X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Czekając na... ten dzień...
Dodaj do ulubionych
‹‹ 2 3 4 5 6 ››

26 stycznia 2015, 12:19

...Kartka z pamiętnika pt. "Przed, w trakcie i po laparoskopii..."

Środa wieczorem... wszystko spakowane i zaczyna się lekkie zdenerwowanie, nosi mnie... Przytulam się do męża... Artuś po co ja tam idę? Głaska mnie, głaska... uspokajam się... na chwilę... Biorę moje Pismo, jak zawsze niezawodne w takich sytuacjach, otwieram przypadkiem, wcześniej myślę, Panie niech mi się otworzy na jakimś fragmencie, który pasuje do mojego samopoczucia i mojej obecnej sytuacji... Łukasz...nie pamiętam, teraz który rozdział, czytam 'Błogosławieni, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie', czytam to jeszcze z 5 razy. Później piszę jeszcze do N. mam taką potrzebę i znów wyję, ogarniam się, idziemy spać.

Czwartek. Budzę się rano, od 4 łażę, nie boję się, jestem całkiem spokojna, robię mężowi, śniadanie, kawę, pies ze mnie nie spuszcza oka, wie, że coś tu się święci i gdzieś wyjeżdżam, leży w swoim koszyku i patrzy mi w oczy, jest smutna. Miśka przecież wrócę do ciebie, piesiaczku ty mój. Idę się przysznicować... czasu aż nadto. Wyjeżdżamy o 6.30.
Kawałek drogi przed nami, jakieś 50 km może nawet więcej, nigdy nie byliśmy w tym szpitalu, co robi mój mąż, z lekka się zagubił, ja się drę, przecież miałeś sprawdzić jaka droga, widzisz, jakie tu są lasy naokoło. Zawracamy, myślę sobie, no pięknie, początek a tu takie hece, dojeżdżamy, wcale się nie spóźniliśmy ale mnie już takie sytuacje denerwują. Ufff... istna puszcza, z każdej strony las, mnóstwo drzew, sosny, świerki, jakieś liściaste bez liści, dziwne jakby miały liście przecież to zima ;) Wchodzę, I piętro napis 'oddział ginekologii i położnictwa' robi mi się lekko ciepło. Panie w rejestracji, każą mi się przebrać i przyjść z odpowiednimi dokumentami... mówią, że moja sala to nr 6, wchodzę, a tu 6 łóżek, każde zajęte, zostaje dla mnie jedno w środku, sobie myślę... o masakra! Idę z tymi dokumentami... 15 min śmiechu, po co tu pani do nas przyjechała? Chciałam powiedzieć na ferie :) Blondynka mówi, będzie dobrze, mąż nasienie badał, ano badał, a to może trzeba męża wymienić ;) Śmiejemy się wszystkie 3, oj czuje, że będzie wesoło. Pobierają krew. Wracam, robię sobie herbatę, jem kanapkę, od południa mam nic nie jeść, tylko jeszcze zupę na obiad. Obchód... Pani u nas nowa, zwraca się do pielęgniarki, nie była badana, to później na badanie. Każę mężowi jechać, bo po co będzie siedział i się bez sensu zamulał. Odprowadzam go, oczy się zaszkliły, mówię, żeby jutro wcześnie nie przyjeżdżał bo to bez sensu. Dajemy sobie po buziaku, robię się wylewna i mówię, jak to go bardzo kocham ;) Czas leci szybko, rozmawiam z dziewczyną obok, biedna 2 poronienia po IFV, trzeci raz zaciążyła naturalnie, ciąża pozamaciczna, jajowód pękł, ledwo ją odratowali. Nie jest smutna, mówi, że już nie ma siły. W trakcie ktoś do mnie pisze, dzwoni, czytam książkę... właściwie to z zasięgiem mega problem, bo wszędzie puszcza ;) Nadeszła godz. 15, drugą babeczkę ok 60letnią z sali woła pielęgniarka do zabiegowego, ehe sobie myślę, zaraz ja pójdę na odstrzał. Babeczka wraca, pytam, badał panią, mnie nie, ufff... jak ją nie, to mnie też nie, bo ona również na laparoskopie. Wchodzę na luza, lekarz pyta o przebyte choroby, śmieje się, żartuje, mija z tymi papierami z 10 min i mówi to zapraszam na badanie... o cholera, że co, że ja mam się rozłożyć przed obcym facetem, jak mnie zawsze badały kobitki. O matko, rozbieram się, znaczy zdejmuję getry i majtki i się kładę bo co mi pozostaje, przecież nie zwieję. Fotel jedzie do góry, lekarz coś żartuje, zakłada rękawiczki, zapala sobie światło i mówi do mnie luźniutko... to ja mówię... jest luźniutko... ano jest... wkłada coś ale średnio delikatny ten pan doktor, potem maca mój brzuch. Dotyka go z każdej strony, ok zjeżdżam na dół i się ubieram. Wychodzę i idę do kaplicy na 15.30, jest różaniec i msza. Modlę się. W sumie jestem cały czas spokojna. Wracam, czas szybko mija, znów obchód, kolejna zmiana pielęgniarek, jedna z nich mówi, że po obchodzie zrobimy lewatywę... o losie, to mnie sparaliżowało. Takich cudów to ja w życiu nie miałam. Siódme poty mnie oblewają. Faktycznie zaraz po obchodzie prosi te osoby, które mają mieć w piątek zabiegi. Idę druga... znów ten sam fotel... znów się rozbieram... spotykam kolejnego anioła w szpitalnym fartuchu, pyta czy się ogoliłam, mówię, że zupełnie to tak nie... nie ma problemu, zaraz to zrobię, rozmawiamy o czymś tam, cały czas się uśmiecha, jest bardzo miła... ale moje myśli krążą wokół mojego odbytu, co ona mi tam będzie robić, tłumaczy co będzie się teraz działo po kolei... przechodzę i to... ufff mam teraz to coś trzymać jak najdłużej w tym czymś u mnie z tyłu, znaczy się w tyłku. O maskara!! Biorę papier, na wszelki wypadek i poruszam się blisko łazienki. Minęło... kolejna rzecz zaliczona. Wieczorem spotkałam dziewczynę hmmm kobietę, bo 40 letnią, która chodzi do tych moich lekarzy co i ja, tylko ona do jej męża ale razem ją operowali. Na jutro ma termin cesarki, 3 dziecko. 40 lat. W trakcie ktoś do mnie dzwoni, pisze, aż się prawie bateria rozładowała. Mnóstwo ciepłych słów. 23 idziemy spać, myślałam, że nie zasnę, zasnęłam pod kołdrą i moim kocykiem, faktycznie w szpitalu zimno jak cholera.

Piątek. Budzę się znów o 4 rano ale drzemię tak do 6, idę się umyć, włosy wysuszone, zęby umyte, buzia nakremowana, wszystko musi być u mnie dopięte na ostatni guzik. Później przebieram się w super zieloną, szpitalną koszulę. Czekam. Znów dostaję ileś smsów, które mnie niesamowicie podnoszą na duchu i ta świadomość, że tyle osób o mnie myśli, modli się, wspiera, jest ze mną. Ja to czułam, że wy też jesteście ze mną... Mąż dzwoni i mówię mu, żeby się nie martwił. Dzwonie do mamy mówię jej to samo. Kolejna rzecz... cewnik... ponownie się rozkładam na fotelu, pielęgniarka mówi, będzie bolało, trochę znieczula jakimś środkiem, końcówkę tego wężyka smaruje jakimś żelem i zabiera się do roboty... uff... trochę boli ale ja z tego bólu się śmieję na głos, ona też się śmieje bo mówi, że pierwszy raz ma pacjentkę, która się śmieje przy zakładaniu tego 'ustrojstwa'. Piecze jak cholera, szczypie, no kuźwa muszę dać radę. Godz. po ósmej, przychodzą dwie pielęgniarki, ta jedna to od cewnika, każą kłaść się na łóżko i mówią, że jedziemy. No to jedziemy... ta dziewczyna z boku macha mi ręką i mówi, że będzie dobrze, oczywiście, że będzie. Zatrzymały się przy pokoju pielęgniarek, zabierają coś ze sobą... ja tak na wpół leżę podparta na łokciach i widzę... uff... moja pani doktor... kamień z serca z daleka się uśmiecha i mówi dzień dobry. Coś zapytała ale już zapomniałam co. Jedziemy dalej na blok operacyjny. Z mojego łóżka siadam na fotel, wiozą mnie tak jakbym nie mogła dojść ale nic nie mówię. Tak sobie tylko pomyślałam. Wstaję jestem już przekazana w ręce innym pielęgniarkom, kładę się na stół operacyjny, pomagają mi zdjąć tą zieloną fajną koszulkę, leżę goła ale zaraz zostaję przykryta zielonym materiałem. Rozkładam ręce, jak do ukrzyżowania, pielęgniarka mi je przywiązuje tak jakbym miała uciec. Wchodzi moja lekarka, pyta jak się czuję, mówię... że wczoraj było gorzej, a dziś jak już ją widzę to jakbym była u siebie... śmieje się na głos... no tak miód na serce... mówię, że się trochę boję, odpowiada, że się nie dziwi, bo też by się bała... pytam... czy mogę do niej zadzwonić, czy przyjść w najbliższą środę żeby się dowiedzieć co tu dziś wyszło... mówi, żebym się tym nie martwiła, bo do mnie przyjdzie.
Lekarka przykręca no to coś na nogi jak na fotelu ginekologicznym, kładę je i myślę, no teraz to wyglądam jak rozjechana żaba ;) Zaczynam się w myślach modlić, wyciszam się, odmawiam 'Pod Twoją obronę' i mówię Panie Ty się tym zajmij. Lekarz coś mnie pyta... ja już odpowiadam, że nie mam siły. Wcześniej widziałam pełno pielęgniarek, moją lekarkę z mężem, anestezjologa. Było mi już wszystko jedno. Budzą mnie... czuję coś w buzi... wyciągają tą całą rurkę, myślałam, że się uduszę. Przenoszą mnie znów na inną salę, pooperacyjną, zęby mi latają chyba po tej narkozie, podpięta pod tymi aparatami, słyszę pikania, z niecierpliwością czekam na moją panią doktor. Nie myślę nic, po prostu czekam, podparta na łokciu. Idzie... i mówi... Wszystko jest dobrze, najważniejsze, że obydwa jajowody są drożne, nie ma żadnych zrostów. Zadaję pytanie, czy nakłuwane były moje jajniki... nie było takiej potrzeby. Obyło się bez jakiegokolwiek 'naprawiania' czegokolwiek. Cieszę się bardzo ale ona chyba zobaczyła w moich oczach to co mnie zaniepokoiło... no to co jest nie tak... i mówi, teraz mam czekać do miesiączki, następny miesiąc się starać, a jeśli nic nie będzie przyjść to spróbujemy z inseminacją i badaniami genetycznymi. I wiecie co... zaczęła mnie głaskać po dłoni. Na prawdę zrobiło mi się miło, jakoś tak lżej. Odwieziono mnie na oddział, mąż już czekał z Kaśką, cały dzień czułam się bardzo dobrze, aż do wieczora, lekko mnie zemdliło i Alusia puściła sobie hafta na podłogę bo nie zdążyła w nic innego. Pielęgniarka nawet nic nie powiedziała, nic się nie stało, zapytała, czy chcę jakieś środki przeciwbólowe, któraś nawet powiedziała, że twarda sztuka ze mnie. Usnęłam.

Sobota. Rano przychodzi pielęgniarka, kolejna miła, którą spotkałam na swojej drodze, odpina 'ustrojstwo' zwane cewnikiem. Wstaję powoli, jakby nie było 24 godziny leżenia, to może się trochę kręcić w głowie. Idę się umyć troszeńkę. Po drodze mijam ordynatora oddziału, który poprzedniego wieczoru był na obchodzie, pierwszy mówi dzień dobry i pyta jak się czuję. Powiedziałam, że dobrze, szybko się zmyłam, bo wyglądałam jak półtora nieszczęścia. Zmieniam tą koszmarną koszulę na swoją. Obchód. Przyjeżdżają moi. Idę pod prysznic, asekuracyjnie są w łazience jakby mi się na wszelki wypadek miało zrobić słabo. Nie zrobiło się. Dochodzę do siebie. Śmiejemy się, jest wesoło. Odjeżdżają. Leżę i zaczynam myśleć... kurcze dobrze, że wszystko wyszło ok ale jakby coś 'naprawili' to bym wiedziała, że naprawione to może się zaciążę szybciej, a tak to co?? Myślę o tych badaniach genetycznych, za dużo to o tym nie wiem... jedyne to co mi przychodzi na myśl, to, to, że możemy do siebie nie pasować i gdzieś kiedyś czytałam o czymś takim jak 'kariotyp' ale nawet dokładnie nie wiem o co chodzi, chyba chromosomy. Usypiam. Dzwoni koleżanka, że mnie odwiedzi. Fajnie. Czas szybko leci. Już wieczór.

Niedziela. Dzwoni mąż i pyta jaki program na zmywarce jak bardzo zabrudzone naczynia. Pytam co robił. Pierogi wczoraj wieczorem. O losie, już sobie wyobrażam jak wygląda moja kuchnia :) Powrót do domu... jak fajnie. Kuchnia nadaje się do użytku. Mówi, żebyśmy się położyli. Leżymy. Jak dobrze, że już wróciłaś. Jak to dobrze, czasem tak wybyć z domu na kilka dni. Wtedy się docenia tą drugą osobę :) Obiad u mamy. Dzień zleciał znów szybko. Godz 23 leżymy, nie mogę zasnąć we własnym łóżku, dziwne, szybciej zasypiałam w szpitalu. Mężuś przytula się do mojej ręki. A ja co robię... myślę. Tak się bałam, a poszło tak gładko, spotkałam tyle miłych osób, jakże pomocnych, uśmiechniętych, sympatycznych. Jak ważne jest wsparcie innych osób, jaką to daje siłę. Nie zastanawiamy się nad tym, nie dostrzegamy tego, a czyjaś obecność to chyba to, co w życiu jest równie ważne.

Nie wiem co będzie dalej, nie wiem czy się 'zaciążę', wiem jedno, że przeszłam kolejny etap by dojść do upragnionego celu jakim jest cud nowego życia. Póki starczy mi sił na pewno o to szczęście przez duże S będę walczyć, będziemy walczyć. Ja i mój mąż. Wierzę i mam taką wiarę w sobie, że się kiedyś uda! Tak! Uda się!

Na koniec... dziękuję wszystkim co o mnie myśleli, modlili się, pisali komentarze pod wykresem, że są, że myślą, że wpadają ze wsparciem. Uwierzcie, ja to na prawdę czułam! Dlatego byłam taka spokojna. I ufałam Temu na Górze. Bo On jest Panem życia i śmierci... na chwilę obecną... pozwolił mi nadal żyć. I za to Mu dziękuję.

Ps Jeśli ktoś wytrwał do końca, to podziwiam. Ja bym do końca nie doczytała albo zupełnie pobieżnie. Ale co ja zrobię, jak już się rozpiszę, to wychodzą poematy. :D






27 stycznia 2015, 20:02

Byle jak się dziś czuję z wieczora...
Chyba się nadziębiłam w tym szpitalu, temperatura 37, czuję lekkie dreszcze, zaczęło mnie mdlić, do tego gardło mnie drapie, plus lekkie wycieki z dołu od piątku :/ Czyli beznadziejne samopoczucie fizyczne. Do tego dodam kiepskie samopoczucie psychiczne, jakąś zrytą mam tą psyche przez te wszystkie starania. Nawet ksiądz na kolędzie dziś stwierdził, że za bardzo się nakręcam, a temat oczywiście sam się nawinął. Długo by tu opisywać naszą dzisiejszą wizytę 'księdza od naszego ślubu' ale nie chce mi się. No to pytam, jak ja mam się 'odkręcić'. Może by tak zacząć od nieczytania artykułów, bo po kiego wacka ja się pytam czytałam dziś np o niepłodności immunologicznej. Czy w czymś mi to pomoże. W niczym. Ale oczywiście Alusia chciałaby być oczytana w każdym temacie. Nie. Nie będzie żadnego czytania. Druga rzecz... ograniczyć się do maksimum i nie zaglądać tutaj. Trzecia... temperaturę od nowego cyklu mierzyć ewentualnie do owulacji, a później dać sobie na luz i tak to w niczym nie pomoże. Po czwarte... starać się o tym wszystkim nie myśleć. Taaa jasne już to widzę. Po piąte... zająć się czymś innym ale czym... czy czytanie jeszcze większej ilości książek to jest wyjście? Nie sądzę... to raczej ucieczka. Nie mam jakiś pasji, hobby... coby mnie pochłonęło bez reszty. Chciałabym już kwiecień, dzień byłby dłuższy, na rower można skoczyć, na działce zaczyna coś się dziać. Czasem tak żyję bez celu, z dnia na dzień, jakaś monotonia i marazm.

Mężuś jutro jedzie po wypis i zwolnienie. Sama nie wiem czy od poniedziałku wrócić do roboty, czy faktycznie jeszcze kolejny tydzień przesiedzieć w domu. W czwartek najprawdopodobniej zdjęcie szwów.

Mam nadzieję, że jutro będę czuć się lepiej, mam w planach oby nie skończyło się tylko na planach... sprawdzić klasówki z 4 klas, dobrze by było gdybym jutro sprawdziła z dwóch i w czwartek z dwóch, muszę w końcu wysłać te sprawozdania, a wcześniej podliczyć to i owo, zabrać się w końcu porządnie za robotę szkolną. Obijam się ostatnio... dużo by znów pisać.

Jakaś nijaka dziś jestem...
Idę zaraz pod mój kocyk, serial się zacznie to sobie luknę.

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 stycznia 2015, 20:05

28 stycznia 2015, 19:08

Kapu kap, kapu kap... i to wcale nie padający deszcz za oknem ;) Fakt pogoda nas tu nie rozpieszcza, śnieg się topi, wilgoć w powietrzu, jakaś ta pogoda wcale nie zimowa. Trochę szkoda. Lubię śnieg, mróz i świecące słońce. Pewnie jeszcze przymrozi, samochód nie będzie chciał odpalić to wtedy zimy mi się odechce. :D

To co zaplanowane wykonane ;) Trochę zeszło ale sumienie mam czyste, obijania nie było i przekładania na późniejszą godzinę.

Milczące telefony mojego męża uświadomiły mi dziś, jak on jest dla mnie ważny, właściwie najważniejszy w moim życiu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, coby było, jakby go zabrakło... tak nagle, tak po prostu. Może nie jestem bardzo wylewna w okazywaniu uczuć, choć mężuś mówi inaczej... powiedziałam mu to, czułam jak mu się buzia uśmiecha i serducho raduje. Dobrze, że dziś już poszedł do pracy, bo nic by mi nie dał zrobić... nie rób, nie ruszaj, nie podnoś, ja wyjmę pranie z pralki, pójdę do sklepu, no żesz... przez dwa dni czułam się prawie jak królowa na włościach ;) Ale życie powróciło do normalności, przewietrzyłam łepetynę, poszłam do sklepu, na kawę do Kasi, do mamy... ciekawe czy byłabym taką samą mamą dla swojego dziecka, jaką moja mama jest dla mnie... oj chyba nie... ona ma dobre serce, zawsze szczere intencje i w ogóle jest naj :) Właściwie to szczęściara ze mnie po raz któryś!! Trzeba to doceniać.

Tak dumałam sobie jeszcze dziś... jak ćwiczyć w sobie cierpliwość? Czy w ogóle to się da? Wszystko bym chciała na już, na teraz. Nie da się tak przecież. Ile czasem trzeba czasu, wysiłku, żeby coś osiągnąć, zdobyć. Nawet w małych drobnostkach jestem niecierpliwa. To chyba jednak moja wada. A z wadami należałoby chociaż trochę powalczyć... ale jak?

Drogie 'czytaczki' wypocin Alusiowych... nie myślcie, że ja się tak szybko 'dołuję' to tylko lekki jednodniowy spadek formy psychicznej ;) Jest ok!! Jak ja to mówię, oby gorzej nie było :D

Kiedyś wydrukuję ten pamiętniczek i za ileś lat pokażę moim dzieciom ale będą miały ubaw, hahah :D Zresztą sama za iks lat będę się śmiała, jak to Ala dążyła do celu mając lat 30plus. Aaa... właśnie dziś sobie jeszcze pomyślałam, że te dni tak szybko uciekają, nawet nie wiem kiedy. To co to będzie po 40tce... lepiej nie myśleć :) I tym akcentem, może średnio optymistycznym, zakończę mój dzisiejszy wpis :)







30 stycznia 2015, 21:33

Przyszła jak w zegarku, tak jak planowała, nawet laparoskopia jej nie przepędziła na kilka dni później. Uparta! Dobrze, im szybciej tym lepiej... ale jak bardzo uporządkowany jest mój organizm. Szkoda, że chociaż raz nie chce podporządkować się mi i moim planom. Zupełnie nie bierze pod uwagę co ja chcę... ;)

A tak na poważnie, zaczynam nowy cykl po zabiegu. Nie nastawiam się, że coś z tego będzie, jak ma być to będzie, jak ma nie być to nie będzie. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Chciałabym pokładać bezgraniczną ufność w Bogu. Niestety, nie jestem jeszcze na tym etapie, to dla mnie wyższy szczebel. To trochę tak, jakbym już była na szczycie drabiny i co jakiś czas o jeden, dwa szczebelki spadała. Potem znów do góry ale nie potrafię się utrzymać na samej górze, na tym samym poziomie. Wierzę, że ON chce jak najlepiej, wie kiedy będzie odpowiedni czas i tu właśnie powinno pojawić się ZAUFANIE. Zaufać to nie buntować się, nie dociekać dlaczego, nie pytać po co i jaki to ma sens. Zaufać to oprzeć swoje życie na Dobru Największym i Najdoskonalszym. Tylko ja jeszcze tego nie potrafię tak na maxa, tak w 100 %, może kiedyś... mam taką nadzieję, że dojdę do tych 100 procent i do ostatniego szczebelka.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Lubię jak ktoś nas odwiedza, tak jak dzisiaj.
Ostatnio ćwiczę swój umysł poprzez rozwiązywanie krzyżówek, średnio mi to idzie ;)
Dziś mnie boli jakby serce, z przodu i z tyłu. Tak Alusia to na pewno zawał i zejdziesz z tego świata :) Ciśnienie jak zawsze w normie, lecz się :)
Senność...

31 stycznia 2015, 07:55

Uwielbiam wieczorno łóżkowe zasypianie z mężem...

Czuję się z Tobą szczęśliwy.

Odkryj mnie, jest mi gorąco. Zawsze myślałem, że jak będę zasypiał z żoną, to będę ją przykrywał ale przecież ożeniłem się z kaloryferem ;)

Cmoki w czoło, cmoki w rękę to jest to, co mężuś lubi przed snem najbardziej... i po chwili tylko słychać oddech śpiącego osobnika płci męskiej, a pod łóżkiem pochrapywanie rudzielca płci żeńskiej. Jak można tak szybko zasypiać ;) A mi oczywiście różne pomysły i myśli przychodzą do głowy... fajnie gdyby tak z rana jakieś szkraby pchały się do środka między nas pod tą kołdrę. Mogłyby tak wyglądać nasze sobotnio - niedzielne poranki, nie mam nic przeciwko :) Tylko łóżko za małe ale co to za problem kupić większe. Marzenia przecież nie kosztują...

Sama dziś jestem, chłop pojechał do pracy, muszę się ogarnąć i zabrać za konkretną pracę.

Pamiętniczku... opuszczam cię na jakiś czas... bo za bardzo się tu chyba uzewnętrzniam, przelewam za dużo moich myśli, pragnień, marzeń, żalów, smutków, a może czasem i radości (o ile czuć tu jakąś radość).

Ps Tak z innej beczki... Była któraś z was, na Dniach Skupienia w Niepokalanowie Lasku u Franciszkanów? My byliśmy kilka razy. Super atmosfera, pełno ludzi w wieku 20 plus, 30 plus. Może teraz wybierzemy się w marcu albo kwietniu.

31 stycznia 2015, 21:32

Wiem, miałam nie pisać... dziś natrafiłam na to... stare jak świat ale może komuś się spodoba...

wersja koncertowa :

http://www.youtube.com/watch?v=4XvI__yHNow

wersja teledyskowa :

http://www.youtube.com/watch?v=tH2w6Oxx0kQ

Rozmarzyłam się :) Już się zamykam w sobie ;)

2 lutego 2015, 22:01

Ten czas oczekiwania jest mi po coś dany...
Tylko trzeba to umieć w sobie rozeznać...
Tak, zacznę się nad tym zastanawiać...
Chciałabym to wiedzieć...

3 lutego 2015, 15:45

... Weź się za coś, masz dziś wolny dzień...

... Żono, już widzę zaczynasz, czas wrócić ci do pracy... Poza tym ja jestem od pieca, trawnika i seksu... ewentualnie od zakupów :)

Oddam 'gada' za darmo ;)

ps Od wczoraj wymyśliłam tylko tyle... ten czas jest po to, żeby pracować nad swoją cierpliwością, czyli nic odkrywczego z mojej strony ;)

5 lutego 2015, 22:01

Wczoraj przypadkiem z mężem obejrzeliśmy program o in vitro, dokument już niejednokrotnie emitowany w tv, jednak nie o samym programie chciałam napisać... Wypowiadała się w nim psycholog... problem niepłodności w Polsce dotyczy 3 mln osób, półtora mln par!!! Czy ja się przesłyszałam?? Przecież to masa ludzi w wieku reprodukcyjnym. Czemu o tym się w ogóle nie mówi w tv, nie pisze, gdzieś tylko zdawkowe informacje w wątku pobocznym, a głównym tematem jest np in vitro. Mądrze babeczka mówiła... Kobiety starające się o potomstwo, co miesiąc przeżywają pewien rodzaj żałoby kiedy przychodzi okres. Zaczyna się moment bólu, żalu, czas załamania, niechęci... potem zaczynają się podnosić, żyją ponownie nadzieją, wierzą może to ten cykl, może ten miesiąc, teraz się na pewno uda, euforia, radość do momentu owulacji. Kilka dni po zaczyna się lekki spadek formy psychicznej, niepokój, czas oczekiwania, dopatrywanie się wszelkich objawów ciążowych. I znów pojawia się miesiączka... znów ten sam ból, tak trudny do opisania. To jest pewien rodzaj traumy, kobieta chce dziecko, pragnie obsesyjnie i nie może zajść w ciążę. I to jest prawda. Tylko każda z nas inaczej to przeżywa, może jest to ból o innym nasileniu. Mimo wszystko boli... Smutne niestety.
Tak sobie uświadomiłam to pisząc... za chwilę będę mieć 35 lat, chyba nie chcę do końca zdawać sobie z tego sprawy. Sam wiek mnie nie przeraża ale wiek starania się o 1 dziecko już jak najbardziej tak. Moja babcia w wieku 35 lat to miała 5 dzieci, ostatnie w wieku lat 30tu, a ja co?? No właśnie nic. Moja mama miała mnie w wieku lat 21, a ja co ??? No właśnie nic. Ja pierdzielę, można by powiedzieć... czasy były inne. Może i były...

Żeby nie było tak nostalgicznie... moje myśli oczywiście powędrowały dziś tam gdzie nie powinny... a mianowicie wokół porodu ;) Niejednokrotnie myślałam, widząc w jakimś dokumencie czy filmie czego te baby tak płaczą jak rodzą to dziecko i później leży ono na ich piersi, a te nadal wyją :) Dziś wiem po tych wszelkich przejściach, trudach, staraniach też bym wyła i wcale nie z bólu, a byłyby to łzy szczęścia. Znając ostatnio moją płaczliwość byłby to potok łez :) Przecież tak będzie... Na pewno!

7 lutego 2015, 12:08

Nie wiem czy to przypadek, czy nie przypadek...

Gotuję obiad, w trakcie słucham pewnego wywiadu o niepłodności męskiej, jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam, aż tak skoncentrowana na kilku rzeczach być nie potrafię ;)

Co się okazuje może być za dużo plemników w jednym ml nasienia. Prawidłowa norma to do 250 mlm/ml. I tu mi się zrobiło ciepło... a co jak mój szlachetny małż. miał 998 mln/ml ????? Za mało nie dobrze, za dużo też nie!!


Oczywiście wujek Google na wszystko ma odpowiedź.
Skopiuję

'Polizoospermia

Zbyt duża liczba plemników w nasieniu (250 mln/ml) zdaniem wielu specjalistów negatywnie wpływa na płodność. Przyczynami polizoospermii może być:

- zbyt szybkie wyczerpywanie fruktozy zawartej w płynie nasiennym, która jest podstawowym zasobem energetycznym dla plemników
- zmniejszona ilość DNA w nasieniu
- aberracje chromosomowe w materiale genetycznym plemników.'

Albo kiedyś osiwieję całkowicie, albo się zabiję własną pięścią, albo rzucę w pioruny starania się o dziecko i zaczniemy w końcu obydwoje żyć normalnie.

A mąż był taki zadowolony, że u niego wszystko gra... ciekawe czy do końca.
Nie mam pojęcia czy się tym przejmować, czy w ogóle tego nie brać pod uwagę, mimo wszystko znając siebie będę się przejmować :/

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 lutego 2015, 13:35

8 lutego 2015, 10:55

'Panie, Ty leczysz złamanych na sercu'...

dzisiejsze słowa psalmu... Tak, Panie, Ty leczysz nie tylko ciało ale przede wszystkim duszę... moją duszę...

ps. Jutro do pracy po 3 tygodniach lenistwa ale się cieszę ;)
Mam nadzieję, że obejdzie się bez żadnych niespodzianek, niemiłych niespodzianek.

9 lutego 2015, 19:22

Pierwszy dzień... wszystko ładnie, pięknie, czas mija, śnieżek za oknem pada... pod koniec szkolnego dnia chłopiec mi się prawie rozpłakał... dokuczają mu inni, czuje się źle, krótko mówiąc pełni rolę kozła ofiarnego. O losie... przecież to nie moja klasa, czemu mi się zawsze coś takiego musi przytrafić, czemu nie rozbeczał się przy swojej wychowawczyni. O rany...
Jutro muszę o tym fakcie powiedzieć psycholożce. Szkoda mi się go zrobiło, jak wracałam z pracy to myślałam o nim.
W domu codzienność... obiad zjedzony, pranie nastawione, lekcje na jutro odrobione, myślę o mojej owulacji i bólach lewego jajnika, ot zwykła szara rzeczywistość. To sobie myślę, akurat mam czas na modlitwę, z wieczora może być różnie mając w domyśle zbałamucenie mojego małżonka ;) O dzieciaku... zapomniałam. Na koniec otwieram niezawodne Pismo... "Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Od tej pory... dzieciaka mam w głowie. Przypadek ?? O rany... dlaczego zawsze mnie coś spotyka?? !!

14 lutego 2015, 08:16

Poranne żarty mojego męża, potrafią zawsze wprowadzić w dobry humor... (...) dużo zdrowia, szczęścia i słodyczy, rób wszystko to co Artuś sobie życzy :) I jeszcze na koniec taki 'gad' bezczelnie powie... i tak Cię kocham! Wrrr... dobrze, że ten mój gałgan pojechał do pracy, będę go mieć z głowy ;)

...Kochać, co to znaczy kochać... To każdego dnia pragnąć szczęścia i dobra dla drugiej osoby bardziej niż dla siebie... nie tylko od święta ale tak na co dzień <3 <3 <3

I tego się trzymajmy... <3 <3 <3

17 lutego 2015, 17:15

Zmęczenie, senność, senność, zmęczenie i ból podbrzusza od kilku dni.
Poza tym spoko, czekam soboty... aaaa ciekawe co to będzie :) I na pewno nie będzie to test ciążowy :P

20 lutego 2015, 14:50

Dobrze, że dziś piątek :) Powoli uchodzi ze mnie siła, energia, bo wiem, że po raz kolejny się nie udało. Nie nastawiałam się psychicznie, nie liczyłam nie wiadomo jak ale zawsze mała iskierki nadziei się tli. Już zgasła, to się czuje i wie. Ja wiem, na tyle znam swój organizm i czuję zbliżający się okres. Poniosłam na tym polu kolejną porażkę... tak dla mnie to jest porażka. Nie chce się dołować, nawet już nie mam na to siły, łzy też już nie chcą lecieć tak jak kiedyś. Oswoiłam się z tym. Może nadal oswajam. Z jednej strony zostawiłabym to wszystko i rzuciła te cholerne 'starania', z drugiej strony drzemie jeszcze we mnie wola walki. Tylko ciekawe jak długo.

Ten cykl mogę zaliczyć jako jeden z gorszych, kiepskie samopoczucie fizyczne, ból brzucha od tygodnia, pikający lewy jajnik, zmęczenie plus momentami apatia, wyczerpanie. Psychicznie... cóż pomału się chyba sypię. Chociaż wiem, że nie mogę!

Ps. Nic mi się nie chce, obiadu brak, siły brak. Najchętniej poszłabym spać, a to jest najgorsze wyjście z możliwych. Ale za to świeci słońce, a jutro sobota :)

21 lutego 2015, 20:46

Aaaa... i nadeszła ta sobota - 21.02.2015r. - :)

Szukasz anioła? Rozejrzyj się wokół. Ja swojego znalazłam. Właściwie on znalazł mnie. Mój Anioł ma na imię NATALIA. Anioł, który wspiera, pociesza, napisze dobre słowo. Poznałyśmy się tu. Kilka miesięcy temu nie przyszło mi na myśl, że kiedykolwiek się spotkamy. Tak, spotkałyśmy się dzisiaj. Tak normalnie, tak zwyczajnie, u nas w domu. Na samo wspomnienie robi mi się ciepło na sercu. Każdej dziewczynie życzę spotkania takiego Anioła, otwartego, ciepłego, serdecznego. Nasze wirtualne uściski w końcu się urzeczywistniły. <3 <3 <3

Po raz kolejny mogę śmiało napisać, powiedzieć... mam w życiu szczęście, spotykając na swojej drodze takich ludzi.

Dziękuję Ci Natalia!

25 lutego 2015, 17:47

... Kiedyś nadejdzie ten dzień... Tylko mocno trzeba w to wierzyć... ZAUFANIE!

... I tego staram się trzymać... Inaczej zwariuję ;)

27 lutego 2015, 22:26

Wizyta i po wizycie...

5dc... na starcie jest już 5 pęcherzyków, w środę się okaże, który zdominuje pozostałe... Jak zwykle wszystko ładnie pięknie, a potem wychodzi jak zawsze, czyli ciąży brak ;) Jak to powiedziała pani doktor, mam o tym nie myśleć, 99 % w tych staraniach odgrywa nasza psychika... Ta jasne, weź człowieku i nie myśl. Udam i postaram się nie myśleć ;) Ten cykl bez żadnych 'wspomagaczy', w następnym być może pierwsza inseminacja... Obrzydliwe jest to słowo, koszmarnie mi się kojarzy. Czy ja tego chcę? I chcę, i nie chcę... Albo wykończą mnie te cholerne starania albo będę w ciąży... A 3 może najlepsza opcja z możliwych, taka mi myśl właśnie przyszła do głowy... skończyć z tym i żyć tak jak kiedyś. Nie, chyba tak się nie da. Nie potrafię. Pomyśleć, że 3 lata do tyłu na słowo dziecko, reagowałam tak, mówiąc do wielu osób - no co ty, teraz to jeszcze nie, ja się do tego nie nadaję. A dziś myśli o dziecku zdominowały mnie i moje życie. O masakra!

Ogólnie jest fajnie... początek nowego cyklu, wyśmienicie się czuję fizycznie, psychicznie też całkiem nieźle. I oby tak było jak najdłużej! :)

1 marca 2015, 11:17

Zasłyszane dziś w kościele...

'Ja dojdę do celu, ja to zrobię, ja to osiągnę, ja, ja... Tak osiągniesz, zrobisz, dojdziesz ale zastanawiałaś/eś się nad tym z czyją pomocą? Ponad wszystkim stoi Bóg.

Jeśli w twoim życiu pojawiają się sytuacje, na które nie masz wpływu, tak jak Abraham żyj nadzieją, wbrew nadziei.'

Żyj nadzieją, wbrew nadziei.

Pierwsze zdanie ewidentnie odnosi się dziś do mnie... sama nie dojdę do celu... Postaw swoje życie na Nim i zawierz Mu, nie zamartwiaj się, wtedy zacznie działać cuda w twoim życiu...

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 marca 2015, 11:18

2 marca 2015, 19:15

Zaraz się zabije własną pięścią!!!!!

Po raz drugi zgubić kartkówki w ciągu roku to przesada, te 'kurewskie starania' lasują mi mózg. Ciągle o czymś zapominam!! Przez 8 lat nie zgubiłam żadnych klasówek, kartkówek, a w tym roku co!??? Jak ich jutro w szkole nie znajdę, nie wiem co zrobię??!! :( Załamałam się. Nie pamiętam czy je chowałam, czy gdzieś zostawiłam, normalnie zanik pamięci.

Jezu, ulituj się nade mną błagam, bo nie wytrzymam.
‹‹ 2 3 4 5 6 ››