X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Niecierpliwa nadzieja - 6 lat oczekiwania na cud. Warto nie tracić nadziei ❤️
Dodaj do ulubionych
‹‹ 5 6 7 8 9 ››

7 marca 2019, 16:04

Mąż zrobił badania - znowu cholerne 0% morfologii. ! @##$%#^&*^$#%
Ostatnio tez było 0% i coś zaiskrzyło, więc chyba bywałam bardziej załamana... ale mąż...
M. zupełnie się załamał. Wczoraj mówił, że tak go brzuch ze stresu bolał w pracy, że wymiotował. Mój mąż! Mąż, który nigdy się nie stresuje, nigdy się nie denerwuje, nie zamartwia, radzi sobie ze wszystkimi problemami... Nawet jak jeden dupek uwalił go na obronie doktoratu (!) to m. to dużo lepiej zniósł niż to co się dzieje w przypadku jego wyników.
Nawet zrobił sobie w exelu zestawienie wszystkich swoich wyników morfologii nasienia.
aktualne wyniki:
- objętość - 2,5
- liczba - 25,3
- ruch postępowy szybki (a) - 15,4 --- to najlepszy wyniki jaki miał do tej pory
- ruch postępowy wolny (b) - 11,9 --- poprzednie 18-19,8
- ruch niepostępowy (c) - 15,4 --- poprzednie 18,4-22,3
- nieruchome (d) - 57,3 --- poprzednie 49
tak więc a+b+c w normie (powinno być ponad 40%)
a+b trochę poniżej normy
objętość i liczba też w normie.
Chyba trochę zaklinam rzeczywistość, ale wydaje mi się, że mogło być gorzej, mogło nie być plemników, a tak to może jakimś cudem jakiś żołnierz się znajdzie na IUI :|
M. koniecznie chce teraz zrobić drugie badania w innej klinice. Zafiksował się, że może to Bocian źle robi, że może w innej wyjdzie lepiej. No nie wiem, ale może dla spokoju psychicznego warto sprawdzić.

A ja...
A ja byłam u endokrynologa na NFZ. Nie ginekolog, a normalny endo. TSH wyszło mi 0,8 więc git. LH i TF4 też ok. Progesteron OH-17 trochę ponad normę. Pani dr popatrzyła na mnie i powiedziała, że jak dostanę @ to mam do niej dzwonić i ona przyjmie mnie na Banacha na odział endokrynologiczny na jeden dzień i wtedy zrobią mi całą masę badań, które się tylko da żeby sprawdzić co to u mnie się dzieje. Bardzo się ucieszyłam, bo to i kasa zaoszczędzona i ktoś inny na mnie spojrzy. Trochę to przykre, że impulsem dla pani doktor był nasz 6-letni staż starań, ale grunt, że coś się zadzieje.

Kurczę, właśnie pisząc ten wpis uświadomiłam sobie, że w pon. mam rezonans magnetyczny ślinianki. A tak mniej więcej na pon. może mi wypaść owulacja... nie chcę tracić owulacji, RM nie przeniosę, ale to w końcu nie rentgen, więc chyba mi nie zaszkodzi... muszę to doczytać.
Za mną 8 godzin ciężkiej pracy. Przede mną kolejne 3-4 ile dam rady...
A niby tylko w korpo robi się nadgodziny, a tu taki zonk w budżetówce.
Ale ja to lubię :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 marca 2019, 16:06

14 marca 2019, 08:59

Dwa miesiące temu jeden taki co się doktorem mianuje zawyrokował nam, że mam zniszczone endometrium i że ono nie będzie większe niż 4mm, że się nie obuduje i nie ma szans na zagnieżdżenie. Pisałam o tym, ale tamta wizyta nadal jawi mi się jako jakiś horror :|
Byłam wtedy w 14 dc. i z niewiadomych powodów krwawiłam od 9 dc. do @. Po cichu liczę, że to to krwawienie spowodowało niskie endometrium. Nie pytałam nikogo, ale wydaje mi się, że moja teoria nie jest taka głupia bo...
Wczoraj w 14 dc poszłam do Babka Medica i zrobiłam usg. I co? Endometrium nie porywa, ale ma 8,2 !!! a to już całkiem spoko endometrium :) wystarczy do zagnieżdżenia i urosło tak bez żadnych dodatkowych estrofemów itp. :D
Pan doktor powiedział, że cała moja macica, chociaż w tyłozgięciu, wygląda ok, że jajnik wygląda jakby był zaraz co po owulacji i cały obraz jest prawidłowy, że nie muszę robić monitoringów bo to jedno usg wystarczy za cały monitoring, bo jestem zdrowa babka i wszystko ze mną ok :) :) :)
Czyżby problemem była tylko/aż 0% morfologia męża? Kurczę, ale z tego chyba da się już coś wyczarować jak nie drzwiami to oknami do ivf :P

A co do męża.
Znowu ma bakterie :( Przeszliśmy 4 bakterioterapie w zeszłym roku, a ten znowu coś ma. Na tyle szczęście w nieszczęściu, że teraz jest to wzrost skąpy. A i oczywiście co innego niż zwykle. Tym razem Citrobacter koseri oraz Proteus mirabilis.
Jasna cholera, czy to się nigdy nie skończy? :(
Jak jedna wiadomość dobra, to druga od razu ściąga człowieka na ziemię :(
M. ma wizytę za tydzień u doktorka, to zobaczymy co mu powie.
Czy na prawdę żeby zrobić inseminację to trzeba się pozbyć wszystkich bakterii??? Czy to w ogóle możliwe żeby ich nie było??? Przecież pewnie cała masa ludzi zachodzi w ciąże mając miliardy bakterii w sobie. Ale m. wyczytał, że te jego obecne bakterie uszkadzają akrosom, więc chyba, jednak mają wpływ na jakoś nasienia. Cholera :(

21 marca 2019, 14:35

Endokrynolog zapisała mnie w styczniu na usg tarczycy na NFZ ale termin na maj/czerwiec, więc zadzwoniła w zeszłym tygodniu i zaprosiła w weekend do szpitala na Banacha, bo robiła szkolenie pracownikom z nowego sprzętu usg! Zrobiła mi ful wypas usg tarczycy - okazało się że mam modelowo zdrową tarczycę :) jakiś tam torbielek krwotoczny po prawej stronie, ale ogólnie wsjo ok. Super, że jest ok i super, że trafiłam na kolejnego fajnego lekarza, który nie tylko przyjmuje na 3 min wizyty funduszowej.

Na wizycie w klinice u doktorka okazało się, że mąż ma w nasieniu ponad 20 leukocytów w polu widzenia ;(
No masakra, jak u mnie wszyscy mówią, że jest ok, to z po jego stronie od razu spada lawina.
Doktorek rozkłada ręce, bo kurczę, cały zeszły rok byliśmy na antybiotykach, bo bakterie, a teraz znowu jakiś stan zapalny i bakterie. Co prawda dwie wzrost skąpy, ale te leukocyty... z reguły były 2-3 wpw.
Doktorek zapisał mężowi nie antybiotyki ale jakieś inne leki, czopki itd. Kuracja na 25 dni i na ten czas wstrzymanie starań, więc cholera kolejny cykl w plecy :(
Pocieszam się, że na moje kolejne dni płodne m. będzie akurat kilka dni na Malcie, więc może będzie nam mniej żal, ale nawet kombinowaliśmy, że przylecę do niego... a tu ani lotów do ciepłych krajów ani serduszkowania (w gumce nie lubię :P ).

Kupiliśmy bilety na święta. Niby moglibyśmy wziąć urlop i pojechać na czwartek i piątek, niby moglibyśmy wyjechać wieczorem w piątek, ale zażądałam biletów (jeździmy pociągiem, i tak nie cierpię PKP bo pendolino oczywiście w cenach kosmicznych) na sobotę, bo... nie chcę iść w sobotę z koszyczkiem. Wiem - głupie. Ale mam dość widoku moich koleżanek i kolegów ze szkolnej ławki, którzy przychodzą ze swoimi maluchami. Koszyczki to frajdą dla dzieci, dla mnie oznaką ich braku, więc tym razem stwierdziłam, że ograniczę depresjogenne zdarzenia.

Niby wiosna i powinno być więcej nadziei, niby do stanu depresyjnego w okresie okołobożonarodzeniowym daleko, ale kurczę, nadal nie widzę światełka w tunelu :|



26 marca 2019, 10:55

Wczorajszy dzień...
7 rano. Zimno. Czekam już od 40 min na przystanku z którego jeżdżą dwa autobusy - warszawski i lokalny (różne tabliczki ale pojazdy z tej samej bajki). Czekam na ztm i sprawdzam na aplikacji gdzie się ten cholerny autobus zakorkował, widzę, że jeszcze jest dość daleko. Nadjeżdża autobus, ale to na pewno lokalny, bo przecież mój jeszcze jest za górami, za lasami... Wszyscy wsiadają w ten lokalny. Nic dziwnego, czekamy przecież już 40 min, ale ja tam wolę jechać ztm, bo krócej. Mija minuta... dwie... i się orientuję, że ten lokalny, to nie był lokalny tylko ztm i dlatego wszyscy wsiedli ;( Myślałam, że się rozpłaczę z zimna, złości, dobrze, że przynajmniej do pracy względnie mogę przyjść kiedy chcę. Na szczęście szybko podjechał realny lokalny :)
To nie było jeszcze osiągnięcie gapiostwa...
Po pracy planuję wsiąść w tramwaj, który ma mnie zawieść prosto do 1 linii metra a stamtąd po wyniki RM do Centrum Onkologii. Na 4 linie tramwajowe aż trzy jadą prosto, ale ja oczywiście niechcący wsiadłam w tą jedną która skręca. Więc wysiadam zła i idę do drugiej linii metra z myślą, że się przesiądę na Świętokrzyskiej w 1 linii metra. Wsiadam do 2 linii metra, ale podczas rozmowy z mężem orientuję się, że jadę nie w tym kierunku co trzeba. Złość na maksa. Z opóźnieniem docieram do Centrum Onkologii.
Mąż podjechał do mnie i razem wracamy pociągiem do Rembertowa, a tam czekamy na linię lokalną. Nadjeżdża więc wsiadam... Mąż nie wsiada puka w szybę i każe mi szybko wysiadać. o_O ... znowu pomyliłam linie i zamiast w Z2 wsiadłam w 225, czy coś w tym stylu. No przecież oba są takiego samego koloru, oba takiej samej wielkości, no każdy się może pomylić prawda? :D Dobrze, że mąż tym razem czuwał. I dobrze, że jechał ze mną pociągiem, bo pewnie zamiast na wschód pojechałabym na zachód. Czyż można być bardziej zakręconym????

A w Centrum Onkologii dowiedziałam się, że wyniki rezonansu są niejednoznaczne i oni nadal nie wiedzą czy mam chłoniaka czy nie. Mam skierowanie do kolejnych lekarzy tam w Centrum. Ku..... to ma być szybka diagnostyka onkologiczna? Przecież ja się z tym bujam już od sierpnia. Jeżeli ten chłoniak tam sobie mieszka, to zaraz rozszerzy swoją działalność i dopiero będzie masakra. Love NFZ :(

Przed styczniową ciążą miałam regularne cykle 24-26 dni, a od tamtej chwili masakra, każdy inny. @ powinna być w sobotę, mamy wtorek, a tu nic. Temperatura nie za wysoka, ale też nie okresowa. Test biały jak śnieg w górach, więc o co kaman? W tym cyklu pierwszy raz brałam po 2 duphastony zamiast jednego. Może to mi wydłużyło cykl.

W pracy wczoraj odmówiłam wzięcia na siebie więcej roboty niż już mam. Bezczelna jestem.

PS. Dzisiaj poszłam pieszo na pociąg, żeby autobusów nie pomylić. Ale poranny spacerek tylko na dobre mi wyjdzie :)

9 maja 2019, 17:01

To była chyba najdłuższa przerwa pisania w mojej ovufriendowej przygodzie.
Ale co Tu pisać.
Mąż do polowy kwietnia brał antybiotyki. Dopiero kończymy pierwszy cykl po kuracji. Raczej wojsko przetrzebione, więc nie liczę na wiele, chociaż... liczę jak zawsze na tego jednego dzielnego plemnika, który pokona wszystkie przeszkody świata.
Piersi mnie trochę pobolewają, co ostatnio się nie zdarzało, ale może dlatego, że po owulacji odstawiłam Cyclodynon.
M. na początku czerwca robi ponowne badanie nasienia, zobaczymy...

Postanowiłam zainwestować w siebie.
Mam cholerne problemy z cerą odkąd pamiętam. Od 6 lat nie zaglądałam do kosmetyczki bo i kasy mało i zabiegi na twarz w większości nie sprzyjają ewentualnej ciąży, ale pomyślałam - dość! Nie można całego życia podporządkować jednej sprawie, bo chyba człowiek z czasem zapomina o samym sobie. No więc, jestem w trakcie kuracji kwasami. Oczywiście żaden retinol, a jakiś tam dyniowy, ale widzę zmianę już po 1 zabiegu. Tylko ta twarz na trzeci dzień po... lotnik, kryj się!

Z tego samego powodu, czyli jeszcze bardziej ze względu na kasę i jeszcze bardziej na potencjalną ciążę odkładałam wizyty u stomatologa. A zęby przyznam mam niezbyt estetyczne z przodu, więc postanowiłam to zmienić. Na dzień dobry okazało się, że cały przedni dół mam źle leczony kanałowo i musi być powtórka. Za pierwszy ząb zapłaciłam 900 zł o_O :( Jeszcze co najmniej 3-4 zostały ;( A to nie koniec bo ja chcę zrobić na nich korony. Zapowiada się wydatek jak na niezły używany samochód, którego nie mamy :P Nie mówiąc o ewentualnym in vitro.
Powoli, powoli, bo z dwóch budżetówek ciężko coś odłożyć, ale damy radę. Trochę zaklinam rzeczywistość, że in vitro nie będzie potrzebne, a poza tym jakoś tak się dotąd zdarzało, że bywało i ciężko, ale zawsze jak kasa była potrzebna to się znajdowała, więc ufam, że i tym razem z Bożą pomocą ogarniemy wszystko.
Już tylko na marginesie dodam, że ten pierwszy ząbek dał mi tak w kość, że musiałam zażywać 7 dni antybiotyk. Akurat trafiło na sam środek dni płodnych :/

Majówka.
Było super. polecam Roztocze. Piękne krajobrazy, nawet nam dużo nie padało, więc zjeździliśmy szmat drogi na rowerach. (ała moje nogi!). Poza tym odwiedziłam stare kąty, bo kiedyś byłam w tamtych rejonach na wykopaliskach archeologicznych.


Wiadomość wyedytowana przez autora 11 maja 2019, 08:24

13 maja 2019, 09:16

Głupia, głupia, głupia, Boże, jaka ja jestem naiwna i głupia.

To jest 2, albo 3 cykl, kiedy biorę 2x Duphaston. Biorę też Cyclodynon. Przeczytałam gdzieś, że jest niewskazany w ciąży, więc biorę go tylko do owulacji, chociaż doktorek nie kazał mi go odstawiać, a wręcz przeciwnie kazał brać jeśli mnie piersi będą boleć. No ale ja jestem mądrzejsza, więc piersi zaczęły boleć gdzieś 4-5 dpo i bolą w sobie do dzisiaj jak je trochę pogniotę (ha, ciekawe, czy nie bolą właśnie od tego mojego automacania).
Ale co tam piersi, to się mi zdarzało, czy z Cyclodynem czy bez. Zresztą wolę jak bolą, to znaczy, że coś się dzieje.
Za to, nigdy, ale to nigdy, a przejrzałam cykle od 2016 r. (!) nie miałam tak wysokiej temperatury w drugiej fazie. Z reguły oscyluje między 36,48 - 36,60, i to raczej skokowo, a tu piękny wykres 36,6-36,8 przez kilka dni.
No więc nakręciłam się jak głupia, że to ten właśnie cykl. W weekend nie mogłam spać z nerwów, żeby już nadszedł ten poranek dzisiejszy, żeby zrobić test, potem betę, potem w środę znowu betę i oświadczyć mężowi, że nie lecę do niego na Maltę za tydzień, bo jestem w ciąży... tak się rozmarzyłam w weekend, że aż w to uwierzyłam. Chyba przez ostatni rok, czy dwa nawet sobie nie pozwalałam na luksus takich marzeń, bo nienawidzę rozczarowań.

Ad rem.
Oczywiście dzisiaj - 12 dpo - rano biel wizira na rossmanowym teście :( :( No i po tempce już widać tendencję do spadku. Normalnie chce mi się płakać. :( po co ja się tak wkręciłam. Mężowi na szczęście nic nie powiedziałam, bo po co jemu dokładać. Przynajmniej tu jeszcze zachowałam samokontrolę.
Pewnie ta wyższa temperatura i piersi to od Duphastona, chociaż na ulotce jest, że nie podnosi temperatury, ale kto tam wie. Może ta wyższa tremp. to wynik tego, że w czasie owulacji brałam Augmentin (antybiotyk), chociaż skończyłam go już w zeszły poniedziałek. W każdym razie mój organizm zrobił mi niefajne kuku.
Chociaż na Maltę sobie polecę na parę dni... ale szczerze, to to żadne pocieszenie, 100 razy bardziej wolałabym musieć siedzieć w domu.
@ planowana na środę.
Dzisiaj mam doła głębokości czarnej dziury. :(


EDIT:
14 maja wybrałam się do mojej kosmetyczki na drugi zabieg kwasami (dyniowy), bo skoro dzień wcześniej test wyszedł bieluteńki, to co stoi na przeszkodzie. Jakoś trzeba brać byka za rogi i szukać pozytywów. Przynajmniej buźka będzie gładsza :P

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 lipca 2019, 14:38

16 maja 2019, 09:52

pfff...
Wczoraj powinna przyjść @. Nie przyszła. A piersi tak trochę mnie pobolewają jak nad nimi popracuję :P do tego temperatura spadła trochę, ale nadal nad kreską...
No więc z ostrożności procesowej (na 21 maja mam bilet na samolot i do tego czasu musi się wszystko rozjaśnić) kupiłam przed pracą test paskowy. W sumie nie używałam takich chyba wcześniej, ale akurat nie było w aptece płytkowych. Nie wiem jaką one mają skuteczność, ale w warunkach pracowniczych wyszedł mi jakiś cień cienia. Nie jest to mocna kreska, ale zauważalna...
Na szczęście mam Diagnostykę pod pracą, więc tylko zostawiłam torbę i poleciałam na betę.
No to czekam...
Ciekawe, czy to moja psychika, czy znowu tylko krótki epizod, czy może zadziałała nowenna pompejańska, którą dwa dni temu skończyłam...
Boże...

EDIT. Czekanie na wyniki z Diagnostyki mnie wykańcza, a że kupiłam rano dwa testy to przed chwilą zrobiłam drugi. Na tym pierwszym teście to kreseczka jest meeega bladziutka, a na tym drugi jest jeszcze bledsza :| Zastanawiam się, czy to nie cecha tych testów, i że skoro nie ma wyraźnej krechy to nie ma nic. Może i coś było, ale już zniknęło. Byłabym w połowie 4tc. Już to przerabiałam w styczniu :( Jeszcze wszystko możliwe...
Pewnie głupia sobie robię nadzieję.
Na razie dla podratowania nerwów piję meliskę.

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 maja 2019, 11:59

16 maja 2019, 19:27

Pozytywne testy moje:
- marzec 2015
- dlugo, długo nic
- styczeń 2019 - coś nieco więcej niż biochemiczna, ale też klops
- i nagle
- maj 2019 - bledziuchny bledziuchny, a nawet dwa mega bledziuchy
- ale Beta hcg 154,00
Wg mnie 4 tc.
I co?
I na razie to poleciałam do kościoła, może tym razem dobry Pan Bóg nam to dzieciątko zostawi, bo chyba na tym etapie niewiele może człowiek...

Mężowi nic na razie nie mówię. W sobotę powtórzę będę i wtedy zobaczymy jakie są perpektywy...

Martwi mnie to, że pobolewa mnie brzuch tak jakby na @, więc ten nasz nowy cud może się szybko znowu zakończyć. Z drugiej strony czytałam, że takie bolenie się dość często zdarza, a ja przy tych wcześniejszych ciążach to nic a nic nie czułam. To może teraz to dobry znak. Sama nie wiem.

No i co z wtorkowym lotem na Maltę? Można latać? Nie można? Zaszkodzi? Nie zaszkodzi?Mam mętlik w głowie.


Wiadomość wyedytowana przez autora 16 maja 2019, 19:51

19 maja 2019, 00:26

Obliczyłam sobie, że prawidłowy przyrost (te 66%) powinien dzisiaj pokazać Betę ok 255, a tu niespodzianka!
Beta po dwóch dniach - 438 (ok. 190%przyrostu) :)

Pierwszy raz chyba jestem tak bardzo w ciąży 😮

Badania rano zrobiłam w tajemnicy przed mężem ( jakie było jego zdziwienie że zaofiarowalam się sama zrobić poranne zakupy :D ale oczywiście nic a nic się nie zorientował)
Byliśmy dzisiaj w odwiedzinach u mojej koleżanki z pracy która ma 3 miesięcznego synka. Oczywiście nie było to dla nas proste, ale daliśmy radę, a ja co chwilę sprawdzałam wyniki z Alaba. Później poszliśmy zwiedzać fabrykę E.Wedla (jestem zajefajna bo wygrałam bilety ;) ) Dopiero w trakcie degustacji wedlowskich słodkości pojawiły się wyniki. Ulga, strach i niecierpliwość żeby powiedzieć mężowi, ale to musiało poczekać bo zabraliśmy na zwiedzanie jeszcze znajomych.

Dopiero w mieszkaniu wyczyścilam mężowi okulary ze słowami że musi mieć czyste, by coś przeczytać.
Moja inteligentny mąż. Dwa magistry, dwa studia doktoranckie, quasi dyplomata, a czytał czwartkowy wynik z Diagnostyki jakby nie umiał czytać ze zrozumieniem. Brakowało mi tylko słów - ale jak to? :)
Potem dołożyłam mu karteczkę z dzisiejszym wynikiem. Chwilę trwało aż zaskoczył, ale warto było poczekać. Tyle razy sobie wyobrażałam ta chwilę, myślałam, że nigdy nie nadejdzie.

Oczywiście zdajemy sobie sprawę że wszystko może się zdarzyć, ale jakoś jesteśmy dobrej myśli. Do trzech razy sztuka. No i mam nadzieję, że Matka Boska nad nami czuwa.

Jutro planuje się skontaktować z doktorkiem, chociaż to niedziela i ciekawe czy odbierze. Odstawiłam Metformaks i Norprolac już parę dni temu, bo w poprzedniej ciąży kazał mi odstawić, no ale nie mogę chyba sobie sama zaordynować leczenia.

No i w pierwszym odruchu mąż zadecydował że nie lecę na Maltę, żeby nie ryzykować, ale tak po 3 godzinkach jak poczytał wujka Google to stwierdził, że trzeba zapytać o opinie doktorka. Ja to sobie tak myślę, że skoro Kropel się zadomowi to przecież przejście przez lotnisko i 3h lotu nie będa groźniejsze niż moje codzienne jeżdżenie w zatłoczonej komunikacji miejskiej. Na Malcie teraz też nie ma upałów, więc jeżeli będę tylko odpoczywać to nic nam się nie powinno stać. Z planowanego zwiedzania nici, ale grunt że Malta i mąż blisko. Tydzień rozstania średnio mi się widzi, bo chyba nigdy się na tak długo nie rozstawaliśmy przez ostatnie 7 lat.
Boje się tylko tego, że coś się stanie i będziemy sobie pluć w brodę do końca życia. Z drugiej strony jak zostanę w Polsce to też mi się może coś stać, a wtedy nawet męża u mnie nie będzie, bo on w pon. już leci na tą Maltę i wraca w sobotę późnym wieczorem. Oczywiście mąż jedzie zawodowo, a nie na wakacje, ale ja bym mogła mieć takie mini wakacje. Jak wszystko dobrze pójdzie to jeden Pan Bóg wie kiedy się gdzieś razem wybierzemy.
A lot już we wtorek, więc się z doktorkiem nie zobaczę bo on tylko we wtorki i środy jest w Wawie.
Także tego... Lecieć, nie leciec, oto jest pytanie :) Też mi rozterki na początku ciąży o_O tak jakby to był nasz największy problem... Oby był największy i jedyny.

21 maja 2019, 10:10

Beta 1213 - przyrost o 170 % Aaaaaa!!!! Doktorek powiedział, że pięknie.
Nie mogę uwierzyć i jeszcze nie przenoszę się na fiolet. Może po wizycie u doktorka się odważę.
Wizyta powinna być jak najszybciej, ale przekładamy na za tydzień, bo na razie mam zielone światło, więc lecimy z Kropkiem do tatusia na Maltę (Rany, jak to brzmi). Planuję wypoczywać i modlić się.
Spakowałam tylko bagaż podręczny Wizzair. Nie jest ciężki i nosze torbę jako plecak, więc chyba nie obciążam brzucha, ale i tak mam wyrzuty sumienia, że coś dźwigam.

Nadal nie czuję się ciążowo. Jedyne wieczorami tak jakby trochę bardziej zmęczona, ale tak to nic, nawet toalety nie odwiedzam częściej.
W sumie, to od dzisiaj mnie coś lekko (chyba jestem przewrażliwiona) kłuje, ciągnie w dole brzucha, tak jakby jajnik, ale nie przypomina boli przedokresowych. Takie tam ukłucia jak chodzę od czasu do czasu. No, ale chyba w tym brzuchu coś się musi dziać, no nie?
Piersi dzisiaj tak jakby bardziej pobolewają, ale może dlatego, że zmieniłam biustonosz. W każdym razie nadal nie spełniają moich oczekiwań co do rozmiaru :P

To co czuję to stres i zdenerwowanie. Im wyższy wynik Beta to większe zdenerwowanie. Zostanę ćpunem melisowym, chociaż już wiem, że mogę max trzy dziennie.
Boję się tak, że jeszcze chyba nie umiem się cieszyć.

26 maja 2019, 15:25

Dzień matki...
Z roku na rok coraz ciężej obchodzi się dzień matki jako nie-matka. Rok temu mąż obiecał mi, że to ostatni dzień matki, którego nie mogę świętować.
Dziś po północy, czekając na Bolta po powrocie z Malty, m. złożył mi krótkie życzenia, żebym już zawsze ten dzień świętowała, bo przecież w tym roku w końcu już mogę... To były takie ciche niepewne życzenia i one doskonale oddają nasze uczucia - nadzieję i strach.

Pobyt na Malcie był cudowny. Mąż rano wybywał do pracy, a ja leniwie wstawałam, jadłam śniadanko, troszkę czytałam na balkoniku i koło południa wyruszałam na miasto. Uwielbiam włóczyć się po wąskich uliczkach Valetty. Trochę pozwiedzałam, a nawet jedno popołudnie spędziłam na plaży. Oczywiście filtry 50 SPF, unikanie słońca, nie przegrzewałam się, nie wysilałam. Zresztą pogoda była idalna dla mnie bo 22-25 C. Wieczorny chillout z mężem też był wspaniały.

Jedyny cień cienia na tych krótkich wakacjach, to strach jak sobie radzi Kropek, bo kurczę nie dawał żanych znaków życia :|
Taaak, wiem, przejrzałam chyba wszystkie fora internetowe, że brak objawów to nie jest objaw czegoś złego. Ale no kurczę! Piersi były jakoś tak lekko opuchnięte z rana, a później przez dzień prawie ich nie czułam. Żadnych mdłości, większej częstotliwości w WC, bólów brzucha. Po prostu poza lekko podwyższoną temperaturą i brakiem @ zero symptomów odmiennego stanu.

Niby powinnam się cieszyć, ale dzisiaj już zestresowałam się na maksa, bo nawet rano piersi nie dały znaku. Nawet jak gniotę, ściskam, nic. Zaczęłam czytać o pustym jaju płodowym, bo to już przerabiałam i boję się powtórki. Tak się modlę, by tym razem było dobrze.
Jutro zrobię betę, chociaż nie wiem co mi to da, bo wiem, że jedynie uspokoi nas pozytywne usg, ale czuję, że coś muszę zrobić, bo wizyta u doktorka dopiero we wtorek po 18. Zwariuję.

EDIT.
Mąż kupił mi dziś po mszy czerwoną różę. Mówi, że bez okazji, a jak będzie okazja, to kupi cały bukiet. Rozpłakałam się. Co nas czeka?

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 maja 2019, 19:45

27 maja 2019, 15:35

Dzisiejsza Beta - 15.547 mIU/ml

Gdyby przyrost był taki jak dotychczas, czyli k. 170% to dzisiejsza beta powinna wynosić ok. 24.000
Do porównania mam tylko wynik sprzed tygodnia, więc w skali tygodnia pon.-pon. wzrost wynosi 107% Boję się, że beta w przestała rosnąć tak ok. pt./sob.
Mąż mówi, żebym cierpliwie poczekała do jutra na usg, ale ja chyba do tego czasu umrę :( Tak się boję, że Kropek już nas zostawił :(
Do tego nie czuję nic. Piersi jak przed ciążą. Miękkie, niebolesne, nic.

28 maja 2019, 20:26

Wg OM 5tc4d.
Jest pęcherzyk, nie ma zarodka ;( ;( ;(
W 6tc powinien być. Szczególnie, że beta wg doktorka ładna.
Jutro mam zrobić ponownie betę.
Za 10 dni w pt. kolejne usg - nasze być albo nie być czyli ciąża lub puste jako płodowe... znowu :(
Nie ukrywam, że jesteśmy oboje znokautowani :(
Statystycznie puste jako płodowe zdarza się raz w życiu, ale my przecież nie musimy być statystyczni...

29 maja 2019, 15:44

Dzisiejsza beta HCG 25.775 mIU/ml (przyrost 65,8% - wg kalkulatora BBF w normie)

Zadzwoniłam do doktorka i pytam, czy to dobrze, ale on (nie)stety się nie certolił i powiedział, że rośnie ładnie, ale dobrze, to będzie jak zobaczymy zarodek i serduszko... no i od razu promyk nadziei jeszcze zmalał, ale trochę się tli.

Przerobiliśmy z m. chyba całe odmęty Internetu co do pustego pęcherzyka, braku zarodka w 6 tc itp. zagadnień i... wcale nie jesteśmy mądrzejsi.
M. mówi, że byłoby tak wspaniale, że aż trudno uwierzyć, że Pan Bóg nam zrobi taki prezent, ale w sumie to niby dlaczego miałby tego prezentu nie robić?

Wczoraj doktorek powiedział, że przede mną 10 najtrudniejszych dni. Jeden już za nami, jeszcze 9 zostało :| A dzisiaj powiedział żebym już nie robiła bety, bo nie mam sensu, najważniejsze teraz jest usg.

Nadal nie czuję się "w ciąży" zero objawów, no może piersi minimalnie tkliwe, ale nie tego się spodziewałam :|
Czekamy na nasz cud do 7 czerwca.

Czekamy...

29 maja 2019, 15:44

Ciąża rozpoczęta 20 kwietnia 2019
Przejdź do pamiętnika ciążowego i czytaj kontynuację mojej historii

31 grudnia 2019, 06:51

Wróciłam na OF w nadziei że będzie mi dane jeszcze powalczyć o przejście na BBF...
Ale to pieśń przyszłości, bo dziś numer jeden to Marysia ❤️

Jestem na ginekologii, a Marysia na patologii noworodka. Jeszcze jej nie widziałam od sali operacyjnej 😔 ma wspomagane oddychanie (ale nie respirator) i leży sobie w inkubatorku podpięta pod rurkami 😔 ma też lekką odmę płucną - podobno reakcja wcześniaka do ogarnięcia.

Wg koleżanki z łóżka obok (też po cc) śmigam nieźle oo cesarce. Nie wiem, bo boli mnie brzuch mocno i ani podwójne dawki morfiny i ketonalu wczorajsze ani paracetamol jakoś zbyt nie działają, ale postawiłam sobie za cel że muszę być mobilna to szybciej wrócę do normy.
Na razie tyle, bo muszę powalczyć ze strzykawką i piersiami 😔

4 stycznia 2020, 08:57

PORÓD.
Cc miało być ok 8-9, ale był jakiś Armagedon w szpitalu (11 cc plus sn-y) i musiałam czekać. Psychicznie mnie to zmęczyło bo od 5 rano byłam na nogach, a bo to trzeba się umyć, wygolić, nawodnić, przebrać, podpisać papiery itp. Na salę operacyjną wjechałam ok 12.30. Pierwsze problemy były formalne bo moje zaświadczenie od neurologa było "niewystarczające"🙈 acz nikt nie miał wątpliwości co do wskazań na cc. Drugi problem to taki, że podali mi zniecz. podpajęczynówkowe i... nie zadziałało 🙈 mimo sporej dawki ja nadal ruszałam stopami i czułam szczypanie po brzuchu, więc była powtórka dawki ... noooo udało się!
Jak wyciągali Marysię to czułam tylko takie "ugniatanie brzucha" niespecjalnie miłe, ale bezbolesne uczucie. Gdy ją wyjęli (13:16) to przez pierwsze 2-3 sekundy była cisza, a w mojej głowie panika. Aż słyszę głos lekarki, hej mały człowieku wiem że tu jesteś wbrew swojej woli, no ale...o zobaczcie posikała się (do mojego brzucha pewnie 😂) i w tym samym czasie słyszę już wyraźne leee...leee....leee❤️ wtedy pierwszy raz Ją zobaczyłam 😍
Pani neonatolog podeszła do mnie i mówi, że potwierdza hipotrofię, że waga 2070g i 55cm 😯 (przez dwa kolejne dni ustalaliśmy z mężem czy to możliwe bo Mała na tyle nie wygląda i personel też nie dowierza, no ale tak ma w papierach, a u nas bonusowo stres bo przecież mamy wyprawkę 44-50, a tu 56 trzeba 🙈 chociaż Malutka się w takim rozmiarze pewnie utopi bo jest chudzinka...)

Bałam się zszywania, że będę czuła ciągnięcie skóry, ale nie czuł kompletnie nic. Gorzej, że ciśnienie mi zaczęło szaleć i góra mi tak pulsowała, że myślałam że pęknie albo się uduszę. Anestezjolog próbowała coś zrobić, ale jeszcze pulsometr im nie działał, więc było trochę zamieszania. Przeszło dopiero na budziku.

Po operacji o 14 trafiłam na salę tzw. budzik. 3x morfina, 3x Ketonal, paracetamol i tak na zmianę. Średnio działało, ale głównie spałam. Położna odciągała mi siarę i ku mojemu zdziwieniu nawet coś tam szło trochę.
Męża wpuścili o 17 na kilkanaście minut do mnie. Pokazał mi zdjęcie Malutkiej zaintubowanej w respiratorze, same rurki, buzi nie było widać, ale 10/10 Agp. robiło już nadzieję że będzie dobrze.
Spionizowali mnie koło północy i przewieźli na ginekologię. Do tej pory żałuję że nie na położniczy, bo mam daleko do Malutkiej no i zero kontaktu z innymi matkami, nawet by się czegoś douczyć, podejrzeć a i personel tu nie dorasta do pięt temu z patologii ciąży. Trochę jestem zostawiona sama sobie.

Pewnie tych wrażeń nigdy nie zapomnę, ale musiałam to w razie czego zapisać 😊
CDN.

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 stycznia 2020, 09:01

4 stycznia 2020, 17:56

REKONWALESTENCJA
Wszyscy patrzą na mnie jak na kosmitkę bo dzień po cc śmigałam po korytarzach i na prawdę czuje się fizycznie nieźle. Kryzysowa była pierwsza doba, ale w trzeciej i czwartej to w zasadzie żadnych dolegliwości. Dziewczyny inne były pełne podziwu jak ja się poruszam - w sensie normalnie😜

Od trzeciej doby biorę paracetamol tylko z powodu bólu pleców, który się nagle uaktywnił. Do tego nogi dziś mi spuchły tak, że kostek nie widać 🙈 a i mam jakiś guzek pod pachą. Podobno związany z laktacją, ale może być też nowa odsłona chłoniaka... oby nie🙄

LAKTACJA
Mój słaby punkt 😔 Pierwsze doby to było kilka kropelek, teraz przy szpitalnym laktatorze i suplementach na laktację schodzi mi co 3h ok 10-15 mm. Walczę, ale moje piersi wcale nie wyglądają na poporodowe. Nie bolą, nie urosły, nie są tkliwej, są standardowe małe miękkie itd. A Marysia teraz je ok. 40ml na porcje więc beznadziejnie z moją produkcją 😕
Zanoszę jej wszystko co odciągnę, ale to zdecydowanie za mało więc ma też mm.

MARYSIA
Tylko przez pierwszą dobę miała wspomaganie oddechu, później zwiększenie tlenu w inkubatorze, a teraz tylko sobie w tym inkubatorku mieszka. Patologia noworodków jest na 2p. Ja na 1p. i muszę przejść całe korytarze by dotrzeć do córeczki, więc smutno mi. Największy kryzys miałam wczoraj jak inna pacjentka tu na ginekologii dostała bobaska na dzień i noc, co było słychać pół nocy, a moje maleństwo gdzieś tam na górze 😔
Już w czwartek chcieli mi ją dać, ale pojawił się jedyny nierozwiązywalny na razie problem - Marysia nie umie ssać i jest karmiona sondą, a puki tak będzie to jej nie dostanę 😰 Wiem, że wcześniak i ma swoje tempo, ale na naszej sali dużo młodsze wcześniaki ładnie sesja butelki. Czekam więc cierpliwie aż się Malutka ogarnie, bo tu jesteśmy bezradni. A w związku z tym to jest karmiona sondą i ma ten wężyk sądy prawie cały czas w nosku. Biedactwo moje ❤️
Cieszę się tylko że żadnych innych problemów nie ma.
Na długość faktycznie nie jest jakaś mikro, ale jest chuda, drobniutka.
Już ją parę razy w tym inkubatorku przewijałam, ale nadal się boję ją brać do rąk. Znaczy na razie nie mogę, no ale i tak strach takie maleństwo dotykać .

CDN. Zostali mi do opisania dziadkowie, czyli moi rodzice 🙈🙈🙈 temat rzeka 🤷

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 stycznia 2020, 18:21

5 stycznia 2020, 20:41

#żalppst 🙄
Kiedyś w pamiętniku napisałam, że moi rodzice nie interesują się przygotowaniami do narodzin Malutkiej. Nie pytali jak tam wyprawka, czy nam pomóc w wyborze, czy finansowo... null.
Po narodzinach Marysi nagle się uaktywnili i to w formie niespecjalnie nam odpowiadającej...
W dniu cesarki rano zadzwoniłam do mamy powiedziałam, że to dziś i że damy znać jak będzie po wszystkim. Czekanie na cc się wydłużało, więc profilaktycznie napisałam SMS, że czekamy i się odezwiemy. Zanim mnie wzięli to mama już kilka razy dzwoniła, ale nie odbierałam bo myślami byłam już gdzie indziej. Mąż jak już odwiedził Marysię na patologii i został do mnie wpuszczony zadzwonił do mojego taty, powiedział co trzeba i poprosił by przekazać reszcie rodziny. Powiedział też że ja jestem na budziku i odpoczywam i że się odezwiemy za jakiś czas. Od tej rozmowy moja mama dzwoniła przez dwa kolejne dni do mnie prawie co 2 godziny... Nie odbierałam bo fizycznie nie miałam siły na rozmowy. Początkowo odbierał tel. mąż a później nie odbieraliśmy w ogóle, bo ileż można.
W kolejnych dniach przy każdej rozmowie z rodzicami słyszałam kolejne złote rady. Że mam symulować że źle się czuję, by mnie zostawili na dłużej, że mam robić ćwiczenia na kręgosłup skoro mnie boli (taaa po cc🙈), że mam Malutkiej wkładać palec do buzi żeby się uczyła ssać, a jak stwierdziłam, że poczytam o tym ssaniu to usłyszałam "no skoro wolisz czytać nie słuchać dobrych rad (z wymownym wyrzutem w głosie). A i mam pić hektolitry bo nie nie będę miała pokarmu, a to czy go będę miała to tylko zależy od mojej głowy 🤷🤦
Do tego doszły rady, żebyśmy się zorientowali czy szpital nie ma pokoi na wynajem bym nie musiała do Małej dojeżdżać lub pobliski hotel, a dla nich pieniądze nie grają roli i wszystko nam sfinansują (mieszkamy 10 km od szpitala, z którego widać kolumnę Zygmunta - jak myślicie jakie ceny za wynajem czegokolwiek w promieniu tych 10 km?🙈).
Aha i żebym nie była głupia i jak tylko będę dojeżdżać do Marysi to tylko taksówkami - oni nam kasę na to dadzą.. serio?🙈 Bo ja to nie wiem jak się poruszać po Wawie i jak dbać o swoje bezpieczeństwo po cc. Jakoś się nie zastanawiali nad moimi podróżami nie tylko po stolicy ale i do niech ponad 350 km w zaawansowanej ciąży 🙄
A i najważniejsze. Mąż im tłumaczy na początku, że Marysia jest na patologii, gdzie wstęp ma tylko matka i upoważniony ojciec, że są restrykcyjne zasady sterylności, że wcześniak bez odporności i że przez pierwsze dwa tyg. conajmniej trzeba ograniczyć kontakty z ludźmi. No to moi rodzice już na drugi dzień po cc chcieli przyjechać 🙈 Mąż im mówi ze nie, a następnie go dnia mama mnie pyta kiedy się spotkają z wnuczką bo oni trasę mają opanowaną i tak na 15 min. by wpadli (jadąc tu prawie 6h w jedną stronę 🤯). No to mówię, że jak Mała wyjdzie do domu to wtedy będzie czas na umawianie wizyt... wymowana cisza w telefonie.
Teraz to opisałam dość logicznie ale to były przez ostatnie dni taktyczne rozmowy, aż wczoraj pękłam...
Akurat to nie był najlepszy moment na rozmowy, bo w tym dniu odkryłam że spuchły mi nogi, mam jakiś guzek pod pachą a bezpośrednio przed rozmową wylałam trochę cennego mleczka dla Malutkiej, a tu takie różne sugestie słyszę, no to mówię z wyrzutem, że cała ciążę się nie interesowali mną ani wyprawką a teraz mi radzą jak mam żyć po wyjście ze szpitala skoro jeszcze go nawet nie opuściłam i że no nie ogarnę wszystkiego na raz, że muszę na bieżąco rozwiązywać problemy a nie generować i przewidywać nowe itd. no i w sumie się rozliczyłam.

Chyba nie mam jakiegoś baby blues'a mimo całej ogólnej sytuacji, a mąż mówi, że jestem mega dzielna i jak na mnie twarda psychicznie. Może jednak trochę emocjonalnie podeszłam do zachowania rodziców, ale no kurczaki! Ciągle nam coś radzą, ciągle dzwonią, ciągle coś... mieliśmy w tym tygodniu wrażenie że linia telefoniczna nie pozwala nam na bycie sam na sam ze sobą z mężem.
Ja wiem, że rodzice się troszczą, bo to moi rodzice, tyle że przez ostatnie 15 lat się tyle mną nie interesowali co w ostatnich dniach i nie doradzali jedynie słusznych rozwiązań.

Jak mi przeszło to postanowiłam wieczorem załagodzić konflikt i wysłać im sweet focie Malutkiej. A że mąż właśnie ja zarejestrował to dołączyłam sweet zemstę czyli list gratulacyjny od Warszawy dla nowej Warszawianki podpisany przez prezydenta m.st. Warszawy (moi rodzice są betonowo z przeciwnej frakcji 😜)... Nie oddzwonili, a dzisiaj mama odniosła się tylko do zdjęcia Malutkiej. Des razy podnosiłam temat że ma już PESEL, że w w Warszawie zarejestrowana (my mieszkamy formalnie poza stolicą - jakiś 0,5 km od granicy, e jednak nie Wawa) itd. a mama zupełnie ten wątek ignorowała i zmieniała temat. Ja tam jestem dumna z naszej Warszawianki, a jakiś mały triumf też czuję - dziadkowie muszą to przełknąć 😉

Bieżące sprawy:
Marysia nadal nie wie jak używać smoczka, nadal na sondzie. Dzisiaj lekarz nam powiedział, że we wtorek zajmie się nią rehabilitantka i zobaczy co da się zrobić, bo tak to my już nie jesteśmy w stanie jej pomóc 😔 Źli jesteśmy że to trafiło na długi weekend, bo by się pewnie nią już dziś, czy jutro zajęli. A może z pomocą bożą sama nas wszystkich zaskoczy...
Za to Malutka ma za sobą pierwsza przeprowadzkę (nie licząc porodu) od dziś rezyduje w podgrzewanym łóżeczku, ale już nie ma patologii ☺️ w końcu w ubranka (za luźne na nią no ale że długa to nie ma rady), w beciku, jak normalny noworodek 🤗 Jeszcze jej nie widziałam, bo pozwoliłam mężowi być przy tej przeprowadzce, pójdę do niej po 21 dopiero bo teraz pora pielęgnacji, zmiana warty i takie tam i średnio jest dostęp do bobaska. W każdym razie kolejny krok za nami i wychodzi na to że Malutka na prawdę ma jeden tylko problem cywilizacyjny u oby tak zostało, znaczy żeby się inne nie pojawiły a ten rozwiązał.

Mąż był na wieczornej mszy i po niej dzwoni do mnie przed chwilą i pyta czy nie mam dla niego jakiejś ważnej informacji. Nie zajarzyłam, a on, że tydzień temu o tej porze kazałam mu wracać bo zapowiedzieli mi cesarkę... No nie, nie zamierzam jutro rodzić 😂❤️

Last one...
Z serii miej wyje... a będzie ci dane...
Do wczoraj miałam salę tylko dla siebie ale w końcu dokoptowali mi młodą dziewczynę po sn. Dobra, ja też młoda 😉 ale ona conajmniej dekadę młodsza ode mnie. O ciąży dowiedziała się dopiero w 5 mc... nooo myślałam że takie rzeczy tylko w tv🙈 Urodziła w 30 tc, więc świadomie w ciąży była caaały miesiąc 🙈 Jutro już wychodzi do domu, dzieciak na OIOMie a ona mówi o tym jakby był w jakimś kurorcie, no stres... Ja 6 doba i walczę o każdą kropelkę, ona przystawiła laktator i zapełniła butelkę 😧 noż ku.... Sprawiedliwości gdzie jesteś?🙄

Ufff, chyba nadrobiłam zaległości 🙃

@sssss - tak mniej więcej ściągam zgodnie z tą regułą, tylko że zamiast pół godziny, to wydłużam do ok 40-50. Przerwy od skończenia jednego do drugiego to ok 2h a i tak wychodzi obiegnie 15-19 ml na całą sesję z obu piersi. Piję też femaltiker od paru dni, no ale opornie idzie.
Za to doktor na obchodzie stwierdziła że chodzę jakbym operacji nie miała. Przynajmniej tu mi się udało i na prawdę tylko czasami sobie przypominam, że muszę zastopować swoje ruchy i gesty.

A i tak moja sąsiadka i wczoraj i dzisiaj sprowadziła sobie do pokoju po 4-5 gosci, siedzieli całe popołudnia w naszej sali (ok 5m2) więc duszno, hałas, kompletnie nie mogłam się zdrzemnąć w ciągu dnia jaka mąż był u Córci. No co zabrał wyczucia i taktu. Mam nadzieję że jutro wyjdzie, bo jak nie to chyba już będę interweniować by się wynieśli w diabli.

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 stycznia 2020, 20:51

6 stycznia 2020, 11:29

Wczoraj nie zdążyłam na mszę do kaplicy szpitalnej bo Marysia mi się pierwszy raz rozpłakała i nie mogłam jej zostawić.
Dzisiaj też od niej nie odeszłam, ale mam nadzieję, że Pan Bóg mi wybaczy.
Dziś był ważny dla mnie dzień. W sumie dla nas😍
Jak przyszłam to Marysia spala sobie słodko, więc jej nawet nie dotykałam. Ale po chwili zaczęła płakać i położna mi mówi żebym ją rozebrała, a ja czy mi pomoże bo nie mam pojęcia jak ją odwinąć i zawinąć na nowo 😕 a pani mo mówi, że mam odwijać aż dojdę do pampersa 😂 udało się 💪 kupki nie było ale chyba pieluszka mokra (nie wiem jak to sprawdzić 🙈) i Malutka się uspokoiła jak ją przewinęłam. Nasz 2kg bobasek topi się oczywiście w pajacyku 56, ale na długość to on taki wcale za duży nie jest ☺️ jak w końcu Mała nabierze ciałka to będzie niezłym klocuszkiem❤️ Rozebranie do pampersa to pikuś w porównaniu z ponownym zapięciem tych wszystkich napów. Mieszały mi się te z body i pajaca 🙈🙈🙈 ale dałam radę i jestem z siebie dumna💪 To był mój pierwszy raz w takiej roli ever. Nigdy wcześniej nie rozbierałam żadnego dziecia, nie mówiąc o kamieniu butelka a i tu było surprise... Pani się pyta czy karmiłam już, po czym mi każe siąść i dostaje Marysię na rece do pokarmienia butelką i to z moim mlekiem😍 Trochę tego cennego nektaru wylała ale większą część wyciągnęła. Niestety po chwili się zmęczyła i miała już odruch wymiotny (wg położnej bo ja oczywiście nie zorientowana) no i resztę trzeba było dojeść już z sondy. Ale zanim sonda to pozwolono mi jeszcze potrzymać Malutka pionowo na ramieniu 😍 Mało się tam nie rozpłakałam. Ona jest taka malutka i bezradna i tak bym już chciała ją mieć na stałe u siebie 😔
Położna zapytała mnie jaki to tydzień urodzeniowy (36w2d) no i stwierdziła, że Mała niedojrzała jak na swój wiek, że jest leniuszkiem. Ten leniuszek to jeszcze jakoś przełknę, ale niedojrzała... zabrzmiało jak niedorozwinięta. Od razu mam wizję, że będzie się wolniej rozwijać, że będzie odstawać od rówieśników itd. no i że to może moja wina bo trzeba było się nie zgadzać na cc w tym terminie to może by dojrzała w środku.... Ech😔
Niesamowicie cieszę się że jest już w łóżeczku, że wszystko inne jest ok, ale w tyle głowy boję się każdego dnia że będę musiał jutro stąd wyjść i ja zostawić. Wtedy mnie czarna rozpacz ogarnia, nie wyobrażam sobie tego 😰

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 stycznia 2020, 15:04

‹‹ 5 6 7 8 9 ››