My ... tuż przed i tuż po 30'tce ...
-
WIADOMOŚĆ
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualny
-
hej dziewczynki, dotarłam do domu..jakoś..
próbuje Was doczytać od godziny..cieżko mi to szło..
testy - bardzo kiepsko, jak sie okazało nie dość, że mąż to i ja na nich byłam..a miałam się nie stresować, Tymek oczywiście przeżył to bardzonie wiem czy to był też wynik samych testów i tych alergenów (raptem każdego 1 kropla - 12 alergenów), ale konieczne było podanie wziewów w gabinecie zabiegowym, bo bardzo zaczął się dusić
czyli chujnia z grzybnią..
testy tez kiepsko, cytuję: "jak na 3 letnie dziecko - odczyny bardzo mocne" a najgorsze, że przez najbliższe 2 lata nic nie możemy zrobić poza.. łagodzeniem ew. skutków ;/ od dziś oczywiście na lekach, a od grudnia wziewy( no podłamałam się, nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle, niemal na każde drzewo ma alergię, a na brzozy, to aż łapały się za głowę.. i jak tu się nie martwić?? mówię Wam, oddam każde pieniądze za zdrowe dziecko, wiec dla mnie frazes" wszystko jedno co, ważne, aby zdrowe" jest najważniejsze na świecie! z każdą chorobą Tymka ucieka część mnie i ryczę po nocach..
do tego ktoś mi wjechał w dupę auta na pasach i.. uciekł..nie jest to jakiś duże wgniecenie, ale ja widzęa jeszcze koleś uciekł, gdy ja wysiadałam z auta aby sprawdzić czy i jak bardzo.. to naprawdę kiepski dzień..
co do mojego porodu.. skopiuję Wam to, co pisałam na forum Baby Boom, gdy urodziłam Tymcia.. to jeszcze w emocjach było, ale teraz uważam, że nie było tak źle, tyle, że ciągnęły się za mną komplikacje po porodzie przez rok, no i wydałam na to kupę kasy, wiele się nastresowałam..
każdy czyta na swoją odpowiedzialność, bo była dziewczyna, która sie wystraszyła i niedowierzała mojemu bólowi
Postanowiłam wziąć się za napisanie mojej opowieści porodówkowej.. Mimo, że trwał „tylko 4,5h” to mam wrażenie, że trwał ze 2 tygodnie. Wszystko za sprawą niezdecydowania lekarzy, co do mojej osoby, ale wróćmy do tego dnia. 22 czerwca, środa wieczór, godzina 20.00, udałam się do łazienki a tam patrzę – zielony mocz! Nieco się zdziwiłam i zestresowałam, ale myślę sobie – ślepa, na oczy Ci padło no i nie czytałam nigdzie o takiej oznace zbliżającego się porodu, więc ok. Jakiś czas później na wkładce zobaczyłam dużo płynu brązowego, napisałam do lekarza – odpisał, abym jechała do Szpitala. Na ip okazało się, że jest duża kolejka, w sumie byłam 5-ta, ale weszłam, przedstawiłam się, lekarza (tak, zrobiłam to z premedytacją- a co!) i po 2 minutach już byłam wołana do środka. Oczywiście najpierw ktg, które niewiele wykazało, owszem skurcze były, ale na marnym poziomie 40-60%, później badanie i analiza wkładki. Na badaniu wyszło rozwarcie na 4 palce (czyli tak jak było) a badanie wkładki nic nie wykazało. Kazali mi pochodzić i za 20 min ponownie przyjść. Po 20 minutach tym razem na wkładce nic nie było, ale było ponowne badanie i okazało się, że „zmieniła się szyjka” – jak? Nie umiem powiedzieć.. zatem znowu ktg, które tym razem pokazało nieco wyższe skurcze na poziomie 80%. Ponieważ nie wiedziano, co ze mną zrobić, postanowiono zostawić mnie w Szpitalu i decyzja – porodówka. Tutaj po podłączeniu do ktg, skurcze skoczyły do 127-140%, dla mnie niewyczuwalne. Jeszcze na ip zapadła decyzja o podaniu czopków a na porodówce - kroplówkę z no-spą… do tej pory zastanawiam się, w jakim celu.. W między czasie otrzymałam jeszcze 3 inne kroplówki, chodziłam po oddziale. O godzinie 3 nad ranem skurcze zanikły i brak postępów w porodzie. Zaproponowali mojemu mężowi, aby przespał się na kanapie albo w aucie, poszedł do auta. O 7 rano Paweł znowu był ze mną.. a obchód o 8.00, podczas obchodu przyszła nowa zmiana lekarzy, więc ten lekarz stwierdził, że oni szpitalnym powietrzem nie leczą, więc nie ma, co leżeć a z takimi symptomami nikt nie weźmie odpowiedzialności i mnie wypuści do domu, więc decyzja – Oxytocyna. O ja głupia – autentycznie ucieszyłam się, zresztą domyślacie się, w jakim byłam już stanie psychicznym, więc cieszyłam się jak dziecko. Podłączono mi oxy o 9.00 rano. Po godzinie skurcze były już naprawdę odczuwalne, te które do tej pory zapisywały się na sprzęcie w zakresie 10% sprawiały, że ja już naprawdę odczuwałam jako ból.. Po 2h ktg pokazuje skurcze dopiero na poziomie 20% a ja już czuję, ze jest źle.. nie mogłam wysiedzieć, nawet piłka nie pomagała. Później prysznic, ale też bez efektów – bolało jak cholera i miałam wrażenie, ze w 3 różnych miejscach! Mimo dodatkowego masażu Pawła, ja już chodziłam po ścianie i naprawdę miałam wrażenie, że to szczyt moich możliwości. Wtedy tez przeżyłam chwile załamania.. w momencie, gdy wybierałam się pod prysznic, na sąsiedniej Sali była szybka akcja cc – tętno dziecka zaczęło spadać, cc zrobili w 3min, a ja się poryczałam, bo wyobraziłam sobie, co by było gdyby.. na szczęście był Paweł i mnie przytulił i uspokoił. Gdyby nie on, nie dałabym rady. Po prysznicu badanko a tutaj uwaga 7-8 cm rozwarcia i II faza porodu. W czasie badania odeszły wody – zielone, więc ja już w panice.. Położna mnie uspokaja, bo ja już ryczę, czy z małym wszystko ok., mówi, że nie są gęste, abym się nie martwiła, tylko pomogła dziecku przyjść na świat.. dostałam wtedy Powera, który trwał do następnego skurczu - nie dawałam już rady.. Błagałam o znieczulenie, ale anestezjolog „miał czas”, w pewnym momencie mówię do Pawła, że ja już nie chce, że chce zrezygnować, żeby mnie zabrał.. czego oczywiście nie zrobił i teraz się z tego śmiejemy (nie tylko my, bo były przy tym położne:). Położne 3 razy musiały dzwonić po Panią anestezjolog i gdy wreszcie przyszła okazało się, że moje wyniki badań są kiepskie i nie wiedzą czy powinni mi dać to znieczulenie. Mój Paweł ubłagał ich z pomocą położnej, widział, że jestem u kresu wytrzymałości, ale okazało się, że znieczulenie zostało źle podane – znieczuliła się jedynie prawa strona a lewa, jak bolała tak boli dalej.. myślałam, że zejdę .. na każdym skurczu niemal masakrowałam rękę Pawła. On sam cos do mnie mówił, ale ja już nie rejestrowałam. Później badanie na skurczu, które było bardzo bolesne i decyzja, że rodzimy, ale muszę jeszcze pomóc małemu zejść do kanału, więc parcie na boku. Każdy skurcz ja podnoszę nogę w górę i prę, trwało to jakiś czas, po czym szybki demontaż fotela i poród. Nie umiem tego bólu do niczego przyporządkować, ja się autentycznie wyłączyłam, słuchałam jak przez mgłę położną, która swoją drogą była świetna kobietą, czułam wsparcie, chwaliła mnie i dodawała otuchy.. miałam wrażenie, że zemdleję, po całym ciele „chodziły mi mrówki”, prosiłam o cc, ze nie dam rady. Musieli podłączyć tlen. Na skurczach partych – wypychałam małego, co przynosiło mi dziwną ulgę. Przy 5 skurczu mały „wyleciał” z taką ilością wód, że wszyscy wokół (lekarz, 2 położne, anestezjolog, neonatolog) zostali zalani moimi zielonymi wodami, a mały wylądował na brzuchu. Chwila ciszy dla mnie była jak milion lat oczekiwania, ale wreszcie wydał swój pierwszy głos.. leżał u mnie na brzuszku jakąś godzinkę pokazując jak mocne ma płucka – najcudowniejszy płacz na świecie, ale musieli go wziąć, bo w końcu był cały zielony. O dziwno nie był w ogóle pomarszczony i taki.. proporcjonalny. Zakochałam się w nim od początku. Mój mały cud.. W oczach mojego męża pierwszy raz w życiu widziałam łzy, a ja nadal byłam w szoku. Mój mąż nie chciał przeciąć pępowiny, ale ja go nie zmuszałam.. Stwierdził, że wyobrażał sobie to inaczej, ale teraz wie, że nie wyobraża sobie nie być przy tym wydarzeniu. Gdy pielęgniarka zabrała małego, a mój Paweł poszedł z nimi, lekarz wziął się za szycie, bo niestety konieczne było nacięcie (nie czułam zupełnie). W trakcie szycia cały czas krwawiłam z macicy, jak to określiła lekarz: leci ciurkiem i nie wiadomo, dlaczego, dlatego dostałam gratis kolejne kilka szwów wewnątrz. Straciłam dużo krwi. Szycie trwało ponad godzinę. Obsługa super, po porodzie przyszła Pani, która od razu posprzątała, położyła czystą pościel, umyła mi nogi. Później przyszedł Paweł z małym i Pani od laktacji pokazała jak podstawić małego pod pierś.. Po 4h przewieziono mnie na wózku na salę poporodową, ale byłam tak słaba, że dostałam zakaz wstawania. Na drugi dzień konieczne było przetoczenie krwi z powodu małopłytkowości.
Reasumując, poród dla mnie ciężki, nie wyobrażałam sobie nawet jak bardzo.. śmieję się z Pawłem, ze dałam się oszukać (mam na myśli te bóle, które czułam do tej pory), obecność Partnera niezastąpiona.. a największa nagroda, to ten skarb na brzuchu, dla którego mogłabym jeszcze raz to przejść..
Opieka personelu rewelacyjna nie tylko na porodówce, ale i oddziale noworodków i położniczym, na każde skinienie – nazywają się mianem „cioć”. Moje położne przyszły mnie odwiedzić następnego dnia (dodam, że nie były opłacone). Ps. Miałam taką obstawę lekarską, bo jak pisałam wszyscy liczyli, że urodzę sn, był to jedyny taki poród i chyba im się nudziło
EDIT: angelika - każdy ma swój próg bólu, Twój może być inny, możesz mieć prawidłowo podane zzo, nie powiem..łatwo nie było,ale jestem pewna, ze każda z nas jest w stanie dać rade, jesteśmy do tego stworzone.. a ból - z chwila narodzin nie jest ważny -
Anuśka wrote:Właśnie skończyłam.... WOW... Powaliła mnie Twoja historia.... No słów brakuje
teraz już tego tak nie pamiętam:) fajnie jest mieć spisane takie wspomnienia "na świeżo"
-
nick nieaktualnyCzarnula87 wrote:A co zabrali bezkarnie??
Konwalia ja musiałam łzy powycierać ..... jejku.....konwalianka lubi tę wiadomość
-
konwalianka wrote:znaczy się.. w jakim sensie? aż sama się poryczałam, jak przeczytałam..ale to emocje
teraz już tego tak nie pamiętam:) fajnie jest mieć spisane takie wspomnienia "na świeżo"
konwalianka lubi tę wiadomość
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyTak czytałam opis Konwalianki i łezki się zakręciły. Ale powiem Wam szczerze, że nie wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji. Kiedyś zapytano reżysera "Czterech Pancernych" dlaczego Szarika nie grał milicyjny pies, tylko musieli od zera szkolić zwykłego wilczura. Odpowiedział "Myśleliśmy o tym, ale szkoleniowiec powiedział, że milicyjny pies nie dość, że zagryzie nam czterech pancernych to jeszcze pogryzie czołg..." I tak właśnie sobie siebie na porodówce wyobrażam...
Konwalianka - masz wrażliwe dziecię, ale alergia to nie jest równia pochyła całe szczęście! Póki co wszystko jest pod kontrolą, jesteście w dobrych rękach. A z czasem alergia może zacząć się cofać, w wielu przypadkach tak się dzieje (mój młodszy brat, żeby daleko nie szukać). Tylko nie zaniedbujcie tego!Wiadomość wyedytowana przez autora: 26 września 2014, 17:25
konwalianka, Malenq lubią tę wiadomość
-
nick nieaktualny
-
marnut, prawda jest taka, że nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć jak się zachowasz.. widzicie..nawet mój mąż nie chciał uczestniczyć w porodzie i ja się z tym pogodziłam (po co go zmuszać, abym jeszcze bardziej się denerwowała), a jednak w momencie godziny W, sam tam wparował
podejrzewam,że poród nr. 2 będzie zupełnie inny
ja z tymciem u alergologa I raz byłam, gdy miał 3 tygodnie.. o 1.5 roku jest masakra, on ma teraz astmę dziecięcą i za wszelką cenę nie możemy dopuścić do tego aby przeszła w nabytą! najgorsze, że te dziady z nfz robią wiecznie problemy i na sanatorium muszę czekać 7m-cymam doła i nerwa jednocześnie
Anuśka to dawaj te wspomnienia!Wiadomość wyedytowana przez autora: 26 września 2014, 17:31
-
a ja jeszcze nie rodziłam ale też się wzruszyłam, bo pięknie to opisałaś konwalianka naprawde...weź to druknij i wsadź w ramkę a jak Twoj syn się będzie żenił to daj mu to w prezencie....
Mam kolegę który dostał taki właśnie prezent od rodziców na ślubie....piękna chwila gdy się nich patrzyło...
konwalianka lubi tę wiadomość
Maniek
-
konwalianka wrote:ej to przeze mnie tutaj taka cisza?
nie chcę się stresować - przepraszam że nie doczytam
Krokodylica lubi tę wiadomość