzicielka skwitowała to tak... dobrze, za jednym zamachem od razu dwoje dzieci... też czuła, że tak będzie.
Ja jakoś nie czułam...
W pracy istne szaleństwo... Jedna zaczęła piszczeć, przytulać i mnie całować, druga zrobiła wielkie oczy... oj kochana to cię czeka... trzecia krzyczała, że nie może w to uwierzyć i się tak cieszy... takiego zamieszania wokół mojej osoby to nie było.
Wszyscy się wokół cieszą... a ja ???
Cieszę się ale ta radość jest niepełna. Może tą moją radość paraliżuje strach. Nie wiem. Cieszę się ale jednocześnie boję. Po raz pierwszy dziś wybiegłam w przyszłość... i znów oczy mam takie jak wczoraj, wielkie, przestraszone, spanikowane.
Cieszę się... nie ma żadnego ale... Alicja nie ma żadnego ale...!!!
O tym czy sobie poradzę, będę myśleć za kilka miesięcy, jeśli tylko wszystko dobrze się potoczy, a potoczy... Nie chcę żeby było inaczej. Cieszę się i nie ma żadnego ale...!!!
Zapomniałam się 'pochwalić' jak to mężuś w środę, kiedy o bliźniakach nie miał zielonego pojęcia, kupił to :
Już się zawczasu ubezpiecza, jak tu przetrwać ze mną ten ciężki okres.
Uśmieliśmy się, obrazki, scenki i krótkie opisy wprowadzają w niezły humor. Sama prawda o tych babach w ciąży
Dzisiejsza noc nie należała do spokojnych, wierciłam się, kręciłam, prawo, lewo, brzuch mnie bardzo bolał. Nagle mój szanowny małżonek myśląc, że chyba śpię, jednocześnie chcąć uspokoić tą moją nocną wircipiętość, położył swoją dłonią na moim podbrzuszu i zaczął mnie głaskać. Hola hola, wcale się nie odezwałam, udając cały czas, że śpię. O rety jak mi się zrobiło miło, on też o nas myśli. W końcu zaczął mnie całować po dłoni, w końcu się już odezwałam. Tak to z moim chłopem bywa... ale co jak co, jeśli tylko się przebudzę i coś mi się zachce, to przynosi bez gadania. Yyyy.... to ja w ciąży mogę być non stop.
Tak jakby oficjalny koniec roku szkolnego... (co nie co zostało mi jeszcze do uzupełnienia ale to mogę dowieźć w przyszłym tygodniu) ale do czego zmierzam... ano zmierzam... że tak jakoś przy tych moich dzieciach i rodzicach lekka trema mnie dziś wzięła. Znaczy prawie nie, jednak wspomniałam co w trawie piszczy, coby nie czuli się zaskoczeni, że we wrześniu mnie nie będzie. Nawet dobrze, że to zrobiłam... poczta pantoflowa działa wszędzie, a tu taką dziś niespodziankę dostałam :
Dostałam jeszcze kilka pięknych bukietów i takie specjalne podziękowanie dla nauczyciela. Miło mi się zrobiło, jak dzieciaki to czytały, myślałam, że się poryczę. Serio! Taki płaczek prawie dziś we mnie wstąpił.
A na 18 tą tadaaaam spotkanie z dziewczynami z pracy... no i klops już nie będzie powrotu o 24 czy 1 w nocy. Jak w ciągu jednej sekundy potrafi się wszystko zmienić...
Czuję się dziś no tak fajnie... tzn teraz to czuję, że muszę się za chwilę ogarnąć. Aaaa i po raz pierwszy złapały mnie dziś z rańca prawdziwe wymioty, znaczy się nie schaftowałam ale już prawie prawie... o masakra... jednak czego się nie przejdzie dla...
Przez 1,5 dnia mega wymioty, tak silne, że z wysiłku pojawiły się brązowe plamienia.
Układ pokarmowy doszedł już dziś do siebie, plamienia nadal są. Lękam się ale co ma być to będzie.
Czuję się zmęczona, cały czas leżę.
Jak zawsze, proszę tylko o modlitwę.
List piąty (5)
Kochane Kropusie... Co wy przeżyłyście przez ten weekend to jeden Pan Bóg wie. Podziwiam Was, że tyle wytrzymałyście. Takie wymioty, takie mdłości, takie rzucanie po łóżku, wokół ubikacji, dawno takich rewolucji żołądkowych Wasza mama nie przeżyła. Dzielne Okruszki! Skończyło się na brązowych, maziastych plamieniach i mam nadzieję, że przez najbliższy czas tego nie ujrzę. Nic dziwnego, że te plamienia się pojawiły, to był taki wysiłek ze strony żołądka, wszystkie wnętrzności zostały poruszone.
Aaaaa.... kocham Was No i możecie się na mnie obrazić ale dalej nie dowierzam, że jest Was tam 'sztuk dwa'
I oby tak było do końca ciąży...
Plamień cd, lękam się już mniej... a czyja to zasługa wiadomo
ps. A dziś z tego wszystkiego przeczytałam 150 str książki, nawet fajna. Podchodzi pod kryminał.
Jakby tak ująć w skrócie... dobrych kilka dni spędziłam w szpitalu.
Jakby tak trochę rozszerzyć... wszystko zaczęło się od wtorku.
Plamienia, plamienia, brązowe maziaste plamienia. Tak mnie już to denerwowało, toteż we wtorkowe popołudnie napisałam smsa do pani doktor co z tym robić, czy w ogóle coś z tym robić. Oddzwoniła, powiedziała aby się nie stresować, nie leżeć w łóżku w miarę normalnie funkcjonować ale bez nadmiernego obciążenia, czyli nie odkurzać, nie dźwigać, nie kąpać się w wannie itp, pić dużo wody z lodem i cytryną i kilka innych zaleceń. Ogólnie wypoczywać i bez paniki... taaa, ja i bez paniki. Tak też zrobiłam, zaczęłam w miarę normalnie funkcjonować, ale jakby przeczuwając nosem, w tym samym dniu poprosiłam mamę o zakup nowej koszuli do spania w domyśle oczywiście szpitala. Umyłam włosy, zjedliśmy kolację, posiedziałam ok 40 min na komputerku, miałam iść czytać książkę. Stwierdziłam, że przed położeniem się, skorzystam z toalety. Wysikałam się i tu chlast, papier cały czerwony. Biorę kolejny dalej czerwony... oblały mnie zimne poty, serce zaczęło walić, krzyczę na męża, biegnie z pokoju, pokazuje mu co jest na rzeczy, a ten jak zwykle... wszystko będzie dobrze. Powoli przeszłam do pokoju, krzyczę do niego, żeby dzwonił po mamę, musi mi się pomóc spakować, ja nie chcę się już ruszać. Już po 21-ej wyjechaliśmy czy coś około, wszystko było robione w mega ekspresowym tempie. Na początku myślałam, że już po wszystkim, w samochodzie po telefonie od N. trochę się opanowałam wlała we mnie nową nadzieję. Drugi sms, tym razem od lekarki też mnie pokrzepił... mam nie tracić nadziei, krew nie oznacza najgorszego. Dojechaliśmy do szpitala, mój mąż w momencie dowiedział się wszystkiego, co, gdzie, jak, po chwili byliśmy już na oddziale... było przed godziną 22. Pielęgniarki przeprowadziły wywiad, kazały się przebrać i czekać na lekarza. Tak też zrobiłam, razem z mężem siedzieliśmy na korytarzu. Wyszedł lekarz ze swojego pokoju i zaprosił mnie do gabinetu z ogromniastym zielonym fotelem ginekologicznym. Na początku wywiad, siedziałam jak na szpilkach, w końcu weszłam na ten fotel i się zaczęło... tak mi nagniatał brzuch, myślałam, że Okruszki wypłynął. Tak mnie to bolało. Następnie chyba włożył całą rękę, a jak nie całą rękę to kilka palców... Jezu myślałam, że zjadę z tego fotela, następnie zakłada wziernik, mówiąc iż czuję, że coś tam jest... jak to coś jest panie doktorze... no jest właśnie nie wiem co... a jest tzn są dwie tabletki luteiny... a no właśnie... następnie komunikuje, macica jest duża więc powinno być dobrze, jednak trzeba to było sprawdzić na USG. W związku z tym przeszliśmy do kolejnego pokoju. Ponownie się rozkładam, ponownie zaczyna się badanie... trwa ok 5 min. Są Okruszki, są... są... są... Badanie jest bardzo dokładne, pokazuje mi na monitorze pulsujące punkty. Jezu żyją... Jaka ja byłam szczęśliwa, już mniej wystraszona, plamienia nadal są ale już w kolorze ciemno brązowym. Mimo wszystko lekarz bardzo sympatyczny, jeszcze raz będzie mi robił USG w piątek. Idę do pokoju, mężuś już pojechał do domu, jest po 23ej. Odpisuje N. (mojej pocieszycielce ale nie tylko pocieszycielce) na smsa, następnie odpisuję pani doktor, która również zapytała co wyszło po USG. Po godzinie zasypiam...
Środa... nuda, dziewczyna z pokoju niegadatliwa, małolata, nie mój typ. Czytam książkę, ktoś mnie odwiedza, plamienia nadal są. Śniadanie, obiad, kolacja, obchód jeden drugi, pobranie krwi, mocz do badania... ot codzienna szpitalność. Czytałam książkę, pisałam, odpisywałam na smsy... zleciało.
Czwartek... rumor i hałas na oddziale od rana, czas zabiegów, operacji... przywożą dziewczynę, widzę, że stało się coś złego. Zajmuje szpitalne łóżko w 'moim' pokoju. Słyszę, bo nie da się nie słyszeć... 17 tydz. odeszły wody, dziecka nie da się uratować. Zostajemy tylko we dwie, małolatę wypisują do domu. W trakcie odwiedza mnie moja mama, tego dnia żadnych badań nie miałam. Nadchodzi późne popołudnie, zostajemy same, rozmawiamy, płaczemy, znów rozmawiamy, bo co możemy zrobić. O 21ej Magda zaczyna mieć skurcze, na tyle silne, że po chwili znalazła się już piętro niżej na porodówce. Wróciła przed pierwszą w nocy, było już po wszystkim, rozmawiamy, cała się trzęsę, jest mi po prostu przykro i żal. Zasypiamy...
Kolejne dni mijają dosyć szybko, mimo tej całej sytuacji, Madzioszka śmieje się coraz więcej, rozmawiamy na różne tematy, oglądamy telewizję, czytamy gazety, ja rozwiązuję krzyżówki Z każdym dniem bolą nas coraz bardziej brzuchy od śmiechu. Co odwalałyśmy momentami, to śmiech na sali. Mimo splotu nieszczęśliwych wydarzeń miło spędziłyśmy ten czas. Oczywiście jak najbardziej i ze szczerego serca jej bardzo współczuję. Jednocześnie wierzę, że będzie się cieszyć jeszcze z niejednego dzieciątka.
W piątek miałam robione kolejne USG robione przez tego samego lekarza, który badał mnie we wtorek. Ponownie wykonuje bardzo precyzyjnie to badanie, zarodki żyją i już podrosły od wtorkowego badania. Rano inny lekarz na obchodzie powiedział mi, iż HCG robione w środę wynosiło 113 tyś. Oczywiście aby wyjść ze szpitala wydzielina musi być barwy mleczno - żółtej... taaa takiej to ja nie osiągnę za 2 tygodnie Oczywiście cały czas miałam smsowy kontakt z moją lekarką, wiedziałam, że będzie dopiero w poniedziałek. W piątek też dołączyła do nas trzecia dziewczyna, dosyć, dosyć, ale jak dla mnie za bardzo gadatliwa. Taka troszkę męcząca, jednak często jej nie było w naszym pokoju.
Uff... poniedziałek, z nadzieją wszystkie trzy czekamy na wyjście. Poranny prysznic, śniadanie, siedzimy z dziewczynami na ławeczce na korytarzu. Bokiem, innym wejściem, wchodzi moja lekarka. Poznałam ją od tyłu. Krzyczę... pani doktor... śmieje się z daleka jak zawsze... pani doktor co ja mam zrobić, kłamać czy mówić prawdę, jak powiem prawdę, to nie wiem kiedy stąd wyjdę. Mam te lekkie plamienia... mam mówić prawdę... powiedziała, że przyjdzie i mnie zbada. Za jakieś pół godziny poprosiła mnie na ten fajny znajomy zielony fotel. Muszę się tam znowu rozłożyć... ta lampa i ten błysk... ale moja pani doktor to nie to samo co tamten lekarz... jest tak delikatna, po prostu nie czuje się nic... Sama z siebie powiedziała, że mam nie malować włosów do 14 tyg. Po badaniu wyszło, że wszystko jest ok. Obchód : wszystkie trzy wychodzimy, pani doktor nazywa mnie nerwusem Odpowiedziałam, że trochę tak... ale w myślach sobie myślę... nie trochę, a bardzo Wyjście do domu załatwione. Czekamy na wypis do 14ej, a my jak te wariatki znów się z Magdą naśmiałyśmy. Przed 14tą idzie lekarka widzi mnie, ze jestem jeszcze w pokoju, wychodzimy na korytarz... przepraszam i obiecuję, że już nie będę ją zamęczać tymi smsami, telefonami do wizyty. Oczywiście jeśli będzie taka potrzeba mam bez wahania dzwonić i pisać. Mam nadzieję, że jednak tak się mimo wszystko nie stanie... rozmawiałyśmy dalej ale to już chcę zostawić tylko dla siebie... Tak wiem, mam szczęście, Okruszki żyją, wszystko jest w miarę ok, plamienia zdecydowanie mniejsze, prawie już brak. Teraz już wiem... póki się nie urodzą wszystko się może zdarzyć...
Wiem też, że po raz kolejny te lub inne osoby spotkałam na swojej drodze nieprzypadkowo. W życiu nie ma przypadków... Wszystko z góry jest już gdzieś zaplanowane...
Madzia... fajnie, że Cię poznałam...
Innym... dziękuję za troskę i pamięć...
No i to by było tyle... tak w skrócie
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 lipca 2015, 20:39
Czy ja w ogóle mam na coś ochotę?? Wstajesz o 6ej lecisz na dół coś przegryźć, jak nie zjesz, po prostu się zrzygasz, zjesz, odrobinę lepiej, później znów niedobrze. Nie wiem czy ja mam podwójne dolegliwości, czy jak ale wszelkie odruchy wymiotne, mdłości to jest coś okropnego. Do tego to odbijanie...
Chciałaś ciążę to masz
Po śniadaniu trochę podumałam na łóżku, z tego dumania wyszło tak :
- moje lęki nie spowodują, że się uspokoję, wręcz przeciwnie poziom stresu będzie się podnosił, długo tak nie pociągnę, po kilku dniach/tygodniach będę kłębkiem nerwów. Ale jak się nie lękać? Przyjąć wszystko tak - Co ma być to będzie, przecież i tak nic nie zmienię.
- nie zaglądać w majciory statystycznie raz na 15 min, co tam zajrzę boję się, że ujrzę obrzydliwą czerwoną krew
- za kilka dni starać się żyć normalnie, nie tak jak teraz, za chwilę to zapomnę jak wyglądają ludzie
- przede wszystkim wyzbyć się tego cholernego lęku i nie widzieć wszystkiego w czarnych barwach!
Panie Boże... czy Ty widzisz, no widzisz... normalna to ja nie jestem. To ja Cię bardzo proszę, przelej na mnie trochę spokoju, a zabierz ten cholerny niepokój. Po raz kolejny wyszło moje zaufanie... zamiast ufać, to ja się lękam!
List szósty (6)
Okruszki... mam nadzieję, że matczyny stres nie przenosi się na Was. Muszę się uspokoić dla Waszego dobra, przecież nikt teraz nie jest ważniejszy tylko Wy. Nawet nie chcę sobie wyobrażać coby mogło być gdyby... Widziałam w szpitalu Wasze pikające serducha, widok niesamowity, takie z Was pikusie, a już żyjecie. Normalnie żyjecie. To takie realne i jednocześnie nierealne. Z tymi mdłościami, odruchami wymiotnymi dajecie mi w kość. Tak trochę odpuście, co Wy na to?? A i powiem Wam, że ten Wasz ojciec to jest szalony... ale to kiedyś Wam opowiem...
Trzymajcie się mocno!! Nawet bardziej niż mocno.
Czuję się fatalnie... czy tak mam się czuć ?? Sił brak, energii brak, do południa jako tako funkcjonuje po południu masakra. Nie mam siły praktycznie na nic. Nie wiem czy doszłabym, np do sklepu. Czuję jakbym miała zawroty głowy. Dodam, ciśnienie w normie.
Coś jem, wiadomo nie wszystko, zapach mnie odrzuca. Nie mogę patrzeć, np na kotlety i wiele innych potraw. Odruchy wymiotne wczoraj wieczorem np po łyku wody. Dziś rano to samo.
Po południu czuję też jakbym miała podwyższoną temperaturę.
Nigdy nie przypuszczałam, że początek może być taki fatalny Chyba, że u mnie tylko taki jest
Niech mnie ktoś dobije!
No kretynka! Idiotka! No kurde, boję się, jestem tym przerażona! Wyć mi się chce z mojej głupoty, bezradności i czego tam jeszcze.
- serki farmerskie
- ser biały ze śmietaną
- serki do smarowania
- pomidor
- jogurt tylko i wyłącznie Monte, a przecież przed ciążą jadłam wszystkie
- jajko tylko i wyłącznie na rzadko
- rano napchany konserwantami pasztet z pudełka pomidorowy
- bułka dzielona na pół, żadne inne ziarniste, grahamki nie ma mowy
- na mdłości pomagają cukierki do ssania Werter's Original
- wszelkie zupy mleczne (lane kluski, kasza manna, płatki owsiane), budyń, kisiel
- zupy
- naleśniki
- pierogi leniwe
- placki ziemniaczane itp
- chrupki kukurydziane
Nie przejdzie :
- wędlina
- żadne mięsa, sosy, kotlety
- ochoty nie ma na ryby, żadne śledzie, ogórki... nic z tych rzeczy
Nawet słabo przechodzą przez gardło witaminy i różne suplementy, co wcześniej nie było z tym problemu. Ogólnie jest fajnie... zwłaszcza w okolicach godzin 18-21
Rano powtórka, 'zrzygałam' się w dłonie, sama woda z czymś... mąż sprzątał podłogę, masakra!
Kiedy to przejdzie?? Pocieszam się, że kiedyś do cholery przejdzie, może tydzień, dwa, trzy ale kiedyś przejdzie. Jestem słaba, zjadłam przed chwilką kisiel.
Rano morfologia, dałam radę.
Niestety, teraz nie dam rady nawet wstawić zupy.
Nigdy bym nie pomyślała, że bycie w ciąży może być tak trudne. Wyć mi się chce z tej chwilowej bezsilności mojego ciała.
super !! <3
:)
jak dobrze widzieć Was tutaj:) Dziwne jest to że "znamy" się wirtualnie a ja Twoją ciążą cieszę niczym swoja:) od soboty jak miałam tylko chwilę zaglądałam na ovu i sprawdzałam co u Sosenki;) pozdrawiam
Witamy po tej stronie, sosenko :) Nic sie nie martw, dla mnie poczatki na fioletowej tez byly dziwne... ale najwazniejsze, ze sie udalo, kropek jest i beta pieknie przyrasta :) Teraz zycze Ci duzo spokoju na kolejne 9 miesiecy :) :)
Jeszcze raz GRATULUJĘ:) Niech maluszek rośnie zdrowo!!:) Beta piękna więc na pewno wszystko będzie dobrze:) Będę Was odwiedzać po fioletowej stronie mocy;)
Kochana jak tu pięknie ;-) Bardzo się cieszę - wiedziałam, że będzie dobrze :-) Teraz szybko ściągnij i mnie na fioletową stronę ;-) Buziaki <3
aaaaa co ja widzę :) <3 gratuluję!
Dużo zdrówka dla Was! :)
jeszcze raz gratulacje! :))
Ależ fiolet, aż razi w oczy :) <3
Wlasciwa osoba we wlasciwym miejscu :-) ogromnie sie ciesze Slonce <3
Wspaniale, gratulacje!!!!
Cieszę się razem z Tobą, mam nadzieję wkrótce dołączyć ;)
Ogarniesz ;) ogarniecie ;)
Ooooo jak się cieszę, że Maluszek rośnie:)
Witamy !! :D Ja też nie ogarniałam tego na początku, ale spokojnie :D Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś :*
Alus będziesz cudowną mamą, gratuluję serdecznie, muszę też przyznać że twoja historia bardzo pozytywnie na mnie wpłynęła i wlala w moje serce nową porcję nadziei na to że i mi się w końcu uda. Nigdy nie można się poddawać i tracić wiary w pozytywne zakończenie :)
gratulacje bety :) ślicznie rośnie :)
Sosenko, jak dobrze Cię tu widzieć! GRATULACJE!!!
A... no i oczywiście - NUDNEJ ciąży ;)
hej, hej! Zdrowia i spokoju!
Wkońcu :) Teraz pięknie rośnijcie :) <3
Jak super Sosenka w fiolecie!!! przede wszystkim ogromne gratulacje! ciesze się razem z Wami:) Jak Mąż? Pisz pisz co u Was! Będziemy zagladac:)
Gratulacje:)))
Witaj w fiolecie, witaj :) Drugiej bety serdecznie gratuluję :)
Kochana ogromne gratulacje:)nie wiem dlaczego ale jestem pewna, że będę w tym miesiącu również po fioletowej stronie:)
duzo pokoju i radosci na te szcególne miesiace <3 :)
O! Jaki tu ruch. ;) Nie mam nic za wiele do dodania. Dziewczyny już wszystko napisały. Jestem szczęśliwa i cieszę się z Kropusia. Niech rośnie szybciutko. :)
Pociągnij mnie za sobą :)
SOSNAAAAA!!!! JAK SUPER!!!!!!!!!!! :))))))))))))))))))))))
Sosenko bardzo się cieszę, że Ci się udało. Normalnie dałaś mi nadzieję :-) pozdrawiam serdecznie <3