Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Dodatnie ANA i koncentracja plemników 5.22 miliona/1 ml :)
Dodaj do ulubionych
‹‹ 6 7 8 9 10 ››

11 grudnia 2019, 13:00

6 dc, poszłam sobie na monitoring. Dawno nie chodziłam na monitoringi, a w tym cyklu, od 2 dc bolą mnie jajniki. Stwierdziłam, że coś się dzieje i warto to sprawdzić.

Lewy jajnik: 10 mm i 14 mm, prawy jajnik: 11 mm, endometrium: 1 fazy 6,1 mm (migdały, ah migdały!). Nie brałam żadnych aromków ani clo. I kurka mam 3 jajeczka. W chwili obecnej wszystkie wyglądają ładnie. Pojawia się pytanie: czy te 3 jajeczka to już kwestia wieku? Czy to kwestia szczepień i tego, że szczepienia rozregulowały cykle? Ale czy one aż do tego stopnia mogły coś zadziałać? Cały czas liczę na wydłużenie cykli do moich normalnych 26-27 dni, tymczasem są po 24 dni. Fl trwa sobie od 14-17 dni, tylko owulka się przesunęła. Na monicie byłam u mojego naprodoktorka, bo bierze za takie usg małe pieniądze. Na końcu usłyszałam od niego, że pewnie mija około rok czasu od badania nasienia Męża, więc powinien je powtórzyć. Nie wtajemniczyłam go w to, że Mężuś miał około 6, może 9 (69 :P) badań nasienia przez ten rok czasu, gdyż on stoi na stanowisku, że 3 miesięczna kuracja tamoxifenem w sposób wystarczający podziałała na spermatogenezę. Przypomnę tylko: są badania naukowe wskazujące na to, że w przypadkach jak mój Mężuś clo odnosi 8 razy większą skuteczność niż tamoxifen.

Do inseminacji nie podchodzimy - pozadawałam na głos (na piśmie) sobie pytania, które gdzieś się odbijały od czaszki i krążyły.

Publiczne zobowiązanie się do modlitwy, w moim przypadku - działa. W intencji nas wszystkich (oraz naszych Mężów i Partnerów) odmawiam codziennie dalszą część Nowenny do Sługi Bożego Wenantego Katarzyńca - o dar Rodzicielstwa, dar naturalnego poczęcia, jeśli to nie będzie nam dane, to o czuwanie nad nami w trakcie naszych procedur, które mają nas przybliżyć do Rodzicielstwa, o stawianie na naszych ścieżkach dobrych lekarzy i dobrych metod, o siły dla nas, o wytrwałość, a wreszcie o nudne i spokojne ciąże z rozwiązaniem w terminie i zakończone urodzeniem żywego i zdrowego dziecka, także o siły i wytrwałość dla wszystkich, którzy przechodzą/przeszli w nieodległym czasie poronienie - dla nich szczególnie o dar jedności Rodziny, bo trochę historii poczytałam, gdzie taka sytuacja wpłynęła niszczycielsko na związek.

16 grudnia 2019, 10:56

Decyzja zapadła - jeśli teraz się nie udało, to podchodzimy w naszej klinice. Głównie przez moje odczucia i historie na forum InviMedu. Długo by opowiadać.

Najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że taaaaak bardzo liczę na to, że się udało!!! I rozmawiam z ewentualnym kropkiem, wcześniej rozmawiałam z komórką i plemnikami, żeby się połączyły w życie, że czekamy na to życie i je kochamy i że będzie miało dobrze i że skoro udaje się innym naturalnie z 0% morfologią, że udaje się z 7 milionami plemników, że po prostu cuda się zdarzają, to przecież u nas ten cud też będzie miał miejsce. To tak gadam, wysyłam dobre myśli.

Naszego lekarza z kliniki nie ma od 24 grudnia do 7 stycznia. No i nie wiem, czy zapisywać się do innego i zaczynać stymulację, czy czekać na swoją i kolejny cykl. Ehh.

W weekend popiekłam pierniki, teraz leżą pod plasterkami jabłka i przechodzą jego aromatem. Upiekłam też miodownik - pierwszy raz, zobaczymy, co z tego wyjdzie. A Mężuś robił porządek z moimi książkami w domu moich Rodziców. Miałam taki zwyczaj, że zaskórniki chowałam między stronami książek. Dlatego miał bardzo ważne zadanie - przejrzeć je w poszukiwaniu zaskórników. No i znalazł, ale nie kasę. Zieloną kartkę z odręcznie wypisanym tytułem i listą cech od myślników. Kartka nosi tytuł "Mój Ideał". I pochodzi z ery dinozaurów. Oczywiście, że to mój charakter pisma. Oczywiście, że to najgłębsze sekrety mojej duszy. Co więcej, przy niektórych cechach były fistaszki, ale nie przy wszystkich. Były tam też cechy, których mój Mężuś (zwany od dziś Moim Ideałem) ewidentnie nie spełnia, a fistaszki były lub też ewidentnie spełnia a fistaszków nie było. Czyli dla kogoś innego. Hm. No nie pamiętam nikogo tak ważnego dla mnie. A kartka ma lat chyba z 17, jak nie więcej (z Mężusiem znamy się lat 13). Co ważne - choć wtedy, jak to u nastolatki, raczej pstro było w głowie, to te cechy się nie zmieniły (np. będzie spędzał ze mną czas, będzie mi czasem masował stópki, będziemy razem oglądać filmy, zarażę go swoim spojrzeniem na świat, będzie mnie kochał szaleńczo, i ja jego będę kochać szaleńczo). Nooo, jak to znalazł, zaprosił mnie w ustronne miejsce i zaczął czytać, popłakałam się. Ze wzruszenia. Mężuś podsumował to tak "Spełniam 80%, jak się zepnę to będę spełniał 95%, dbaj o mnie, jestem Chodzącym Ideałem, ha!!!". I jeszcze coś z historii o dobrym małżeństwie. Bo za takie nas uważam. Herbatkę parzymy z cynamonem, imbirem, pomarańczą (lub cytrynką) i goździkami. Dla nas to norma. Ale jak ktoś tylko przekroczy próg mieszkania, to zaraz mówi, że tu pięknie pachnie tą naszą herbatą (my jej już nie czujemy). A w trakcie ślubu, nasze pierwsze świadome skojarzenie, po tym jak emocje opadły i mogliśmy trochę więcej myśleć niż "przestań się trząść ze strachu" (to akurat słowa mojego brata do mnie, tuż przed kościołem), to były słowa z piosenki "...dom pachnący goździkami..." chyba tuż przed przysięgą lub tuż po. A to pochodzi z "Miłość to wierność wyborowi".

"...
Czym dom pachnący goździkami?
Czym domu pobielone ściany?
Gdy brak miłości między nami
Gdy się w tym domu nie kochamy?
..."

A my i goździki i miłość mamy. Szczęściarze!!!

18 grudnia 2019, 11:19

Problem startu u swojego lekarza lub u "cudzego" rozwiązał się sam. Otóż, kolejny okres (błagam - nie przyłaź mendo, okaż się być zdrową ciążą), jeśli się pojawi, pojawi się 31 grudnia. W takim razie stymulację należałoby zacząć od 1 stycznia. Pierwszy podgląd wypada wtedy 5 stycznia - w niedzielę. I o ile może nawet klinika byłaby otwarta, tak wątpię w otwarcie lab, żeby sprawdzić poziom estradiolu i progesteronu. Oczywiście zawsze możemy jechać na podgląd 4 stycznia - w sobotę, a potem kolejny podgląd za 2 dni wypada 6 stycznia - w poniedziałek, który jest ustawowo wolny od pracy. Nie chcę ryzykować podglądu co 3 dni. Za pierwszym razem miałam podgląd co 2 dni, a i tak olewcze podejście przypadkowego lekarza doprowadziło do wysokiego ryzyka hiperki. Dlatego startujemy z końcem stycznia. Czy w takim razie łapię się na styczniowe podejście z Esperanzą i Anuślą? :D

Skontroluję sobie jeszcze poziom wit. D3, B12 i kwasu foliowego.

Dieta mi obrzydła, raz na jakiś czas jem coś słodkiego. Z cukrem. Białym, prostym, najgorszym. Wcześniej tak nie miałam, a teraz wychodzi, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Bez diety byłam w stanie nie jeść cukru, ciastek, czekolady. A teraz jak mam jeść pod linijkę - no kurde dużo mnie to kosztuje, żeby czegoś nie pochłonąć. Mężuś traci centymetry, ale nie kilogramy, czekamy na podpowiedź dietetyk.

29 grudnia 2019, 17:45

Dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne! I przepraszam, że sama ich nie wysłałam. Ze 2 tygodnie temu zaczęło się u mnie zapalenie krtani i przez ostatni tydzień próbowałam to zwalczyć, doszedł niestety kaszel i mocny katar, gorączka w nocy. Jeden z niewielu okresów w życiu, kiedy z Mężusiem jesteśmy non stop i niestety upłynął on na chorowaniu :/

Bardzo spokojnie przeżyłam Święta. W porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy to po prostu w trakcie życzeń płakałam ("ze wzruszenia, że wszyscy jesteśmy razem"), to teraz było bardzo spokojnie. Nie taki udawany spokój, a taka pełnia. I co więcej, większość osób powstrzymała się od życzenia mi czy Mężusiowi dziecka. I to było przemiłe, przeurocze, bo nawet widać było, że nie muszą się gryźć w język. Przeudane Święta, naprawdę. Mogłabym nie chorować tak, miałabym więcej sił i chęci na rozkoszowanie się Mężusiem, ale nic to. No i kolejna ważna sprawa: nie ma we mnie już pytania "Dlaczego ja?". No, a czemu miałby to być ktoś inny? Wiadomo, że nie jestem mięczakiem, poradzę sobie. Poradzimy sobie.

Aktualnie 24 dc, 16 dpo. Wiem, że franca za rogiem, nawet nie niszczę testu. Nie ma sensu. Tempki nie mierzę, odkąd się rozchorowałam, stwierdziłam, że też może wyjść zaburzona. Jutro umawiam nas na wizytę startową w klinice i z kolejnym cyklem zaczynamy kłucie (zaskoczę się? zaskoczę nas? oby!).

Zbadałam sobie poziom wit. D3, B12 i kwasu foliowego. Wit. D3: 50 jednostek (idealnie!!! i szybko skoczyła z tego marnego poziomu 30), B12 ostatnio badałam ponad rok temu przed suplementacją i było około 390, teraz 852 (wartości prawidłowe 180 - 914), kwas foliowy badany ponad rok temu był około 15 jednostek, teraz po suplementacji aktywną formą 12,9 jednostek (norma od 3,90 - 20,50). Zwiększam sobie dawkę kwasu foliowego, to już z forum o profesor Jerzak wyczytałam.

Korzystając z okazji życzę Wszystkim nam spełnienia naszego wspólnego marzenia, ale także tych pozostałych wpływających na nasze samopoczucie i ogólny komfort życia, obfitości Łask Bożych i poczucia spokoju czerpanego z tych Świąt. Dobrego czasu dla siebie, dla związku, dla rodziny (każda z nas, nie będąc matką - ma przecież taką i nie możemy o tym zapominać). Szczęśliwego Nowego Roku!

10 stycznia 2020, 17:54

Pierniki zjedzone, światełka i bombki jeszcze obecne, choć już trochę mówią do mnie "schowaj nas do szafy, widzimy się w przyszłym roku" :)

Pochwalę się troszkę prezentami. Od Mężusia dostałam ekslibris. Przedstawia on baletnicę, która się wspina na skałę. Skała jest zbudowana z... nutek!!! A lina asekurująca wspinającą się baletnicę przekształca się w moje imię i nazwisko :) no czad, dawno nie dostałam takiego super prezentu!!! Część książek jest już ostemplowana, a część czeka na ostemplowanie. A od Rodzinki dostałam książkę z przepisami na fit słodycze. Wypróbowałam z niej przepis na chałkę orkiszową. Dłużej trzyma świeżość niż normalna, jest znacznie ciemniejsza od normalnej, ale smakuje fajnie. Z masełkiem i dżemikiem domowej roboty. Mniam.

Gadałam z koleżanką. Koleżanka ta utożsamia pojęcie idealnej kobiety i rodziny. W moim wieku, dziecko w kwietniu skończy 3 lata, po ślubie lat 5, mieszkanie na kredyt w Wawie, dwa autka (oczywiście, że znacznie nowsze niż moja Sardynka, która skończyła właśnie 15 lat). Mąż 4 lata od niej starszy, świetny zawód, super dobrze zarabiający, a jednocześnie pracujący 8 godzin dziennie, więc luz. Ich córka wiecznie choruje. I okazało się, że ma do wycięcia trzeciego migdała. Żeby to zrobić mała musi być zdrowa. Żeby być zdrową nie może chodzić do przedszkola, więc oni się nią muszą zajmować. Koleżanka więc stworzyła kilka planów (urlop wychowawczy odpada, gdyż "no wiesz, ciężko wyżyć z jednej pensji, poza tym kredyt, no i zastanawiamy się nad zmianą telewizora na większy - wyobraźcie sobie moją minę /rozmowa była rozmową telefoniczną na szczęście/, gdy to usłyszałam, a ja nie mam telewizora i nie zamierzam nabywać go), jednym z nich jest zajście w drugą ciążę. No i rzuca hasło takie "Wiesz, staramy się już od dwóch tygodni, no i wiesz, natura nie zawsze jest sprzymierzeńcem".

Trzymajcie mnie. No trzymajcie mnie, bo po prostu zeświruję. Nie pomoże joga, medytacja, modlitwa, no po prostu nie pomoże. Laska zero empatii, zero, a może nawet mniej niż zero. Kur.a. Ona się od DWÓCH tygodni stara o KOLEJNE dziecko, żeby iść na płatny urlop i zajmować się starszym dzieckiem, które musi przygotować do zabiegu. Nam stuknie 3,5 roku starań pierwsze dziecko. Nie to, żebym porównywała! Skądże znowu! W ogóle nie porównuję. Jest mi to totalnie obojętne!
A jednak. Porównuje się samo, w mojej głowie, myśli same układają się na wadze. I Temida stoi i waży te myśli. Z zamkniętymi oczami. Jak to Temida. I porównuje. Nie ja. Ona. Ona je porównuje. I wychodzi jej na to, że trzeba ograniczyć kontakt z koleżanką, gdyż koleżanka widzi czubek własnego nosa. Moja własna, nieomylna Temida. Nie chodzi mi o to, że ona się stara o kolejne, ale raczej o całokształt. Nie, nie wybuchnęłam. Brawka dla mnie!!! Takie jak w "Legalnej Blondynce". Wystarczą mi. Nie wybuchnęłam. Potem się przeszłam na spacer szybkim tempem.

Przy okazji, jak się kiedyś widzieliśmy z tymi samymi ludźmi, to zadzwonił telefon mojego Mężusia. Akurat zapomniał wyłączyć dzwonek. I słyszę pytanie od koleżanki: "Krąsi, a nie irytuje Cię dźwięk jego dzwonka? Ja bym kazała mu zmienić". :D:D:D:D no i jak sobie przypomnę to hasło, to naprawdę mam polewkę. Kurczę, chyba jestem zbyt tolerancyjna. Nie wnikam w dźwięk dzwonka mojego Mężusia, baaaa, nigdy nie dotykam jego telefonu i portfela. Nigdy. Jakby mnie denerwował dźwięk dzwonka telefonu, to co ja bym musiała przeżywać np. stojąc w korku, obsługując nerwowego interesanta, odpowiadając za zaległości przed przełożonym albo w sytuacjach spotykanych w codzienności Staraczek? :D Także ludzie potrafią mieć powody do kłótni i denerwowania się :D

Rok 2019 obfitował w wiele, różnych wydarzeń. Sporej ilości osób pomogłam w przejściu na tzw. fioletową stronę mocy. Sporo osób tu na ovu przyszło później niż ja, a już jest w stopniu super zaawansowanym na fioletowej stronie mocy. Przejechałam się na wielu lekarzach, w związku z czym nieustannie cierpi moje zaufanie do tych lekarzy, na których się nie przejechałam. Co miesiąc żegnałam się z dotychczasowym życiem i układałam plany ciążowo-macierzyńskie. Znalazłam nam ośrodek adopcyjny, do którego się udamy, gdy wyczerpiemy już wszystkie możliwości medyczne. Ograniczyłam jedną bardzo zażyłą znajomość z jedną osobą. Sprawdziłam się w roli Szefa. Wzięłam udział w moich pierwszych zawodach wspinaczkowych. A potem w kolejnych :) Zaczęłam być asystentem na jodze. Uzyskałam pozwolenie na przekształcenie strychu na mieszkanie. Podniosłam swój poziom cierpliwości wobec Rodzinki. Przeszłam kilka poważnych rozpaczy, czy też załamań nerwowych związanych ze staraniami. Wygadałam się przyjaciółce z problemu. Ulżyło mi. Przeszłam od początku do końca całą procedurę ivf. Nieudaną. O wiele za dużo kłótni z Mężusiem. Dobrych chwil było wiele, bardzo wiele, trzeba zadbać o to, żeby było ich jeszcze więcej. I oto jestem, tu i teraz. Spokojna. Spokojniejsza. W 2020 rok patrzę z nadzieją i spokojem. I ze swoją chęcią niesienia pomocy innym. I ze swoją organizacją. I już wiem, że to po prostu kolejna lekcja cierpliwości. Kolejna w życiu. Tym razem na poziomie mistrzowskim.

17 stycznia 2020, 10:16

17 dc, 9-10 dpo. Muszę na ten temat pogadać z lekarzem na poniedziałkowej wizycie. Jak tu prowadzić stymulację, jak owulka tak szybko?

Brat z Rodziną w domu. Oznacza to mniej więcej tyle, że wychodzę z domu około 7, jadę do pracy, pracuję niezwyyyykle wydajnie, po pracy jadę do Rodziców, żeby pobyć z Bratem i jego Rodziną. Wychodzę stamtąd na swoje treningi, wracam do domu około 22 i dopiero wtedy przygotowuję jedzenie do pracy na następny dzień. Chciałabym móc w domu powiedzieć, że idę na ścianę/jogę, ale wiem, że skończy się to tekstem "Ważniejszy dla Ciebie trening niż Rodzina?". Nie mam ochoty tłumaczyć, że nie jest ważniejszy i że jednocześnie pomaga mi zachować zdrowie psychiczne. To, że on mieszka na co dzień w innej części kraju i przyjeżdża do rodzinnego miasta z tzw. Bożej Łaski, czyli jak ma tu coś do załatwienia albo pracę, to przecież jest najważniejszy powód, żeby cudze życie (czyt. moje życie) wywrócić do góry nogami i wymagać poświęcenia całego czasu, jakim dysponuję Bratankowi, Bratowej i Bratu. Do drugiej części rodziny jeździ tak po prostu pogościć się. Wiem, bo opowiada. Odległość od Brata do nas jest taka sama jak Brata od rodziny Bratowej, tylko w różnych kierunkach. Tam udaje się w odwiedziny, a tu przyjeżdża do pracy i przy okazji MY możemy go odwiedzić w naszym domu rodzinnym. Słabe to jest. Jak to powiedziała moja koleżanka o swojej sytuacji "Gdybym miała oglądać się na innych, nic bym nie robiła". Dlatego staram się wrzucić na luz, nie przejmować się, nie zmienię go, a Bratanek zawsze może mieć dobrą ciocię.

Małe rozkminy przeszłościowe: z uwagi na ilość rodzeństwa, ale też i niepełnosprawność siostry, aktywnie w naszym wychowaniu uczestniczyli dziadkowie i ciocie. Najczęściej graliśmy z nimi w gry. Różnorodne. Planszówki, zręcznościowe, sportowe, karciane. I tak nam zostało. Nie należymy do grupy osób, która zaczęła grać w planszówki, bo to jest takie "modne, zajmujące, uczy kreatywności, rozwiązywania problemów, myślenia i buduje więzi rodzinne". O nieeee. My po prostu nigdy nie przestaliśmy grać. Zmienił się tylko skład. O sile tej tradycji może świadczyć fakt, że na moim i Mężusia weselu mieliśmy w zapasie kilka planszówek, gdyby ludzie się nudzili (mieliśmy imprezkę na niecałe 50 osób), ale do tego jako główną zabawę mieliśmy gigantyczną jengę. Strzał w dziesiątkę. Grali starsi, młodsi, faceci, kobitki. Reeeweeeelaaacjaaaa. Absolutny hit! Nawet ludzi z ekipy, czy to fotograf, czy to kelnerzy pytali skąd to, czyj to pomysł i takie tam.

Zawsze jak się spotykamy (przy czym - możemy być "śmiertelnie" pokłóceni; "śmiertelność" oznacza, że jestem pokłócona o całokształt np. kasę, zachowanie wobec innego członka rodziny, zachowanie wobec mnie, nie-słuchanie dobrych rad, brak wspólnego frontu w jakiejś sytuacji, jednocześnie oznacza to, że jakby trzeba było oddać Łachmytom nerkę albo zapłacić okup to zrobię to. I będę wypominać do końca życia. Jego/jej lub swojego.) to gramy w partyjkę, tylko wybieramy, co wyciągamy z szafy. Był problem w tym zakresie z moim Mężusiem i z Bratową. Traktujemy trochę to niczym chrzest bojowy i ostateczne wejście do Rodziny. Mężusia musiałam trochę przekonywać. Na początku siadał z nami niejako z przymusu, żeby pobyć, nauczyć się. Po pewnym czasie odnalazł kilka swoich ulubionych rozgrywek, radość z wygrywania, ze stawiania przeszkód innym, ze współpracy przeciwko jednemu - aktualnie wygrywającemu - zawodnikowi (ja akurat wolę współpracę, jak mam akcję w grze, która polega na konieczności zaszkodzenia innej osobie - uwierzcie mi - rozgrywka się znacznie przedłuża, bo analizuję dokładnie komu mniej zaszkodzę). Aktualnie stoi na stanowisku, że uwielbia to i nie wyobraża sobie braku partyjki i tylko siedzenie za stołem. Wczoraj wieczorem wchodzę do mieszkania i słyszę "Zwróć uwagę na to mieszkanie. Coś się w nim zmieniło!" - "Ty. Wróciłeś z pracy." - "Oh, to też, ale rozejrzyj się dokładnie!" - "[cyk, cyk, cyk, myśl, rozejrzyj się, powolutku] Mam. Ha. Gra. Nowa gra." - "[jeden z szerszych bananów na buźce] TAK!!! Doskonale" - "Co to? Czytałeś instrukcję, odpakowałeś? Odpakowałeś beze mnieeeee? Mężusiu, to przecież pierwsza gra, którą kupiłeś!!! Ojeja, z własnej inicjatywy i własnym pomysłem. Jesteś prawdziwym Krąsi [zamiast Krąsi padło moje panieńskie nazwisko]".

A Bratowa nigdy z nami nie grała. Siedziała przy stole, czytała sobie, gadała z nami. I to też było ok. Bo nie uciekała przed nami. Aż do przedwczoraj. Brat rozkłada planszę. Bratowa zasiada i słyszę jak wybiera sobie kolor pionka. "Bratowo, Bratowo, czyżbyś zmieniła zdanie??? Mężuś będzie z Ciebie dumny, bo bardzo Ci kibicował!!! I czekał aż przejdziesz chrzest! Cudnie!!!". Okazało się, że Brat wiercił jej dziurę w brzuchu od kilku lat. No i wywiercił.

A ja Bratanka, teraz już 7,5 miesięcznego uczę rzucać kostką. On najpierw uderzał nią o stół. Teraz podnosi w łapce wysoko i upuszcza. Jest nią zafascynowany. Tradycja przetrwa. Jestem pewna.

21 stycznia 2020, 09:28

Czas studniówek. Z witryn lokalnych wyskakują powiadomienia o wyborach miss studniówek z takiego i takiego obszaru. I tak sobie myślę, jakbym bardzo chciała mieć problemy tej dziewczyny, która była mną w czasie studniówki: za mały biust (no ok, ten problem dalej jest ze mną), proste włosy (dalej są proste jak druty, tylko nie świruję już z tego powodu i nie kręcę ich jak szalona), brak sensownej osoby towarzyszącej na studniówkę, konieczność wyjścia na studniówkę, ktoś ma taką samą sukienkę jak ja (i wygląda w niej sto razy lepiej!!!), chwilowe zauroczenie w człowieku, który poświęcił mi 5 minut, gdyż no przecież poświęcił mi 5 minut (z grzeczności raczej), brak umiejętności umalowania się. Wtedy wydawało mi się wszystko szalenie istotnym. Teraz mam niepłodność. Jak sobie też myślę o tej dziewczynie, która mną była w czasie studniówki, to nie chciałabym, by wiedziała o tym, że będzie się mierzyć z czymś tak olbrzymim i niełaskawym. Z tak trudnym przeciwnikiem. Jako urodzony tchórz, który miewa oznaki odwagi w wyjątkowo absurdalnych sytuacjach, ona już wtedy spanikowałaby. Schowałaby się do szafy (tej samej, co "Lew, Czarownica i Stara szafa") i nie wyszłaby nigdzie. Możliwe nawet, że w tej szafie znalazłaby lustro i przeszła na drugą stronę tegoż lustra korzystając z imienia własnej, rodzonej matki. Schowałaby się jeszcze głębiej. Ona nie była gotowa. Sama się sobie dziwię, że jestem w stanie znaleźć w sobie odrobinę odwagi, tak bardzo potrzebnej, by wsiąść do największego rollercoastera na ziemi, zwanego "In vitro". Hm. Niby pół roku temu tam byłam. Pamiętam dość dobrze te emocje, te rozpędzone gnające do mnie krzyki przerażenia, peany nadziei i wiary, cysterny łez.
Wczoraj w klinice przeczytałam kilkadziesiąt stron z książki Rozenek o ivf. Słabe trochę to jest. "Było ciężko, bywało ciężko, było ciężko". No ok. Ciężko to jest wstać do pracy o 6:00 jak człowiek zasnął o 4:00, ciężko to jest wstać zza stołu w czasie świąt, ciężko jest iść na łyżwy tegorocznej zimy, jak temperatury na plusie są. Taka płaska ta książka. Może miała, co innego na celu niż pokazanie emocji, które są obecne w walce z niepłodnością. Natomiast samo opisanie całego procesu ivf, niepłodności jako "ciężko" w mojej ocenie znaczenie spłaszcza wszystko i nie pokazuje światu tego, z czym my się mierzymy. Przecież to jest je.ana huśtawka emocjonalna, tam jest też radość, wyczekiwanie, nadzieja, wiara, miłość, miłość na czas, wsparcie, złość, rozczarowanie, zawiedzione nadzieje, aspołeczność, spokój, niepokój, nuda, uzależnienie (od walki przecież też można się uzależnić), zniechęcenie, wypalenie. Jeśli ta książka miała przybliżyć przeciwnikom ivf ten temat, to sformułowanie "ciężko" jest zbyt mało oddającym wyrazem.

21 dc, 13 dpo. Temperatura spada. Ja wiem, co to znaczy. Jak dziewczyny pod wykresami pytają - czy będzie coś z tego - nigdy nie napiszę "nie". I mam nosa do ciążowych i nieciążowych. Tylko u siebie samej gram wyobraźnią i sobie wmawiam, że odbije. Otóż, nie odbije. Wczoraj byliśmy w klinice. Doktor rozpisała stymulację. Zastanawiała się nad dawkami. Niby dobrze zareagowałam, ona teraz chciałaby uniknąć wysokiego estradiolu i chciałaby podejść do transferu w tym samym cyklu. Powiedziała, że jestem pół roku starsza, że nadal jestem chuda, że z kolei AMH wzrosło. Stanęło na bemfoli 112,5 jednostki od 2 dc do 5 dc. Podgląd ma być 5 dc z uwagi na wczesne owulacje. No i dostałam cudo nazywane e-receptą. Zamiast RODO wolałabym, żeby ten portal nie istniał. Z jakiej kurka paki ktoś ma wiedzieć, jakie leki i kiedy kupuję??? I tam jeszcze jest pokazane recepty zrealizowane, recepty do realizacji. Inwigilacja pełną gębą.

Poza tym poprosiłam również o kwas foliowy 5 mg (Jerzakowa przepisała, wtedy tej recepty nie zrealizowałam, bo stwierdziłam, że to przegięcie, a potem się okazało, że na metylach poziom mojego kwasu foliowego delikatnie zmalał, to teraz sobie go podwyższę). Lekarz poprosiła Mężusia o wykonanie badania nasienia, bo ostatnie było jakoś w listopadzie. Umówił się na 30 stycznia, zobaczymy, co tam wyjdzie. Lekarz idzie na urlop dopiero 17 lutego, mam nadzieję, że ze wszystkim wyrobimy się do tego właśnie czasu. Wstępnie wybraliśmy picsi, odmrożenie przechowywanych oocytów i zapładnianie wszystkich jajeczek. O immunologii i stosowaniu leków subtelniejszych niż te od Jerzakowej mamy rozmawiać po punkcji. Na usg powiedziała mi, że jajniki wyglądają bardzo dobrze. Stwierdziła, że ostatnio wyglądały na delikatnie pulchniejsze, w normie, ale jakby przepracowane. Stwierdziła, że teraz jak wyglądają ładnie, to będzie to też objaw powrotu do normy w zakresie owulek. Od razu wpisała w system, że lekarzem zamiennym ma być wskazana dr. Bo tam jest jedna taka franca, której absolutnie nie znoszę. Ma świetne recenzje, ale podejście w stylu "next, next, next" i z forum wiem, że wali bardzo nieprzyjemne teksty do pacjentek. Nie potrzebuję tego słuchać. Natomiast tuż po punkcji ma wpisać w system, że mam delikatnie przekrzywioną szyjkę, żeby ułatwić transfer, gdyby ona go nie wykonywała. Powiedziała, że jak teraz to wpisze, to zdąży to do transferu zniknąć z pola widzenia, ale żeby koniecznie przypomnieć po punkcji i będzie to zrobione.

Po wizycie poszliśmy sobie na akupunkturę. Dawno nie byłam, a to mnie relaksuje. W czasie stymulacji też będę chodzić, bo jak już odwiedzam stolicę, to sobie załatwię dwie rzeczy jednocześnie.

24 stycznia 2020, 13:18

Przyszedł okres. Jutro zaczynam stymulację.

Żeby nie zwariować umówiłam się z siostrą na testowanie sokowirówki, a dalej, na kolejne zawody wspinaczkowe. Chciałabym powiedzieć, że w sumie, to mi to obojętne, że wiem z czym to się je i nie stresuję się. Ale pisząc te słowa, słyszę nienaturalny rytm swojego serca. Proszę mnie wpisać w swoje grafiki trzymania kciuków. Kurtyna w górę.

28 stycznia 2020, 18:11

5dc, 4 dzień stymulacji. Po pierwszym podglądzie. Nic mnie nie boli, więc jechałam zestrachana, że nic nie rośnie.

Endometrium 5 mm, jest fajnie, prawy jajnik 6 jajeczek wielkość od 10-12 mm, lewy jajnik 2 jajeczka po 11 mm. Dawka leku ta sama (bemfola 112,5), od jutra orgalutran. Estradiol 355,70 jednostek, LH 2,63. W poprzedniej stymulacji pierwszy podgląd miałam dzień później (no, ale i owulacje były normalne) i wtedy było łącznie 9 jajeczek (pj - 5, lj - 4), w wielkości od 9-15 mm (ostatecznie pobrano 12 jajeczek, z czego 10 było w porządku). Był między nimi bardzo duży rozstrzał wielkościowy. Teraz rosną równo. Podoba mi się to! Wtedy też estradiol na początku to było coś około 580 jednostek, czyli bardzo wysoko. Po podglądzie podjechałam na akupunkturę.

Gdy przygotowywałam obiad, przyszedł sms od mojej lekarz prowadzącej (monitoring był u innego lekarza - od niego też przyszedł wcześniej sms dotyczący dawkowania leków) - jak pęcherzyki? Odpisałam, że w mojej ocenie lepiej niż poprzednio, bo rosną równo, a jest ich bardzo podobna ilość. I napisałam wyniki estradiolu i lh - odpisała mi "Wiem, sprawdziłam on line i byłam ciekawa, jak one wyglądają przy takich wynikach badań". Kopara mi opadła. Naprawdę, nie wiem, czy tam każdy ma takie zainteresowanie ze strony lekarzy czy tylko Ci bardzo marudzący i strzelający minami? Ogólnie, jak ja się cieszę, że nie skorzystałam z tego dofinansowania mazowieckiego. Mam nadzieję, że nie będę zmuszona z niego korzystać i teraz się uda. Czuję się zaopiekowana i czuję się bezpiecznie.

Wiecie, że ja się w ogóle nie stresuję?! No wcale, a wcale. Tylko tak jakoś dziś obudziłam się o 3:00 w nocy. I nie mogłam zasnąć. Normalnie pobudkę mam o 6:00 do pracy i muszę się sporo napracować, żeby podnieść jedną powiekę, utrzymać ją otwartą i podnieść drugą, potem to już z górki, w weekendy pobudka na toaletę, a potem dosypianie do 9:00. A tu, w związku z tym, że się nie stresuję pobudka o 3:00. No przecież, kto wyspanemu zabroni??? Mężuś też się nie stresuje. On się nie stresuje jeszcze bardziej niż ja. W sobotę kładziemy się spać. Kręci się, z boku na bok, na plecki, na brzuch. Nie słyszę miarowego oddychania. Pytam "Nie możesz spać?" - "No. Jakoś tak. Stresuję się." - "Oh, nie stresuj się, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, albo tyle ile byliśmy w stanie dźwignąć" - "Nic na to nie poradzę, boję się". Mężuś jest osobą, która zasypia kładąc się do łóżka. Normalnie mam wrażenie, że w momencie, gdy zmienia pozycję ze stojącej w leżącą - już śpi. W związku z tym, to był pokaz ostrego stresu. A ja, jako Pierwszy Luzak RP - weszłam dziś do gabinetu na podgląd i pierwsze co usłyszałam "Niech się Pani nie denerwuje.". Po samym "Dzień dobry!" i uśmiechu numer 5 (możliwe, że zamiast uśmiechu wyszedł mi jakiś twarzoskurcz?). Kurka, naprawdę jestem przekonana o swoim spokoju. Wymodlonym spokoju. A tu takie teksty. Na akupunkturze było tak samo. I tam, po wbiciu igieł poczułam jak puszczam. To wszystko, co trzymałam, co trzymało moje ciało, od razu się rozluźniłam.

Następny podgląd w czwartek. W czwartek też badanie nasienia Mężusia.

W porównaniu do poprzedniej procedury zmienione zostało:
bemfola 112,5 jednostek, a nie 125 jednostek;
wyrównałam poziom wit. D3 (wtedy tylko byłam o tym przekonana - nevermind);
wcinam białko jak żywo (normalnie koktajle treningowe: banan, mleko kokosowe, woda, wiśnie, kakao i 3 łyżki białka dla sportowców) - 4 -5 razy w tygodniu, a nie jak poprzednio 2 razy w tygodniu po 1 łyżce białka;
wcinam szpinak 5-7 razy w tygodniu (nie jadłam wcale);
wcinam dużo więcej mięsa (indyk i wołowina) oraz strączków niż poprzednio;
wcinam różnorodne owoce (doszły kiwi, mango, granaty);
zwiększyłam dzienną ilość siemienia lnianego z 1 łyżeczki do 2 łyżek stołowych;
doszły takie rzeczy jak: spirulina, ostropest plamisty, błonnik witalny, białko konopne;
piję zioła ojca sroki 4-7 razy w tygodniu, a nie 2 razy w tygodniu;
NAC zwiększyłam z 500 mg na 1000 mg;
l-glutation zwiększyłam z 500 mg na 1000 mg;
magnez biorę cały czas w dawce 300 mg, poprzednio nie brałam wcale;
cynk z miedzią, poprzednio był sam cynk;
koenzym: teraz ubichinoL, a poprzednio ubichinoN;
doszedł selen codziennie;
wróciłam do olejku z wiesiołka (nie poprawia śluzu, ale zawiera kwasy GLA, które są istotne dla mojej płodności);
doszedł olej z ogórecznika w II fazie cyklu;
dodałam sobie jod co drugi dzień;
biorę metforminę 500 mg (poprzednio nie było);
biorę 5 mg kwasu foliowego syntetycznego i około 2 mg metylowanego (poprzednio tylko metyle i to w dawce 1 mg);
chodzę na akupunkturę cały czas (poprzednio była refleksologia, ale to kilka miesięcy przed procedurą);
jestem po szczepieniach u Paśnika;
piję morwę białą 5 razy w tygodniu.

Zauważyłam jakiś czas temu, że robią mi się zmarszczki! Zaskoczenie, prawda? Wokół ust, takie jak palaczom. I od tamtej pory postanowiłam, że będę się więcej uśmiechać. I daję radę :) prowadzę auto - uśmiech, wchodzę do kliniki - uśmiech, jestem w tramwaju - uśmiech :) W klinice też zawsze się uśmiecham, bo wszyscy tam chodzimy z dużymi problemami, nie ma co się nawzajem przytłaczać.

Za to nie ma to, jak zdrowe poprzytłaczanie się w małżeństwie. Hm. W grudniu rozmawialiśmy o przyjmowaniu leków, że trzeba zwiększyć dawkę witaminy E, bo niektórzy androlodzy przepisują nawet 1200 mg, a Mężuś przyjmował po 400 mg. Ok, będzie przyjmował. Weekendowy przegląd leków - co się kończy, co dokupić itd. "A co Ty masz tak dużo tej witaminy E?" - "Nooo, jak dużo?" - "Normalnie dużo, przecież bierzesz po 3 kapsułki?" - "Yyy, nieee, biorę po 1 kapsułce, a miałem po 3?" - "Tak, miałeś po 3 i w ogóle, co Ty sobie wyobrażasz, że ja zawsze będę tego pilnować?! <okraszone oczywiście odpowiednio sfoszonym tonem, żeby sobie nie myślał, oczy już bliskie łez> - "Zapomniałem." - "Zapomniałeś? Zapomniałeś? Jak mogłeś zapomnieć, co Ty sobie myślisz, kurde, ja się tu tak staram, czekam cały czas na poprawę wyników nasienia, a Ty SOBIE ZAPOMNIAŁEŚ?". I wróciłam zalana łzami do odkurzania. Kretyn jeden. I kretynka obok. Tak jest, zrobiłam to. Uhu. Zrobiłam drakę o miesiąc nieprzyjmowania zwiększonej dawki witaminy E. Przy około 35-40 tabsach dziennie jakie przyjmuje. Kretynka jedna. I kretyn obok.

31 stycznia 2020, 10:09

Wczoraj był drugi podgląd.

Endometrium 9,5 mm, prawy jajnik 5 jajeczek (najmniejszy się wchłonął), lewy jajnik 3 jajeczka. Wielkość od 12,5 mm - 16 mm. Dawki leków te same. Estradiol 1094, LH 0,85 (zmalał, muszę o to zapytać lekarza). Dalej jadą równo :) Lekarz obstawia punkcję we wtorek lub środę. Jeśli będzie, co transferować, wtedy z takimi wynikami hormonów transfer na świeżo :) Wczoraj Mężuś wykonał badanie nasienia, wyniki odbierzemy na jutrzejszym podglądzie. Po wizycie podeszłam do rejestracji - do innej babeczki niż byłam przed wizytą: pytam, ile trwa przygotowanie wyników nasienia (lekarz pracował wczoraj do 20.00 i chciałam wiedzieć, czy będzie mogła się zapoznać z tymi wynikami przed wyjściem z pracy), proszę mnie zapisać na podgląd na sobotę oraz na kwalifikację anestezjologiczną. Dziękuję serdecznie i siadam sobie, bo czekam na Mężusia, herbatka pyk, tortilla pyk, luzik pyk. Lampka. Lampka w głowie się zapaliła. Biegiem do rejestracji - "Psze Pani, psze Pani, czy ja w ogóle podałam Pani moje nazwisko przy zapisywaniu się?!?!?!" - "Nie, ale pani Krąsi, prawda?" - "Tak, uff, ok, przepraszam, zakręciłam się". Przecież to nie wynika ze stresu. Jakby mogło wynikać ze stresu, skoro stresu nie ma?

U Anuśli wyczytałam o podaniu gonapeptylu po transferze. Pierwsza moja myśl - jejaaaaaaaaa, czy ta niepłodność i wiedza z tego zakresu nie mogłaby się kiedyś skończyć, mam już dość jej aktualizowania. Druga myśl - hm, coś nowego, muszę poczytać. No i okazuje się, że podanie gonapeptylu po transferze (zazwyczaj 2 lub 3 zastrzyki; 1 lub dwa dni po transferze, potem 6 lub 7 dni po transferze oraz ewentualnie 14 dpt) wspomaga pracę ciałka żółtego oraz oddziałuje na receptywność endometrium. Sam schemat działania nie został jeszcze dobrze poznany, badania wskazują na większy odsetek implantacji oraz ciąż, ale nie są to jakoś gigantyczne procenty. Zapytałam swojego lekarza o to. Ma się dowiedzieć, bo ona o tym nie słyszała. No i to się jej chwali, że jak czegoś nie wie, to doczytuje. A jak coś wie, to tak to wytłumaczy, że nie ma co się bać zadawania pytań. Odszukała badania na temat podawania lacipilu (odpowiednik accofilu) i powiedziała, że te badania są tak niezaawansowane oraz, że efekty również nie są zadowalające, że ona nie ryzykowałaby i odradza. Chciałaby natomiast od dnia transferu podać mi encorton. Hm. Zgodnie z tym, co powiedziała Jerzak encorton podwyższa glukozę i insulinę. O ile insulinę mam ekstra, to glukoza jest na granicy. Z tego powodu Jerzak przepisała mi prograf.

Dodatkowo wyczytałam też o żyworódce. Póki co zbyt mało, by się dzielić wiedzą o niej.

Wszystkie decyzje dotyczące tych bardziej skomplikowanych leków będziemy podejmować, jak będziemy wiedzieć, ile mamy blastek (czy w ogóle są). Mężuś niekoniecznie chce szafować moim zdrowiem. W sumie zgadzam się z nim.

Wczoraj sobie uświadomiłam, że moja teściowa w moim wieku miała już dwóch odchowanych synów. Moja Mama w moim wieku miała dwoje dzieci żyjących, jedno dziecko już zdążyła pochować, a zaraz miała zajść w czwartą ciążę (pierwszą bliźniaczą). Przed nią była cesarka przed terminem i na cito, oraz położenie na stół operacyjny jednego z nowonarodzonych dzieci dwukrotnie w ciągu 3 pierwszych dób życia. A po roku czasu udar tego dziecka. Nigdy się nie dowiem, jaka byłaby moja Mama (i mój Tata również), gdyby nie strata pierwszego Dziecka oraz przygody z moją Siostrą. Nie są idealnym małżeństwem, nie są idealną Rodziną, ale są zarąbiście silni. Nie sądzę, by siła była cechą dziedziczną (wady wzroku niestety takie są, dlaczego? pytam się dlaczego?), ale widzę, że niepłodność działa podobnie. Ustawia priorytety, wzmacnia charakter, w naszym przypadku wzmacnia związek. Oczywiście, ze przy porażce będę płakać, nikt mi tego nie zabroni (spróbowałby tylko!). Dobre wypłakanie się nie jest złe, każdy reaguje inaczej (Bogu dzięki - każdy z nas jest jednak odrobinę inną jednostką!!!). Ale już jestem lepiej przygotowana do tego, że transfer może zostać odroczony, widzę, że mówię do lekarzy spokojniej, wolniej, nie zadaję takiej aż masy pytań. Moje modlitwy poszerzyłam również o dar spokoju. I jestem przekonana o tym, że ten dar otrzymałam.

1 lutego 2020, 17:48

Zeświruję i zejdę na zawał do czasu punkcji. Od godziny nie mogę sobie znaleźć miejsca, a jeszcze rano czułam euforię, a strach chowałam do najgłębszej kieszeni.

3. podgląd:

Endometrium 11,4 mm, prawy jajnik 5 jajeczek (największe 23 mm), lewy jajnik 4 jajeczka (16,5 - 17 mm). Estradiol 2654,50, progesteron 1,08. Przy poprzedniej procedurze w ostatnim podglądzie miałam 10 jajeczek w wielkości 18 - 25 mm, endo 9,2 mm, estradiol 2960,3, progesteron 1,03. I to był już koniec stymulacji. Wychodząc od lekarza byłyśmy wstępnie umówieni na punkcję na wtorek. Natomiast - "Wszystko zależy od estradiolu.". I odkąd zobaczyłam estradiol - a wychodzi 294,94 na jajeczko - to świruję. Chodzę po mieszkaniu w tę i z powrotem. Zastanawiałam się, czy punkcja nie powinna być w poniedziałek, bo jajeczka wyglądają na dojrzałe (przyjmuje się między 250 a 300 jednostek estradiolu na pęcherzyk). Lekarz zadzwonił przed chwilą i powiedział, że zostaje tak, jak było - punkcja we wtorek. Że stymulacja musi trwać też ileś dni, że tym najmniejszym z lewego jajnika przyda się kolejna dawka bemfoli. Że nic nie zmniejszamy, dajemy jak było, czyli 112,5 jednostek. Zapytałam tylko o warianty pesymistyczne - jak byśmy robili pick up w poniedziałek, to dziś bemfoli już nie przyjmuję i możemy stracić 4 pęcherzyki z lewego jajnika. Natomiast jak zrobimy pick up we wtorek, to jest jakieś ryzyko (aczkolwiek - lekarz powiedziała, że niewielkie, bo jestem młoda, że u niej to byłoby co innego), że największe mimo orgalutranu pękną i wtedy możemy stracić 3. To już lepiej kłuć się we wtorek. Mimo wszystko - oczadzieję. Po prostu ja przez to dziecko wyląduję w psychiatryku. Nie mając go jeszcze! Muszę zaraz wyjść pobiegać, czy coś, bo łeb mi paruje. Mężuś stwierdził, że teraz to przynajmniej przestałam udawać, że się nie przejmuję. No pięknie, pięknie - "Wcale nie udawałam, ja naprawdę się nie przejmowałam" - "No, a jak się nie przejmowałaś, to nie robiłaś też statystyk, że ostatnio przy 10 na trzecim podglądzie pobrali 12, dojrzałych było 10, zapłodnili 6, zapłodniło się 5, blastocysta była jedna, a więc teraz przy 9 na podglądzie pobiorą około 11, dojrzałych będzie 8, odmrozimy 4, zapłodnią 12, zapłodni się 10, może będą dwie blastocysty?" - "Eeee, nie, nie robię takich statystyk" - "A, no to ok, to jestem w stanie uwierzyć, że się nie przejmowałaś, ale wiesz, dobrze Ci radzę - nie rób takich statystyk, łeb napie.dala od nich" - "Ooookeeeeeej". Także teges, myślę, że obydwoje jesteśmy już coraz bliżej leczenia na głowę. Z tego wszystkiego nie ustaliłam dawek relanium, heparyny i immunologicznego leczenia. Czy tranfer będzie w tym cyklu - zobaczymy po punkcji, jak będą jajniki się zachowywać, no ostatnio było nieciekawie i brzuch mnie bardzo bolał.

Podczas podglądu lekarz stwierdziła, że ja sypię tymi hormonami, jak z rękawa i kurde one naprawdę u mnie zaiwaniają.

A teraz trochę pesymizmu. Odebraliśmy wyniki badania nasienia Mężusia. I szału nie ma.

objętość: 3,8 ml (wzrost w porównaniu do ostatniego, spadek w porównaniu do najlepszych)
upłynnienie: 60 minut (słabo, ostatnio było 35 minut, a najlepiej mieliśmy 25 minut)
pH 7,5
barwa: prawidłowa
aglutynacja: brak
agregacja: brak (ostatnio były niespecyficzne)
koncentracja: 3,49 M/ml (ostatnio było 4,41 M/ml, najlepsze to 7 M/ml, nigdy nie osiągnęliśmy normy) spadek
całkowita liczba: 13,26 M (ostatnio było 11,03 M, najlepsze to 29,4 M, nigdy nie osiągnęliśmy normy) wzrost
ruch postępowy: 41,82% (ostatnio było 20,3%, najlepszy póki co :) mieścimy się w normie) wzrost
ruch całkowity: 63,43% (ostatnio było 30,9%, najlepszy póki co :) mieścimy się w normie) wzrost
żywotność: 63,64% (ostatnio było 52,7%, najlepszy to 64%, mieścimy się w normie) wzrost
morfologia: 2% (ostatnio było 2%, najlepszy to 10%, mieściliśmy się w normie) bez zmian.

Oczywiście poziom motywacji do diety, supli i leków drastycznie spadł, na poziom "mnieeeeej niż zeeeroooo o.o.o.o.". Jednak mówię, że ciśniemy do końca, że może leki trzymają stabilnie chu.owy poziom, że zapobiegają spadkowi, że ja już nie wiem co robić. Spodziewaliśmy się całkowitej liczby około 30 milionów, koncentracji około 7, czyli wyników z tych naszych najlepszych. Lekarz powiedziała, że najważniejsze jest to, że ruchliwość jest w normie. Podczas poprzedniej punkcji ruchliwość nie była w normie, ale morfologia tak była.

Zobaczymy, jakie będą efekty.

P.S. Wydaje mi się, że u mnie za efekty w miarę równego wzrostu odpowiada białko (skoro nie witamina D3). Ale to już po punkcji, zapłodnieniu i wszystkim będę myśleć.

3 lutego 2020, 10:53

Objaw, że świruję?

Szukam info na temat transferu 4-dniowca w 4. dobie. Bo tak nam niby wypadałoby, gdy: nie będzie hiperki, nie będzie prawdopodobieństwa hiperki, uzyskamy zarodki itd. W niedzielę klinika nieczynna. Punkcja we wtorek, no czyli do soboty mijają 4 dni. Znalazłam informacje o transferze 4-dniowca w 5. dobie, czyli, że był opóźniony. Ale już na szczęście jestem po lekturze artykułu, że transfer 4-dniowca w 4. dobie nie wpływa negatywnie na odsetek ciąż. Warunek - musi to być idealny 4-dniowiec.

Objaw, że nie świruję?

Śniła mi się dziś maszyna do układania dróg wspinaczkowych. Wyglądała jak maszyna do pisania, taka starego typu, co jak się naciśnie klawisz, to budzi cały blok. Zamiast literek miała kolory. I trochę działała na zasadzie takiego długopisu z dzieciństwa, co w jednym było wiele kolorów, ale jednocześnie można było pisać tylko jednym kolorem. Kojarzycie? Taki cpykany! Naciskało się klawisz z kolorem wyskakiwała droga A. Potem można było ten klawisz "wycisnąć do góry" i tym samym klawiszem wybrać inny odcień danego koloru i wyskakiwała droga B.

Hm. Jak to czytam, dochodzę do wniosku, że oba te objawy, to objawy świrowania. Tylko może w innych zakresach.

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 lutego 2020, 22:04

4 lutego 2020, 19:30

Jestem po. Kurde. Cudem chyba tylko nie wylądowałam w psychiatryku.

Jechałam z domu do kliniki, a Mężuś z pracy. Utknął w korku i zobaczyliśmy się już po wszystkim. Nawet całusa na dzień dobry nie dostałam, nie wspominając o tym całusie na "powodzenia!".

Miałam punkcję jako ostatnia, a byłam w klinice dość wcześnie. Oglądanie dziewczyn to dodatkowy stres dla mnie. Jedna sąsiadka z sali - uroczo niewiedząca nic o in vitro. To było takie miłe widzieć, że są takie osoby. Zapytałam o to, jaką metodę zapłodnienia wybrali - Ale o czym Ty mówisz? - Klasyczne in vitro, że komórki zanurzają w nasieniu, icsi - że wstrzykują, imsi - że wstrzykują w powiększeniu. - Zupełnie nie wiem, o czym mówisz. Jej pierwsze (i trzymam kciuki - ostatnie!) ivf. Kwalifikację anestezjologiczną miałam tuż przed. Lekarz super szczegółowo wypytał o wstrząs anafilaktyczny i mutacje związane z krzepliwością krwi. I o poprzednią punkcję. Stwierdziła, że poda najmniejszą możliwą dawkę leku. I podziałało. Normalnie się obudziłam, normalnie gadałam (czyt. pierwsze słowa po wybudzeniu, ale jeszcze nie takie świadome "Muszę zjeść pizzę!"), brzuch nie bolał, a krzyż tylko delikatnie dawał o sobie znać. Poprzednim razem to przecież na łóżko wieźli mnie pod usg, żeby zobaczyć, czy jest ok, bo środki przeciwbólowe nie działały. Pytam więc dzisiejszej anestezjolog, co zrobiła, bo czuję się lepiej - "Nic, zupełnie nic.". Dopiero później położna mi wytłumaczyła, że dostałam dawkę dexavenu w ten sposób, że połowa przed zabiegiem, a druga połowa po zabiegu - standardowo dostaje się całą ampułkę przed zabiegiem. Normalnie (gdyby nie wrodzony rozsądek!) poszłabym dziś się powspinać, bo naprawdę dobrze się czuję. Położona trzasnęła herbatkę z cukrem. I tu uwaga - coś nowego - jak jesteśmy tak długo na czczo i mamy ochotę na herbatę, warto wypić z cukrem, bo taka gorzka podrażnia jelita i powoduje odruch wymiotny. Cukier osłabia ten odruch.

Pobrali 11 komórek, z czego 9 było dojrzałych, pozostałe dwie były niedojrzałe. W poprzedniej procedurze pobrano 12 komórek, 10 było dojrzałych, a pozostałe były atypowe. Czyli już tu jesteśmy do przodu - po prostu nie zdążyły dojrzeć, a nie są jakieś brzydkie. Z 4 mrożonych komórek ładnie odmroziły się 3. Do zapłodnienia poszło 12 komórek. Stanęło na PICSI. Potem embriolog powiedział, że to była dobra decyzja, bo koncentracja i morfologia jednak były obniżone. Mężuś wyczytał, że przy PICSI jest niewiele wyższy odsetek zapłodnionych komórek, za to jest znacznie wyższy odsetek ciąż i super wyższy odsetek braku poronień.

Lekarz, która wykonywała punkcję wyjaśniła mi ten transfer 4-dniowca. Że to nie jest tak, że to w czymś przeszkadza. Po prostu w przypadku 4-dniowca niewiele jesteśmy w stanie powiedzieć o zarodku. Dopiero jak się przegrupuje i zrobi blastką - to wtedy jesteśmy w stanie ją ocenić. A o 3-dniowcu jeszcze mniej jesteśmy w stanie powiedzieć. Moim zdaniem - jak z 3-dniowca jest ciąża, to byłaby i z blastki. Jak z blastki nie ma ciąży to i z 3-dniowca by nie było. Dziś ta lekarz zrobiła na mnie znacznie lepsze wrażenie. Odpowiadała na nasze pytania. Znała naszą historię. I coś jeszcze ważnego nam powiedziała - parametry nasienia mamy przecież teraz gorsze niż przy poprzednim ivf. Powiedziała, że często nasienie czynnościowo jest zupełnie inne niż wychodzi w badaniach. Bo my badamy morfologię tego konkretnego plemnika, że on taki książkowy jest. Ale nie oznacza to jednocześnie, że ten prawidłowy książkowy plemnik, o po prostu super wyśrubowanych parametrach, zapłodni tą konkretną komórkę. Uspokoiła nas. Bo ja przez te parametry nasienia chodzę ostatnio niczym tykająca bomba. Dodajmy do tego konieczność powstrzymania się od jedzenia i voila - dynamit. Anestezjologowi tuż przed powiedziałam, że jestem strasznie głodna. I że w ogóle jak mają jakiś lek na stres - to ja bardzo chętnie przyjmę go. Żeby tak odpłynąć.

Wyobraźcie sobie, że wczoraj jak wracałam do domu przejechałam na czerwonym świetle skrzyżowanie. Cudem boskim nikomu nic się nie stało. Cudem!!! Po chwili dopiero zorientowałam się, co zrobiłam. To w zakresie świrowania. A w zakresie powstrzymywania się od świrowania - stwierdziłam, że po punkcji zjem pizzę. Wczoraj przez godzinę na youtube oglądałam różnorodne sposoby przygotowania pizzy. Mieliśmy iść do znanego nam dobrze lokalu, a tu okazało się, że zamknęli naszą ulubioną pizzerię :( na szczęście dobre duszki z sali podpowiedziały, gdzie w stolicy można zjeść dobrą pizzę (jak pierwsze słowa po wybudzeniu to "Muszę zjeść pizzę!"). I tak oto wylądowaliśmy na pizzy. Zupełnie za darmo jak się okazało! Talerze były na stole w stosiku ułożone. Przychodzi pizza, spoko, rozkładam talerze. Ten drugi był brudny. Idę dyskretnie do obsługi, mówię szeptem, że dostaliśmy brudny. Pan położył uszy po sobie, powiedział, że zaraz to naprawią. Kelnerka przyniosła czysty talerz. Nie prosiliśmy ani o menadżera ani o kierownika sali. Nic. Zdarza się. Każdy z nas jest człowiekiem. A człowiek po punkcji (czyt. - Krąsi) jest głodny. Najważniejsze jest zjeść. Rachunek przyniósł nam menadżer i powiedział, że w ramach przeprosin mamy pizzę za free. Zapłaciliśmy za wodę.

Czy będzie transfer teraz? Nie wiadomo. Czyli jak zawsze. Wstępnie ma być w sobotę czterodniowca. Ale to będziemy decydować z naszym lekarzem prowadzącym na dniach. Btw. wchodzę do domu i dostaję smsa od lekarki prowadzącej "Wszystko wiem. Trzymamy teraz kciuki, żeby wszystko ładnie się zapłodniło".

P.S. Mężuś tak przeżywa, że jak już ogarnął mnie, to teraz chrapie. Zasnął na stojąco (ta umiejętność wróciła!!!). Zdjęłam okulary, przykryłam kocem i słucham jak miarowo oddycha. Wreszcie. Tuż przed powiedział mi tak "Wiesz, jestem tak pełen nadziei, że to aż dziwne jest u mnie, no ja tak nie działam przecież". Ostatnie dni wyobrażaliśmy sobie prawidłowe parametry nasienia i prawidłowe, dojrzałe komórki. Liczę na to, że to też pomogło, Mężuś wyobrażał sobie drużynę piłkarską (choć wcale nie jest kibicem). Trzymajcie kciuki dalej!!!

5 lutego 2020, 11:15

Info od embriologów: z 12 komórek poddanych zapłodnieniu 8 się zapłodniło. W tym 2 odmrożone oocyty podjęły współpracę z Mężowskimi plemnikami. Z jednej strony fajnie, z drugiej strony - a nie mogłaby cała 12 zaskoczyć? Gupek, gupek, gupek. Cieszę się, że 8 się zapłodniło, niech się teraz dzielą pięknie.

Info od lekarza prowadzącego: wstępnie transfer w sobotę, ale w piątek mam zrobić estradiol oraz jeśli Zarodeczki będą miały problem z osiągnięciem stadium moruli - wtedy odraczamy.

Przemyślenia na temat transferu 4-dniowca: może u nas to podziała? Jeśli mam szybkie cykle i szybkie owu, to może endometrium osiąga swoją najwyższą receptywność również wcześniej niż podręczniki twierdzą? Przemyślenia na temat accofilu: może powodować wstrząs anafilaktyczny. Jeden taki już za mną. Nie chcę się narażać. Coś tak nieokreślonego, wstrętnego - śmierć, poczucie umierania. A jak się jeden przeżyło - to kolejne są łatwiejsze do wywołania. Dlatego nie jadam przykładowo owoców morza - nie ma co się narażać.

Poza normalnymi modlitwami, uskuteczniam modlitwy do czasu - płyń szybciej, niech już zadzwonią, niech już będzie wiadomo.

Plan przed ewentualnym transferem mam taki: zrobić sobie paznokcie u stóp, bo ze 2 tygodnie już nie robiłam, zrobić sobie maseczkę na twarz (płachty - uwielbiam!!!), potem nie będzie jak - Zarodki nie lubią zapachów. Wciągnąć pierogi ruskie i naleśniki z serem. Ze zwykłej mąki, zwykłego cukru. I ze śmietaną. Jak transferu w sobotę nie będzie - idziemy szukać nowych oprawek okularowych dla Mężusia.

7 lutego 2020, 18:04

Heloł OvuFriendsy, OvuFriendki!

Transfer jutro! Dobrze, że byłam w pracy i dzień był dość intensywny, to nie myślałam cały czas niestrudzenie o braku kontaktu ze strony kliniki. Ten nastąpił około 14.00.

Dalej mamy 8 Zarodeczków! 2 są idealne, 2 delikatnie za szybkie, a 4 były w stanie, że za wcześnie, żeby coś więcej powiedzieć, ani pozytywnie ani negatywnie! :) Przy poprzedniej procedurze w 3. dobie mieliśmy tylko 3 Zarodeczki, bo 2 już obumarły.

Roznosi mnie z radości :) nie, że jutro transfer, ale że już tyle jest lepiej niż w poprzedniej procedurze!

Śnił mi się mój Bratanek, jak się przytulał do mojego ciążowego brzuszka, niewidocznego dla innych, ale mój Bratanek już wiedział :) na szczęście był w takim wieku, że tylko gugał i nikt go nie rozumiał, ale intuicja nigdy nie zawodzi :)

Przed poprzednią procedurą widzieliśmy z Mężusiem mnóstwo bocianów, w tym też tych w powietrzu. Roznosiły dzieci innym. Teraz boćków nie mam szansy nawet zobaczyć, bo są w Afryce. I nie przejmuję się tym.

Muszę przemyśleć jeszcze leki: gonapeptyl, accofil, relanium, prograf. To wszystko przede mną, dzisiejszej nocy do zrobienia. Damy radę z Mężusiem.

Estradiol z dzisiejszego poranka: 1191,39 jednostek, progesteron 91,04 jednostki. Teraz pytanie: duphaston nie wpływa na wynik proga we krwi, a crinone? Wie ktoś coś? Lekarz zapytała, jak się czuję - no czuję się dobrze, normalnie, brzuch jest normalny, lekko mnie pobolewa z rzadka, chyba bardziej ze stresu, czy się dobrze dzielą czy nie.

8 lutego 2020, 17:58

Jesteśmy już po.

Z rana lekkie śniadanko, kubek ciepłej wody, a potem kubek wody z imbirem, kurkumą, cynamonem i cytryną oraz ogrzewanie brzucha suszarką. No jak ma być ciepło, to po całości. Założyłam na siebie bieliznę termoaktywną i voila. Łyknęłam nospę, magnez i acard 150 mg. Jechaliśmy transportem publicznym, bo niestety trasa samochodowa jest częściowo w dziurach, zresztą najgorzej jest w samej stolicy, pełno studzienek kanalizacyjnych, dziur i łat asfaltowych. Nie chcieliśmy ryzykować, a pociągi i tramwaje elegancko i bez trzęsiawki suną po torach.

W klinice, zupełnie przypadkowo, spotkaliśmy naszą lekarz prowadzącą. Powiedziała nam, że "Ładny jest, dobry (o zarodku), zostawiam Państwa w dobrych rękach".

Tuż przed transferem dostałam od koleżanki grupowej, która wkrótce rodzi, info wspomnieniowe o transferze. Tyle wystarczyło, żebym się rozkleiła. A tak dzielnie się trzymałam!

Podczas transferu lekarz powiedział, że mam bocznie ułożoną szyjkę macicy (o tym akurat wiedziałam), ale również poskręcany kanał macicy. Tego nie wiedziałam. I mówi do położonej "Poproszę kulociąg", a ja ze sprzętem już w środku, podniosłam się do pozycji siedzącej i mówię "Słucham?!?!?!?!". Gdzieś wyczytałam o transferze z kulociągiem, że niefajnie, że zmniejsza szansę powodzenia transferu. I stąd była moja reakcja. Lekarz coś tam gadał do położnych, a Mężuś położył swoją dłoń dość mocno, solidnie na moim ramieniu i sączył mi do ucha "Ciii, spokojnie, nie dzieje się nic złego, spokojnie". Tu już mnie puściło, 2 wielkie łzy sobie popłynęły, ze strachu, z niedowierzania, z nadziei. Powiedział, że poczuję ukłucie, ale nic takiego nie poczułam. Powiedział też, że po użyciu kulociągu będę dziś plamić, ale żeby się nie przejmować, to będzie plamienie z szyjki. Nie poczułam nic, do tej pory nie plamię. Chyba bardziej przestraszyłam się słowa "kulociąg". Podał mi Zarodeczek. Migający punkcik. Jeszcze mi tłumaczył, że cewnik ma podziałkę, żeby Zarodek umieścić dokładnie 1,5 cm od dna macicy. Poprosiłam go o przepisanie relanium, bo ja nie mogę spać ze stresu (faktycznie od kilku dni budzę się około 3.00, 4.00 i potem dosypiam, chodzę nieprzytomna, bo się boję jak się dzielą) - "Czy Pani zdaje sobie sprawę, że w ciąży ten lek jest w kategorii C?" - "Tak, tak samo jak z tego, że w niektórych klinikach jest podawany po transferze" - "Dawkę 2 czy 5?" - tu już zareagował Mężuś, bo ja nawet nie wiedziałam, że są różne dawki - "Mniejszą Panie Doktorze, mniejszą!".

No i jeszcze poinformował nas o pozostałych zarodkach. Gdy tak zaczynał mówić, to z tyły głowy miałam "obumarły/zdegenerowały", a tu nie! Proszę Państwa! 😊Pozostałe 7 zarodków walczy, dzieli się i pozostaje do obserwacji do jutra lub do poniedziałku - w zależności od tego, kiedy osiągną stadium blastocysty i wtedy będą mrożone. 😍

Jak tylko lekarz wyszedł, to się poryczałam ze szczęścia, z radości, stopy zaczęły mi drgać z tych emocji. Mężuś stwierdził, że jest zarąbiście i widać było jak mu się buzia cieszy, a potem mówi "Ale bardzo Cię proszę, ciesz się mentalnie, wyłącz tryb Tygryska!" (mam tak, że z radości skaczę w miejscu i przybijam piątki! te drgające stopy to był przejaw chęci skakania!).

Nawet nie potrzebowałam iść od razu do łazienki (w klinice byliśmy o 10.30, skorzystałam z wc i następnie wlałam w siebie 700 ml płynów, transfer był około 11.25). Leniuchowałam elegancko. Mężuś poszedł wykupił relanium. Okazało się, że w dawce wyższej, od razu przyjęłam. Doczytałam o tym kulociągu. Zobaczyłam w ogóle, co to jest. I stwierdziłam, że nazwa jest przerażająca. Sam sprzęt nie, ale nazwa tak, bo ja sobie wyobrażałam jakieś ciężkie kule, które zostaną przyczepione do mojego krocza i będą mnie ciągnęły. Taaaak, wyobraźnia, mój pomocnik w odwadze. Yhm. Kulociąg może wywoływać skurcze macicy. Tylko u mnie to byłyby skurcze ze strachu, a nie z bólu powodowanego kulociągiem, bo ja takiego bólu nie czułam. Przestraszyłam się i jednocześnie przestałam się bać. Wiedziałam, ze zaraz przyjmę relanium i że w razie W będę chroniona. Natomiast pierwsze półtorej godziny po relanium, to jest jazda. Bez trzymanki. Znaczy się z trzymanką, bo Mężuś cały czas mnie mocno trzymał za rękę. Następnym razem biorę na wieczór i połowę tabletki. Czułam jak tak jakby się robię miękka, jak chodzenie staje się cięższe i wolniejsze, myślenie nie istnieje. W tramwaju zasnęłam. Dopiero świeże powietrze i obiad mnie postawiły na nogi. Teraz jest już ok.

Przy poprzednim transferze lekarz nie używała kulociągu. W międzyczasie zadzwoniła do nas lekarz prowadząca i jak jej powiedziałam o moich obawach, to powiedziała, że być może poprzednio pęcherz miałam bardziej pełen, bo wtedy macica się wydłuża, a teraz mogłam mieć mniej napełniony i stąd inne ułożenie i konieczność zastosowania kulociągu, ale że Zarodek był ładny, porozmawiałyśmy o lekach - czy mi wystarczy i powiedziała na koniec, że trzyma kciuki. No ja myślę!

Mężuś załatwił fakturę oraz kwestię wizyty u psychologa. Nasza klinika organizuje darmowe spotkania dla pacjentów (raz na jakiś czas) i jak mu o tym powiedziałam (dzięki Dobrej Duszy się o tym dowiedziałam), to stwierdził "Krąs, chętnie pójdę, ale sam, bez Ciebie, bo te nerwy przy drugim razie są nieporównywalne i chętnie zrzucę trochę tego ciężaru". Ok i super. Bo nawet teraz cały dzień chodził tak poddenerwowany, że to bardzo dobrze, że jechaliśmy komunikacją publiczną. A teraz - ja opatulona kocykiem, z herbatką, poleguję, a on znowu zasnął jak stał. Znowu odcięcie adrenaliny, wyjęcie duracelli i zjazd. Nie pamiętam, żeby poprzednio tak przeżywał.

Z leków: nie stosujemy ani accofilu ani prografu ani gonapeptylu. Mężuś był tak kategoryczny w kwestii accofilu i prografu, że przez chwilę był Panem Mężem. A to o czymś świadczy. Stwierdził, że nawet jak będzie 1 Zarodeczek, to on nie chce ryzykować moim zdrowiem i życiem aż do tego stopnia. Co było spójne z moją intuicją. A zobaczymy, czy intuicja się pomyli. Natomiast o gonapeptylu po transferze Mężuś znalazł kilka artykułów (nie podam namiarów, bo on szukał, on tego nie zapisuje) z czasopism branżowych zagranicznych. I on skutkuje wyższym odsetkiem implantacji o 23% (jest o co walczyć), ALE przy kriotransferze na cyklu sztucznym. Jak endometrium nie chce rosnąć, to jest podawany przed w odpowiednich dawkach, stopniowo zmniejszanych. I wtedy faktycznie powoduje wzrost implantacji (w grupie zwykłej 21% powodzenia, w grupie z gonapeptylem 44%). Tylko u nas się go podaje po transferze i to najczęściej na świeżo. A jak znalazł coś u nas, to nie były to wypowiedzi naukowe, poparte badaniami, tylko "No można tak zrobić", bez wyjaśnienia dlaczego. Brak accofilu i prografu: to nie tak, że ja chcę ryzykować utratę Zarodeczka, tylko to Dziecko ktoś musi wychować. I fajnie byłoby, gdyby miało ono dwoje, zdrowych, sprawnych rodziców. Jeśli (odpukać w całe niemalowane drewno świata!) teraz się nie uda, pewnie przemyślimy sprawę raz jeszcze. Heparyna 0,4. Od wczoraj. Lekarz prowadząca wskazała na 0,2, ale Jerzak powiedziała, że powinnam przyjmować 0,4. W tym zakresie słucham się Jerzak. Mam 0,2 więc robię 2 zastrzyki. Siniaków brak.

Nie wiemy, jakiej klasy był podany Zarodek, nie znamy rokowań pozostałych Zarodków.

Ah, jeszcze jedno. Mężuś kilka dni przed punkcją wykonał badanie nasienia i było ono 2,5 raza gorsze niż nasienie zastosowane do lipcowego ivf. Podłamało nas to. Dziś, już po wszystkim dostaliśmy skrócone badanie nasienia użytego do zapłodnienia teraz (5 dni różnicy między badaniem a punkcją). Jest katastrofa. 6,8 razy gorsze nasienie niż to z lipca i 3 razy gorsze niż to sprzed kilku dni!!!

Porównanie użytego przy punkcji oraz nasienia sprzed kilku dni z badania.

Objętość: 3,6 ml (spadek w porównaniu do 3,8 ml);
Ilość w całości: 4,32 miliony (spadek w porównaniu do 13,26 milionów);
koncentracja: 1,2 mln/ml (spadek w porównaniu do 3,49 mln/ml);
ruch progresywny: 35% (spadek w porównaniu do 41,81%).

Plan na najbliższy tydzień: L4, zero pracy, zero jogi, zero wspinania. Zajęcie się sprawą rozmieszczenia gniazdek w naszym przyszłym mieszkaniu, poczytanie kilku, zaległych książek oraz ewentualnie, jak już betowa szajba będzie mi strzelać do głowy narysowanie drzewa genealogicznego Windsorów. Obejrzałam sobie "The Crown", super serial, wciągający, przeczytałam dzięki niemu 2 książki biograficzne, wciągnął mnie do tego stopnia, że miałam ochotę porysować to drzewo genealogiczne, ale nie tam Willego i Katie, o nie, Elżbiety II i wstecz :) najważniejsze to znaleźć sobie bzika, zajmującego bzika, czy to będzie szydełkowanie, malowanie po numerkach lub kolorowanki dla dorosłych, czy drzewo genealogiczne Windsorów - to nieistotne, istotne jest to, żeby aż tyle nie myśleć.

Mężuś odradził malowanie paznokci u stóp (i trochę nieswojo się czuję bez ulubionego "fuck - me - red" na paznokciach), to jednak miał rację, należy zrobić, co w naszej mocy. Mimo tego poczucia "nieswojo" z uwagi na paznokcie, to generalnie czuję się spokojna. Będzie dobrze.

10 lutego 2020, 09:37

Poniedziałek, 18 dc, 2 dpt 4-dniowca.

Wczoraj relanium przyjęłam na noc. Najpierw o 20.30 przyjęłam 0,5 tabletki (czyli około 2,5 mg). Przez półtorej godziny nie czułam jego działania. W porównaniu z sobotą i pierwszą dawką nie czułam zupełnie nic. Tuż przed snem, około 22:00 przyjęłam drugie pół tabletki. Spałam normalnie. To też chyba nerwy zaczęły schodzić.

Poza tym magnez 2x1, nospa 2x1, duphaston 2x1, crinone 1x1, wit. D3, kwas foliowy metylowany, kwas foliowy syntetyczny 5 mg, wit. B kompleks metylowana, l-arginina 1500 mg, NAC 1000 mg, heparyna 0,4, cholina 1 tabletka, jod 1 tabletka.

Brzuch mnie pobolewa czasem. Czasem w nim coś "bąbelkuje", przelewa się, czasem pobolewa krzyż. Takie to wszystko nieznaczące, że może oznaczać ciążę i brak ciąży :D tak, wiecie, dla odmiany Staraczki ;)

Elena ma rację - jest sezon grypowy, o czym zapomniałam, a już w ubiegłym tygodniu na moim piętrze nie było 3 osób, bo albo oni sami chorzy, albo dzieciaki im się pochorowały. Nie ma co ryzykować.

Jeśli dobrze pamiętam, to u Eleny przy pierwszej inseminacji lato nie bardzo chciało być latem i było zimno i deszczowo i praca w takich warunkach, też nie sprzyja.

Ostatnio 6 dpt blastki musiałam zatestować, a już od 3 dpt poplamiałam. 14 lutego wydaje się być taką idealną datą do testowania 😉 wtedy byłby to 6 dpt 4-dniowca. A ja chciałabym dać mu szansę. Niech się zagnieżdża. Póki co nie mam ciśnienia betowania. Jedyne strachy jakie się pojawiają to: czy endometrium nie było za grube, bo miałam poprosić przed transferem o zwykłe usg, żeby sprawdzili, jak tam jajniki i endometrium (a że rosło jak szalone, to mam bzika, że może było za grube), ale przez opóźnienie i ogólny stres zapomniałam; a drugi strach to dotrwać i przetrwać również cały 6 dpt bez plamień. Ogólnie są to takie małe "straszki", gdzieś tam obecne z tyłu i tylko od czasu do czasu. W zasadzie jest dobrze, jest na tyle dobrze, że zdarza mi się zapomnieć, że jestem po transferze. Nie na tyle, żeby skakać :) mam wrażenie, że psychicznie jest inaczej niż poprzednio. Może to tylko wrażenie?

Mam też, co robić. Pisałam o remoncie strychu, który przekształcamy na mieszkalny. Myślałam, że to będzie sobie szło też powoli (bo też i kasa na remont się skurczyła z uwagi na Operację Truskawka). Czekamy sobie na okna. A mój Tata, z zawodu Złota Rączka, mówi mi wczoraj tak: "Przemyślałaś rozkład tych gniazdek? Wiesz, musisz też pomyśleć o parapetach, jakie byś chciała, w kuchni to ma być gaz czy indukcja, rozkład grzejników też musisz przemyśleć..." - przerwałam szybko i mówię "Ty jesteś strasznie szybkim człowiekiem, wiesz, ja taka nie jestem, ja muszę pomyśleć i w ogóle" - "Tak, ale ja Ci mówię, o czym masz myśleć" - "No dobra, ale tam nie ma jeszcze nic, absolutnie nic, dlaczego ja mam teraz decydować o parapetach?' - "Bo na parapety się czeka około miesiąc czasu" - "Wiesz, ja tych gniazdek nie zdążyłam jeszcze przemyśleć tak dokładnie" - "To nie ma problemu, bo gniazdka montujemy po rogach na wysokości 15 cm od poziomu podłogi, a włączniki do świateł to wiadomo, że przy drzwiach na wysokości 130 cm." - "Eee, a ja mam coś do powiedzenia?" - "Jak będziesz szybciej myśleć, to tak" 😁
Ogólnie sprawa wygląda tak, że mam całą listę zadań do przemyślenia, bo wiadomo, że kable trzeba będzie teraz położyć. A Mężuś stwierdził - "Ja jadę do pracy, a Ty będziesz mieć zajęcie, żeby nie myśleć" :) Dziękuję zatem Tato, nawet nie wiesz, co dla mnie zrobiłeś :) P.S. Wczoraj od Taty (to już po prostu muszę się pochwalić!!!) dostałam świeże liście laurowe!!! Wyhodował drzewko laurowe, na razie takie na parapecie się mieszczące, szacun!

P.S. Jak się dowiem, co z pozostałymi Zarodkami, to opracuję plik do pobrania, co zmieniliśmy między pierwszą a drugą procedurą, żeby każdy mógł skorzystać.

Wiadomość wyedytowana przez autora 10 lutego 2020, 09:42

11 lutego 2020, 13:21

Wtorek, 19 dc, 3dpt 4-dniowca.

Brzuch zupełnie płaski, bo jeszcze w piątek przed transferem troszkę go wybrzuszyło. A teraz jest normalny. Nie czuję nic. Wczoraj bulbał, dziś się nie odzywa. Moja intuicja milczy. Pojawia się myślenie pełne nadziei (ale to co innego niż intuicja). A jednocześnie spokój.

Wczorajsze info z lab: z naszych 7 Morul 2 przekształciły się w 5. dobie w blastocysty (5.1.1. i 5.2.2.), pozostałe Morule pozostawione do obserwacji do 6. doby nie utworzyły blastocysty. Zarodeczek transferowany zaczął się przekształcać w blastocystę ❤️️ Na początku było mi źle z tym, że przecież wszystkie tak ładnie się rozwijały, no i tak niewiele brakowało, żeby się przekształciły w blastocysty. Ale potem koleżanka napisała mi "Nie miej żalu do tych, które nie stały się blastocystami". Kurczę, póki tego nie napisała, to ja nie wiedziałam, jak nazwać to uczucie. Ale jak odczytałam wiadomość, to sobie pomyślałam - święta racja!

Drogie Zarodeczki, dziękuję Wam bardzo, że byliście z nami, że podjęliście ten trud i daliście nam tyle nadziei. Wiemy, że gdybyście mogli/mogły, to zostalibyście/zostałybyście z nami na dłużej. Nie mamy do Was żalu.

Wiem, że żaden Zarodek z mrożonych komórek nie dotrwał. Zarówno ten podany, jak i te blastocysty zostały utworzone ze świeżych komórek. Z 15 łącznie oocytów, 12 poddano zapłodnieniu, mieliśmy 8 Zarodków, z których z kolei mamy 3 Blastusie. A przeliczając to na świeże komórki to z 11 oocytów, 9 poddano zapłodnieniu, 6 się zapłodniło i mamy z nich 3 Blastusie.

Poprzednio z 6 poddanych zapłodnieniu, 5 się zapłodniło i uzyskaliśmy 1 Zarodek takiej średniej klasy, bo 4.2.3.

Przepraszam Mojanadziejo, jeśli przyprawiam o ból głowy cyferkami. Rozkminiam to dla innych, bo jest bardzo dużo osób w podobnej sytuacji - bardzo mierne efekty 1 stymulacji, czy w ogóle 1 procedury, a pamiętam, że pisałaś "mniej statystyk!" :)

Ewa89 - nie szukam problemów! Naprawdę nie! Trzymam się tej myśli od Ciebie "Nie szukaj problemów!!!". Bardzo, ale to bardzo się cieszę z tego, co osiągnęliśmy!!!

Wiem, że są pary, czy też kobiety, którym udało się za pierwszym razem in vitro i np. są w zdrowej, bezproblemowej ciąży i mają jeszcze 3-5 Zarodków super klasy. I narzekają, że to tak mało. Proponuję poczytać wątki "nie rozwijające się komórki", "1 in vitro i żadna komórka się nie zapłodniła", "Bezplemnikowcy", albo w ogóle tematy w szpalcie "Poronienia". To powinno pomóc zejść na ziemię. Z tych 3 czy 5 Zarodków nie musi być ciąży, ale zawsze masz te 3 czy 5 szans już na starcie więcej niż my. Dla mnie i Mężusia, jak widać nieosiągalne są pewne ilości Zarodków. Wiem, wiem, wiem, może być totalnie różnie, implementacja, beta, przyrost bety itd. Chodzi o to, że naprawdę możliwe jest, że kolejna procedura będzie lepsza.

O przeżywaniu słów kilka:

Nie da się podejść do kolejnej procedury na luzaka, chłodno. Nie w moim i Mężusia przypadku. Nadzieja się skondensowała, wiara w wygraną razem ze strachem przed przegraną również urosły w siłę. Nie ma strachu przed igłami, lekami, lekarzami innymi niż prowadzący. Ale strach przed powtórką z poprzedniego razu jest. To jest ten sam strach, który odczuwamy co miesiąc - przyjdzie franca czy nie przyjdzie? Biel vizira znowu i znowu, czy może będą 2 kreski? My możemy się uspokoić, nie myśleć przez jakiś czas, ale jak już tyle czasu się staramy, możemy łatwiej w tym wszystkim znaleźć chwilę oddechu, może skupienia na pracy czy na innych czynnościach, ale emocje są generalnie dużo mocniejsze, silniej odczuwalne. Tym bardziej jak jest się mną, czyli osobą, po której widać emocje (poza pracą) nawet dla ledwo poznanych ludzi, strzelam miny, podniosę brew, ucho mi się przekrzywi. A nawet jak się jest Mężusiem, czyli żółwikiem w skorupce, który potrzebuje czasem ciepłej kołderki, żeby wyjść ze skorupki i powiedzieć "Nakryj jeszcze kocykiem!". Okazuje się, że ta skorupka miejscami robi się mocniejsza, a miejscami robi się słabsza.

Dla rozrywki przesyłam link do testu psychologicznego, o introwertykach i ekstrawertykach wie każdy, a co jeśli sprawa jest bardziej skomplikowana? Mój typ to INFJ. Mi ten test (zrobiony lata temu i potem powtarzany, żeby sprawdzić) pomógł zrozumieć, dlaczego raz mam tak, że wychodzę do ludzi, jestem duszą towarzystwa, a raz mam tak, że wyłączam telefon, kładę się na podłodze, nogi umieszczam na kanapie i jedyną myślą jest "Odejdźcie wszyscy, teraz ja". Dlaczego dla jednych jestem ekstrawertykiem, dla innych introwertykiem. Pomógł zrozumieć, że nie oduczę się pomagania, mogę nad tym trochę panować, ale chęć niesienia pomocy jest u mnie najważniejsza. Jest to obciążające, ale mając świadomość tego - jestem silniejsza.

https://www.16personalities.com/pl/darmowy-test-osobowosci

PJUR - zarąbista sprawa, gniazdka w okapie - sama bym na to nie wpadła :) i w ogóle pomysł z niskimi włącznikami. U nas na parapetach stoi mnóstwo roślin i to dość dużych, robią nam za firanki, bo w większości zasłaniają 3/4 wysokości okna :) Dziękuję bardzo!

Około 10 godzin łącznie zajęło mi przygotowanie pliku, w którym szczegółowo rozpisałam różnice między 1. a 2. procedurą. Zastosowane leki w trakcie stymulacji, parametry nasienia, metoda zapłodnienia, dieta przed, suplementacja przed, ruch fizyczny przed, alternatywne metody wspomagające, kuracje lekami, ale także wpisałam nasze "jednostki chorobowe". Jest tego dużo, 3 arkusze w excelu, jeden jest mój, drugi Mężowski, trzeci wspólny. Udostępniam go przez serwis hostingowy. Jakby się okazało, że są jakieś pytania: piszcie tu w komentarzach, bo najłatwiej będzie odpowiedzieć, jednocześnie nie powielać pytań. Jakby się okazało, że jest problem z pobraniem, to piszcie w wiadomościach prywatnych adresy mailowe - będę wysyłać. To jest też z najserdeczniejszymi pozdrowieniami od Mężusia, wie o mojej pracy i chęci pomocy innym.

Komu nie chce się ściągać, to generalnie parametry nasienia to praktycznie dno. U mnie robotę zrobiły odżywki białkowe dla sportowców i warzywa strączkowe. Teorię o lepszych parametrach dzięki wit. D3 obaliła Esperanza, która ma ją znacznie wyższą niż ja. Wpływ metforminy na komórki jajowe - Jerzak kazała się stymulować już w listopadzie jak tylko zaczęłam metę brać, więc nie wiem, czy ten wpływ jest taki wielki. Znam też kilka dziewczyn na mecie, no i szału nie ma. Jeśli ktoś dojdzie do innych wniosków - zapraszam do podzielenia się.

https://www.szybkiplik.pl/download/278f82cbdd34a2ef57d3438ac364c808.html

15 lutego 2020, 14:28

Proszę Państwa, oto Miś. Miś jest bardzo dumny dziś.

Beta 58,69!!!

7 dpt 4-dniowca.

17 lutego 2020, 21:25

Dziękuję, w imieniu własnym i Mężusia za wszystkie gratulacje. Za wszystkie kciuki. Te tu, czy te pod wykresem, czy te w myślach. Za wszystkie modlitwy w naszej intencji. Dziękuję ❤️️

9 dpt 4-dniowca.

Beta z dziś 185,50 😍
Progesteron 271,8;
wit. D3 48,4;
glukoza 87.

Huh. Od czego by tu zacząć. 4 dpt na papierze znalazłam brązową smugę. To był początek mojej niewiary w sukces. No i zaczęły się przedokresowe bóle brzucha. Objawy neutralne - pryszczyca - zawsze w drugiej części cyklu; objawy PMSu, czyli złośliwość i wredność - zawsze w drugiej części cyklu. Piersi się zrobiły wrażliwe - czasem się robiły, czasem nie. Po pierwszym transferze we wrześniu nie zrobiły się, więc to pozwalało zachować odrobinę wiary. Objawy na tak: zapomniałam pinu do karty płatniczej. Kart od początku posiadania konta miałam kilka już - pin zawsze ten sam. No i JA nie zapominam. Stałam w sklepie jak ciołek i nie mogłam sobie przypomnieć ostatniej cyfry. Zdarza się, więc nie wyolbrzymiajmy. W piątek popołudniu mega bolący brzuch i też odcięło mnie popołudniu. Musiałam się zdrzemnąć. Nie zdarza się, chyba że jestem chora.

W piątek wieczorem pytam się Mężusia, czy się boi jutra. - "Nie." - "Ale nie w sensie przyszłości, tylko konkretnie jutra - jutra?" - "Jeżeli jutra nie ma, ja nie przestaję śpiewać, to moja suuuutra seeercaaaa" - "No, a jak przestaniesz żartować, to nie boisz się?" - "Nie, bo wierzę, że się udało."

Plan na sobotę był taki, że na obiad na poprawę humoru wcinamy karbowane frytki posypane serem żółtym z ketchupem. I do tego kawałek rybki. Pyyyycha. Ten roztapiający się serek i zalane ketchupem. Mniam. A plan na wieczór był taki, że się napijemy piwka.

Poszliśmy na betę po śniadaniu, oczywiście w nocy spać nie mogłam. Oddawałam tą krew i - naprawdę - byłam przekonana, że nie wyszło, że to chyba nie tym razem. Bardzo Cię przepraszam Dziecino, że nie wierzyłam w Ciebie. Odebraliśmy wyniki online. Jednocześnie patrzyliśmy na ekran. A ekran pokazał, ku mojemu zdumieniu, nie 0, nie 5 (to był max, jaki obstawiałam), a 58,69.


"O matko" - powiedziała spokojnie Krąsi i popatrzyła na Mężusia;
Mężuś w tym samym momencie powiedział "Kurde.". I nabrał nagłej, niezrozumiałej wręcz, ochoty na przytulenie Krąsi. Wykonał ten gest, nie dbając o spadające okulary jednego i drugiego.

Z zewnątrz wydawało się, że powiedzieli to bez emocji, z całkowitym spokojem. Z zewnątrz wydawało się, że to był zwykły tulas. A nie był. Tylko zaprawieni w boju wiedzą, że czasem emocje się kotłują w środku, jak rosół na wolnym ogniu - a na łyżce parzy w język. Zaprawieni w boju wiedzą, że tulasy są różne. Ten tulas był tulasem wspólności, wsparcia, wiary, nadziei i miłości.

A potem Krąsi oszalała. I Mężuś też oszalał. Ale tak dziwnie oszaleli. Bo nie skakali pod sufit z radości. Bo nie krzyczeli z radości. Ale oszaleli. Krąsi kilkukrotnie powiedziała "Ja pierdolę." - sama sobie dopowiadała potem - "Cii, nie bluzgaj w obecności Dziecka". A Mężuś przysiadł sobie na fotelu, przy którym ma podnóżek. I stopy my drgały. Oszalał. To chyba oczywiste. Krąsi więcej nie mówiła (to było chwilowe jak się później okazało), ale myślała bardzo dużo. W jej głowie roiło się pełno kosmatych, niepoukładanych, a nawet rozdwojonych myśli: "Muszę zrezygnować z udziału w zawodach wspinaczkowych", "O mamo, ja o ciąży nic nie wiem, a co powinnam wiedzieć? Coś na pewno?! Tylko co?", "Jeja, to chyba lekarza prowadzącego trzeba wybrać?", "Kiedy na wizytę się powinnam umówić?", "Co ja mam teraz robić?", "Jakie suple brać?", "Cały tydzień wybierałam różne koncepcje do mieszkania i do pokoju, który teraz trzeba będzie przerobić na dziecięcy! Wybrałam taki piękny odcień butelkowej zieleni. No szit. Trzeba będzie szukać od nowa, gdzie butelkowa zieleń dla dziecka? Jeja, ja do tego pokoju już nie wstawię drabinki do ćwiczeń, o nieeeee". A na głos powiedziała: "Jejcia, Mężusiu, przecież my chyba jesteśmy za starzy!!! Ja tak lubię spać w nocy i w ogóle, w weekendy też lubię sobie spać, a jak sobie nie poradzę z porodem?". A potem, nie słuchając odpowiedzi Mężusia, pobiegła do łazienki i sprawdziła, czy ma tą samą twarz. Była ta sama. Rozkład pryszczy definitywnie to potwierdzał, niesymetrycznie zawieszone uszy również były na swoim miejscu. Włosy, choć uczesane, biegały swobodnie po głowie, bo nigdy nie chcą leżeć spokojnie. Jak twarz jest ta sama, to przecież cała reszta jest ta sama. Gdy tylko wróciła została "okrzyczana" przez Mężusia, że ma zakaz biegania po mieszkaniu. Usiadła zatem posłusznie na kanapie. Okazało się, że do tej pory źle siadała na kanapie. Została jej zwrócona uwaga, że zbyt szybko siada na kanapie i powinna to robić wolniej i spokojniej. Tak ujawniło się, jak widać jeszcze dobitniej, szaleństwo Mężusia.


Zjedliśmy ten karbowane frytki z serem żółtym i ketchupem oraz rybkę. Ale nie na pociechę, a jako ucztę. A Mężuś wypił piwko. Mi została muszynianka. Też ma bąbelki :)

Cieszymy się. Bardzo. Bardzo mocno. Chyba bardziej wewnętrznie niż zewnętrznie. Tak bardzo mocno wiem, że może być różnie. Możliwe, że to hamuje moją radość. Z drugiej strony - kiedy mamy się cieszyć, jak nie teraz? Przecież płakać będziemy (ewentualnie) później.

Po kilku dniach od transferu przestałam wierzyć w sukces - był przecież kulociąg, relanium było po transferze, a nie przed, był podany 4-dniowiec (no a kto podaje 4-dniowce?), brzuch bolący, typowy PMS. I jednocześnie czułam spokój - takie zaufanie Opatrzności, że ma dla nas plan. Następnego dnia, poszliśmy właśnie podziękować za ten mały cud i nieskromnie prosić o więcej - o dar spokojnej, nudnej ciąży, zdrowego dziecka, rozwiązania w terminie.

Te myśli zaraz po odczytaniu wyników bety, pierwsze, dzikie - one były. Bo strach też w tym wszystkim jest. Tak bardzo pragniemy zmiany, która ma nastąpić w naszym życiu. Póki ona nie nastąpi - nie wiemy, z czym to się je. Moje myśli, były wyrazem tych wszystkich obaw, czy sobie damy radę. Może były głupie, infantylne, materialistyczne, egoistyczne. I doprawdy nieuzasadnione u osoby, która stara się intensywnie o dziecko prawie 3,5 roku.

Objawy: boli mnie brzuch. Okresowo. Piersi wrażliwe, ale normalnych rozmiarów. Budzę się około 5 i nie mogę spać. Do tej pory myślałam, że to stres - czy to nie za wcześnie na takie objawy?

W tym tygodniu poszłam do pracy, chcę porobić tzw. syfy z szafy. A potem idę na L4. W końcu to z moich podatków idzie. To sobie trochę odbiorę.

Jutro udało mi się zapisać na wizytę do Jerzak. Chciałabym do niej iść jeden raz, posłuchać, co ma do powiedzenia o suplach i zobaczyć, co będzie dalej. Transferu nie robiliśmy na jej zaleceniach, więc po pierwsze mam stracha, czy dotrwamy do 4. tygodnia po transferze (bo accofil miałam brać do 4. tygodnia po transferze), po drugie zastanawiam się, jakie miałaby zalecenia dla mnie w ciąży. Ze swoją lekarz od ivf kontaktowałam się krótko w sobotę i dziś. Powiedziała, żeby na wizytę umówić się 3-4 tygodnie po transferze i kody recept poprzesyłała. Zwracam więc (częściowo) honor e-receptom :)

Bardzo się cieszę, że udało mi się przerwać czarną serię i liczę na to, że trochę się zazieleni u nas na nowo i kolejne poczęcia będą zakończone sukcesem. Cieszę się również, z dawno temu podjętej decyzji - nie zapisywania się na miesięczne wątki testowania czy invitrowania. Nie przeżyłabym tego psychicznie, długo nam zeszło.

P.S. Pobawiłam się kalkulatorami ciąży i termin porodu wychodzi mi na 27 października. I to byłaby taka "zaplanowana niespodzianka urodzinowa", bo sama jestem z 26 października. Mężuś - bo On oszalał i włączył mu się tryb rozśmieszacza, pyta się mnie czy ma ćwiczyć śpiewanie "100 lat" przeplatanego z "Przyj, przyj". 😁
‹‹ 6 7 8 9 10 ››