Środa wieczorem... wszystko spakowane i zaczyna się lekkie zdenerwowanie, nosi mnie... Przytulam się do męża... Artuś po co ja tam idę? Głaska mnie, głaska... uspokajam się... na chwilę... Biorę moje Pismo, jak zawsze niezawodne w takich sytuacjach, otwieram przypadkiem, wcześniej myślę, Panie niech mi się otworzy na jakimś fragmencie, który pasuje do mojego samopoczucia i mojej obecnej sytuacji... Łukasz...nie pamiętam, teraz który rozdział, czytam 'Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie', czytam to jeszcze z 5 razy. Później piszę jeszcze do N. mam taką potrzebę i znów wyję, ogarniam się, idziemy spać.
Czwartek. Budzę się rano, od 4 łażę, nie boję się, jestem całkiem spokojna, robię mężowi, śniadanie, kawę, pies ze mnie nie spuszcza oka, wie, że coś tu się święci i gdzieś wyjeżdżam, leży w swoim koszyku i patrzy mi w oczy, jest smutna. Miśka przecież wrócę do ciebie, piesiaczku ty mój. Idę się przysznicować... czasu aż nadto. Wyjeżdżamy o 6.30.
Kawałek drogi przed nami, jakieś 50 km może nawet więcej, nigdy nie byliśmy w tym szpitalu, co robi mój mąż, z lekka się zagubił, ja się drę, przecież miałeś sprawdzić jaka droga, widzisz, jakie tu są lasy naokoło. Zawracamy, myślę sobie, no pięknie, początek a tu takie hece, dojeżdżamy, wcale się nie spóźniliśmy ale mnie już takie sytuacje denerwują. Ufff... istna puszcza, z każdej strony las, mnóstwo drzew, sosny, świerki, jakieś liściaste bez liści, dziwne jakby miały liście przecież to zima Wchodzę, I piętro napis 'oddział ginekologii i położnictwa' robi mi się lekko ciepło. Panie w rejestracji, każą mi się przebrać i przyjść z odpowiednimi dokumentami... mówią, że moja sala to nr 6, wchodzę, a tu 6 łóżek, każde zajęte, zostaje dla mnie jedno w środku, sobie myślę... o masakra! Idę z tymi dokumentami... 15 min śmiechu, po co tu pani do nas przyjechała? Chciałam powiedzieć na ferie Blondynka mówi, będzie dobrze, mąż nasienie badał, ano badał, a to może trzeba męża wymienić Śmiejemy się wszystkie 3, oj czuje, że będzie wesoło. Pobierają krew. Wracam, robię sobie herbatę, jem kanapkę, od południa mam nic nie jeść, tylko jeszcze zupę na obiad. Obchód... Pani u nas nowa, zwraca się do pielęgniarki, nie była badana, to później na badanie. Każę mężowi jechać, bo po co będzie siedział i się bez sensu zamulał. Odprowadzam go, oczy się zaszkliły, mówię, żeby jutro wcześnie nie przyjeżdżał bo to bez sensu. Dajemy sobie po buziaku, robię się wylewna i mówię, jak to go bardzo kocham Czas leci szybko, rozmawiam z dziewczyną obok, biedna 2 poronienia po IFV, trzeci raz zaciążyła naturalnie, ciąża pozamaciczna, jajowód pękł, ledwo ją odratowali. Nie jest smutna, mówi, że już nie ma siły. W trakcie ktoś do mnie pisze, dzwoni, czytam książkę... właściwie to z zasięgiem mega problem, bo wszędzie puszcza Nadeszła godz. 15, drugą babeczkę ok 60letnią z sali woła pielęgniarka do zabiegowego, ehe sobie myślę, zaraz ja pójdę na odstrzał. Babeczka wraca, pytam, badał panią, mnie nie, ufff... jak ją nie, to mnie też nie, bo ona również na laparoskopie. Wchodzę na luza, lekarz pyta o przebyte choroby, śmieje się, żartuje, mija z tymi papierami z 10 min i mówi to zapraszam na badanie... o cholera, że co, że ja mam się rozłożyć przed obcym facetem, jak mnie zawsze badały kobitki. O matko, rozbieram się, znaczy zdejmuję getry i majtki i się kładę bo co mi pozostaje, przecież nie zwieję. Fotel jedzie do góry, lekarz coś żartuje, zakłada rękawiczki, zapala sobie światło i mówi do mnie luźniutko... to ja mówię... jest luźniutko... ano jest... wkłada coś ale średnio delikatny ten pan doktor, potem maca mój brzuch. Dotyka go z każdej strony, ok zjeżdżam na dół i się ubieram. Wychodzę i idę do kaplicy na 15.30, jest różaniec i msza. Modlę się. W sumie jestem cały czas spokojna. Wracam, czas szybko mija, znów obchód, kolejna zmiana pielęgniarek, jedna z nich mówi, że po obchodzie zrobimy lewatywę... o losie, to mnie sparaliżowało. Takich cudów to ja w życiu nie miałam. Siódme poty mnie oblewają. Faktycznie zaraz po obchodzie prosi te osoby, które mają mieć w piątek zabiegi. Idę druga... znów ten sam fotel... znów się rozbieram... spotykam kolejnego anioła w szpitalnym fartuchu, pyta czy się ogoliłam, mówię, że zupełnie to tak nie... nie ma problemu, zaraz to zrobię, rozmawiamy o czymś tam, cały czas się uśmiecha, jest bardzo miła... ale moje myśli krążą wokół mojego odbytu, co ona mi tam będzie robić, tłumaczy co będzie się teraz działo po kolei... przechodzę i to... ufff mam teraz to coś trzymać jak najdłużej w tym czymś u mnie z tyłu, znaczy się w tyłku. O maskara!! Biorę papier, na wszelki wypadek i poruszam się blisko łazienki. Minęło... kolejna rzecz zaliczona. Wieczorem spotkałam dziewczynę hmmm kobietę, bo 40 letnią, która chodzi do tych moich lekarzy co i ja, tylko ona do jej męża ale razem ją operowali. Na jutro ma termin cesarki, 3 dziecko. 40 lat. W trakcie ktoś do mnie dzwoni, pisze, aż się prawie bateria rozładowała. Mnóstwo ciepłych słów. 23 idziemy spać, myślałam, że nie zasnę, zasnęłam pod kołdrą i moim kocykiem, faktycznie w szpitalu zimno jak cholera.
Piątek. Budzę się znów o 4 rano ale drzemię tak do 6, idę się umyć, włosy wysuszone, zęby umyte, buzia nakremowana, wszystko musi być u mnie dopięte na ostatni guzik. Później przebieram się w super zieloną, szpitalną koszulę. Czekam. Znów dostaję ileś smsów, które mnie niesamowicie podnoszą na duchu i ta świadomość, że tyle osób o mnie myśli, modli się, wspiera, jest ze mną. Ja to czułam, że wy też jesteście ze mną... Mąż dzwoni i mówię mu, żeby się nie martwił. Dzwonie do mamy mówię jej to samo. Kolejna rzecz... cewnik... ponownie się rozkładam na fotelu, pielęgniarka mówi, będzie bolało, trochę znieczula jakimś środkiem, końcówkę tego wężyka smaruje jakimś żelem i zabiera się do roboty... uff... trochę boli ale ja z tego bólu się śmieję na głos, ona też się śmieje bo mówi, że pierwszy raz ma pacjentkę, która się śmieje przy zakładaniu tego 'ustrojstwa'. Piecze jak cholera, szczypie, no kuźwa muszę dać radę. Godz. po ósmej, przychodzą dwie pielęgniarki, ta jedna to od cewnika, każą kłaść się na łóżko i mówią, że jedziemy. No to jedziemy... ta dziewczyna z boku macha mi ręką i mówi, że będzie dobrze, oczywiście, że będzie. Zatrzymały się przy pokoju pielęgniarek, zabierają coś ze sobą... ja tak na wpół leżę podparta na łokciach i widzę... uff... moja pani doktor... kamień z serca z daleka się uśmiecha i mówi dzień dobry. Coś zapytała ale już zapomniałam co. Jedziemy dalej na blok operacyjny. Z mojego łóżka siadam na fotel, wiozą mnie tak jakbym nie mogła dojść ale nic nie mówię. Tak sobie tylko pomyślałam. Wstaję jestem już przekazana w ręce innym pielęgniarkom, kładę się na stół operacyjny, pomagają mi zdjąć tą zieloną fajną koszulkę, leżę goła ale zaraz zostaję przykryta zielonym materiałem. Rozkładam ręce, jak do ukrzyżowania, pielęgniarka mi je przywiązuje tak jakbym miała uciec. Wchodzi moja lekarka, pyta jak się czuję, mówię... że wczoraj było gorzej, a dziś jak już ją widzę to jakbym była u siebie... śmieje się na głos... no tak miód na serce... mówię, że się trochę boję, odpowiada, że się nie dziwi, bo też by się bała... pytam... czy mogę do niej zadzwonić, czy przyjść w najbliższą środę żeby się dowiedzieć co tu dziś wyszło... mówi, żebym się tym nie martwiła, bo do mnie przyjdzie.
Lekarka przykręca no to coś na nogi jak na fotelu ginekologicznym, kładę je i myślę, no teraz to wyglądam jak rozjechana żaba Zaczynam się w myślach modlić, wyciszam się, odmawiam 'Pod Twoją obronę' i mówię Panie Ty się tym zajmij. Lekarz coś mnie pyta... ja już odpowiadam, że nie mam siły. Wcześniej widziałam pełno pielęgniarek, moją lekarkę z mężem, anestezjologa. Było mi już wszystko jedno. Budzą mnie... czuję coś w buzi... wyciągają tą całą rurkę, myślałam, że się uduszę. Przenoszą mnie znów na inną salę, pooperacyjną, zęby mi latają chyba po tej narkozie, podpięta pod tymi aparatami, słyszę pikania, z niecierpliwością czekam na moją panią doktor. Nie myślę nic, po prostu czekam, podparta na łokciu. Idzie... i mówi... Wszystko jest dobrze, najważniejsze, że obydwa jajowody są drożne, nie ma żadnych zrostów. Zadaję pytanie, czy nakłuwane były moje jajniki... nie było takiej potrzeby. Obyło się bez jakiegokolwiek 'naprawiania' czegokolwiek. Cieszę się bardzo ale ona chyba zobaczyła w moich oczach to co mnie zaniepokoiło... no to co jest nie tak... i mówi, teraz mam czekać do miesiączki, następny miesiąc się starać, a jeśli nic nie będzie przyjść to spróbujemy z inseminacją i badaniami genetycznymi. I wiecie co... zaczęła mnie głaskać po dłoni. Na prawdę zrobiło mi się miło, jakoś tak lżej. Odwieziono mnie na oddział, mąż już czekał z Kaśką, cały dzień czułam się bardzo dobrze, aż do wieczora, lekko mnie zemdliło i Alusia puściła sobie hafta na podłogę bo nie zdążyła w nic innego. Pielęgniarka nawet nic nie powiedziała, nic się nie stało, zapytała, czy chcę jakieś środki przeciwbólowe, któraś nawet powiedziała, że twarda sztuka ze mnie. Usnęłam.
Sobota. Rano przychodzi pielęgniarka, kolejna miła, którą spotkałam na swojej drodze, odpina 'ustrojstwo' zwane cewnikiem. Wstaję powoli, jakby nie było 24 godziny leżenia, to może się trochę kręcić w głowie. Idę się umyć troszeńkę. Po drodze mijam ordynatora oddziału, który poprzedniego wieczoru był na obchodzie, pierwszy mówi dzień dobry i pyta jak się czuję. Powiedziałam, że dobrze, szybko się zmyłam, bo wyglądałam jak półtora nieszczęścia. Zmieniam tą koszmarną koszulę na swoją. Obchód. Przyjeżdżają moi. Idę pod prysznic, asekuracyjnie są w łazience jakby mi się na wszelki wypadek miało zrobić słabo. Nie zrobiło się. Dochodzę do siebie. Śmiejemy się, jest wesoło. Odjeżdżają. Leżę i zaczynam myśleć... kurcze dobrze, że wszystko wyszło ok ale jakby coś 'naprawili' to bym wiedziała, że naprawione to może się zaciążę szybciej, a tak to co?? Myślę o tych badaniach genetycznych, za dużo to o tym nie wiem... jedyne to co mi przychodzi na myśl, to, to, że możemy do siebie nie pasować i gdzieś kiedyś czytałam o czymś takim jak 'kariotyp' ale nawet dokładnie nie wiem o co chodzi, chyba chromosomy. Usypiam. Dzwoni koleżanka, że mnie odwiedzi. Fajnie. Czas szybko leci. Już wieczór.
Niedziela. Dzwoni mąż i pyta jaki program na zmywarce jak bardzo zabrudzone naczynia. Pytam co robił. Pierogi wczoraj wieczorem. O losie, już sobie wyobrażam jak wygląda moja kuchnia Powrót do domu... jak fajnie. Kuchnia nadaje się do użytku. Mówi, żebyśmy się położyli. Leżymy. Jak dobrze, że już wróciłaś. Jak to dobrze, czasem tak wybyć z domu na kilka dni. Wtedy się docenia tą drugą osobę Obiad u mamy. Dzień zleciał znów szybko. Godz 23 leżymy, nie mogę zasnąć we własnym łóżku, dziwne, szybciej zasypiałam w szpitalu. Mężuś przytula się do mojej ręki. A ja co robię... myślę. Tak się bałam, a poszło tak gładko, spotkałam tyle miłych osób, jakże pomocnych, uśmiechniętych, sympatycznych. Jak ważne jest wsparcie innych osób, jaką to daje siłę. Nie zastanawiamy się nad tym, nie dostrzegamy tego, a czyjaś obecność to chyba to, co w życiu jest równie ważne.
Nie wiem co będzie dalej, nie wiem czy się 'zaciążę', wiem jedno, że przeszłam kolejny etap by dojść do upragnionego celu jakim jest cud nowego życia. Póki starczy mi sił na pewno o to szczęście przez duże S będę walczyć, będziemy walczyć. Ja i mój mąż. Wierzę i mam taką wiarę w sobie, że się kiedyś uda! Tak! Uda się!
Na koniec... dziękuję wszystkim co o mnie myśleli, modlili się, pisali komentarze pod wykresem, że są, że myślą, że wpadają ze wsparciem. Uwierzcie, ja to na prawdę czułam! Dlatego byłam taka spokojna. I ufałam Temu na Górze. Bo On jest Panem życia i śmierci... na chwilę obecną... pozwolił mi nadal żyć. I za to Mu dziękuję.
Ps Jeśli ktoś wytrwał do końca, to podziwiam. Ja bym do końca nie doczytała albo zupełnie pobieżnie. Ale co ja zrobię, jak już się rozpiszę, to wychodzą poematy.
Chyba się nadziębiłam w tym szpitalu, temperatura 37, czuję lekkie dreszcze, zaczęło mnie mdlić, do tego gardło mnie drapie, plus lekkie wycieki z dołu od piątku Czyli beznadziejne samopoczucie fizyczne. Do tego dodam kiepskie samopoczucie psychiczne, jakąś zrytą mam tą psyche przez te wszystkie starania. Nawet ksiądz na kolędzie dziś stwierdził, że za bardzo się nakręcam, a temat oczywiście sam się nawinął. Długo by tu opisywać naszą dzisiejszą wizytę 'księdza od naszego ślubu' ale nie chce mi się. No to pytam, jak ja mam się 'odkręcić'. Może by tak zacząć od nieczytania artykułów, bo po kiego wacka ja się pytam czytałam dziś np o niepłodności immunologicznej. Czy w czymś mi to pomoże. W niczym. Ale oczywiście Alusia chciałaby być oczytana w każdym temacie. Nie. Nie będzie żadnego czytania. Druga rzecz... ograniczyć się do maksimum i nie zaglądać tutaj. Trzecia... temperaturę od nowego cyklu mierzyć ewentualnie do owulacji, a później dać sobie na luz i tak to w niczym nie pomoże. Po czwarte... starać się o tym wszystkim nie myśleć. Taaa jasne już to widzę. Po piąte... zająć się czymś innym ale czym... czy czytanie jeszcze większej ilości książek to jest wyjście? Nie sądzę... to raczej ucieczka. Nie mam jakiś pasji, hobby... coby mnie pochłonęło bez reszty. Chciałabym już kwiecień, dzień byłby dłuższy, na rower można skoczyć, na działce zaczyna coś się dziać. Czasem tak żyję bez celu, z dnia na dzień, jakaś monotonia i marazm.
Mężuś jutro jedzie po wypis i zwolnienie. Sama nie wiem czy od poniedziałku wrócić do roboty, czy faktycznie jeszcze kolejny tydzień przesiedzieć w domu. W czwartek najprawdopodobniej zdjęcie szwów.
Mam nadzieję, że jutro będę czuć się lepiej, mam w planach oby nie skończyło się tylko na planach... sprawdzić klasówki z 4 klas, dobrze by było gdybym jutro sprawdziła z dwóch i w czwartek z dwóch, muszę w końcu wysłać te sprawozdania, a wcześniej podliczyć to i owo, zabrać się w końcu porządnie za robotę szkolną. Obijam się ostatnio... dużo by znów pisać.
Jakaś nijaka dziś jestem...
Idę zaraz pod mój kocyk, serial się zacznie to sobie luknę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 stycznia 2015, 20:05
To co zaplanowane wykonane Trochę zeszło ale sumienie mam czyste, obijania nie było i przekładania na późniejszą godzinę.
Milczące telefony mojego męża uświadomiły mi dziś, jak on jest dla mnie ważny, właściwie najważniejszy w moim życiu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, coby było, jakby go zabrakło... tak nagle, tak po prostu. Może nie jestem bardzo wylewna w okazywaniu uczuć, choć mężuś mówi inaczej... powiedziałam mu to, czułam jak mu się buzia uśmiecha i serducho raduje. Dobrze, że dziś już poszedł do pracy, bo nic by mi nie dał zrobić... nie rób, nie ruszaj, nie podnoś, ja wyjmę pranie z pralki, pójdę do sklepu, no żesz... przez dwa dni czułam się prawie jak królowa na włościach Ale życie powróciło do normalności, przewietrzyłam łepetynę, poszłam do sklepu, na kawę do Kasi, do mamy... ciekawe czy byłabym taką samą mamą dla swojego dziecka, jaką moja mama jest dla mnie... oj chyba nie... ona ma dobre serce, zawsze szczere intencje i w ogóle jest naj Właściwie to szczęściara ze mnie po raz któryś!! Trzeba to doceniać.
Tak dumałam sobie jeszcze dziś... jak ćwiczyć w sobie cierpliwość? Czy w ogóle to się da? Wszystko bym chciała na już, na teraz. Nie da się tak przecież. Ile czasem trzeba czasu, wysiłku, żeby coś osiągnąć, zdobyć. Nawet w małych drobnostkach jestem niecierpliwa. To chyba jednak moja wada. A z wadami należałoby chociaż trochę powalczyć... ale jak?
Drogie 'czytaczki' wypocin Alusiowych... nie myślcie, że ja się tak szybko 'dołuję' to tylko lekki jednodniowy spadek formy psychicznej Jest ok!! Jak ja to mówię, oby gorzej nie było
Kiedyś wydrukuję ten pamiętniczek i za ileś lat pokażę moim dzieciom ale będą miały ubaw, hahah Zresztą sama za iks lat będę się śmiała, jak to Ala dążyła do celu mając lat 30plus. Aaa... właśnie dziś sobie jeszcze pomyślałam, że te dni tak szybko uciekają, nawet nie wiem kiedy. To co to będzie po 40tce... lepiej nie myśleć I tym akcentem, może średnio optymistycznym, zakończę mój dzisiejszy wpis
A tak na poważnie, zaczynam nowy cykl po zabiegu. Nie nastawiam się, że coś z tego będzie, jak ma być to będzie, jak ma nie być to nie będzie. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.
Chciałabym pokładać bezgraniczną ufność w Bogu. Niestety, nie jestem jeszcze na tym etapie, to dla mnie wyższy szczebel. To trochę tak, jakbym już była na szczycie drabiny i co jakiś czas o jeden, dwa szczebelki spadała. Potem znów do góry ale nie potrafię się utrzymać na samej górze, na tym samym poziomie. Wierzę, że ON chce jak najlepiej, wie kiedy będzie odpowiedni czas i tu właśnie powinno pojawić się ZAUFANIE. Zaufać to nie buntować się, nie dociekać dlaczego, nie pytać po co i jaki to ma sens. Zaufać to oprzeć swoje życie na Dobru Największym i Najdoskonalszym. Tylko ja jeszcze tego nie potrafię tak na maxa, tak w 100 %, może kiedyś... mam taką nadzieję, że dojdę do tych 100 procent i do ostatniego szczebelka.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Lubię jak ktoś nas odwiedza, tak jak dzisiaj.
Ostatnio ćwiczę swój umysł poprzez rozwiązywanie krzyżówek, średnio mi to idzie
Dziś mnie boli jakby serce, z przodu i z tyłu. Tak Alusia to na pewno zawał i zejdziesz z tego świata Ciśnienie jak zawsze w normie, lecz się
Senność...
Czuję się z Tobą szczęśliwy.
Odkryj mnie, jest mi gorąco. Zawsze myślałem, że jak będę zasypiał z żoną, to będę ją przykrywał ale przecież ożeniłem się z kaloryferem
Cmoki w czoło, cmoki w rękę to jest to, co mężuś lubi przed snem najbardziej... i po chwili tylko słychać oddech śpiącego osobnika płci męskiej, a pod łóżkiem pochrapywanie rudzielca płci żeńskiej. Jak można tak szybko zasypiać A mi oczywiście różne pomysły i myśli przychodzą do głowy... fajnie gdyby tak z rana jakieś szkraby pchały się do środka między nas pod tą kołdrę. Mogłyby tak wyglądać nasze sobotnio - niedzielne poranki, nie mam nic przeciwko Tylko łóżko za małe ale co to za problem kupić większe. Marzenia przecież nie kosztują...
Sama dziś jestem, chłop pojechał do pracy, muszę się ogarnąć i zabrać za konkretną pracę.
Pamiętniczku... opuszczam cię na jakiś czas... bo za bardzo się tu chyba uzewnętrzniam, przelewam za dużo moich myśli, pragnień, marzeń, żalów, smutków, a może czasem i radości (o ile czuć tu jakąś radość).
Ps Tak z innej beczki... Była któraś z was, na Dniach Skupienia w Niepokalanowie Lasku u Franciszkanów? My byliśmy kilka razy. Super atmosfera, pełno ludzi w wieku 20 plus, 30 plus. Może teraz wybierzemy się w marcu albo kwietniu.
wersja koncertowa :
http://www.youtube.com/watch?v=4XvI__yHNow
wersja teledyskowa :
http://www.youtube.com/watch?v=tH2w6Oxx0kQ
Rozmarzyłam się Już się zamykam w sobie
Tylko trzeba to umieć w sobie rozeznać...
Tak, zacznę się nad tym zastanawiać...
Chciałabym to wiedzieć...
... Żono, już widzę zaczynasz, czas wrócić ci do pracy... Poza tym ja jestem od pieca, trawnika i seksu... ewentualnie od zakupów
Oddam 'gada' za darmo
ps Od wczoraj wymyśliłam tylko tyle... ten czas jest po to, żeby pracować nad swoją cierpliwością, czyli nic odkrywczego z mojej strony
Tak sobie uświadomiłam to pisząc... za chwilę będę mieć 35 lat, chyba nie chcę do końca zdawać sobie z tego sprawy. Sam wiek mnie nie przeraża ale wiek starania się o 1 dziecko już jak najbardziej tak. Moja babcia w wieku 35 lat to miała 5 dzieci, ostatnie w wieku lat 30tu, a ja co?? No właśnie nic. Moja mama miała mnie w wieku lat 21, a ja co ??? No właśnie nic. Ja pierdzielę, można by powiedzieć... czasy były inne. Może i były...
Żeby nie było tak nostalgicznie... moje myśli oczywiście powędrowały dziś tam gdzie nie powinny... a mianowicie wokół porodu Niejednokrotnie myślałam, widząc w jakimś dokumencie czy filmie czego te baby tak płaczą jak rodzą to dziecko i później leży ono na ich piersi, a te nadal wyją Dziś wiem po tych wszelkich przejściach, trudach, staraniach też bym wyła i wcale nie z bólu, a byłyby to łzy szczęścia. Znając ostatnio moją płaczliwość byłby to potok łez Przecież tak będzie... Na pewno!
Gotuję obiad, w trakcie słucham pewnego wywiadu o niepłodności męskiej, jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam, aż tak skoncentrowana na kilku rzeczach być nie potrafię
Co się okazuje może być za dużo plemników w jednym ml nasienia. Prawidłowa norma to do 250 mlm/ml. I tu mi się zrobiło ciepło... a co jak mój szlachetny małż. miał 998 mln/ml ????? Za mało nie dobrze, za dużo też nie!!
Oczywiście wujek Google na wszystko ma odpowiedź.
Skopiuję
'Polizoospermia
Zbyt duża liczba plemników w nasieniu (250 mln/ml) zdaniem wielu specjalistów negatywnie wpływa na płodność. Przyczynami polizoospermii może być:
- zbyt szybkie wyczerpywanie fruktozy zawartej w płynie nasiennym, która jest podstawowym zasobem energetycznym dla plemników
- zmniejszona ilość DNA w nasieniu
- aberracje chromosomowe w materiale genetycznym plemników.'
Albo kiedyś osiwieję całkowicie, albo się zabiję własną pięścią, albo rzucę w pioruny starania się o dziecko i zaczniemy w końcu obydwoje żyć normalnie.
A mąż był taki zadowolony, że u niego wszystko gra... ciekawe czy do końca.
Nie mam pojęcia czy się tym przejmować, czy w ogóle tego nie brać pod uwagę, mimo wszystko znając siebie będę się przejmować
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lutego 2015, 13:35
dzisiejsze słowa psalmu... Tak, Panie, Ty leczysz nie tylko ciało ale przede wszystkim duszę... moją duszę...
ps. Jutro do pracy po 3 tygodniach lenistwa ale się cieszę
Mam nadzieję, że obejdzie się bez żadnych niespodzianek, niemiłych niespodzianek.
Jutro muszę o tym fakcie powiedzieć psycholożce. Szkoda mi się go zrobiło, jak wracałam z pracy to myślałam o nim.
W domu codzienność... obiad zjedzony, pranie nastawione, lekcje na jutro odrobione, myślę o mojej owulacji i bólach lewego jajnika, ot zwykła szara rzeczywistość. To sobie myślę, akurat mam czas na modlitwę, z wieczora może być różnie mając w domyśle zbałamucenie mojego małżonka O dzieciaku... zapomniałam. Na koniec otwieram niezawodne Pismo... "Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Od tej pory... dzieciaka mam w głowie. Przypadek ?? O rany... dlaczego zawsze mnie coś spotyka?? !!
...Kochać, co to znaczy kochać... To każdego dnia pragnąć szczęścia i dobra dla drugiej osoby bardziej niż dla siebie... nie tylko od święta ale tak na co dzień
I tego się trzymajmy...
Poza tym spoko, czekam soboty... aaaa ciekawe co to będzie I na pewno nie będzie to test ciążowy
Ten cykl mogę zaliczyć jako jeden z gorszych, kiepskie samopoczucie fizyczne, ból brzucha od tygodnia, pikający lewy jajnik, zmęczenie plus momentami apatia, wyczerpanie. Psychicznie... cóż pomału się chyba sypię. Chociaż wiem, że nie mogę!
Ps. Nic mi się nie chce, obiadu brak, siły brak. Najchętniej poszłabym spać, a to jest najgorsze wyjście z możliwych. Ale za to świeci słońce, a jutro sobota
Szukasz anioła? Rozejrzyj się wokół. Ja swojego znalazłam. Właściwie on znalazł mnie. Mój Anioł ma na imię NATALIA. Anioł, który wspiera, pociesza, napisze dobre słowo. Poznałyśmy się tu. Kilka miesięcy temu nie przyszło mi na myśl, że kiedykolwiek się spotkamy. Tak, spotkałyśmy się dzisiaj. Tak normalnie, tak zwyczajnie, u nas w domu. Na samo wspomnienie robi mi się ciepło na sercu. Każdej dziewczynie życzę spotkania takiego Anioła, otwartego, ciepłego, serdecznego. Nasze wirtualne uściski w końcu się urzeczywistniły.
Po raz kolejny mogę śmiało napisać, powiedzieć... mam w życiu szczęście, spotykając na swojej drodze takich ludzi.
Dziękuję Ci Natalia!
... I tego staram się trzymać... Inaczej zwariuję
5dc... na starcie jest już 5 pęcherzyków, w środę się okaże, który zdominuje pozostałe... Jak zwykle wszystko ładnie pięknie, a potem wychodzi jak zawsze, czyli ciąży brak Jak to powiedziała pani doktor, mam o tym nie myśleć, 99 % w tych staraniach odgrywa nasza psychika... Ta jasne, weź człowieku i nie myśl. Udam i postaram się nie myśleć Ten cykl bez żadnych 'wspomagaczy', w następnym być może pierwsza inseminacja... Obrzydliwe jest to słowo, koszmarnie mi się kojarzy. Czy ja tego chcę? I chcę, i nie chcę... Albo wykończą mnie te cholerne starania albo będę w ciąży... A 3 może najlepsza opcja z możliwych, taka mi myśl właśnie przyszła do głowy... skończyć z tym i żyć tak jak kiedyś. Nie, chyba tak się nie da. Nie potrafię. Pomyśleć, że 3 lata do tyłu na słowo dziecko, reagowałam tak, mówiąc do wielu osób - no co ty, teraz to jeszcze nie, ja się do tego nie nadaję. A dziś myśli o dziecku zdominowały mnie i moje życie. O masakra!
Ogólnie jest fajnie... początek nowego cyklu, wyśmienicie się czuję fizycznie, psychicznie też całkiem nieźle. I oby tak było jak najdłużej!
'Ja dojdę do celu, ja to zrobię, ja to osiągnę, ja, ja... Tak osiągniesz, zrobisz, dojdziesz ale zastanawiałaś/eś się nad tym z czyją pomocą? Ponad wszystkim stoi Bóg.
Jeśli w twoim życiu pojawiają się sytuacje, na które nie masz wpływu, tak jak Abraham żyj nadzieją, wbrew nadziei.'
Żyj nadzieją, wbrew nadziei.
Pierwsze zdanie ewidentnie odnosi się dziś do mnie... sama nie dojdę do celu... Postaw swoje życie na Nim i zawierz Mu, nie zamartwiaj się, wtedy zacznie działać cuda w twoim życiu...
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 marca 2015, 11:18
Po raz drugi zgubić kartkówki w ciągu roku to przesada, te 'kurewskie starania' lasują mi mózg. Ciągle o czymś zapominam!! Przez 8 lat nie zgubiłam żadnych klasówek, kartkówek, a w tym roku co!??? Jak ich jutro w szkole nie znajdę, nie wiem co zrobię??!! Załamałam się. Nie pamiętam czy je chowałam, czy gdzieś zostawiłam, normalnie zanik pamięci.
Jezu, ulituj się nade mną błagam, bo nie wytrzymam.
super kochana, dzielna byłaś :) teraz tylko lepiej będzie :) doczytałam do końca i to dokładnie :P
bardzo się cieszę ze masz już za sobą to badanie, No i najważniejsze że nic nie znaleźli.
No ja dotrwałam (ech...kotlety mi dymią!!!!) ;) Też poczułam się jak ty, jak usłyszałam że wszystko w porządku. Troszkę odzyskałam nadziei, ale boję się, że w razie niepowodzenie rozdrapywanie ran będzie o wiele boleśniejsze... Życzę powrotu do zdrowia, do siebie, do zwyczajności. tak sobie myślę, że @ powinien przyjść w terminie, chyba że ci coś skrobnęli przy okazji to wtedy może być mnie obfita albo odwrotnie, tak poszarpali maciczkę, że pokrwawi mocniej ;) Pozdrawiam i buziaki
Ciekawie piszesz, także nie jest problemem przeczytać nawet tak długie wpisy :-) bardzo dobrze, że nic nie wyszło - aczkolwiek rozumiem, że walczyć nie wiadomo z czym jest ciężko. Ale jesteś dzielna i dasz radę :-))
No to masz już kolejny etap za sobą w drodze do celu. Fajnie, że jesteś z powrotem z Nami. :)
Kochana bardzo miło się czytało :D Wiem, co masz na myśli, te uczucia. Najpiękniejsze, że dostałaś taki fragment z Pisma Św. to bardzo pokrzepia! A cuda się dzieją - i od takich małych się zaczyna i trzeba je dostrzegać :) Cieszę się, że wszystko poszło dobrze, że nic nie znaleźli, ale rozumiem obawy Twoje, "to co jest jednak nie tak?". Zobaczycie, powoli dojdziecie do wszystkiego. A drzwi i okna będą przed Wami się otwierać <3 Ufaj(my) Jemu, On wie co robi. Momentami jakbym siebie widziała sprzed niecałego roku. Ja to się wszystkiego boję, i po złym wyniku w szpitalu - wizyta księdza dopiero bardzo mnie uspokoiła, a bardziej przyjęcie Komunii. Dało się to odczuć bardzo, jakby ktoś zdjął ze mnie bardzo duży ciężar lęków i niepokojów. Teraz Kochana odpoczywaj, nabieraj sił i działamy :) Moje serce się raduję dzięki Tobie!
Dotrwalam do konca bez problemu :) Czeklam na twoj wpis z niecierpliwoscia :) Jestes bardzo dzielna Sosenka i tak jak napisalas uda sie! Uda! Kolejny etap macie juz za soba, jestescie juz blizej upragnionego celu. Buziaki :*
Przeczytałam od początku do końca :)
Ala... powiedz mi.. dlaczego ja się rozpłakałam jak to przeczytałam... ?? Tak wzruszająco na koniec. szczególnie to: Nie wiem co będzie dalej, nie wiem czy się 'zaciążę', wiem jedno, że przeszłam kolejny etap by dojść do upragnionego celu jakim jest cud nowego życia. Póki starczy mi sił na pewno o to szczęście przez duże S będę walczyć, będziemy walczyć. Ja i mój mąż. " i dalej.. ale juz nie bede Ci przeciez dalej cytowac Twojej twórczości :) Chwała Panu!!!!!
Cieszę się, że masz to już za sobą. Nareszcie odetchniesz z ulgą, bo na pewno cały czas miałaś z tyłu głowy tę laparoskopie.
Wspaniale, że masz to już za sobą i wiesz, co dalej. Odpoczywaj teraz <3
a jeszcze mi się przypomniało - uwierz lub nie, ale właśnie w ten weekend ni stąd ni zowąd mi dokładnie te same słowa chodziły po głowie 'Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie' :-)
kochana przeczytałam wszystko z takim zaciekawieniem ze nie wiem co.... popłakałam się!!!! pieknie to opisałaś i bardzo silna z ciebie kobieta!!!! mogłabyś książki pisać - serio!!!! zyczę ci z całego serca ciąży w następnych cyklu!!!!
jak ja lubię czytać, to co piszesz:D Musi się udać i już:)
Cieszę się że już jesteś po laparoskopii i że wszystko w porządku:)
Sosenko Kochana...+
Sosenko, jesteś bardzo dzielna! Teraz będzie już tylko lepiej, sama się zdziwisz, zobaczysz. Ogromnie Ci kibicuję. :*
Przeczytałam sobie Twój wpis z rańca jeszcze raz, a co? Jedziemy w tą samą stronę, bo moja nowa super ginekolog powiedziała, że musi mi zrobić hsg, zanim zacznie szukać przyczyny "gdzie indziej" tzn. w immunologii lub genetyce. Generalnie stawia na zepsutą immunologię, ale aby diagnozować to, brakuje jej do kompletu sprawdzenia co z moją drożnością... Dzięki za tak szczegółowy opis laparoskopii. To ważne dla tych, którzy stoją jeszcze przed nią. Człowiek jak tak poczyta, nie tylko o samym zabiegu, ale o tym, co i jak czułaś, to jakoś się mniej boi na przyszłości - w razie gdyby co. :)
I ja też całe przeczytałam i wcale nie pobieżnie ;)) Ale najbardziej, mi się spodobał fragment jak pisałaś, że wkoło las, sosny, świerki... no oczywiście, że sosny - Sosenko ;)))
Teraz będzie już tylko lepiej. Wierzę, że Maryja wysłucha Was i da Wam Maluszka, tylko może czeka na odpowiedni moment. Może też warto odpuścić trochę w staraniach. My też z mężem spinaliśmy się, żeby było już! W listopadzie zaczęliśmy Nowennę i powiedzieliśmy sobie co będzie to będzie, w ogóle nie myślałam, żeby zajść w ciąże, mąż też odpuścił. A jednak się udało. Teraz jak patrze wstecz to widzę, że Bóg wybrał najlepszy moment na poczęcie. Zuch Dziewczyna z Ciebie:)
Sosenko a propos Twojego pytania - podobno wiesiołek może wywoływać skurcze macicy dlatego po owulacji nie powinno się go brać :)
o ranyyy, ale ze mnie mięczara - poryczałam się.... ;) jestem pod wrażeniem Twojej siły i odwagi :)
Bardzo ładnie to wszystko napisałaś :) Przyda mi się na przyszły tydzień :*