W 11 dpo dziewczyny z wątku śmiały się, że wszystkie sikniemy na zielono.. To siknęłam... Ten sam test, który robiłam w 9 dpo, też nie pokazał drugiej krechy, więc go wyrzuciłam. Poszłam na zakupy, kupiłam kolejne dwa testy, a co tam... pomyślałam, spodobało mi się testowanie. Coś mnie podkusiło, żeby zerknąć na test, który wyrzuciłam 5 godzin wcześniej, patrzę a tam II krechy. Uśmiałam się jak nigdy, pokazałam go M. i mówię, że jest wynik zafałszowany, ale fajnie jest zobaczyć pozytywny test ciążowy
Po godz. 13 wspólnie ustaliliśmy z M., że siknę na kolejny test, co będzie to będzie... no i siknęłam...
Wołam go, żeby szybko przyszedł, bo ja chyba ślepa jestem i widzę chyba drugą bladziochę, na mózg mi padło...
tak wyglądał mój pierwszy test z 11 dpo
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 stycznia 2015, 23:16
Beta urosła - 121mlU/ml
Teraz już tylko czekam na poniedziałek. Odwołałam wszystkie zajęcia w weekend, do szkoły nie jadę, mam zamiar odpocząć i się niczym nie denerwować.
W poniedziałek mam nockę. Mam nadzieję, że nie będzie dużo ludzi i będę mogła spokojnie przetrwać ten dyżur.
Cały czas myślę nad urlopem. Nie chce żeby kierowniczka się dowiedziała, bo jak ona się dowie to wszyscy inni też już będą wiedzieć. Mam zamiar co najmniej do połowy stycznia lub chociaż do moich urodzin nie informować nikogo. Chciałabym wykrzyczeć jaka jestem szczęśliwa, ale na dzień dzisiejszy wiem, że jest dobrze jak wiedzą tylko najbliższe mi osoby.
Dostałam garnek do gotowania na parze... teraz bardzo się przyda.
Poza tym książkę z ciekawymi blogowymi przepisami.
Suszarkę na naczynia, która wygląda jak szufladka hi hi hi
Ogrom słodyczy!
Moje meble w kuchni właśnie się montują, chociaż jest z nimi trochę problemów.
No i groszek daje o sobie znać, pobolewa mnie brzuch. Staram się więcej leżeć niż siedzieć. Zmieniam pozycje jak mogę, siusiu w miarę często chodzę, więc na razie nie czuję dolegliwości związanych z obecnym stanem.
Jutro wielki dzień. Moja gin zobaczy mój prezent na mikołaja i dowiem się co będzie dalej.
Umówiłam się na piątek lub poniedziałek na USG, wiem, że to szybko, ale gin. chce zobaczyć czy jest pęcherzyk i czy wszystko na tym etapie jest dobrze.
Jak będzie ok. to umówię się już na tą pierwszą prawdziwą wizytę, założę kartę ciąży pewnie
Jestem szczęśliwa i chce mi się płakać z radości!!!
Dzisiaj idę na noc, więc czas na drzemkę. Później obiadzik i do pracy.
Obiecałam sobie, że nie będę się przemęczać. Skoro reszta dziewczyn nie robi w tej chwili nic, to dlaczego ja mam się dwoić i troić??? Po co??? Dlaczego??? Jak będzie tylko możliwość to pójdę pospać, mimo że w pracy nigdy nie spałam, teraz jest sytuacja nadzwyczajna. Nie będę się z tym kryła!
UWAGA !!! ŚLĘ
i takie też będą
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 grudnia 2014, 17:04
Dzisiaj kolejna nocka. Nie wiem, czy sobie poradzę. Muszę to przetrwać.
Pierwsze USG ...
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 lutego 2015, 18:27
Jak wiecie miałam noc. Koleżanka wyszła o 20 mimo, że miała być ze mną do 21!!!! Ale ona zawsze wychodzi kiedy chce i nikt z tym nic nie robi. Powiedziała że wraca jutro o 7, żeby mnie zmienić, wiec się nie odezwałam. Nie mój cyrk... Na nocce opróżniłam szuflady. Spakowałam ciuchy, kocyk na nocki i prowiant. Odliczałam godziny do 6:30, bo stwierdziłam, że jeśli wyszła szybciej to i szybciej mnie zmieni. A tu niespodzianka!!!! Godz. 6:55 a jej nie ma! M. przyjechał po mnie i czekał. Minęła godz. 7 a jej nadal nie ma!!! Dzwonię... Nie odbiera... Wściekłam się, żeby nie powiedzieć wkurwiłam... Dzwoni i dzwonie... W końcu odebrała i pytam czy dzisiaj będę miała zmianę??? Na co ona, że wyłączyła budzik i że przeprasza i czy mogę poczekać ona będzie UWAGA!!!! Za pól godziny!!!!!! A mieszka 3 min.od szpitala!!!! No nic... Zamknęłam biuro powiedziałam wszystkim, że nie mam zmiany i poszłam do M. bo był z małą i nawet nie mógł wejść do środka. Przyjechała po 40 minutach!!!!!
Byłam już ubrana. Przekazałam istotne informacje i wyszłam, bo przecież muszę wrócić na USG.
W domu śniadanko, szybki prysznic i jedziemy. Pełni nerwów i strachu.
Ludzi oczywiście Full. Nie spodziewałam się, że o godz. 9 w niedzielę będę już tyle wiary... No nic. Czekałam grzecznie. W końcu mój kolej.
USG... Moja gin patrzy na monitor... Szuka... Aż w końcu jej charakterystyczny błysk w oku! Jest! Krzyczy! Jest??? Pytam! Odwróciła monitor. Pokazuje mi moje maleństwo. Mówi, że jest pięknie zagnieżdżony w samym dnie macicy. Idealnie... Mówię: Czyli jest na swoim miejscu? Jest w idealnym miejscu usłyszałam. Zauważyła jeszcze jakiegoś małego niby mieśniaczka, ale mam się nie denerwować bo jest poniżej linii macicy gdzieś tam daleko. Będzie obserwowany.
Mówię o zwolnieniu. Pyta od kiedy chcę, mówię że nawet od jutra. Powiedziała, że mam juz jutro poinformować szefową, że w pracy mnie nie będzie, bo jestem na L4, a we wtorek mam przyjść po skierowanie na badania, L4 i umówić się na wizytę na 13 stycznia. Teraz po świętach będę miała drugie USG, żeby sprawdzić czy jest ❤. Jestem dobrej myśli.
Po USG, łzach szczęścia i nieodrywania się od siebie, postanowiliśmy, że jedziemy do IKEA. Mimo, że nie spałam po nocy, jakoś nie miałam ochoty na sen. Po takich emocjach... kto by spał?
Po drodze wysłałam MMS do teścióweczki i szwagierki, żeby wiedziały, że jest ok.
Poinformowałam też moją najstarszą i najwierniejszą kumpelę!!! Znamy się 23 lata!!! Nie chciałam jej mówić po pierwszej becie, bo to jeszcze za wcześnie, ale wczoraj to był szał pał!!! Telefony dzwoniły non stop. To do niej to do mnie!!! Taka to moja Wariatka!!! Wiem też, że nikt poza nią nie będzie wiedział. No, może poza jej mamą, bo kobieta strasznie przeżywała nasze starania i rozczarowania.
W drodze powrotnej myślałam, co i jak napisać do mojej kierowniczki. Przecież muszę jej dać znać, że nie będzie mnie w pracy, bo jestem na L4.
Myślałam i myślałam, aż w końcu napisałam krótką, konkretną wiadomość: Cześć, dzisiejsze USG potwierdziło fakt, że jestem w ciąży. Chciałam Cię poinformować, że od jutra zaczynam L4, które dostarczę we wtorek. Przykro mi, ale po poprzednim poronieniu jestem na podtrzymaniu i nie mam wyboru.
Od razu wyciszyłam telefon. Bałam się, że zadzwoni i będzie miała pretensje. A że grafik musi zmienić a że znowu L4 i znowu kombinuję...
Powiedziałam do M., że są dwie opcje: albo dostanę esa typu no trudno albo typu super gratulacje dbaj o siebie i tym samym pokaże, że jest człowiekiem a nie suką.
Nie patrzałam na telefon do czasu powrotu do domu.
Po drodze wstąpiliśmy do dużego sklepu Mama i Ja! Kupiliśmy tam maluśkie skarpetki, żeby jakoś przekazać info teściowi, bez zbędnego tłumaczenia, mówienia i łez...
Wstąpiliśmy po małą i pojechaliśmy do teściów. W tym czasie zobaczyłam smsa od szefowej. Ku mojemu zaskoczeniu napisała: "Hej! jeju to gratulacje! ale zaskoczenie mega. Trochę zacznie się problem z dyżurami, ale to już mój problem, więc życzę zdrówka i duuuuuużo wypoczynku!!!!"
O dziwo okazała się człowiekiem
Kamień z serca!
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 grudnia 2014, 10:07
Przyjechaliśmy do teściów. Przygotowałam skarpetki dla teścia.
Na spokojnie kawka, herbatka ciasteczko (ja nie jadłam, bo mam wstręt do słodkiego od jakiegoś czasu). W między czasie mówię do teścia, że mamy dla niego fajną ozdobę na choinkę, ale trzeba mały drucik, żeby zrobić pętelkę do zawieszenia.
Wyciągam skarpeteczki i mówię, że to własnie ta ozdoba. Trzymał i oglądał je z każdej strony. Nie wiem, czy był w takim szoku czy nie trybił??? Po jakichś 5 min. powiedział, że to są małe skarpetki, a teściówka mówi do niego: a potrafisz to interpretować?
Łzy mu poleciały, nie odezwał się słowem. Daliśmy mu spokój i zajęliśmy się rozmową. Musiał to przetrawić.
Kątem oka widziałam tylko jak wycierał łzy...
W tym czasie zadzwoniła do mnie koleżanka z gratulacjami. Ta, która w poniedziałek 1 grudnia poinformowała mnie, że przez przypadek zaszła w niechcianą ciążę. Zapytałam skąd wie, a ona na to, że szefowa już zmienia dyżury i zadzwoniła do niej. He he he he he szybko się za to wzięła, nie ma co...
Dziwię się jej, że nie powiedziała jej o swojej ciąży... ale to jej sprawa. Nie będę się tym zajmować...
Wróciliśmy do domu. M. zaczął układać naczynia, bo nie ogarnęliśmy jeszcze kuchni, ale postanowiliśmy robić to powoli, tym bardziej, że na razie ja nie mogę nic robić.
Po 40 min zasnęłam... nie wiem co się działo później. Po nieprzespanej nocy w pracy, wyprawie do IKEA, herbatce u teściów, po prostu odpadłam.
Obudziłam się o 6 rano... zaczął się nowy dzień...
M. zawiózł mnie do poradni przed 7 rano. Załatwiłam wszystko, co chciałam, a przede wszystkim L4, które od razu zaniosłam szefowej. Szefowa zapytała mnie czy będę chciała wrócić do pracy. Powiedziałam, że wrócić na pewno, ale nie wiem kiedy. Poza tym skąd mam to wiedzieć? Może wrócę zaraz po macierzyńskim, a może za 5 lat???
Nie przewiduję powrotu za miesiąc czy dwa...
Dostałam też skierowanie na WR, HCV,HIV, morfologię, mocz, glukozę. Poszłam od razu do labo, bo i tak byłam bez śniadania. Siknęłam w pojemniczek. Zapytałam w labo czy tyle wystarczy, bo więcej nie mam, ale na szczęście wystarczyło.
Wizyta umówiona na 13 stycznia.
Do tego dnia mam L4.
Jestem dobrej myśli.
Teraz tylko odpoczynek, sen i spokój mnie interesuje.
Jak zaniosłam przy okazji szefowej moje L4, to wydawało mi się, że ona nie jest jednak w ciąży. Nie pytałam, bo to nie moja sprawa, nie gratulowałam, bo też niczego nie mówiła.
I tak kulam się na zwolnieniu. Wczoraj w południe jak już pospałam trochę, obudził mnie silny ból. Czułam się jak balon. Wzdęta i obolała jak nigdy. Poszłam do toalety a tam korek... Wieczorem M. kupił mi kefir, który od razu wypiłam. Poczułam chwilową ulgę. Chwilową...
W nocy czułam, że groszek musi się fatalnie czuć. Zaczęłam się martwić, czy przez to wzdęcie mogłam mu coś zrobić?
O 4:20 rano udało mi się załatwić, z dużym wysiłkiem i nadzieją, że w końcu będzie dobrze. Niestety. Cały dzień czuję się fatalnie. Nawet mały bączek nie chciał ze mnie wyjść.
Byłam dwie godziny na spacerze. Też ulżyło mi tylko na chwilę.
Teraz wzięłam się za gotowanie rosołku na obiad włączyłam TV, trochę potańczyłam do muzyczki i na całe szczęście kilka bączków już wyszło. Nadal jednak czuję wzdęcie i ból.
Nie wiem jak będzie noc.
Piję dużo wody. M wróci z pracy to jedziemy na zakupy. Kupię suszone śliwki, kefiry i jogurty, żeby nie zdarzyło się to co wczoraj. Żeby nie powtórzyła się sytuacja, że cały dzień cierpię a na noc dopiero odczuwam chwilową ulgę. Teraz się ubezpieczę na wszelki wypadek.
Dzisiaj siedzę na zajęciach, bo mam dwa egzaminy i podchodzę do tego bardzo lajtowo. Nie będę się stresować, bo to po pierwsze niewskazane a po drugie bez najmniejszego sensu. Chyba nie jestem aż takim matołem żeby nie zaliczyć testu.
Byle do godziny 15:30 i jadę do domu.
Przez to jestem rozdrażniona i niespokojna.
Na tym etapie dużo siusiam. To raczej dobry znak. Jajniki pobolewają od czasu do czasu. Da się wytrzymać.
Czas wziąć się do gotowania, pichcenia i szykowania do świąt!!!
Mamy ze szwagierką wspólny prezent dla teściów. Walentynkowy wyjazd na weekend do Wenecji! Ciekawa jestem reakcji. Chyba będzie płacz...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 grudnia 2014, 23:12
Już niczego więcej nie pragnę...
Jestem dobrej myśli, że już będzie dobrze do samego końca.
Ło ło łooooo ale wysoko :D !
Gratulacje :)