Poród martwego dziecka
-
WIADOMOŚĆ
-
To forum pomaga...jest to taka grupa wsparcia... dlatego włąsnie specjaliści napisałam w " " ... Wcześniej pojechałaś do szpitala i odesłali Cię z kwitkiem. Już wtedy czułaś, że jest coś nie tak, a oni na Twoje zgłoszenie nie zareagowali odpowiednio. Nie możesz siebie obwiniać, bo to na pewno nie Twoja wina.
candela lubi tę wiadomość
-
nick nieaktualnyCzyja wina to juz Bóg wie o ile istnieje ..wystawić czlowieka na taka próbę?Za co?Szukamy z partnerem każdego wyjaśnienia,a moze to czop jednak..a moze.wody,moze.jednak lekarz w szpitalu a moze prowadzący?a moze to my jednak?..odpowiedzi nie.możemy znaleźć..czekamy na sekcje,ale to jakąś wieczność..to moze nawet pól roku trwać..dzisiejszy dzien byl okropny..ciągle sie.zastanawiam,mysle,wyobrażam..jak maly powinien leżeć z nami w domu na.lozku owinięty beżowym ślicznym.becikiem ..jakplacze a ja go biore w ramiona i karmię a on sie.uspokajja,..pierwszy spacer wózkiem..marzylam,ze.pokażę mu pierwszy śnieg.za oknem..pierwsza kąpiel..jakcaluje stopki ..a tego nie ma poprostu..to wszystko w mojej glowie..a nie rzeczywistość..nawet nie wiem jakbwygladalby,gdyby otworzyli oczka..bo mial zamknięte..teraz.marze.poprostu o dziecku,a.wiem,ze nie.moge ..nie wiem czy w ogole bede mogla..dopiero sie dowiem..nie.do konca do mnie dociera jeszcze co sie stalo..boje sie,ze niedlugo moze dotrzeć..przepraszam za bledy,moje t9 plata figle.na.telefonie..powiedzcie.jak.sobie.z.tym poradzilyscie?? Jedni mówią żeby.zachodzić szybko.w ciążę,inni.żeby dac sobie czasu..a ja marze poprostu o przytuleniu dzieciątka i uslyszeniu jego placzu..Tesknie.za.moim synkiem..i to jest nie do zniesienia..
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyCzarna23 kochana tak mi przykro to jak zostałas potraktowana w szpitalu to dla mnie szok ! Ja też przeżyłam śmierć swojego dziecka, moja Maja zmarła w moim brzuszku w 40 tc. Ale szpital w którym urodziłam był naprawdę przyjazny, osobna sala, przy porodzie 2 lekarzy i 3 położne wszyscy bardzo mili i delikatni.
Nie obwiniaj siebie o to co się stało, poczekaj na wyniki sekcji, może ona coś wyjsni. A teraz daj sobie czas na żałobę. Płacz, nie wstawaj z łóżka jeśli nie masz ochoty. Ale wierz mi czas jest najlepszym lekarstwem na ból który odczuwasz. -
czarna23 - tak jak Mama_Mai mówi, że czas jest najlepszym lekarstwem... wiadomo, że nie zapomnisz o tym nigdy,ale z czasem będzie Ci lżej. Płacz, jak tego potrzebujesz, krzycz, cokolwiek co przynosi Ci chociaż odrobinę ulgi. Te rany są bardzo świeże, wiec może do Ciebie nie docierać do końca to co się wydarzyło... daj sobie czasu, tyle ile potrzebujesz. Tak jak mówi Rudzik38 - porozmawiaj z jakąś bliską Ci osobą, poszukaj pomocy u psychologa jeżeli czujesz taką potrzebę. Już zrobiłaś ogromny krok, opisując swoją historię tutaj.
-
Dziękuję Wam dziewczyny za słowa wsparcia. Trzymajcie kciuki, by tym razem moja ciąża skończyła się szczęśliwie. Czarna23, bardzo Ci współczuję. Czytałam Twoja historię i przypominało mi się, że czułam to samo. Jak chyba każda z nas. Ogromny szok, ból, niedowierzanie. Ciągle szukałam przyczyny i miałam żal, że ktoś coś zawinił, zaniedbal, przeoczyl. I wiesz co Ci powiem? Ze choć teoretycznie otrzymaliśmy wynik sekcji zwłok dawno temu i podano mi powód dla którego wg.lekarzy mogła umrzeć moja Córeczka (choć jak podkreślono) nie musiała, to szukam przyczyn i czuje żal cały czas. Żal do opieki medycznej,żal do samej siebie,że jako osoba niedoświadczona zrobiłam źle Czy coś przegapilam, zlekcewazylam. Myślę,że raczej mi to nie przejdzie nigdy. Położna jakiś czas temu zapytała mnie, czy już się z tym pogodzilam. Odpowiedziałam, że nigdy się z tym nie pogodze. Bo jak można pogodzić się z nieuzasadniona smiercią wyczekiwanego Dziecka? Spojrzala na mnie ze zdziwieniem. Jak juz tu kiedyś pisałam, czas nie leczy ran, tylko uczy z tą raną żyć. I tak właśnie wygląda moje życie. Juz tyle nie płacze co kiedys. Nie dlatego, że się z tym pogodzilam, ale dlatego że żyje z tą świadomością, że ona umarła,ale cały czas z nami jest. Nie ma dnia, żebym o niej nie myslala, nie rozmawiała z nią. Powiesiłam na ścianie jej zdjęcie,pod spodem odbite rączki i nóżki. W sypialni również stoi jej zdjęcie. Nie staram się o niej zapomnieć, wręcz przeciwnie. Patrzę na jej zdjęcie, uśmiecham się,mówię,że ja kocham i bardzo za nią tęsknię. Rozmawiam z nią,opowiadam,rano mowie dzień dobry a wieczorem dobranoc. Rozmawiam o niej, choć niektórzy uważają, że to cos złego. (kompletnie tego nie rozumiem) jednym słowem, nigdy nie pogodze się z tym, że moje dziecko musiało umrzeć, ale zaczęłam żyć,tak jakby cały czas była z nami. Głęboko w to wierzę i właśnie to mi bardzo pomogło. Teraz jestem w drugiej ciąży, ale nie potrafię uwierzyć, że napewno będzie dobrze, choć bardzo tego pragnę. Wszystkie tu jesteśmy przykładem tego, że wszystko może się zdarzyć...niestety... Jest Ci teraz bardzo ciężko.i jeszcze długo będzie. Z czasem wrócisz do normalnego życia, prawdopodobnie będziesz miała dzieci, ale pustkę i myśli o synku będą już zawsze. Od Ciebie teraz zależy czy będziesz o nim wspominać wyłącznie z wielkim bólem, czy też z uczuciem wielkiej miłości i dumy, że pojawił się w Twoim życiu i dał najpiękniejsze, pierwsze, niepowtarzalne chwile, jakie można przeżyć. Nie warto kłócić się z partnerem i wzajemnie obwiniać. To najgorsze co mozecie zrobić. Wasz syn by tego nie chciał.Spoczywaj w spokoju Córeczko...Alicja [*] 34 t.c.
-
Tak dobrze Was rozumiem...Ja straciłam moje Dzieci w końcówce 21 tygodnia. Cała ciąża przebiegała od samego początku z problemami. 10 tc i krwotok, już wtedy myślałam, że straciłam Dzieci, co chwilę w szpitalu, właściwie po nic, bo słyszałam jedynie, że to poza ich możliwościami. Ciąża przetrwała, 2 śliczne zarodki, 2 bijące serduszka - moje wymarzone Dzieci. 3 lata staraliśmy się o tą ciążę. Jak dowiedzieliśmy się, że bliźnięta to poziomu szczęścia odczuwanego w tamtym dniu nie da się zmierzyć. Ustały krwawienia, pierwsze 3 miesiące były przeleżane plackiem, ciężkie bardzo, wymioty, bóle głowy, nie mogłam normalnie funkcjonować, ale myślałam sobie, że to oznaka zdrowej podwójnej ciąży. Potem 4 i 5 miesiąc. Rosłam. Czułam potworne napinanie w brzuchu, jakby skóra miała mi dosłownie pęknąć, do tego mdlałam co chwilę i tętno miałam b.wysokie. Mój lekarz każdą dosłownie dolegliwość tłumaczył jednym zdaniem: No przecież ma pani dwójkę dzieci w brzuchu- to normalne. Myślałam sobie, że może faktycznie histeryzuje, że może to tak się czuje, przecież nie miałam nigdy dwójki dzieci pod sercem. Wszystko we mnie mówiło, że coś jest nie tak, ale zabijałam te myśli w sobie, bo niepokój nie służy, a przecież lekarz mówił, na pewno zna się na rzeczy, pracuje w szpitalu, chodzę prywatnie, robię badania, 2-krotnie robiłam prenatalne. Mówili, że Dzieci na medal...Nadszedł październik. To był dzień w którym czułam się wyjątkowo dobrze. Wieczorem położyłam się do łóżka i kompletnie nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok gdy nagle poczułam, że leżę w kałuży. Pomyślałam: no tego jeszcze nie było, posikałam się??? Wstałam. Prześcieradło more a po nogach płynęły smugi wody. Wiedziałam co się stało, ale w drodze do szpitala przez sekundę nie przemknęło mi, że to może być koniec. Na oddziele był mój lekarz, który bardzo zdziwiony na mój widok pyta: a co to się stało? Gdy zobaczył co się stało powiedział: nie jest dobrze, u córki leżącej wyżej było wszystko ok, ale u synka pęcherz pęknięty, wody jeszcze były ale uciekały. Położył mnie na oddział i powiedział, że zobaczymy co będzie rano, że może to wysokie pęknięcie i będą się tylko sączyć. Tak się jednak nie stało, całą noc przeleżałam rycząc z każdym chlustem wody. Rano poziom wód u synka wynosił zero - bezwodzie. Poranny obchód i decyzja lekarzy by przetransportować mnie do innego miasta, do ośrodka akademickiego, żeby dać mi i Dzieciom jeszcze jakiekolwiek szanse. Położne przychodziły i mówiły mi, że tam zdziałają cuda, że dolewają wody, że trzeba wierzyć. Byłam na emocjonalnym dnie. Gdy dojechałam na miejsce i weszłam na izbę przyjęć czekała na mnie świta lekarzy, którzy w pierwszych słowach odebrali mi całą nadzieję, którą z takim uporem dawano mi w poprzednim szpitalu. Powiedziano, że sytuacja jest bardzo trudna, w zasadzie beznadziejna, że syn nie ma najmniejszych szans, że pęcherz ma dużą dziurę i że żadne dolewanie nie pomoże, a bez tej wody nie rozwiną mu się płuca i umrze chwile po urodzeniu jeśli nie wcześniej, a córka niestety szanse ma minimalne, choć jest to zdrowa ciąża, ale odpływające wody zaczną prowokować skurcze, a jeśli ona urodzi się w 22,23,24,25,26 tygodniu o czym właściwie nie było mowy, bo dawano mi maks 3 tyg na poród, to będzie niewidoma, niesłysząca, upośledzona psychomotorycznie i intelektualnie. Ponadto powiedzieli, że nie będą lekami rozkurczowami hamować porodu, ponieważ grozi mi sepsa i jeśli wskaźniki zakażenia zaczną rosnąć to w przeciągu doby może mnie już nie być,a jednak należy pamiętać, że mam 1 dziecko w domu, które też potrzebuje matki. W tym czasie gdy ja tam trafiłam na ten oddział nie było ordynatora tego szpitala, profesora od którego zależało tam wszystko. Miał być za 4 dni. Przez te 4 dni nie chcieli podjąć żadnej decyzji. Robiono mi 2 razy dziennie morfologie, żeby kontrolować ew.stan zapalny i czekano. Ja czekałam zasadniczo na potwierdzenie wyroku. Codziennie robiono mi ktg i wiedziałam, czułam, że to ostatnie chwile kiedy czuję i słyszę bicie serc moich Dzieci. W niedzielę zaczęłam odczuwać skurcze, oszukiwałam siebie, że boli mnie brzuch z nerwów, ale tak naprawdę wiedziałam, że zaczynam rodzić. W poniedziałek przyjechał profesor i powiedział, że to koniec, że podadzą mi tabletki, żeby przyspieszyć akcje porodową. Błagałam na litość o cesarkę, mówiłam, że nie przeżyję porodu SN, że psychicznie nie wytrzymam. Jednakże lekarz twierdził, że cc nie wchodzi w grę, bo to oznaczałoby przecięcie macicy na pół co skutkowałoby dużym prawdopodobieństwem utraty każdej kolejnej ciąży. Przed zaaplikowaniem mi tabletki przyszła pielęgniarka zrobić mi ostatnie ktg. To było coś potwornego. Pytałam lekarza czy będzie Je bolało, czy One umrą we mnie? Powiedział, że nie potrafi jednoznacznie powiedzieć czy będzie Je bolało, że jakieś bodźce będą odczuwać, ale że Syn na pewno cierpi już teraz, bo jest opatulany macicą i deformuje się i że Dzieci umrą podczas porodu. Jak to powiedział wpadłam w taką histerię, że myślałam, że rozniosę oddział. Dostałam leki uspokajające. Tabletkę podano mi o 17, o 23 byłam na porodówce. Wyłam z bólu, ze stresu wpadałam w drgawki, w każdej sek myślałam o tym że umierają moje Dzieci. o 3:45 wyproszono mojego męża, zapalono światła i lekarz, kazał przeć z cały sił, po czym wsadził rękę i wyciągnął Synka, potem z całych sił naciskał brzuch bo Córeczka leżała poprzecznie bardzo wysoko, nie mógł jej tym sposobem obniżyć, wiec włożyl we mnie cała rękę i chwytał moje Dziecko, które mu się wyślizgiwało i cały czas powracało pod moje piersi. Do końca życia tego nie zapomnę. Po kilku próbach wyciągnął Córeczkę ze mnie, Jej ciepłe ciałko otarło sie o moje udo. Oczy miałam z całych sił zaciśnięte. Nie chciałam nic zobaczyc, nic. Mowiłam, że nie mogę, ze nie dam rady. Powiedziano nam, że Dzieci urodziły się martwec i zabrano mnie na salę operacyjną na czyszczenie. Zrobili znieczulenie zewnątrzoponowe i czyscili, mialam oczy zamkniete by niczego nie widzieć w lampie, niestety uszy funkcjonowały b.dobrze i całe łyzeczkowanie wysluchiwalam opowieści lekarza o tym jak myslał, ze łapie za główkę, a to były pośladki itd. Potem zawieźli mnie na pooperacyjna, błagałam na życie o wpuszczenie meza, zgodzila sie na 5 min. potem lezalam sztywna od pasa w dol szesc godzin wysluchujac opowiesci lezacych 2 obok dziewczyn o tym jak wlasnie urodzily swoje dzieci. Czulam w tym momencie ze umarałam w srodku. Jak tylko odzyskalam czucie powiedzialam ze wychodze na wlasna odpowiedzialnosc ze szpitala, nie byłam w stanie patrzec na nowordoki, słuchac placzu dzieci, patrzec na to wszystko. Wypisano mnie, pojechalismy z mezem odebrac akty urodzenia i zgonu. Cała droga w placzu. Potem przygotowania do pogrzebu. Wizyta w zakladzie pogrzebowym, pani wisząca na telefonie co 3 nasze wypowiedziane zdania, totalna ignorancja na każdym kroku. Do pogrzebu czekaliśmy tydzien, bo trzeba było przewiezc ciałka z innego miasta. Przez ten tydzien jechalismy tylko na tabletkach. Placz od rana do wieczora. Zero zycia. Bilismy sie tez z myslami, czy odwazyc sie zobaczyc dzieci. Podjelismy decyzje, ze tak, ze sprobujemy, choc pani w zakladzie pogrzebowym bardzo odradzała. W dniu pogrzebu pojechalismy rano na ostatnie pozegnanie. Pan ktory prowadzil ceremonie zobaczyl mniei powiedzial do mojej mamy, zeby namowila mnie zebym nie wchodzila. Mama powiedziala do mnie, ze wejdzie pierwsza i powie mi w jakim stanie sa Dzieci. Tak sie bałam. Rodzice moi i meza weszli, zamkneły sie drzwi i w tym momencie wiedziałam ze juz nic mnie nie powstrzyma. Otworzylismy drzwi i ujrzalam na srodku sali małą białą trumienke i moją mame obok, która odwrociła sie do mnie i powiedziała: są śliczne. Podeszlismy. Miałam najcudowniejsze Dzieci. Lezaly obok siebie raczka w raczke i spały. Miały wszystko... tylko zabraklo im czasu. Nie moglam odejsc od trumny. Probowałam zapamietac kazdy szczegoł, usta, nosek ,kształ twarzy - wszystko. Dotykalismy je, głaskalismy i wiedzialam wtedy, że to była najlepsza decyzja, ze jakis element wrocił na swoje miejsce, ze znalazlam obraz, ktorego tak rozpaczliwie szukałam w swojej głowie. Potem pogrzeb, płacz, cierpienie Po kilku dniach rozmowa z lekrzem, który powiedział: odejscie wod nastapilo bez wyraznej przyczyny, prawdopodobnie w macicy wytworzylo sie za duze cisnienie. pech. Pech??? A jak mowilam, że skora peka choc brzuch wcale nie taki duzy, to bylo ok, jak miałam tetno zabojcze to bylo ok, jak mdlalam od ucisku na tetnice w brzuchu to było ok, a nagle mam pecha, tak? Ten zal jest we mnie potworny.Po kilku dniach ponownie trafiłam dz szpitala, mialam bole i krwawienie. Okazało się, ze zostały resztki i trzeba kolejny raz łyżeczkować. Znów ten koszmar, noworodki, szczesliwe mamy i ja. Czarna pytałałaś ja sobie z tym poradziłyśmy? Ja nie wiem czy w ogole sobie poradziłam, w jakims stopniu tak, bo jednak jest lepiej. Po pogrzebie rozwaliliśmy doslownie pół domu. Tłukliśmy młotkiem co się dało, remont na całego, zajmowaliśmy się czymkolwiek, wieczorem płakalismy az popadalismy i tak było przez miesiac. Codzienne wizyty na cmentarzu, tylko tam czulismy sie spokojniej. Na pewno nasza bliskosc była sposobem. My nie odchodzilismy od siebie, duzo rozmawialismy, zadawalismy sobie 100000 pytan, ale przyszedl taki dzien kiedy otwarcie przyznalismy ze nie znajdziemy na nie odpowiedzi, przynajmniej nie w tym zyciu. Mowilismy sobie, ze nasze Dzieci nie chcialaby zebysmy teraz siebie zniszczyli ,ze patrza na nas i chca widziec szczesliwa mame i szczesliwego tate, nam oczywiscie ogromnie pomagala też obecnosc corki, bo przeciez mielismy dla kogo zyc, a Ona w tym czasie ogromnie nas potrzebowala. Przyszedl taki moment pod koniec grudnia, ze poczulismy sile by sprobowac jeszcze raz. Ja bardzo sie bałam, mowilam mezowi, ze mam takie uczucie, ze ja chce tylko odzyskac tamte Dzieci, ale on mi tłumaczyl, ze tamte zawsze beda z nami, w naszych glowach, sercach, a to ktore przyjdzie na swiat bedzie mialo Ich czastke w sobie. Jakos to sobie poukladalam. Nadal codziennie jestem na cmentarzu, ale placze juz mniej, coraz czesciej sie usmiecham i nie licze na nic wiecej. Ta pustka pozostanie w nas na zawsze, ta tesknota i bezsilnosc wobec tego co soe stalo rowniez, nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie dlaczego - niestety, czas nie wyleczy ran, ale z czasem nauczy nas z nimi żyć. Sciskam Was wszystkie.Lenka 19.07.2004, 14.10.2014 [**] (21TC), 26.05.2015 [*] (10TC)
28.10.2015 1 IUI
<a href="http://lilypie.com/"><img src="http://lbdf.lilypie.com/cuhfp1.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" /></a> -
I jeszcze jedno. Ten wiersz, przeczytano go na pogrzebie i w tym momencie ogarnął mnie spokój. Kocham ten wiersz i wierzę w każde jego słowo:
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnęłam też.
Jestem tysiącem wiatrów dmących.
Jestem diamentowym błyskiem na śniegu lśniącym.
Jestem na skoszonym zbożu światłem promiennym.
Jestem przyjemnym deszczem jesiennym.
Kiedy tyś w porannej ciszy zbudzony,
Jestem ruchem - szybkim, wznoszonym,
Ptaków cichych w locie krążących.
Jestem łagodnym gwiazd blaskiem nocnym.
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnęłam też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłam.Lenka 19.07.2004, 14.10.2014 [**] (21TC), 26.05.2015 [*] (10TC)
28.10.2015 1 IUI
<a href="http://lilypie.com/"><img src="http://lbdf.lilypie.com/cuhfp1.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" /></a> -
nick nieaktualnyDziewczyny nie mogę uwierzyć ze lekarze tak strsznie traktuja pacjentki !!! Ja przed i po porodzie leżałam na osobnej sali i to na ginekologii a nie na poloznictwie.
Ja z moją dziewczynką rozmawiam codziennie, odwiedzam ją na cmentarzu praktycznie codziennie i to najbardziej mi pomaga czuję się wtedy taka spokojna w srodku.
my z mężem też pozegnalismy córeczkę przed pogrzebem i muszę wam powiedzieć ze czułam się szczęśliwa ze ja jeszcze raz zobaczyłam a była taka piękna i te jej paluszki słodkie...
Od śmierci Mai minęły dopiero 3 miesiące, a ja wczoraj zobaczyłam na teście 2 kreski .... -
To cudownie! Gratuluję i bardzo pozytywnie zazdroszczę. Ja zrobię test w środę - tak bardzo bym chciała...Lenka 19.07.2004, 14.10.2014 [**] (21TC), 26.05.2015 [*] (10TC)
28.10.2015 1 IUI
<a href="http://lilypie.com/"><img src="http://lbdf.lilypie.com/cuhfp1.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" /></a> -
nick nieaktualny
-
Wiesz, zainspirowana Twoim pozytywnym testem spróbowałam zrobić już dzisiaj i wyszedł mi cień cienia. Tak jak i Wasz to jest nasz pierwszy cykl...to jest cien cienia ale jest, jutro powtorze, az boje sie cieszyc, a jak się uciesze to bede przerazona tak jak TyLenka 19.07.2004, 14.10.2014 [**] (21TC), 26.05.2015 [*] (10TC)
28.10.2015 1 IUI
<a href="http://lilypie.com/"><img src="http://lbdf.lilypie.com/cuhfp1.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" /></a> -
nick nieaktualnyTrzymam kciuki za jutrzejsze testowanie wierzę że 2 kreska już będzie widoczna u mnie też bardziej wyraźna była po drugim testowaniu a dziś byłam na becie nawet (pierwszy raz w życiu) zobaczymy co to badanie pokaże
Wiadomość wyedytowana przez autora: 19 stycznia 2015, 14:11
-
Witajcie Drogie Aniołkowe Mamy,
Dawno mnie tu nie było czy pamięta jeszcze ktoś mnie i moją historię?
Bardzo ale bardzo mi przykro z powodu wszystkich nowych aniołkowych mam,które się tu w ostatnim czasie pojawiły,wszystkie was serdecznie przytulam :*
Weszłam tu bo muszę Wam o czymś powiedziedzieć dziś mija 5 miesięcy odkąd urodziła się moja martwa córeczka czas bardzo krótki wiem...całkowicie tego nie planowałam ale jestem w ciąży...w sobote lekarz potwierdził 5/6 tydzień narazie bez bicia serduszka...strasznie się boje...co bedzie jeśli historia się powtórzy? Całkowicie tego nie planowałam chcieliśmy poczekać ze staraniami przynajmniej rok...ale los zadecydował za mnie...Z Olą miałam problem z zajściem w ciaże a tym razem bez żadnych problemów zaszłam...prawie zemdlałam jak zobaczyłam te dwie kreski na teście...zaraz zaalarmowałam lekarza bo wiadomo miałam w sierpniu cesarkę...ale on kazał mi być dobrej myśli a ja tak się strasznie boje boję się komukolwiek o tym powiedzieć...Dziękuje,że chociaz Wam mogę się wygadać..Aleksandra [*] 19.08.2014 -
nick nieaktualny
-
nick nieaktualny
-
Zobaczysz, musisz w to mocno wierzyć!Przytulam.Lenka 19.07.2004, 14.10.2014 [**] (21TC), 26.05.2015 [*] (10TC)
28.10.2015 1 IUI
<a href="http://lilypie.com/"><img src="http://lbdf.lilypie.com/cuhfp1.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" /></a> -
nick nieaktualnyJa dzis bylam.na sciagnieciu szwow, rana ladnie sie.zagoila,toxo jednak przebyta..zakażenie jest,ale wskaźnik spada,czyli wracam do zdrowia..nawet to mnie.nie cieszy..weszlam do szpitala a on przywrócili wszystko od nowa..staram sie.nie myslec,nie plakac..tak mi przykro z powodu Waszych tragedii..gratuluję tez mamusiom z 2 kreskami,napewno wszystko bedzie dobrze,zobaczycie,glowa do gory i byc dobrej mysli,nie denerwować sie tylko cieszyć sie dla dzidzi:-) dzis o tym myslalam duzo..mam.nadzieje,ze szybko sie wykuruje i tez bedziemy mogli starać sie o dzidzie,tego pragnę,ale poki co..nie mam na nic ochoty ani sily,wszystko jest mi obojętne..bo wiem,ze z tym bedziemy musieli poczekać..zazdroszczę wam wsparcia w partnerach..ja go nie.mam,miedzy nami nigdy nie bylo kolorowo,no i teraz tez nie jest..każdy przeżywa osobno wszystko..nie wiem czy on nie chce czy nie potrafi okazać uczuć i wsparcia..mniejsza z tym..niby mam motywację do zdrowia..ale nie mam na nic ochoty..dziekuje,ze jesteście,czytam co piszecie i w koncu wiem,ze ktoś mnie naprawde rozumie,dziekuje...
[*]07.01.2015 -
Mama Mai Dziękuję :*
Rotenkopf niedługo zobaczysz dwie kreseczki i to napewno w momencie,w którym nawet nie będziesz się spodziewała.
Czarna 23 Twoja historia bardzo mnie poruszyła...wiem,ze Twoja rana jest bardzo ale to bardzo świeża ale może spróbujesz terapii u psychologa?? Im szybciej tym lepiej bo branie tabletek nie pomoże.Owszem zapomnisz na chwile ale później wróci to do Ciebie ze zdwojoną siłą...Teraz potrzebujesz rozmowy...wiemy to wszystkie doskonale...więc pisz jak najwięcej zawsze możesz się do mnie odezwać.Jeśli będziesz potrzebowała porozmawiać prywatnie nie na forum to daj znać.
Ja odbyłam terapie i jestem bardzo wdzięczna Pani psycholog za wszystko bardzo mi to pomogło.jangwa_maua lubi tę wiadomość
Aleksandra [*] 19.08.2014 -
czarna23 - to zrozumiałe że na nic nie masz ochoty i że nic Cie nie cieszy... masz do tego prawo... hmm... ja dopiero też od niedawna mogę liczyć na partnera, bynajmniej teraz to czuję, a wcześniej to różnie bywało. Nie wiem jaka jest dokładnie relacja między wami, ale coś was musi łączyć skoro mimo,że jak to mówisz- nie jest kolorowo między wami to dalej jesteście ze sobą. Myślę, że ważne jest to, że był wtedy z Tobą w szpitalu w tych najgorszych momentach.. Całkiem możliwe jest tak jak piszesz, że nie potrafi okazać uczuć, albo nie wie jak udzielić wsparcia. Dla niego to też ciężkie przeżycie, może sam nie daje sobie rady z tym, dlatego też Tobie nie umie pomóc...
Pisz do mnie śmiało, jeżeli chcesz porozmawiać niekoniecznie na forum.Wiadomość wyedytowana przez autora: 19 stycznia 2015, 19:59