Aniołkowe Mamy [*]
-
WIADOMOŚĆ
-
Marysia clo brałam 4 -5 cykli. Zaszłam 2 razy w ciążę i poronilam. U genetyka dowiedziałam się że jeśli organizm ma owulacje a jest stymulowanie to często jajeczko jest zniekształcone i uszkodzone wiec zdążają się poronienia. Nigdy nie miałam torbieli ani żadnych problemów z jajnika mi.
Po odstawieniu wszystkiego udało mi się zajść w ciążę zdrowa która ciesze się do dziś. -
nick nieaktualny
-
Marysia w piątek pojechałam do szpitala usg potwierdziło, że nic z tej ciązy nie bedzie, zostałam w szpitalu, o 12 dostalam tabletke na rozkurczenie macicy, a o 18 mialam zabieg pod calkowita narkoza. Po zabiegu czulam sie dobrze zarowno fizycznie jak i psychicznie. Gorsze momenty przychodzily, kiedy dziewczyny z ktorymi lezalam na sali mialy ktg ;( Cale szczescie na drugi dzien wyszlam do domu.
-
witam się i bardzo niechętnie dołączam do grupy aniołkowych mam...
jak mam liczyć koniec ciąży? do zabiegu czy momentu kiedy ciąża przestała się rozwijać? wiem, głupie pytanie ale dla mnie spora rozbieżność.
Wg usg ciąza obumarła gdzieś w 4/5 tc ale plamić zaczęłam w 7tc i wtedy też odbył się zabieg...13.02.2015 - Aniołek (7tc)
21.01.2016 - P.
24.04.2017 - M.
-
nick nieaktualny
-
rotenkopf jest ciężko ale jak tylko usłyszałam jaką mam betę to już zaczęłam się oswajać z tą myślą. Lekarze kazali mi czekać czy beta będzie rosnąć, coś tam niby rosła ale nie tak jak powinna. Niepotrzebnie tylko mojemu mężowi narobili nadziei.
Ciąża powoli obumierała więc nie było sensu czekać.
Najgorsze jest to, że kazali mi podjąć decyzję czy czekam czy zabieg.
porozmawiałam z położną i lekarką która robiła mi usg w szpitalu i przekonały mnie, że nie ma sensu leżeć i czekać na cud. 26.01 beta 260 a 10.02 zaledwie 2000, poza tym obraz w 8tc jak 4/5 tc. W dodatku byłam pewna że do zapłodnienia nie mogło dojść później i nie było szans żeby ciąża była młodsza.
Szkoda, że praktycznie na ten sam dzień termin porodu mają dwie znajome...
strasznie się boję w przyszłości powtórki z "rozrywki"13.02.2015 - Aniołek (7tc)
21.01.2016 - P.
24.04.2017 - M.
-
Monika ja mialam bardzo podobna historie do Twojej, tez sie bardzo boje, ze historia moze sie powtorzyc, ale jak rozmawialam z lekarzami, to oni powiedzieli mi, ze takie historie zdarzaja sie dosyc czesto (niestety) i jest to po prostu zwykly pech, osobiscie wierze mocno, ze juz nigdy mnie to nie spotka, ale wiadomo strach pozostaje, ale trzeba byc dobrej mysli
-
nick nieaktualnyAgnieszka wrote:ale jak rozmawialam z lekarzami, to oni powiedzieli mi, ze takie historie zdarzaja sie dosyc czesto (niestety) i jest to po prostu zwykly pech
na początku byłam strasznie zła na lekarzy, którzy też tak mi mówili...tak samo sędzia na rozprawie mógłby powiedzieć rodzinie np zamordowanego, że pech, że to na niego trafiło i takie rzeczy się zdarzają i zasądzi mordercy tylko 15 lat... potem zaczęłam myśleć, że mówią tak aby ukryć swoją niekompetencje, bo skoro chwalą się, że medycyna tak poszła do przodu i wykształcenie też jest na wyższym poziomie to dlaczego w większości przypadków nie można znaleźć przyczyny?! teraz już podchodzę do tego obojętnie, tak samo jak oni - no cóż, nie oszukujmy się, dla nich to chleb powszedni, gdyby się przywiązywali uczuciowo to lekarze zmieniali by się notorycznie bo wysiedli by psychicznie.
miłego dnia dziewczyny ! ;* -
rotenkopf coś w tym jest jednak trochę empatii by nie zaszkodziło.
ja np leżałam na koźle i czekałam na zabieg z rozłożonymi nogami (na szczęście pielęgniarka mnie przykryła) a dwóch lekarzy siedziało naprzeciw mnie i gadało sobie o wycieczkach rowerowych i komputerach. Wiem, że dla nich to codzienność, nie mogą płakać z każdą pacjentką, ale litości....
teraz jeszcze jestem na l4, ale strasznie się boję powrotu do pracy, między ludzi. Tym bardziej że nagle wszyscy wiedzą co się stało bo ciężko było ukryć przed rodziną tygodniowy pobyt w szpitalu. Mało tego na sali leżała ze mną dziewczyna z osiedla więc, eh...plotki plotki plotki.13.02.2015 - Aniołek (7tc)
21.01.2016 - P.
24.04.2017 - M.
-
Byłam dzisiaj u lekarza. Wszystko ładnie się goi, mogę brać się za ćwiczenia. Prawdopodobnie po 2 @ będziemy mieli zielone światło
Według niego dużo dało to, że sama musiałam urodzić Maleństwo i przy czyszczeniu lekarz nie naruszył tak bardzo macicy
-
Rotenkopf ja w szpitalu dostalam mnóstwo zrozumienia i empatii od lekarzy i położnych, to że medycyna poszła do przodu nie wyeliminuje takich sytuacji, bo takie rzeczy zdarzają się od początku trwania ludzkości, po prostu gdzieś tam w podziale komórek coś idzie nie tak i nie możemy nic na to poradzić, nie możemy obarczać winą za to lekarzy czy kogokolwiek innego
-
Ja byłam bardzo dobrze przyjęta w szpitalu. Na cc czekałam na sali porodowej. Nie widziałam żadnych rodzących. Położne były bardzo delikatne. Pocieszały. Mój mąż cały czas mógł być przy mnie. Po operacji leżałam na oddziałe ginekologicznym ale tam też byłam traktowana bardzo przyjaźnie. Na pewno wiedziały co mnie spotkało. Nie musiałam się upominać o przeciwbólowe. Same proponowały leki na uspokojenie. Ordynator też się wypytywał o samopoczucie. Po 12 godzinach kazały mi przejść z sali intensywnej terapi (to akurat było dobre się przejść)do pokoju na samym końcu korytarza gdzie leżałam sama i nie widziałam łażących po korytarzu ciężarnych. Nie mineły 2 doby a ja już uciekłam do domu. Jak ordynator zaproponował to po godzinie już byłam gotowa do wyjścia.
Nie wiedziałam że tak jest ale podobno 1 na 3 ciąże się roni. Nie uwierzyłabym jak by mi położna nie powiedziała. Na oddział codziennie trafiają kobiety które tracą swoje dzieci. 1 na 160 ciąż kończy się tak jak moja... Lekarze tego nie mówią nie chcąc martwić ciężarnych ale wychodzi na to że trzeba mieć szczęscie na każdym etapie ciąży... od jajeczka do płaczu dziecka...
Żeby człowiek miał takie szczęście do totka. Nie dawno była kumulacja to nawet za kupon się nie zwróciło...
Krzyś [*] 38tc 13.01.2015 - maleńka duszyczka a brakuje tak wiele... -
Ja jeśli chodzi o szpital to tak sobie wspominam... no szczególnie opiekę a raczej jej brak. Jak pierwszego dnia pojechaliśmy do szpitala bo plamiłam to czekałam na przyjęcie lekarza 4 godziny, potem usg stwierdzenie braku akcji serca, papierologia i przyjęcie na oddział. Na szczęście oddział był oddzielony od tego na którym widać wiele kobiet w ciąży chociaż ten widok mnie nie stresuje. Mimo wszystko. W pokoju trzyosobowym miałam bardzo fajne towarzystwo. Mąż był ze mną w sumie od rana do wieczora dopuki spać nie poszłam. Więc wieczorem nic po przyjęciu do szpitala a na drugi dzień rano podali mi a w zasadzie sama sobie włozyłam dwa jakieś proszki dopochwowo wywołujące skurcze. Skurczy zero i o 12 dostałam dwie kolejne. Skurcze zaczęły sie ok 15 i z czasem były coraz silniejsze. Siedziałam sobie na brzegu łóżka rozmawiałam z mężem i z kobieta leżącą obok a podczas skurczu sie bujałam na boki bo to mi pomagało. Nagle o godzinie 19 skurcze sie skończyły tak od razu.. myślaąłm że leki przestały działać i tak sobie siedziałam jakieś 20 minut. Potem poszłam do toalety żeby zmienić podpaskę, włożyłam do wc pojemnik który kazali wkładać i kiedy usiadłam na wc i wypuściłam powietrze nosem, poczułam że "coś" mam w szyjce. Pchnęłam mięśniami i poleciało wszystko do tego pojemnika. Nie wiem jak dzieciatko wygladało bo szybko sie podniosłam i zamknęłam klape wc. Pielęgniarka przyszła dopiero po 25 minutach kiedy drugi raz jej zgłosiłam żeby zabrała pojemnik. Dopiero na trzei dzień od przyjęcia mnie do szpitala zrobili mi zabieg... i tego dnia trzy godziny po zabiegu wyszłam bo się dobrze czułam...