Ale oczywiście zaczęło się od tego, że zapomniałam, iż muszę mieć wypełniony pęcherz. Na fotelu okazało się, że pęcherz mam pusty, co mnie zupełnie nie dziwiło, ponieważ siusiałam 15 min. wcześniej. Musiała się ubrać i coś z tym zrobić. Wypiłam szybko pół litra wody, przepuściłam dwie pacjentki i powróciłam na fotel :)Pęcherz był już ok i Pani doktor przystąpiła do dzieła. 3 minuty roboty, z czego samego miziania jakieś 5 sekund.
No i teraz czekam na kriotransfer. Dowiedziałam się, że mam zamrożone te moje 4 blasty w dwóch pakietach po dwie. W każdym pakiecie jest jedna mocniejsza blasta (3aa i 3bb) z jedna słabszą 1bb.
Pogadałyśmy z lekarką o tym moim intralipidzie. Powiedziała, że nOvum nie zrobią mi tej kroplówki, jeśli nie będę miała zalecenia na piśmie od immunologa.
Gdy byłam na ostatniej wizycie u immunolożki, to zagadałam do niej w sprawie takiego skierowania. Tak czułam, że do novum będzie mi potrzebne. Powiedziałam jej wprost, że pierwszą kroplówkę zrobiłabym w Provicie, ale tą drugą w dniu krio, chciałabym zrobić w novum. Immunolożka odpowiedziała tylko, że ona woli, abym tą kroplówkę zrobiła jednak w Provicie i ucięła temat. Na moje stwierdzenie, że nie zdążę przyjąć w dniu transferu w Katowicach 4-godzinnej kroplówki, a potem dojechać do Warszawy na transfer odpowiedziała, że mogę zrobić kroplówkę dzień wcześniej i będzie nadal skuteczna. Pozostaje mi jej zaufać, co nie zmienia faktu, że wolałabym tą kroplówkę w dniu transferu. Może jednak uda się to zgrać czasowo w jednym dniu, ale transfer musiałby być najwcześniej o 16.00. Chyba w novum tak późno nie robią.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2016, 09:47
Następna tura dzień przed transferem.
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 marca 2016, 14:53
A propos L4, tym razem wezmę bardzo krótko i tylko dlatego, że transfery mam wyjazdowe i nie powinnam wracać do domu w dniu transferu, tylko zostać w Wawie na noc. Zastanawiam się, czy po prostu nie wziąć urlopu. Jeszcze to przemyślę, zobaczę w który dzień tyg. wypadnie mi ten transfer.
Znów zaczynam "odkładać życie na później". Wakacje nie planuję, bo nie wiadomo, czy dam radę jechać/lecieć. Widziałam ostatnio fajne spodnie i nie kupiłam, bo po co, bo może zaraz nie będę się w nie mieścić z brzuchem. Nie żałuję jakoś specjalnie, ponieważ wakacje można zawsze zaplanować, spodnie fajne zawsze się znajdą, chodzi o to, że zaczynam już głupio myśleć.
Po pierwsze mam jeszcze ważne badania wirusologiczne. Za miesiąc się przeterminują i będę 500 zł w plecy. Dodatkowo wymazy, to jeszcze około 60 zł. Po drugie, mam teraz taką dziwną sytuację w pracy, że zwolniła się jedna osoba i dyrektor pcha na mnie jej zadania. Pewne rzeczy dało się przewidzieć i choć nie należy to do moich obowiązków, zrobiłam jakieś 70% pracy tej osoby. Pozostały jeszcze do załatwienia pewne kwestie, które są zawalone w księgowości i wiem, że wyjdą na powierzchnię, gdy będę na krótkim L4 po transferze. Nie widzę powodów, dla których to ja mam się użerać z tym tematem. Jest to kwestia dla kogoś, kto się na księgowości zna. Ja księgową nie jestem i nie będę tego rozgryzać.
Po trzecie nie ma. Powinno być, wiem doskonale, że już nie mogę się wprost doczekać... Ale czy tak jest? Są mrożaki, więc żyję sobie spokojnie w świadomości, że jest szansa na dziecko. Drogą do tego jest transfer, a mi transfery kojarzą się z tym, że po 9 dniach przeżywam boleśnie kolejne niepowodzenie. Transfery są dla mnie najgorsze. Nie fizycznie, a psychicznie. Nic tak mnie nie przeraża w procedurze ivf, jak transfer. To ostatni moment, który w jakimś stopniu nie zależy tylko ode mnie. Tak sobie myślę, to jest jeszcze taki element procedury, gdzie dużo zależy od lekarza, embriologów i ogólnie kliniki. A jak już mam dzidziola u siebie, to już wszystko zależy tylko ode mnie. I mojej macicy, która poprzednie zarodki skutecznie odrzuciła. A było ich pięć. Wiem, nie jestem żadną rekordzistką, ale ta świadomość nic nie pomaga. Dla mnie to nie były tylko embriony.
Idę dziś do fajnej lekarki. A jutro, jeśli będzie trzeba, do lekarza którego nie znam. Pracuje on w takiej fajnej klinice ginekologicznej niedaleko miejsca, w którym mieszkam. Jak się zafasolkuję, to może będę tam chodzić z brzuchem.
Kriotransfer w czwartek. Biorę dwie blastki.
Jutro jeszcze intralipid. Biorę jednak L4, ale tylko na tydzień, a nie dwa, jak było zawsze. Tak sobie postanowiłam. Z Mężem może spędzę trochę czasu. Choć On teraz taki zabiegany.
Miałam bardzo przyjemny weekend restauracyjno - rowerowy
Przyjechaliśmy na transfer 2 zarodków- 3AA i 1BB. Po rozmrożeniu nasza 3AA stała się 4AA Milsza niespodzianka nie mogła mnie dziś spotkać. Z racji tego lekarka wykonująca transfer poprosiła, aby zastanowić się czy na pewno transferować dwa, bo tego słabszego można znów zamrozić. Ja sama nie wiedziałam, Mąż chciał jeden. Zupełna niepewność z mojej strony co zrobić. W końcu lekarka poszła porozmawiać z embriolog. Czekaliśmy i czekaliśmy. Wróciła i w pięknych sformułowaniach dała nam do zrozumienia, żeby jednak brać tego drugiego, bo raczej nie dotrwa do ponownego mnożenia. Tak że, mam w brzuchu dwa.
Opcje są dwie:
1) Iść na betę dopiero 4 maja - to będzie już 13 dni po transferze blasty. Zapewne, jeśli nie ma ciąży, to pomimo brania progesteronu nawiedzi mnie wcześniej małpiszcze i nie dotrwam do tej bety.
2) Zrobić sikańca 1 maja - 10 dpt blasty. Tylko czy będę umiała na podstawie sikańca zdecydować się na ewentualne odstawienie progesteronu? To tylko sikaniec.
Jest jeszcze jedna opcja, najgorsza ze wszystkich. Jestem na cyklu naturalnym i termin okresu w tym cyklu dla mnie to właśnie 30 kwietnia. Najgorzej będzie, gdy mimo brania progesteronu małpiszcze przyjdzie i to w dniu urodzin Mamy
Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Dziewczyny za doping. Jesteście najlepsze na świecie.
Teraz daję sobie 2-3 tyg przerwy. W połowie maja skontaktuję się z tymi moimi wszystkimi lekarzami. Pogadamy sobie. Niczego się po tych rozmowach nie spodziewam.
Kolejne krio po wakacjach.
Troszkę będę tu teraz mniej pisać, a już na pewno mało merytorycznie, bo też i nic specjalnego nie będzie się u mnie dziać w temacie starań.
Bardzo mi smutno. Czuję się niepewnie. Mam możliwości i siłę, aby walczyć dalej, robić nawet kolejne in vitro, tylko jakoś nie widzę w tym wszystkim sensu. Bo ileż można w siebie wtłoczyć leków, przejść zabiegów, badań? Lekarze mi odpowiedzą?
Pracuję, planuję wyjazd wakacyjny... z Teściową Jest spoko kobietą, ale na wakacje jeszcze z Nią nie jechałam. Zobaczymy, jak to będzie. Na pewno trzeba będzie spędzić czas bardziej stacjonarnie i tu już widzę problem. Ja tak nie lubię siedzieć w miejscu. Codziennie ta sama plaża, ludzie, widok, kawa... Może nie ma co narzekać na zapas.
Śniło mi się niedawno, że jedna z moich dwóch zamrożonch blastek, ta dużo ładniejsza, nie rozmroziła się dobrze i było "pozamiatane".
Już tak niewiele dziewczyny nie jest w ciąży wśród tych, z którymi startowałam na tym forum. Znaczna część już ma swoje dzieciaczki na ręku. W sumie powinno mi to dawać nadzieję, tylko tak jakoś nie daje. Czuję się jakaś taka ułomna, z niezidentyfikowanym do końca defektem, który nie pozwala zagnieździć się żadnemu dzieciaczkowi.
Czasami mam wrażenie, że moja sytuacja jest beznadziejna. Są dziewczyny, które źle się stymulują, mają mało zarodków lub wcale, walczą o każdy dodatkowy pęcherzyk podczas stymulacji, czy o choć jednego plemnika w nasieniu. U nas niby zarodki są, ale co z tego.
Tracę wiarę coraz bardziej, ale też nie umiem sobie powiedzieć dość, kończymy, nigdy się nie uda. Moja psychika na to nie pozwala. Dopóki walczymy, dopóki coś się dzieje, dopóty jakoś się trzymam. Nie wyobrażam sobie jak to będzie, gdy jednak kiedyś przyjdzie ten najgorszy dzień w moim życiu. Ten, w którym lekarze powiedzą, żeby dać sobie już spokój. Bo ja sama tego nigdy nie będę potrafiła sobie powiedzieć. Nie potrafię zrobić sobie takiej krzywdy. Ktoś inny będzie musiał to za mnie zrobić. I moje życie zmieni się w tym momencie nieodwracalne.
Z immunolożką będę chciała pogadać, czy może coś jeszcze zmienić z intralipidem, czy może dodać steryd, co brać w trakcie wakacji itp. itd. Do novum w sumie nie wiem, po co chcę dzwonić. Pewnie tak bardziej informacyjnie. Powiem lekarce prowadzącej "nie udało się, wiem to od 6 tygodni, tak jakoś postanowiłam dziś zadzwonić, co Pani na to wszystko?" Bez sensu. I jeszcze, jej powiem, że widzimy się w październiku na ostatnim transferze, bo wcześniej nie mam ochoty. Cóż ona może mi doradzić? Zarodki ładne, scratching był, intralipid był, histeroskopia pół roku temu była i nic złego nie wykazała, ciąży brak.
Postanowiliśmy z Mężem, że podejdziemy do jeszcze jednego in vitro. Za rok. Niekoniecznie w novum, choć nie wykluczam.
Do końca sierpnia mam brać:
1x inofem
1x omega3
1x colostrum
1x kw. foliowy 5mg
1x femibion
1x D3 1000j
Od września, czyli cykl przed cyklem z krio:
2x inofem
3x omega3
2x colostrum
1x kw. foliowy 5mg
1x femibion
1x D3 1000j
1x kroplówka z intralipidu 7 dni po owulacji.
W cyklu z krio mam brać to, co we wrześniu oraz dodatkowo od początku cyklu również encorton 15mg (10 - 5 - 0). Acard 75 od dnia transferu. Kroplówka z intralipidu ma być dzień przed transferem.
Z uwagi na encorton rezygnuję że scratchingu w tym podejściu.
Generalnie konkluzja rozmowy była taka, że zarodki są i ładne, że histeroskopia ok (no była przegroda, ale już wszystko naprawione), endometrium ładne, scratching był, więc ona nie wie, co doradzić. No nie ma pomysłu
Jeszcze mi namieszała w głowie. Powiedziałam, że immunolog zaleciła teraz 15 mg encortonu, czyli dwa razy więcej niż w novum, a ona na to, że się jeszcze z tak dużą dawką nie spotkała. Góra 10 mg i tak przepisuje również Malinowski i Dubrawski. I teraz mam wątpliwości
Zaliczyłam w ostatni weekend spontaniczny wyjazd nad zalew. Znajomi mają tam domek, więc baza zapewniona. Było już pierwsze kąpanie w jeziorku, a jakże. Woda nawet ciepła, ale tylko wieczorem, po całym dniu ze słońcem. Było super, jezioro, grill, sporo alkoholu (to akurat nie do końca mój klimat, ale dla towarzystwa...), ale po powrocie spotkała mnie niemiła niespodzianka. Mój kochany mąż całą drogę powrotną gadał o kleszczach i co, miałam jednego na plecach. Mąż po raz pierwszy w życiu widział kleszcza. Tak się przestraszył, że szok. Powiedział, że on myślał, że kleszcze wczepiają się nogami w skórę... Ręce mi opadły. Ponieważ ja sama nie dałabym rady kleszczyka dosięgnąć, a na męża nie mogłam liczyć, zaliczyłam nocną/świąteczną pomoc medyczną o godz. 23.30 w niedzielę. Kleszcza nie było po 2 minutach od wejścia do przychodni. Teraz muszę jakieś leki brać ziołowe i obserwować się, czy przypadkiem zwierz mi czegoś nie sprzedał. Szanse na to na szczęście są małe, ponieważ kleszczyk był słabo wczepiony. Sprawy nie bagatelizuję, ponieważ moja Mama niestety ma boleriozę.
Mąż po wszystkim powiedział, że "już nigdy w życiu, przenigdy tam nie pojedzie, nie ma szans". Mój słodki hipochondryk.
Z ciekawych rzeczy, mam za sobą bardzo fajny weekend we Wrocławiu i jeszcze fajniejszy weekend na festiwalu muzycznym. Najbliższy weekend spędzę raczej w Kraku, ponieważ ciekawe rzeczy będą się tu działy, ale to jeszcze nie jest przesądzone Jeśli będzie 30st, to raczej ruszymy nad wodę.
A w lipcu jeszcze ciekawiej. W pierwszy weekend kurs fotograficzny i odwiedzą nas znajomi z Warszawy, a w kolejny weekend wyjazd do Poznania. Jedziemy na koncert i spotkamy naszych baaardzo przez nas lubianych znajomych ze Szczecina. Już nie mogę się doczekać
Tak się cieszę. Uwielbiam siłownię. Do wyjazdu wakacyjnego tylko dwa miesiące, ale zawsze troszkę się ujędrnię i może mała rzeźbę złapię. Odchudzać na szczęście się nie muszę.
Może woli, bo wie, że inne kliniki roznie podają. GynC np podaje wyłącznie jedna buteleczke leku na raz. Jest to liczone jako jeden wlew. Provita daje po dwie i płuka między nimi żyły solą fizjologiczną...
No właśnie wiem Anatolka. Lekarka też mi o tym mówiła. Ale mam straszne szamotanie pępka, że wlew nie będzie w dniu transferu. Postanowiłam, że od jutra przestaję się tym przejmować :)
Ja miałam przed pierwszym transferem w GynC intralipid 2 dni przed transferem. Więc na pewno nic nie będzie szkodzilo jak będziesz ją mieć dzień przed. Nie ma co się na zapas martwić.
Ja jak się udało to też miałam dzień wcześniej. Nawet chciałam zrobić w GynC, żeby nie jeździć i tu i tu, ale jakoś tak mnie natchnelo i spytałam ile tego intralipidu podają (najpierw się ucieszyłam, że 350zł a nie 400zł za wlew) i okazało się, że owszem taniej, ale butelka jedna a nie dwie... Ale bym się zdziwiła w dniu transferu...
Tak tylko wtrące... Gyn owszem tez zdobi dwa wlewy z solą fizjologiczną... bo koleżanka pytala o wycene... koszt uwaga 700 zl o.O
Czyli wychodzi na to, że w Provicie w cenie 400 zł mam to, co w GynC za 700 zł. Wybór nie jest trudny.