Dziewczyny, dla zainteresowanych opis mojego porodu.
Dn. 09.05 o godz. 6.31 obudziło mnie jakieś chlup, zobaczyłam na łóżku sporą ilość przezroczystej lekko lepkiej wydzieliny. Stwierdziłam, że to wody i że coś się zaczyna dziać. Obudziłam M. Zadzwoniłam do położnej, opisałam ilość wód (tak z pół szklanki), kolor itd. Powiedziała, że jak nie mam skurczy (a nic nie czułam), to żeby się spokojnie ogarnąć, zjeść porządne śniadanie i max na 10.30 być w szpitalu.
W szpitalu byliśmy ok 9.50. Rejestracja, KTG (nie wiem jaki zapis, bo nic mi nikt nie powiedział). Potem wywiad, badanie ginekologiczne i decyzja, że na porodówkę. Już na porodówce poprosiłam o lewatywę. Dobrze, że miałam ten swój płyn (dzięki Puszku), to położna tylko pomogła mi go zaaplikować. Do godz. 14.00 nic się w sumie nie działo, dopiero wtedy pojawiły się jakieś regularne skurcze - co 4 min. Czułam je wyraźnie, ale ból był do zniesienia. Dostałam elektrolity, bo podobno byłam odwodniona. Potem trochę poskakałam na piłce, posiedziałam dobre 40 min w wannie. Oczywiście przez cały poród miałam robione co jakiś czas KTG. Po kąpieli położna powiedziała, że potrzebny większy wyrzut oksytocyny, więc mniej więcej w godz. 16.00-17.00 M masował mi sutki. Skurcze zaczęły się nasilać. Potem mnie położyli i dostałam oksytocynę w kroplówce. No i niestety (stety) zareagowałam bardzo dobrze, bo później (tak od ok. 18.00) zaczął się hardcore i część rzeczy pamiętam jak przez mgłę. Miałam co prawda gaz, ale on bólu wcale nie łagodził, jedynie co, to wdychanie pomagało mi jakkolwiek oddychać. Położna powiedziała, że akcja bardzo ładnie się rozkręca, ale obstawia, że urodzę dopiero ok 24.00. Znieczulenie dostałam ok. 20.00. Ledwo żyłam. Anestezjolog kawał chama (rzucał jakieś głupie teksty), ale fakt faktem, że wkłuł się tak, że prawie nic nie poczułam (zresztą było mi już wszystko jedno

). A potem przyszła ulga. Bolało oczywiście, ale w porównaniu z poprzednimi skurczami, to był pikuś. Nastawiałam się jeszcze na straszny ból przy partych, bo słyszałam, że znieczulenie na nie nie do końca działa, ale naprawdę nie było źle. Przyszły szybciej niż spodziewała się położna, 5-6 partych i o 21.08 Maksymilian przyszedł na świat. Pękłam płytko na 4 szwy, także bez tragedii. Śmieszne było takie wielkie chlup i kolejna ulga, jak Mały wydostał się z brzucha