Dziewczynki,
Mam nadzieję, że wybaczycie spóźnienie z relacji (Dla Pani już szykuję usprawiedliwienie).
Jak wróciliśmy do domu w niedzielę , miałam takie mini skurcze, bardzo nieregularne i rozwarcie na 2 pace, więc cierpliwie czekałam na rozwój wydarzeń... Najadłam się czekolady za radą lekarki, żeby odżywić macicę, ponoć po cukrze lepsze są skurcze

Lewatywa była, czopki jakby co zapakowałam jeszcze do torby, bober ogolony na gładko, kąpiel w wannie i do 21.00 - nic. Chodziłam z tymi skurczami, mając nadzieję, że szyjka sie rozwiera, około 21.00 poczułam delikatny odpływ jakby siusiu, a przecież nie zrobiłam... po 15 min kolejny i tak ze mnie się coś sączyło, postanowiliśmy pojechać na IP, bo przeczuwałam, że to odchodzą wody. Na IP podłączyli mnie do KTG i dosłownie zalałam łózko, spodnie, skarpetki, buty, pęcherz płodowy pękł do końca i wylało się ze mnie jakby wiadro wody.
Po takiej akcji zostałam zbadana i z rozwarciem 2,5 palca przyjęta na porodówkę.
Około północy znaleźliśmy się w intymnym pokoiku w szpitalu w Redłowie w Gdyni. Wypełniłam papiery i czekałam, a tu nic się nie posuwało, żadnej akcji...
Po 2 godzinach leciutko się skurcze wzmocniły, a ja zaczęłam tracić siły, lekarka postanowiła wpuścić mi w żyłę 2 kroplówki wzmacniające macicę (czekolada była smaczniejsza) i ruszyło w okolicach trzeciej skurcze były już na tyle mocne, że mi uśmiech zszedł z twarzy, a rozwarcie na 7 cm, więc do końca daleko... Słynny 7 cm tak mi sie dał we znaki, że miałam dość, i gdyby nie mój facet, który za mnie pilnował oddechu, dopingował, znosił obelgi i pilnował, żebym nie uciekła, to mogłoby być rożnie. Traciłam siły, bo męczyłam się całą noc, a w Redłowie nie dają znieczulenia, jak sobie przypomnę to robi mi się słabo... ostatnie godziny to jakaś masakra, pamiętam jak przez mgłę, chyba niewiele wtedy do mnie docierało bodźców z zewnątrz, około 4:45 poczułam parcie na stolec i kazałam przyprowadzić położną. Przyszła zbadała i oznajmiła - rodzimy. Nagle zbiegli się ludzie, nie wiem skąd, bo do tej pory zaglądała tylko położna i lekarka. No i zaczęło się. Parłam ładnie, jednak zmęczenie moje i dziecka dało sie we znaki. Małemu zaczęło zanikać tętno więc zrobiło się nerwowo. Pamiętam jak położna powiedziała, że dziecko jest zmęczone i musi odpocząć, więc podczas skurczu nie wolno mi było przeć, włożyła swoją łapę do środka krocza i sprawdzała położenie główki, myślałam, ze oszaleję i ich wszystkich pogryzę. W końcu o 5:30 urodziłam, mały miał na szczęście tylko sine nóżki i rączki, ale dostał 10 pkt. Potem już tylko urodziłam łożysko, które było bardzo brzydkie i nie odeszło w całości, więc mnie łyżeczkowali. Rodziłam bez nacinania krocza, które pękło samo, więc jeszcze mnie tylko zeszyli.
Mały ważył 3200, 55 cm dł, główka 33cm, brzuszek 32.
Przy wypisie Samuel miał podwyższony poziom bilirubiny 12,6 i białych krwinek, nakaz skontrolowania krwi, po 2 dniach. Sprawdziliśmy, wyniki są z tendencją wzrostową, żółtaczka nasila się, dziś było 14,7, od 15.0 musimy wrócić do szpitala. Mam już skierowanie, jutrzejsze badanie będzie decydujące.
Trzymajcie kciuki za Mojego Maluszka.
Pozdrawiam Was Wszystkie.