Jesteśmy już w domku więc mogę podzielić sie z wami wspomnieniami z 19 lutego, kiedy wreszcie zostałam Mamą...
Zgłosiłam się po terminie porodu do szpitala 18 lutego.Zostałam przyjęta na oddział, zrobiono mi KTG, które nie było najgorsze.Potem po południu zbadano mnie ginekologicznie i okazało się że głowka wstawiona dobrze, nisko, ale rozwarcia brak...Wieczorem kolejne KTG, skurczy praktycznie wcale, ogólny zapis w miarę dobry.Na obchodzie dr zleciła test z oxy na drugi dzień,żeby sprawdzić reakcję mojego oraganizmu.Trochę nie wierząc w to co myślę, pogłaskałam swój brzuszek i powiedziałam do córci"To może być Twoja ostatnia noc w brzuszku..." Jakoś czułam że ten test nie zadziała i pewnie beda podłaczać kroplówki w kolejnych dniach. Nazajutrz rano kolejne KTG, na którym bez opinii lekarza widziałam że jest słaby, bardzo płaski.Położna przychodziła, poruszała brzuchem, ale to nic nie zmieniło. Tego dnia dyżur miał lekarz, u którego prowadziłąm dwie pierwsze stracone ciąże...Zerknął na zapis i powiedziała,że jak najszybciej robimy test...Potem wszystko działo sie szybko, niespodziewanie i... nie zgodnie z planem...
Tuż po obchodzie wyszłam pospacerować,żeby rozładować napięcie...w tym czasie akurat kończył się poród w sali obok, wzruszyłam się na dzwięk płaczu dziecka i ogarnęło mnie dziwne uczucie...chyba lęku, ze coś może pójść nie tak...Wróciła do sali, a tam położna mówi,żebym nic nie piła i nie jadła...Zapaliło się czerwone światło...Po kilku minutach kolejna położna z informacją że ma mnie przygotowywać do cc...Jak to? Nikt ze mna nie rozmawiał na ten temat!!Miałam przecież rodzic naturalnie...Tego ranka na porodówce było niezłe zamieszanie i położna "rozminęła" się z lekarzem, który nie zdążył ze mną jeszcze porozmawiać.Po chwili zjawił się jednak i zabrał na rozmowę.Pamiętał mnie doskonale i fakt,że nie potrafił mi pomóc w mojej walce o dziecko...Widziałam w jego oczach wspólczucie i ...chyba wzruszenie.Powiedził,że zapis KTG mu się nie podoba, że wie ile przeszłam, że to juz czwarta, wyczekana ciąża i nie chciałby ryzykować w niej bardziej. Spytał czy może mi zrobić cięcie i czy nie będę miała o to żalu, bo widział jak bardzo chciałam rodzić naturalnie...Odpowiedziałam,że jeśli jest choć cień wątpliwości, że może coś pójść nie tak to zgadzam się na wszystko.Płakałam już sama nie wiedząc dlaczego...Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie...Telefon do męża,żeby przyjechał i przygotwania do cc.Kroplówki, cewnikowanie, rozmowa z anastezjologiem.Mąż był przy mnie, próbował rozluźnić atmosferę, ale ja nie mogłam przstać drżeć...Patrzyłam jedynie na zegar wiszący na ścianie i myślałam w której godzinie zostanę Mamą...Przygotowania skończone, idziemy na sale operacyjną, tam kazano mi się rozebrać i położyć na stole z rozkrzyżowanymi rękami, jak mnie Pan Bóg stworzył.Wokół w pośpiechu anastezjolodzy, położne, pielegniarki i lekarz. Bałam się znieczulenia w kręgosłup, ale to wynikało z mojej niewiedzy i zaskoczenia sytuacją. Okazało się że nie było powodu do niepokoju, to nic nie bolało..Niebieski kolor sali, fartuchów, czepków mnie przytłaczał, nie mogłam powstrzymac drżenia całego ciała, dopiero znieczulenie było w stanie to zrobić. Poczułam ciepło w nogach i poczułam jak stają się cięższe i że nie moge swobodnie ich unosić.Anastezjolog sprawdzał, czy znieczulenie juz dziła, a lekarz zaczynał juz operację.Gdy przykrywali mnie parawanem zerknęłam na zegar, była 12.10.Zaczęłam czuć szamotanie, szarpanie, lekarz uciskał jak gdyby na żebra, które myślałam że chyba za chwilę będe miała połamane...Okropne uczucie wyrywania z wnętrza Ciebie czekoś cennego. Anastezjolog mówi,że głowka już jest , a sekunde później " Nina jest już z nami" w kolejnej sekundzie najpiekniejszy dzwięk-głos mojej córki-delikatny płacz,za chwilę na stole obok położono ją i wycierano.Widziałam tylko jej stópki...Nie mogłam oderwac od niej oczu i doczekać się kiedy wreszcie zobaczę jej twarzyczkę...Po chwili położyli mi ją na piersi i pierwszy raz spojrzałyśmy sobie w oczy...Nie mogło do mnie dotrzeć, że patrzę na swoje dziecko, a jednocześnie wiedziałam, że jest taka...moja...Cudowne uczucie, którego nigdy wcześniej nie czułam-bezwarunkowa miłość matki do dziecka. Była taka spokojna, delikatna.Pocałowałam jej rączki, głowkę.Musieli ją zabrać, ale ona wczepiła się rączkami w moja twarz jakby chciała zostać jeszcze chwilę

W sali obok czekał juz na nia tata;)
Kolejne minuty, kiedy zakładali mi szewbyły wiecznością, tak bardzo chciałam ja znów zobaczyć...Po wszystkim zabrano mnie do sali, a chwile później przynieśli Ninę i zjawił się mój mąż...Widziałam jaki był szczęśliwy, a ja chyba jeszcze bardziej, że wreszcie mogłam dać mu dziecko...
Kolejne 12h musiałam spędzic na leżąco, nie podnosząc głowy, to było najgorsze, nie mogłam nawet napatrzeć sie na swój największy skarb, karmienie na leżąco poszło lepiej niz myślałam , przystawili mi małą do piersi i już nie było wątplipości, że to prawdziwy ssak ;)Pierwsza noc była ciężka, o połnocy musiałam stanąc na nogi,a ler ból był straszny.Nie mogłam dobrze zając się Niną, bo zmiana pozycji to był dla mnie nie lada wyczyn.Położne pomagały i jakoś przetrwaliśmy. Nie przypuszczałam,że kolejna noc będzie jeszcze gorsza... Słabsze leki przeciwbólowe sprawiły że załamałam się swoim stanem...Stawianie małych kroczków było dla mnie kozmarem.Noc to wiszenie na cycu i płacz, kiedy chciałam ja odstawić.Pozycja leżąca i to że nie mogłam się poruszać w pełni sprawiłoże nie mogłam jej też dobrze przystawic do piersi.Skończyło się ponadgryzanymi brodawkami, krwią i płaczem moim i jej...Musiałam jeden dzień karmic ja mm;/
Po trzech dniach wyszłyśmy do domu i tu odzyskujemy siły.Dziś jest już na prawdę dużo lepiej.Brodawki lekko się podleczyły, dobrze juz ja przystawiam,Ninusia się najada i śpi po 2-3 h. Wierzę, że z każdym dniem będzie już tylko lepiej.
Jestem wreszcie spełniona. Mam największy skarb tuż obok siebie, a tak wygląda:
Bóg mówi prosto o krzywych liniach naszego życia...
Adaś Ewa Róża i Piotr-moje maleńkie aniołki