N. to dla Ciebie
Zrobiłam sobie chwilową przerwę na kolację, umycie lodówki zajęło mi 2 godz ale musiałam już to zrobić. Teraz kolejne obowiązki wzywają, bardziej szkolne... i pranie do wywieszenia. Szczerze mówiąc jestem zmęczona fizycznie.
Ps. Zdjęcie się pewnie wkleją tak, że nie będę zadowolona ale nie mam czasu z tym 'walczyć'
Teraz to już na pewno na ósemkę zawitam
Projekt Grecja :
Konkurs składał się z 3 części => wystrój kącika (i tu uzyskaliśmy najwyższą ilość punktów), quiz o UE, wybitny Europejczyk (przedstawienie postaci, przebranie się itp) => całościowo zajęliśmy 2 miejsce na 4 drużyny. Jest całkiem dobrze... ale, ale zawsze marzy się miejsce pierwsze Takie trochę pierwsze mamy z tego kącika. Pokażę Wam jak to wyglądało :
A co było potem... a potem to wszystko zniknęło w roześmianych buziach dzieciaków... i ser feta i sałatka grecka, nie wspominając o pomarańczach, figach i winogronie Pokleiły im się ręce i buzie... Aaaa... i wszyscy mi biegali do łazienki, oczywiście myć ręce
Po południu wizyta... uuuff tak późno to jeszcze nie wchodziłam, siódma była, wcisnęłam się między pacjentkami, tzn pani położna mnie wcisnęła Wchodzę i pierwsze pytanie... owulacja była... była w niedzielę... pewna jesteś... pewna... skąd wiesz, bolało... bolało. Męczy mnie już ten temat... a nie mówiłam, że będzie mnie miała pani dość, to nie ty mnie męczysz, tylko ten temat. Zachodzimy w ciążę. Rozkładam się... była, jest przepiękne ciałko żółte. W tempie ekspresowym ubieram się, lekarka wypisuje receptę... masz luteinę... nie, mam duphaston, a nie... to, to nie... od dzisiaj bierzesz luteinę. Pani doktor i tak z tego nic nie będzie... no piękne, optymistyczne podejście... będzie dziewczynka... phi sobie myślę, ta na pewno ... Pani doktor, nie nastawiam się ani tak, ani tak. Daje mi receptę, na osobnej karteczce zapiski... po 12 dniach od dzisiaj mam sobie testa strzelić albo HCG... pani doktor pani chyba żartuje... do tego czasu to ja okresu dostanę... no, żebyś się jeszcze nie zdziwiła!... No obym się zdziwiła I tak to optymistycznie, jak zawsze do wszystkiego podchodzi pani doktor
Jadę do apteki, kupuję tą luteinę, lactovaginal, oglądam sobie w domu... i co widzę, na pierwszy rzut oka podobne do strzykawki, ale ale... to jakiś tłok żeby to i owo tu i ówdzie sobie wepchać Ja to się mam...
Jutro wyjazd, a ja sobie siedzę i piszę, walizka stoi nadal pusta... ale przecież Alusia zawsze ze wszystkim zdąży
Teraz to ja muszę chwilę odpocząć i się zrelaksować po dzisiejszym dniu.
Rozum mówi... nie.
Serce ma nadzieję i dziś wyjątkowo zalało się łzami... jutro postara się lepiej funkcjonować.
Wiem, to jest chore ale niestety nie potrafię nad tym zapanować... obserwuję każdy centymetr swojego ciała. Dlatego też, rozum mówi... nie, serce... ma nadzieję...
Boże pozwól i pomóż mi przetrwać ten ciężki czas
Dziś dziwnie w szkole prawie nie czułam moich super okresowych bóli brzucha... a czemu nie czułam, bo byłam zajęta innymi sprawami... Poza tym inne objawy (nie)ciążowe są, no jakby mogło być inaczej... przecież psychika plus duża dawka progesteronu robią swoje.
Hm... a co wymyślił mój mąż... ano wymyślił, dumał nad tym 2 tygodnie, od środy będzie kolejne stworzenie w naszym domu : KOT - sierściuch pospolity. Za bardzo się temu nie sprzeciwiam, lubię zwierzaki, a dom to przecież nie muzeum. Jak nie ma dziecka, to dobry i kot Tylko jak rudzielec wstrętny dogada się sierściuchem pospolitym... oto jest pytanie
Szkoda tylko, że w takim czasie kiedy mam full roboty... Jeśli już faktycznie się pojawi wstawię fotkę Ale dżezy w tym naszym domu...
Humor... odrobinę lepszy niż przez ostatnie dwa dni i tak przecież nic nie zmienię.
Uciekam do spraw szkolnych, wzywają mnie już od pół godziny.
Powiedz mi... dlaczego ten ból od środka jest tak mocny, że rozrywa serce na milion kawałków?? Powiedz mi... dlaczego nie potrafię zapanować na swoimi emocjami?? Powiedz mi... dlaczego nie mogę się z tym pogodzić?? Przyjąć to co jest mi pisane... Powiedz mi... Powiedz... Powiedz...
Moja trauma osiągnęła szczyt... Nigdy nie było tak jak teraz, nigdy nie czułam się tak bezsilna jak teraz... Nigdy nie wylałam tylu łez... Nigdy nie byłam tak rozdarta wewnętrznie.
Wiem, że muszę zmienić podejście, ja to wszystko wiem...
Przestałam już w to wierzyć, że kiedyś będę szczęśliwa trzymając dziecko w ramionach. Dla mnie jest to tak nierealne, odległe, nieosiągalne...
ps Proszę nie komentujcie i nie pocieszajcie mnie, piszę bo po prostu muszę pewne rzeczy wyrzucić z siebie.
Poranny test wyzbył mnie ostatnich złudzeń...
Zauważyłam, że luteina podnosi temperaturę - dziś rano 36,77. Kiedy ja 12 dpo miałam tak wysoką, chyba nigdy. Poza tym i po tej luteinie, i po tym duphastonie mam skurcze macicy jak na okres. Może mój organizm chce się wyzbyć ewentualnego lokatora.
A na koniec omam wzrokowy... idę na górę ubierać się do pracy... stwierdzam, że wyrzucę ten test, żeby na niego więcej nie patrzeć, widzę jakiś cień cienia cieni, ale stwierdzam, że po godzinie od mojego sikania to nic nie znaczy. Naprawdę! Mąż też zobaczył ten cień.
Aaaa... i to był ostatni test, który miałam w domu, chwilowo nie planuję zakupu kolejnego.
Nie no jednak jestem kretynka, tak patrzę na niego i tam prawie nic nie widać.
Brzuch dalej boli jak na okres...
Dobra lecę szykować się do pracy.
Miłego dnia
Mogłabym jutro ale nie mam odwagi. Jeszcze nie teraz...
Podsumowując ostatnie wydarzenia...
Dziś 12dpo, 13 po inseminacji.
Od poprzedniej środy faszeruję się sztucznym progesteronem w formie dwóch tabletek dopochwowo, nie chce mi się tego już tam wpychać Chcąc z tym skończyć postanowiłam, że tylko i wyłącznie dziś zatestuję. Wg zaleceń lekarki tą luteinę miałam brać do niedzieli i wtedy test. Ale oczywiście wydawało mi się to za długo, bo po co tak się faszerować tym i owym. Chciałam skończyć aplikowanie wcześniej.
A było to tak...
Za 15 piąta mąż mnie obudził na przytulanie, nic nie było, bo mi się nie chciało ale jak się już przebudziłam zmierzyłam tą szczęsną nieszczęsną temperaturę pokazało 36,77... usnęłam... budzik zadzwonił o 5.30 z ciekawości zmierzyłam jeszcze raz wskazało 36,80.
Wstałam, poszłam zrobić tego sikańca, pokazała się od razu jedna kreska, wtedy drugiej nie widziałam, po pół minucie, góra po minucie zeszłam na dół. Powiedziałam mężowi, że jedna kreska, przytulił powiedział, że kiedyś się uda, w płacz nie wpadłam, ostatnie 3 dni mnie już oswoiły z porażką. Wzięłam prysznic, zjedliśmy śniadanie, pogadaliśmy, postanowiłam się ubrać. Stwierdziłam, że po drodze wyrzucę ten test coby mi oczu nie drażnił. Ale tak zerknęłam, nie musiałam aż tak bardzo się wpatrywać, czy brać pod światło. No coś tam widać. Po prostu to widać gołym okiem ale nie jest wyraźne, czy też mocne. Krzyknęłam na męża... mówi, że widzi i to bez okularów. Cholera jasna... ale ja już oczywiście pomyślałam, że po godzinie to pewnie jakiś błąd. I do tej pory nie wiem czy to błąd, czy nie. Wiem jedno... bardzo często pobolewa, a nawet dosyć mocno boli mnie brzuch, jajniki... tak jakbym za chwilę miała dostać okresu. Może ta kreska pojawiła się po 2-3 czy 5 minutach ale ja z tej łazienki wyszłam, więc nie wiem.
Nie nastawiam się optymistycznie, jednak jakaś minimalna iskierka nadziei się tli, dlatego jeśli okaże się to błędem, wkurzę się, bo lepiej zobaczyć jedną kreskę od razu.
Z tych dzisiejszych porannych newsów aż mi się zrobiło dziś niedobrze, ale to stres. Kilka dni temu też mi się tak zrobiło. Stwierdziłam i stwierdzam też dziś, że to moje urojenia. Jedyne to co wydaje mi się inne od kilku dni, to bardzo często miewam jakieś dreszcze, jest mi po prostu zimno. Ale czy jedno z drugim ma jakiś związek nie mam pojęcia. Może to kolejny mój wymysł.
Oczywiście... na samą myśl o mierzeniu temperatury rano robi mi się niedobrze, o teście nie wspominając. Chciałabym ale się boję...
Przywiozłam dziennik na weekend, już dziś miałam zacząć go uzupełniać. Nie wiem czy się nad tym będę potrafiła skupić.
ps Dwa wpisy jednego dnia... oj nigdy tak nie było
Dziękuję dziewczyny
Jakie emocje od rana!!!
Obudziłam szybko męża, żeby zobaczył, chyba jest w takim samym szoku jak ja, tzn on już to wiedział wczoraj, że się udało. Ja tej pewności nie miałam.
Zacznę ten dziennik jednak uzupełniać, już sobie zniosłam na dół, przecież już nie zasnę.
Serce nadal szybciej bije ale nie tak jak 20 min temu...BUM BUM, BUM BUM
Nadal w to nie dowierzam, jeśli to jest tylko prawda, jestem przeszczęśliwa.
Najbardziej mnie martwi ten bolący brzuch. Jakbym za chwilę miała dostać miesiączki. NIE. NIE, NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ!!
EDIT
Nie ma co się cieszyć za bardzo pojechałam na HCG, zaczęły się plamienia. Niestety!
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 czerwca 2015, 11:16
Czuję, że już po wszystkim zaczęły się brązowe lekko maziaste plamienia. Tak jak na okres. Dzwoniłam do lekarki, kazała zwiększyć dawkę luteiny do 4 tabletek, 2 rano, 2 wieczorem. Tak zrobiłam po przyjeździe z HCG patyczkiem upchałam ją głęboko ale patyczek już był brązowawy. Jeśli wynik wyjdzie zupełnie negatywny to się załamię, tylko jak dwa testy mogły się pomylić. Jeśli wyjdzie pozytywny tzn że coś tam jednak było.
Wstawiam fotki, żeby sobie to upamiętnić, jak chociaż przez kilka chwil byłam szczęśliwa.
Nie wiem czy coś widać bo zwykłym aparatem mi podświetla, telefonem nawet dobrze widać ale nie mam kabla, w ogóle z telefonu nigdy nie zgrywałam zdjęć na lapka.
Znów się podłamałam
Bhcg - 352, progesteron 69. Wykończę się!! Tzn stres mnie wykończy, jeść nie mogę z tego wszystkiego.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 czerwca 2015, 13:54
Panie Jezu... tak bardzo Ci dziękuję co dla mnie uczyniłeś, moja wdzięczność nie ma początku i nie ma końca. Dziś padam do Twych stóp, ogromnie dziękuję za okazaną mi łaskę...
Wszystkie te sprawy polecam Tobie... to dziecko, które jeszcze nie przypomina nawet dziecka, nie jest nasze, ono jest Twoje... Jeśli tylko chcesz, żeby się narodziło, to niech tak się stanie, jeśli uważasz, że ma być inaczej, będę płakać ale się z tym pogodzę...
Dziś się wstydzę, że jeszcze kilka dni temu całkowicie w to zwątpiłam, byłam przekonana, że nic z tego nie będzie... baa nawet już miałam plany na kolejny miesiąc. I co się stało, znów pokazałeś co może być z tych planów. Po raz kolejny zresztą... Tak, wstydzę się swojej niewiary, przecież możesz wszystko. Przyznaję się, że zwątpiłam... W tych moich dniach pełnych smutku i żalu, dałeś mi po raz kolejny ten sam fragment do przeczytania o kobiecie, która Cię dotknęła i została uzdrowiona... A ja co, wyłam wtedy dalej... Za to moją niewiarę mogłeś mi zabrać to, co w tym momencie ma dla mnie największy sens, ale w swojej łaskawości i miłosierdziu nie zrobiłeś tego. Przecież bym nawet o tym nie wiedziała...
Pewien ksiądz w pewnym kościele tydzień temu powiedział mi tak : Za rok przyjedziesz tutaj i będziesz stała przy tym obrazie św Joanny Beretty Mola z dzieckiem na rękach. A teraz się módl za jej wstawiennictwem. Hm... a ja, jak to ja... sobie pomyślałam, ma poczucie humoru. Następnego dnia w piątek weszłam na chwilę do tego samego kościoła na kilka minut i się pomodliłam, szepnęłam tej oto świętej kobiecie, niech się za mną wstawi. Kolejnego zaś dnia zaniosłam zapisaną karteczkę z prośbą. Zrobiłabym to tego drugiego dnia ale nie miałam ani długopisu, ani żadnej wolnej kartki przy sobie. I tak to się skończyło. Wróciliśmy do domu i tyle było krótkich modlitw do tej świętej. Może ona też ma w tym swój udział...
Dziś już jestem zdecydowanie spokojniejsza.
A tutaj... w tym miejscu dziękuję szczególnie :
=> mojej najukochańszej N., która to wszystko znosi, miała nadzieję do końca, zdecydowanie większą niż ja. Moim największym marzeniem jest to, aby w najbliższym czasie spotkało ją to, co mnie teraz.
=> drogim moim 'owu przyjaciółkom' Eniulce (która dała mi dużo do myślenia ale i udzieliła wielu wskazówek i rad, przecieraj szlaki, będziesz mi dalej pisać co i jak, jesteś takim trochę ciążowym przewodnikiem ) AniBe i CzekającejMamie, za to, że są i modlą się w naszej intencji. Jesteście nieocenione Wierzę w to głęboko, że u was też nadejdzie ten dzień...
=> oraz wszystkim innym dziewczynom, które w ostatnich dwóch dniach pozostawiły swój ślad i tym, które tu zawitały po raz pierwszy, bo takie też są.
Nieśmiało się przeniosłam na fiolet
Oczywiście czekam i tam na odwiedziny
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 czerwca 2015, 13:13
Nic się nie przejmuj zdjęciami - czy w pionie czy w poziomie szyszunie są suuperowe!
Sosenko, oby szyszunie to zapowiedź prorocza tego, co ma być. :)
Śliczna jodełka. U mnie w ogrodzie tragedia, nie ma deszczu, wszystko schnie.
Szyszunie przepiękne, aż chce się żyć patrząc na nie :)
Oby ten wpis zapoczątkował więcej zielonych postów Twojego autorstwa :)
pozdrawiam buziaczki zostawiam <3 <3 <3 powodzenia :) czekam na 2 kreseczki u Ciebie! ps. 8 str. !!! uciekaj na Belly... sio :) i weź mnie bo mi się ten różowy też już znudził. :/
No i niech się zazieleni jeszcze bardziej :)
Alusiu, cały czas zaglądam do Ciebie, wspieram <3
Piekna, zielona jodelka plena zycia :) Tobie tez zycia zycze, tego nowego, wyczekiwanego :)
Najmocniejsze uściski dla Ciebie, Sosenko! <3 Mam wielką nadzieję, że te szyszunie to znak... Wiem, wiem, miałam nie zapędzać się w tym kierunku, ale te fotki aż się proszą o taki komentarz... :)