Książka przygodowo-kryminalna, w miarę lekka, zakończenie mnie zaskoczyło, nie mam zadnej książki w formie e booka:(
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 sierpnia 2016, 11:54
Tess Gerritsen Telefon o północy
kryminał, ale bez szału, bez zaskoczeń
Regina Brett Jesteś cudem
Myślę, że fajna książka dla każdego, wszyscy mają w życiu coś co nie jest idealne, co można byłoby poprawić, albo po prostu poukładać priorytety. Mnie natchnęła, żeby pomyśleć o rozwiązaniu sytuacji z przyjaciółką. Jej słowa bardzo mnie zraniły, ale czy syty głodnego zrozumie? Odzywam się rzadziej i kontakt się rozluźnił, a ja mam problem ze szczerością, najchętniej nie odzywałabym się do niej wcale. Ale czy to jest sposób? Czy warto stracić przyjaźń przez jeden głupi tekst. Książka natchnęła mnie do przemyślenia co chce zrobić z tą sytuacją, albo się otwieram i mówię jej co mi leży na sercu, albo przetrawiam i zapominam. Chwilowo jedno i drugie wydaje mi się niemożliwe. Pierwsze wydaje mi się bez sensu, wracać do jednego tekstu, na który ona nawet nie zwróciła uwagi, pewnie nawet nie pamięta, rozdrapywać rany i może pokłócić się o tak naprawdę stare dzieje.. Bezsens... Druga opcja jest chwilowo dla mnie za trudna.. ale będę myśleć i spróbuję coś z tym zrobić..
Wracając do książki, do mnie przemówiło 15 z 50 lekcji.. Zamknęłam ja i pomyślałam, że życie się zmienia, zmienia się to, co nas męczy w konkretnym momencie.. Wrócę do niej za kilka lat, może kolejne lekcje będą jak dla mnie, jak o mnie.. Myślę, że warta przeczytania:)
Spisałam parę tekstów, które można odnieść do staraczek:
To nie jest niemożliwe. To po prostu życie.
Bóg nie nagradza bezczynności. Ty rób swoje, a Bóg zrobi swoje.
Nie możesz się poddać, zanim nie zdarzy się cud - być może niejeden.
Modlitwa o pogodę ducha:
Boże, użycz mi pogody ducha, abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniała to, co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.
Musze napisać dzisiaj coś o czym nie pisałam, a co jest bardzo ważne w naszym życiu..
24 czerwca zaczęłam nowenne pompejanską, tego samego dnia zadzwonił telefon, że są dla nas komórki dawczyni.. Jak komórki się nie zapłodniły pomyślałam, że może to jakiś znak, że jednak to zły wybór, że może jednak powinnam dalej starać się ze mną.. Chciałam utwierdzić się w przekonaniu, że komórka dawcy to dobry wybór i poszłam po raz kolejny zrobić AMH.. I wynik powalił mnie na kolana 0,496... Najwyższy jaki miałam kiedykolwiek.. Od razu zadzwoniłam do lekarza, żeby wyraził swoją opinię.. Powiedział, że muszę być świadoma, że to są cały czas te same jajniki i może owszem mają lepszy czas, ale nie koniecznie musi się udać.. Ale jak chcemy możemy próbować..
Postanowiliśmy zaryzykować.. Zapożyczyliśmy się i zaczęliśmy stymulację.. Pierwszy raz udało mi się wyłączyć głowę.. Robiłam zastrzyki, chodziłam na kontrolę, które nie zawsze wypadały dobrze, ale czułam się jak w śnie, widzisz siebie, a jednocześnie patrzysz na siebie z boku i nie odczuwasz żadnych emocji.. Dlatego tez nie pisałam nic w pamiętniku, czułam się jakbym w tym nie była, jakbym nic nie odczuwała żadnych emocji..
Udało się wyhodować dwie komórki.. Punkcję przeżyłam bardzo dobrze, gorzej było potem, bardzo bolał mnie brzuch i byłam wzdęta przez prawie tydzień.. Transfer odroczono przez wysoki progesteron.. Czekaliśmy tylko co się wydarzy z komórkami.. Zapłodniła się jedna.. Zamrozili ją i w następnym cyklu miał być transfer..
I wtedy się zaczęło.. Włączyła się moja głowa.. Zaczęłam myśleć, że może nowenna pompejańska uczyniła tu jakiś cud, w końcu w dniu jej rozpoczęcia dzwonią z komórkami dawczyni, one się nie zapładniają, tak jakby dają szanse mi.. Temperatura była piękna.. Może nawet były i trzy skoki.. Ale wiedziałam, że to może być luteina.. Organizm dawał mi bardzo @ znaki, ale ja liczyłam, że może jednak.. 10dpt zrobiłam krew.. Niestety 0,1.. Moje marzenia legły.. Na początku nawet nie płakałam.. Dopiero jak zobaczyłam G. poczułam się jakbym go zawiodła.. Poczułam się prawie tak jakbym skrzywdziła jego ukochane dziecko.. Beznadziejna.. Bezużyteczna.. Nie kobietą.. Wiem, że on tak nie myśli.. Cały wieczór rozmawialiśmy jakie są nasze dalsze plany, oczekiwania, czego się boimy.. Jedno co wiemy, że już nie mamy skąd pożyczać.. Gdybyśmy mieli pieniądze próbowalibyśmy ze mną, aż do zatrzymania miesiączki.. Skoro raz się udało to znaczy, że to kwestia odpowiedniego czasu, że mogłoby się udać znów! Postanowiliśmy, że jeżeli do kwietnia (miesiąc moich urodzin - trzydziestych) nic się nie wydarzy, weźmiemy ślub i pójdziemy do ośrodka adopcyjnego.. Nawet jeżeli później coś by się zmieniło, możemy mieć dziecko nasze i adopcyjne..
Chyba naprawdę zacznę chodzić do psychologa.. Te wszystkie złamane nadzieje ciążą mi coraz bardziej.. Przeżyłam już każdy etap nieudanego in vitro (brak reakcji na stymulację, słabą reakcje, niezapłodnione komórki, transfer z brakiem ciąży)
Napisałam do profesora czy odstawić luteinę i on się zawahał.. W końcu powiedział, że tak, ze mam odstawić.. ale zgupłam, dlaczego on się zastanawiał.. Czy któraś z Was słyszała, żeby po in vitro beta w 10dpt była negatywna a potem z tego ciąża była? Dlaczego on się zawahał???
Denerwuje mnie bocian idiota, który zamiast przylecieć do mnie poleciał kilka domów dalej i przyniósł maleństwo tam.. Wcale sie z tej ciąży nie cieszą, wręcz odwrotnie rozpacz i żal dlaczego im się taka wpadka zdarzyła, jak ogarną nową sytuację.. A ja muszę tego wysłuchiwać jacy to oni są nieszczęśliwi.. Dla mnie byłaby to najlepsza wiadomość na świecie, dla nich największa tragedia.. Nigdy nie zrozumiem świata!!!!!!!!!!!!
Byłam u psychologa.. Pomogło na moment, ale musiałabym z Nią gadać codziennie.. Rozmawiałyśmy o adopcji.. Coraz częściej prześladuje mnie ta myśl, że jakaś pijana menelówa urodzi dziecko dla Nas i poczucie niesprawiedliwości sięga zenitu.. Postanowiliśmy, że weźmiemy ślub.. Żeby adoptować dziecko trzeba mieć staż małżeński, niech sobie czas leci, my będziemy czekać na dawczynię komórki, a jak się nie uda to będziemy bliżej kolejnego etapu..
Tak bardzo chciałabym być na innym etapie życia niż jestem.. Jest to najgorszy czas jaki dotąd miałam.. I już po prostu nie mam sił.. Przestałam wierzyć w cokolwiek.. Owszem miałam chwilę łez i zwątpienia, ale nigdy nie trwało to tak długo.. Jest mi źle w tym stanie, ale nie mam już sił żeby się podnieść.. Rozumiem argumenty, które używa G., rodzice, pani psycholog, ale głowa nie może się z tym pogodzić.. Jestem tak zniechęcona, że G. ogląda obrączki, zaproszenia, sale, a ja mam to w dupie, wszystko doprowadza mnie do łez..
Chciałabym być dawną sobą, wesołą, uśmiechniętą, taką dla której nie ma przeszkód do pokonania.. A chwilowo życie mnie przerasta..
Kibicuję każdej następnej ciąży, a tych po wakacjach jest sporo.. Bardzo się cieszę Chciałabym, żeby cała różowa strona zmieniła się na fiolet.. Mogłabym nawet zostać tu sama, trudno poświecę się
Na zwolnienie nie poszłam, choć o tym marzyłam.. G. mi nie pozwalał, stwierdził, że w domu będzie tylko gorzej, będę siedzieć, myśleć i płakać.. I może miał rację.. W pracy taki armagedon, że jeszcze nigdy tak nie było.. Albo tak to odbieram bo zebrać się nie mogę.. Ale to dobrze, nie mam czasu na myślenie.. Staram się pracować sumiennie, chociaż widzę, że jakość pracy mogłaby być lepsza.. Zabieram pracę do domu, zabijam czas na myślenie pracą.. Poza tym nie mam czasu na nic.. G. mi się rozłożył dość porządnie, a wiadomo jak to jest z chorym mężczyzną, jeżdżę z nim po lekarzach i muszę poogarniać okolice domu, to co zawsze robił on..
No i ślub.. Najtrudniej było powiedzieć rodzinie.. Była mała imprezka rodzinna zatem była okazja.. Na imprezce wszyscy, którzy będą zaproszeni.. Bałam się pytań, od lat wszyscy wiedzieli, że nie chcemy ślubu.. Powiedziałam, ale na osobności dziadkom i chrzestnemu.. Jak chrzestny przy stole zaczął temat, popłakałam się i wyszłam.. Można powiedzieć, że czarną robotę tłumaczenia się odwaliła za mnie mama.. Kuzynka wyszła za mną, tak bardzo trzymała kciuki za ostatnią próbę.. Jak wróciłyśmy do stołu nikt już o nic nie pytał, gadali sobie na inne tematy jak gdyby nigdy nic.. Kilkoro znajomych nie zadawało żadnych pytań.. Gorsze są jednak te wszystkie ustalenia, co jak, kto, ile, gdzie.. Mam dość.. Tak naprawdę G. zajmuje się wszystkim, ale i tak mam dość. Nie chcę się tym zajmować, jestem zniechęcona.. Odbieram ten ślub jako jakąś karę, a nie powód do radości.. Staram się tego nie okazywać bo wiem, że sprawiam przykrość G.. On jest zachwycony.. Zrobił mi niespodziankę, oświadczył się.. Nie potrafię nazwać swoich uczuć, niby ucieszyłam się, ale chwile później ukuło mnie uczycie smutku, żalu.. Bo nie taki miałam plan na życie.. Nic z mojego planu się nie zgadza.. I chyba z tym najbardziej nie mogę się pogodzić.. Najgorsze w tych całych przygotowaniach jest to, że mimo, że żyjemy od lat na własny rachunek i nic od rodziców nie chcemy, oni czują się zobowiązani do zorganizowania nam wesela.. najlepiej na 150 osób z sukienką na grube tysiące.. Dopiero jak dostałam chyba jakiegoś ataku histerii, paniki czy Bóg wie co to było, odpuścili.. Wykrzyczałam im (oczywiście zalana tryliardem łez), że jak nie mają na co wydawać to niech dadzą mi na kolejne próby in vitro, raz udało się z jedną komórką to może uda się jeszcze raz.. Ze nie chcę tego ślubu wcale, że jak będą się tak zachowywać to nikogo nie zaproszę, a dwóch świadków wezmę z ulicy.. Że robię to tylko dla papierka, a każdy grosz wydany na imprezę jest dla mnie pieniądzem wyrzuconym.. Że mam inne cele na które odkładam każdy grosz.. W końcu chyba się pogodzili.. Malutki kościół, malutkie przyjęcie (obiad, kawa), tylko najbliżsi.. Co rusz wymyślają sobie jakieś problemy, ale raczej drobne np. dlaczego nie chcę nowych butów, skoro mam kilka które pasują.. Myślę, że bardzo dobrze, że nasze przygotowania nie trwają rok czy dłużej bo zwariowałabym na bank!!!
Płaczę mniej niż wcześniej.. Miewam dni, że nie płaczę i potrafię powstrzymać się od łez w miejscach publicznych.. I chyba przestanę oglądać serwisy informacyjne.. W ostatnich dwóch tygodniach dwa pijane noworodki.. Uważam, że powinni zmienić prawo.. Pijana ciężarna, zabierać jej dziecko od razu bez tłumaczenia!!! Patrze na te dzieciaczki i myślę, że może być tak, że kiedyś jedno z nich będzie w naszym domu.. Niestety, ale nie mogę oderwać się od myśli, ze tylko patologia oddaje swoje dzieci.. Może dlatego, że nie znam z życia żadnej kobiety, która wpadła, nie chciała, wiadomo początki są trudne jak to ciąża z zaskoczenia.. Ale ostatecznie wszystkie urodziły swoje maleństwa i cieszą się macierzyństwem.. Nie znam, nie słyszałam o normalnej kobiecie żyjącej w biedzie, studentce, bardzo młodej dziewczynie, która oddała dziecko.. W mojej głowie jest myśl, że tylko nienormalna/patologiczna kobieta odda dziecko..
Mam wrażenie, że pomaga mi też w trudniejszych chwilach, to, że zaczynam myśleć, że muszę omówić to z psychologiem.. zaczynam też nazywać swoje potrzeby, żeby móc jej powiedzieć czego od niej oczekuję.. Postaram się pisać coś częściej, żeby nikogo nie stresować
Lecę pracować
Na polu cyklu.. Krwawiłam 15 dni.. Teraz zaczyna wyglądać na normalny cykl.. Pojawił się dzisiaj rozciągliwy śluz w ilości śladowej.. Ale cieszę się, że jest.. Cieszę się z każdego następnego cyklu.. Boję się, że pewnego dnia @ po prostu zniknie.. Moja psychika bardzo rożnie.. Od dni zupełnie normalnych, gdzie biegam, załatwiam i nawet żartuję do takich gdzie jedno słowo wybija mnie z równowagi. W niedzielę się popłakałam po jednym tekście przyjaciółki o ślubie.. Coś w stylu: a co in vitro nie wyszło? mam wrażenie, że nie mam już przyjaciół, nie mam nikogo kto mnie rozumie, kto był chociaż w podobnej sytuacji, syty głodnego nie zrozumie... G. twierdzi, że wszystko odbieram na przekór, za wiele biorę do siebie.. Być może tak jest, ale chwilowo nie potrafię inaczej.. Na domiar złego moja pani psycholog idzie na jakieś długotrwałe zwolnienie lekarskie.. Obstawiam ciąże.. I mam się zgłosić do jakiejś nowej.. I tak jakoś mam obawy.. Nie lubię się otwierać przed obcymi.. O naszym problemie wie niewiele osób.. Przez ślub dowiedziało się więcej z rodziny i bardzo mnie to krępuje.. Wiem głupia jestem.. To nie jest powód do wstydu, ale tak mam..
Poza tym muszę zmienić nastawienie do ślubu.. Parę razy zrobiłam G. przykrość bo powiedziałam coś w stylu, że nie chce tego ślubu.. Następnym razem muszę ugryźć się w język..
Z wiadomości dobrych.. Moja znajoma, która starała się wiele lat w końcu po in vitro zobaczyła dwie kreseczki:)
Moją teza: według tego co mówił, jak dotąd nie popełniliśmy żadnego grzechu, nie mam z czego się spowiadać.. Jeżeli któraś z Was inaczej rozumie jego słowa, napiszcie.. Temat grzechu, sumienia, wiary jest dla mnie ważny.. Zrozumiałam dzięki tej rozmowie więcej i zaczęłam trochę bardziej rozumieć postawę kościoła, bo znam pary, które oddać do adopcji zarodków nie chcą i mrożą w nieskończoność.. Chociaż z drugiej strony czy łatwo oddać bądź co bądź swoje dzieci.. Przecież zarodek jest moim dzieckiem.. Jakie to wszystko jest trudne..
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2016, 09:21
Nienawidzę słowa naprotechnologia.. Niestety chcąc wziąć ślub kościelny będę je słyszeć jeszcze wiele razy.. :'(
Poza tym jestem zniechecona.. Wszystkim.. Obiecuję sama sobie, że umówię się do psychologa.. Dzisiaj pomyślałam, że tak naprawdę nie chce mi się już starać, że nie chce dziecka.. A przecież to nie prawda
Psychicznie miewam dni i chwile dobre, zazwyczaj w pracy gdzie na moment udaje mi się zapomnieć.. Jednego dnia zauważyłam, że śmieje się szczerze, dawno się nie śmiałam w taki sposób.. Dobrze, że mam taką pracę, którą lubię i do której chodzę z radością, wiadomo, że czasem narzekam, ale nie zmieniłabym jej za nic.. Jednak miewam takie momenty, że zupełnie się rozklejam, nie potrafię zmobilizować do wielu prostych spraw.. Staram się je robić, ale moja praca jest nieefektywna.. Jestem też opryskliwa dla ludzi, chciałabym, żeby zniknęli z pola mojego widzenia i słyszenia.. Muszę jednak nad tym popracować.. Ostatnio ta plotkara z mojej pracy o coś zapytała, a ja jej odburknęłam w taki sposób, że na pewno coś się z tego domyśli.. I już sekundę później żałowałam wypowiedzianych słów.. Jak się domyśli to rozsieje plotkę jak daleko się tylko da.. Był moment, że pomyślałam, że może dobrze, że rozsieje, bo jak dojdzie jednak do decyzji o adopcji nie będę musiała nikomu nic mówić, a zarazem minutę później żałuje takich myśli, bo to tak jakbym zupełnie straciła nadzieję, że uda mi się urodzić nasze Maleństwo.. Widzę, że moja psychika szwankuje.. Parę razy w chwilach zwątpienia zadzwoniłam do Pani psycholog tzn na rejestrację, ale nigdy nie odbierali, więc odpuszczałam.. Ale kilka dni przed ślubem miałam przez sekundę w mojej głowie okropną myśl, tak okropną, że nie napisze jej tu, nie chce myśleć w ten sposób.. Tego dnia zawisłam na telefonie i dzwoniłam tak długo, aż umówiłam się na wizytę.. Psychika człowieka jest przedziwna, wiem, że nie jestem w najszczęśliwszym momencie mojego życia, ale miałam wrażenie, że to rozumiem, a tu nagle z nikond rodzi się w głowie taka myśl.. I zauważyłam, że jestem mistrzem udawania, im w głowie czarniejsze myśli i więcej smutków tym jestem bardziej uśmiechnięta na zewnątrz, ba nawet żartuje.. Myślę, że wszyscy patrząc na mnie na ślubie byli przekonani, że spełnia się moje marzenie, że to najszczęśliwszy dzień mojego życia..
Przez to że traktuję ostatnio ludzi jak największych wrogów, odsuwam się od nich, unikam kontaktu oziębiły się jeszcze bardziej moje kontakty z przyjaciółką.. Na szczęście ona widzi co się dzieje i udało nam się porozmawiać.. Chciałabym się zmobilizować chociaż do minimum kontaktu w jej stronę.. Nie chcę jej stracić..
Teraz będę miała więcej czasu, będę częściej pisać.. 2 listopada mam wizytę.. Cykl był tak miły, że trwał 46dni i skończył się idealnie tak, żeby wizyta wypadła na początku cyklu.. Wydaje mi się, że "wypadła" mi pierwsza miesiączka.. Czyżby problem z AMH się pogłębiał.. Zobaczymy co doktor powie.. Ale nie mam dobrych przeczuć, śniło mi się, że powiedział, że jestem tak trudnym przypadkiem, że ja chwilę obecną medycyna nie jest w stanie mi pomóc:'(
Żeby było milej i łatwiej dostaliśmy list, który zapowiada problemy z urzędem.. boję się, że to oznacza jeszcze większe problemy finansowe..
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 listopada 2016, 10:10
Już w poczekalni nasłuchałam się zachwyconych pacjentek jaki to pan doktor jest wspaniały i o ile lepszy niż ten do którego chodziły wcześniej. Lekarz, nie tylko na mnie, ale również na G. wywarł dobre wrażenie. Pierwszy raz ktoś tak szczegółowo przeanalizował wszystkie moje badania, pozwolił, ba nawet zachęcał do opisania swoich przeczuć/odczuć co do cyklu.. Czułam się po raz pierwszy potraktowana poważnie i kompleksowo, a nie jak jeden z przypadków, który musi wpasować się w ramy.. Bo każdy lekarz mi to mówił, że jestem dziwna, dziwnie reaguję na leki i te moje badania jakieś takie niespójne.. I ten lekarz to potwierdził.. Nie natchnął mnie żadną przesadną nadzieją, przyznał, że to czy jest jakaś szansa tak naprawdę jest w stanie stwierdzić dopiero podczas operacji.. Ale jego zdaniem jest szansa na udrożnienie mojego jajowodu i plastykę ujścia jajowodu do macicy, przeprowadzał już takie udane operacje, ale nie oszukujmy się jest to trudne.. Bardzo zaniepokoił się zmianą w macicy, którą mam od czterech lat.. Jak dotąd lekarze mieli skrajne zdanie na jej temat: od usunąć mi to razem z całą macicą do zostawić i nie ruszać, tak jest lepiej.. On postanowił to usunąć, zwłaszcza, że uważa, że ta zmiana zmienia się pod względem wyglądu, nawet mi to pokazywał na zdjęciach z usg i uważa, że może to być zmiana onkologiczna. Niby miałam robione markery nowotworowe, ale z takimi paskudztwami nigdy nie wiadomo.. Tego boję się najbardziej, zmiana jest dość duża i boję się, że usuniecie jej dość mocno zmieni kształt macicy i nie pozwoli to na zagnieżdżenie itd.. Generalnie dostałam skierowanie na operację i mam czekać na wyznaczenie terminu.. Powiedział, że maks 3 miesiące.. Za wizytę zapłaciliśmy 250zł plus 260zł za badania na ureoplazmę i mykocośtam.. Cała rozmowa trwała godzinę.. Nigdy nikt tak długo mi nie poświęcił..
Muszę teraz jakoś nastawić mój mózg na stan braku nadziei, na będzie co będzie, nie chcę się nakręcać, że tym razem musi się udać, cieszyć, a potem rozczarować.. Błagam utrzymujcie mnie w tym klimacie..
Reniu7910:*
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 listopada 2016, 20:55
I druga strona medalu, niestety gorsze dni tez bywają np. dziś.. Jakaś płaczliwa, krzykliwa, oczywiście wszystkie frustracje przyjął G... Wiem dlaczego nawet mam taki stan.. Druga z rzędu miesiączka jest bardziej skąpa i krótsza i moja glowa wymyśliła, że to na pewno kolejny etap przedwczesnej menopauzy.. Pojawił się strach, że możemy nie zdążyć..
I druga strona medalu, niestety gorsze dni tez bywają np. dziś.. Jakaś płaczliwa, krzykliwa, oczywiście wszystkie frustracje przyjął G... Wiem dlaczego nawet mam taki stan.. Druga z rzędu miesiączka jest bardziej skąpa i krótsza i moja glowa wymyśliła, że to na pewno kolejny etap przedwczesnej menopauzy.. Pojawił się strach, że możemy nie zdążyć..
Dalej planuję remont.. Nabiera on już kształtów:)
Staram cieszyć się chwilą, że czekam na operację, że nie ważne jest który dzień cyklu i czy coś powinnam lub nie.. Śpiewam w samochodzie - to dobry znak, dawno tego nie robiłam.. Zastanawiam się jak to będzie jak się uda, jak to zrobić, żeby nie spinać się, żeby próbować na tzw luzie:) jednocześnie zastanawiam się jak będzie jeżeli się nie uda.. Staram się już układać sobie w głowie, że będziemy żyć dalej, że pójdziemy do ośrodka adopcyjnego.. Chociaż na razie kiepsko mi idzie wyobrażanie sobie tego..
Modlę się o to, żeby było jak najlepiej dla Nas.. Wiem, że Bóg ma taki właśnie plan.. Najlepszy dla Nas.. Musimy tylko się z tym pogodzić ..
Mój organizm płata figle, jak pisałam wcześniej trzecia @ z rzędu skąpa, jak nie u mnie.. Dodatkowo tym razem: 11dc, a ja cały czas plamię.. I żeby było weselej codziennie boli mnie brzuch, tak małpowo:( liczę na to, że minie.. nie ogarniam o co chodzi..
Organizm wariuje to psychicznie lepiej.. Analizowałam w swojej głowie czas przedświąteczny lata wstecz.. Trzy lata temu byłam zupełnie rozbita, urodziła wtedy moja koleżanka, która wcale nie chciała dziecka i okazywała to na każdym kroku, serce mi się krajało.. Dwa lata temu byłam wrakiem człowieka, życzenia najbliższych, prezenty itd to był czas kiedy chciałam zapaść się pod ziemię i zniknąć.. W zeszłym roku, bolesny czas po laparoskopii, bolesna diagnoza, a jednocześnie ulga, o wszystkim dowiedzieli się najbliżsi, nie było niechcianych życzeń, przykrych słów.. Ten rok jestem bardzo spokojna, nie boję się świąt, wiem, że nie będzie życzeń, których nie chcę usłyszeć.. Być może mój spokój wynika z faktu, że z nadzieją czekam na operację.. Być może z faktu, że psycholog pomaga mi to wszystko sobie poukładać w głowie.. A może tak po ludzku, mija czas i zaczynam godzić się z pewnymi sprawami..
W pracy jestem zabiegana, udało mi się zorganizować kilka ważnych "kontraktów".. Pochorował się kilka osób także przed świętami będzie gorąco.. Za to wytchnienie w święta będzie lepiej smakowało:)
Czytam Wasze pamiętniki i tak bardzo chciałabym przesłać trochę mojego spokoju tym, które obawiają się świąt, zamknąć usta tym, którzy w tym czasie głupio pytają lub składają życzenia bez zastanowienia i empatii. Całuję Was dziewczyny i życzę spokojnego czasu przedświątecznego i świąt. Oczekującym na upragnioną ciążę spokoju w gronie najbliższych, chwili wytchnienia i zapomnienia o naszym problemie. Ciężaróweczka spokoju i radości w cieszeniu się ciążą bez komplikacji i stresów, pięknych chwil oczekiwania i marzenia o nadchodzącym do Was szczęściu. Wszystkim spełnienia marzeń, rozwiązania problemów i miłości:*
W takim czasie jak ten jeszcze bardziej doceniam, że jesteście:*
Moje klimaty ;)
Oj tak, książki to jest to. Czytaj póki możesz :)
Polecasz? :) Ja lubię książki :D masz może w pdfie?