III trymestr
-
WIADOMOŚĆ
-
anilorak wrote:Dziewczyny, ale miałam wczoraj koszmarny dzień. Ile przeżyłam stresów to moje. Siedzi mi to jeszcze w głowie, więc pozwolicie, że trochę się wygadam, to może będzie mi lepiej. Miałam wczoraj prawie cały dzień spotkanie ze służbą zdrowia i pół dnia przeleżałam na IP
Dzień zaczął się fajnie. Zjadłam z mężem śniadanko i zaczęłam robić obiad. Potem mieliśmy jechać na cmentarz, a następnie do moich rodziców. Podczas gotowania obiadu nie wiadomo z czego tak mi serce zaczęło szybko walić, więc od razu się położyłam z nogami do góry. Zwykle ten sposób działa bardzo szybko i wszystko się normuje w ciągu minuty. Raz miałam tylko tak (akurat byłam w przychodni, bo byłam chora), że nie potrafili długo mi tego unormować. Dostałam skierowanie do kardiologa i on zdiagnozował wypadanie płatka zastawki mitralnej. Przez kilka lat brałam beta blokery i było całkiem dobrze. Sporadycznie zdarzały mi się takie ataki, ale potrafiłam je bardzo szybko opanować, a potem praktycznie przestały występować. Dlatego przed zajściem w ciąże konsultowałam to z kardiologiem i odstawił mi leki, a miałam brać tylko magnez.
W ciąży tylko raz mi się serce zaczęło rozpędzać, ale zaraz przeszło, a zbiegło się to z faktem, że przyjęłam niską dawkę magnezu, bo mi się skończył i miałam tylko taki do picia, więc stwierdziłam, że to dlatego.
Ale wczoraj to była istna masakra, serce mi łomotało strasznie, nic nie pomagało. Ja nawet nie wiedziałam czy coś mogę zażyć czy nie. Mąż wyszedł z łazienki i od razu widział, że ze mną nie jest dobrze. Zmierzył mi ciśnienie i było ok, natomiast puls… ło matko 180-190. Poryczałam się tak, że było jeszcze gorzej, bo nie o mnie tu chodziło, ale martwiłam się o naszego synka. Mąż nie umiał mnie uspokoić, bo ja z tych nerwów nie czułam ruchów Michałka ;( Zaczął dzwonić… najpierw do mojego lekarza, ale on nie odbierał. Potem na pogotowie, to skierowali nas do przychodni, która ma dyżury właśnie w weekendy. Tam dowiedział się, że na przyjazd karetki trzeba czekać do 4h (niektórych rzeczy nie będę tu komentować, bo to jest aż przerażające). Nie mieliśmy daleko, więc pojechaliśmy do tej przychodni, od razu przejęli się bardzo moją sprawą, zrobili EKG i niby miałam mieć szczęście, bo na dyżurze był kardiolog, ale bardzo młody lekarz. Od razu jak zobaczył EKG to nas przyjął bez kolejki, ale niewiele to dało, bo nic nie dostałam. W normalnych przypadkach to standardowo podają leki, a że byłam w ciąży to już był problem. Dostałam skierowanie do SOR-u z wpisanym częstoskurczem nadkomorowym. Musiałam tylko czekać na karetkę. I tu znowu akcja… mijały minuty, kolejne i kolejne a karetki nie było Lekarz tak się wkurzał, wiecie co się okazało, że ona już była pod przychodnią tylko dostała „pilniejsze” wezwanie do wypadku. No tak , a mój stan był stabilny… (tutaj też tego nie skomentuję). Mąż zrobił aferę, że mnie sam zawiezie, na początku się nie chcieli zgodzić, ale po kolejnej obietnicy, że będzie za 5-10 min. (a minęła w sumie godzina) wyraził zgodę i pojechaliśmy. W sumie to 5-6 razy byśmy zdążyli tam dojechać. Na IP też się dość przejęli moim stanem i położyli na sali obserwacji i od razu zabrali się do badań: krew, EGK, lekarz zrobił wywiad i ciągle się wszyscy dziwili czemu nie przyjmuję żadnych leków Tętno miałam 170. Podali mi taki lek dożylny, który niby miał działać tylko 5 min i jest bezpieczny w ciąży. Miałam się po nim dziwnie poczuć… hm nie wiedziałam czego się mogę spodziewać. Po chwili poczułam pieczenie w klatce piersiowej i straszne duszności, tego się nawet nie da opisać co ja w tym momencie poczułam. Dobrze, że to trwało kilka sekund. Lek spowodował chwilowe zwolnienie serca, ale potem znowu przyśpieszało. Lekarz nie był zadowolony, ale po chwili powoli zaczęło się normować, dostałam jeszcze potem tabletkę (którą powinnam przyjmować regularnie) i zaczęło być lepiej. Mąż mógł w końcu przyjść do mnie i był ze mną parę godzin Dobrze, że jak już się trochę uspokoiłam, to zaczęłam też czuć ruchy naszego maluszka, więc byłam spokojniejsza. Lekarz później przyszedł do mnie i powiedział, że wyniki mam dobre, dostanę receptę na leki, które będę musiała cały czas brać, ale muszę czekać na konsultację ginekologiczną. Trochę się naczekałam, ale przynajmniej wiedziałam na co czekam i że się doczekam. Trafiłam na bardzo fajną panią ginekolog (chociaż wszyscy w szpitalu byli naprawdę rewelacyjni). Chwilę ze mną rozmawiała, potem zbadała ginekologicznie i zrobiła USG. A na tym USG tak się trzęsłam, że masakra, takie nerwy, ale okazało się że wszystko jest dobrze. Synuś fikał strasznie Drugi lekarz potwierdził płeć, więc niespodzianki nie powinno być na porodówce No i też zauważyła, że jest większy niż wskazuje wiek ciąży. Zastanowiły mnie tylko jeszcze dwie rzeczy, ale to już napiszę w innym poście, żeby tak nie plątać. Grubo po 18 wypuścili mnie wreszcie do domu ale w aucie jeszcze puściły mi nerwy i znowu się poryczałam, ale już ze szczęścia, że wszystko dobrze. Niesamowitym wsparciem była obecność męża, wiedziałam, że mogę na nim polegać, ale teraz to już na 1000% wiem, że będzie mi niezmiernie pomocny przy porodzie
Biedna. Zmroziło mi krew w żyłach jak to przeczytałam
To fantastycznie, że wszystko skończyło się dobrze i że z maluszkiem wszystko w porządku ! Dzielny mąż spisał się na medal! Anilorak uważaj na siebie ! Te leki chyba teraz ustabilizują ci sytuację? Bardzo ci współczuję - tego stresu który przeszłaś. Trzymaj się dzielnie !!anilorak lubi tę wiadomość
-
anilorak wrote:Sorki, że się tak rozpisałam. A teraz moje wątpliwości, które wyszły podczas badania USG. Pani doktor się mnie zapytała, czy mój lekarz coś wspominał o pępowinie? Raczej sobie nie przypominam, a ona mi powiedziała, że jest dwunaczyniowa, a powinna być trzy. Jak zaczęłam ciągnąć temat, to powiedziała, że raz na jakiś czas się takie rzeczy zdarzają, ale widać, że odpowiednia ilość pokarmu dociera do maluszka, bo jest dość duży i nie ma się czym martwić. Mój lekarz nic mi takiego nie wspominał Na badaniach prenatalnych pokazywał mi różne przepływy i pamiętam, że coś miało właśnie 3, ale nie wiem czy do dotyczyło pępowiny. Komu tu teraz wierzyć hmmm
A druga sprawa na badaniach prenatalnych mam wpisane ułożenie główkowe, a teraz miednicowe. Nie znam się na tym dokładnie, wiem że ma jeszcze dużo czasu żeby się obrócić prawidłowo, ale tzn że on jeszcze może kilka razy się obracać? Bo w sumie to chyba ma jeszcze dużo miejsca.
Najgorsza jest wizja brania tych leków, bo wyczytałam, że przenikają do mleka matki i nie można wtedy karmić piersią, ale nie będę się jeszcze zamartwiać na zapas. 05 czerwca mam wizytę to się o wszystko dopytam.
jeżeli chodzi o tętnice pępowinowe to teraz ja jestem trochę zdziwiona, bo ostatnio u mnie było podejrzenie o obecność jednej, a powinno być ich 2. Nic mi lekarka nie mówiła o 3ech Potem robiła mi powtórne badanie i okazało się jednak, że są 2. Ale teraz zastanawiam się czy mamy na myśli jeden i ten sam temat -
She ja to już bym chciała żeby ten miesiąc minął i żebyśmy miały już wszystko za sobą... Lekarz mi obiecał, że po 20 czerwca mnie potnie więc dosłownie odliczam dni. Czas jeszcze szybko leci, ale podejrzewam, że jak zacznie się czerwiec to się będzie ciągnęło i ciągnęło...
-
z opóźnieniem , ale dopisuję się do wątku:) ja tez mam już etap gniazdowania, chodzę i po 10 razy sprawdzam co już mam a co trzeba jeszcze kupić. O dziwo, plecy mi nie dokuczają, tylko już nie jestem dobrym towarzyszem spacerków, bo brzusio się napina. Mój pępek zniknął, zaczyna nawet powoli wystawać poza obrys brzuszka:) mała jest teraz aktywna prawie cały dzień, kopie po żołądku i skutecznie uniemożliwia chwilami złapanie odpowiednio głębokiego oddechu. Dziś wróciliśmy z podróży, której się trochę obawiałam. Byliśmy na weselu u przyjaciela mojego M. - aż w Turku, było nie było, ale to ponad 500 km od nas. Prawie 5 godzin jazdy autem. Dalismy jednak radę, nawet sobie potańczyłam, ale mała w nocy z soboty na niedzielę wcale mi spać nie dała- chyba za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Oswajam się też z myślą o porodzie i jestem blisko podjęcia decyzji o cesarce. Oby do lipca:)Rika, vivien lubią tę wiadomość
-
anilorak wrote:Dziewczyny, ale miałam wczoraj koszmarny dzień. Ile przeżyłam stresów to moje. Siedzi mi to jeszcze w głowie, więc pozwolicie, że trochę się wygadam, to może będzie mi lepiej. Miałam wczoraj prawie cały dzień spotkanie ze służbą zdrowia i pół dnia przeleżałam na IP
Dzień zaczął się fajnie. Zjadłam z mężem śniadanko i zaczęłam robić obiad. Potem mieliśmy jechać na cmentarz, a następnie do moich rodziców. Podczas gotowania obiadu nie wiadomo z czego tak mi serce zaczęło szybko walić, więc od razu się położyłam z nogami do góry. Zwykle ten sposób działa bardzo szybko i wszystko się normuje w ciągu minuty. Raz miałam tylko tak (akurat byłam w przychodni, bo byłam chora), że nie potrafili długo mi tego unormować. Dostałam skierowanie do kardiologa i on zdiagnozował wypadanie płatka zastawki mitralnej. Przez kilka lat brałam beta blokery i było całkiem dobrze. Sporadycznie zdarzały mi się takie ataki, ale potrafiłam je bardzo szybko opanować, a potem praktycznie przestały występować. Dlatego przed zajściem w ciąże konsultowałam to z kardiologiem i odstawił mi leki, a miałam brać tylko magnez.
W ciąży tylko raz mi się serce zaczęło rozpędzać, ale zaraz przeszło, a zbiegło się to z faktem, że przyjęłam niską dawkę magnezu, bo mi się skończył i miałam tylko taki do picia, więc stwierdziłam, że to dlatego.
Ale wczoraj to była istna masakra, serce mi łomotało strasznie, nic nie pomagało. Ja nawet nie wiedziałam czy coś mogę zażyć czy nie. Mąż wyszedł z łazienki i od razu widział, że ze mną nie jest dobrze. Zmierzył mi ciśnienie i było ok, natomiast puls… ło matko 180-190. Poryczałam się tak, że było jeszcze gorzej, bo nie o mnie tu chodziło, ale martwiłam się o naszego synka. Mąż nie umiał mnie uspokoić, bo ja z tych nerwów nie czułam ruchów Michałka ;( Zaczął dzwonić… najpierw do mojego lekarza, ale on nie odbierał. Potem na pogotowie, to skierowali nas do przychodni, która ma dyżury właśnie w weekendy. Tam dowiedział się, że na przyjazd karetki trzeba czekać do 4h (niektórych rzeczy nie będę tu komentować, bo to jest aż przerażające). Nie mieliśmy daleko, więc pojechaliśmy do tej przychodni, od razu przejęli się bardzo moją sprawą, zrobili EKG i niby miałam mieć szczęście, bo na dyżurze był kardiolog, ale bardzo młody lekarz. Od razu jak zobaczył EKG to nas przyjął bez kolejki, ale niewiele to dało, bo nic nie dostałam. W normalnych przypadkach to standardowo podają leki, a że byłam w ciąży to już był problem. Dostałam skierowanie do SOR-u z wpisanym częstoskurczem nadkomorowym. Musiałam tylko czekać na karetkę. I tu znowu akcja… mijały minuty, kolejne i kolejne a karetki nie było Lekarz tak się wkurzał, wiecie co się okazało, że ona już była pod przychodnią tylko dostała „pilniejsze” wezwanie do wypadku. No tak , a mój stan był stabilny… (tutaj też tego nie skomentuję). Mąż zrobił aferę, że mnie sam zawiezie, na początku się nie chcieli zgodzić, ale po kolejnej obietnicy, że będzie za 5-10 min. (a minęła w sumie godzina) wyraził zgodę i pojechaliśmy. W sumie to 5-6 razy byśmy zdążyli tam dojechać. Na IP też się dość przejęli moim stanem i położyli na sali obserwacji i od razu zabrali się do badań: krew, EGK, lekarz zrobił wywiad i ciągle się wszyscy dziwili czemu nie przyjmuję żadnych leków Tętno miałam 170. Podali mi taki lek dożylny, który niby miał działać tylko 5 min i jest bezpieczny w ciąży. Miałam się po nim dziwnie poczuć… hm nie wiedziałam czego się mogę spodziewać. Po chwili poczułam pieczenie w klatce piersiowej i straszne duszności, tego się nawet nie da opisać co ja w tym momencie poczułam. Dobrze, że to trwało kilka sekund. Lek spowodował chwilowe zwolnienie serca, ale potem znowu przyśpieszało. Lekarz nie był zadowolony, ale po chwili powoli zaczęło się normować, dostałam jeszcze potem tabletkę (którą powinnam przyjmować regularnie) i zaczęło być lepiej. Mąż mógł w końcu przyjść do mnie i był ze mną parę godzin Dobrze, że jak już się trochę uspokoiłam, to zaczęłam też czuć ruchy naszego maluszka, więc byłam spokojniejsza. Lekarz później przyszedł do mnie i powiedział, że wyniki mam dobre, dostanę receptę na leki, które będę musiała cały czas brać, ale muszę czekać na konsultację ginekologiczną. Trochę się naczekałam, ale przynajmniej wiedziałam na co czekam i że się doczekam. Trafiłam na bardzo fajną panią ginekolog (chociaż wszyscy w szpitalu byli naprawdę rewelacyjni). Chwilę ze mną rozmawiała, potem zbadała ginekologicznie i zrobiła USG. A na tym USG tak się trzęsłam, że masakra, takie nerwy, ale okazało się że wszystko jest dobrze. Synuś fikał strasznie Drugi lekarz potwierdził płeć, więc niespodzianki nie powinno być na porodówce No i też zauważyła, że jest większy niż wskazuje wiek ciąży. Zastanowiły mnie tylko jeszcze dwie rzeczy, ale to już napiszę w innym poście, żeby tak nie plątać. Grubo po 18 wypuścili mnie wreszcie do domu ale w aucie jeszcze puściły mi nerwy i znowu się poryczałam, ale już ze szczęścia, że wszystko dobrze. Niesamowitym wsparciem była obecność męża, wiedziałam, że mogę na nim polegać, ale teraz to już na 1000% wiem, że będzie mi niezmiernie pomocny przy porodzie
anilorak, to przezylas troche.najwazniejsze,ze juz sytuacja opanowana:-)anilorak lubi tę wiadomość
-
vivien wrote:Patuska1992 wrote:Cześć Dziewczyny dopadło mnie przeziebienie na dobre najgorszy ten zatkany noc Brała któraś z Was w ciazy Prenatal GripCare na przeziębienie lub coś innego godnego polecenia?
Ja jak bylam chora leczylam sie tylko domowymi sposobami,
a na zatkany nosek dobre sa inhalacje.
Duzo zdroka wam zycze i do lozeczka wskakuj i troszku sie wygrzej
Ja rowniez leczylam sie tylko domowymi sposobami. I trymestr bylam prawie caly czas przeziebiona ,bo to byl okres zimowy i jedyny sposob to lezenie w lozku picie duzej ilosci plynow, lykalam troche witaminy C, plukalam gardlo szalwia -kurowanie sie trwalo okolo 10-11 dni.Jesli chodzi o nosek to wcigalam do dziurek sol fizjologiczna -glowa lekko do gory i pozniej wydmuchiwalam -oczyszcza nos -mozna robic 3 razy dziennie.no i oczywiscie syropek z cebuli i czosnku.zycze powrotu do zdrowia -
doczytałam dyskusję o szpitalach- w Szcz. na Pomorzanach, gdzie leżałam na patologii, swój papier toaletowy jest niezbędny, rodząca dostaje ich koszulę ze śmiesznym rozcięciem do pępka ( w innej na porodówkę nie wolno) nie wolno też mieć umalowanych paznokci, dziecko ubierają na początek w kaftanik szpitalny, potem można przebrać, matki same kąpią dzieci w pokojach, więc panują nad tym, żeby te ubranka nie znikały w szpitalnej pralni. Rodzina może odwiedzać w pokojach, można z maleństwem wyjechać w " chlebaku na dzieci" na korytarz, są położne pomagające karmić, kąpać. Nie jest chyba tak źle.
-
иιєиσямαℓиα wrote:xcarolinex wrote:Dziewczyny, jak ja Wam zazdroszcze, tez bym chciala juz w dniach odliczac a nie w tygodniach
albo miesiącach tak jak ja
jeszcze całe 163, no nie licząc dzisiejszego - to 162
Ja licze w tyg, latwiej mi jest - jak ktos mnie pyta, ktory to miesiac, to musze chwile pomyslec haha -
martek wrote:doczytałam dyskusję o szpitalach- w Szcz. na Pomorzanach, gdzie leżałam na patologii, swój papier toaletowy jest niezbędny, rodząca dostaje ich koszulę ze śmiesznym rozcięciem do pępka ( w innej na porodówkę nie wolno) nie wolno też mieć umalowanych paznokci, dziecko ubierają na początek w kaftanik szpitalny, potem można przebrać, matki same kąpią dzieci w pokojach, więc panują nad tym, żeby te ubranka nie znikały w szpitalnej pralni. Rodzina może odwiedzać w pokojach, można z maleństwem wyjechać w " chlebaku na dzieci" na korytarz, są położne pomagające karmić, kąpać. Nie jest chyba tak źle.
ja dzis na szkole rodzenia dowiedzialam sie ,ze w moim szpitalu polozne kapia dziecko tylko na zyczenie matki -dzidzia po porodzie jest wycierana ale nie kapana ,bo podobno lepiej jak ma na sobie maz plodowa ,ktora chroni wrazliwa skore.podczas pobytu w szpitalu moga wykapac ale nie musza ,jesli sie nie zgodze.Polozna radzila, zeby wykapac dziecko po powrocie do domu najlepiej na 2 badz 3 dzien jak juz sie dzidzia zaklimatyzuje
-
martek wrote:doczytałam dyskusję o szpitalach- w Szcz. na Pomorzanach, gdzie leżałam na patologii, swój papier toaletowy jest niezbędny, rodząca dostaje ich koszulę ze śmiesznym rozcięciem do pępka ( w innej na porodówkę nie wolno) nie wolno też mieć umalowanych paznokci, dziecko ubierają na początek w kaftanik szpitalny, potem można przebrać, matki same kąpią dzieci w pokojach, więc panują nad tym, żeby te ubranka nie znikały w szpitalnej pralni. Rodzina może odwiedzać w pokojach, można z maleństwem wyjechać w " chlebaku na dzieci" na korytarz, są położne pomagające karmić, kąpać. Nie jest chyba tak źle.
Martek - a orientujesz się czy można mieć pomalowane paznokcie u nóg? wydaje mi się, że tak ale wolę się upewnić. Paznokcie u rąk powinny być niepomalowane, bo w razie czego gdyby się coś działo to one sinieją i lakier uniemożliwiłby zauważenie tego sinienia.
Ja dzisiaj 'zdjęłam' paznokcie żelowe, które robiłam od 4 lat. Tak mi brakuje mojego french'a jakieś takie 'gołe' paznokcie mi zostały...
A na porodówce chciałabym chociaż patrzeć na ładnie pomalowane paznokcie u nóg hehehe
P.S. nie jestem jakąś nawiedzoną 'lalą' dla której umalowane paznokcie to najważniejsza rzecz na porodówce Ale wyobrażam sobie, że będę wyglądać jakby mnie pociąg przejechał, więc chociaż chcę popatrzeć na ładne paznokcieWiadomość wyedytowana przez autora: 27 maja 2013, 19:38
-
иιєиσямαℓиα wrote:She szczęściaro . Tylko miesiąc do porodu .
Ale fajnie .
Wózek już kupiony macie?
Chcemy zamówić wózek w tym tygodniu - chyba jednak zdecydujemy się na X-landera X-Move. Chociaż zaczął mi się też podobać Navington Galeon i Corvet... Kurcze to taka trudna decyzja. Z wyborem nowego samochodu poszło nam szybciej -
BellaRosa wrote:She ja to już bym chciała żeby ten miesiąc minął i żebyśmy miały już wszystko za sobą... Lekarz mi obiecał, że po 20 czerwca mnie potnie więc dosłownie odliczam dni. Czas jeszcze szybko leci, ale podejrzewam, że jak zacznie się czerwiec to się będzie ciągnęło i ciągnęło...
Oj, ja też bym chciała już mieć Maleńką przy sobie i żeby wszystko było ok. Ciekawe czy mój mąż będzie już obchodził Dzień Ojca 23 czerwcaиιєиσямαℓиα lubi tę wiadomość