Dziewczyny co mnie dzisiaj spotkało... Bogu dziękuję do tej pory, że to się nie stało w trakcie jazdy.. Poszłam do galerii handlowej, żeby w smyku kupić tą fasolkę, była ze mną mama (dzięki Bogu!!) chwilę wcześniej byłam na ktg (0 skurczy, wszystko na poziomie 10 %, żeby było śmieszniej... ) wjechałyśmy schodami na pierwsze piętro i stwierdziłam, że pójdę do łazienki zanim pójdziemy do smyka, a mam stwierdziła, że wejdzie do sklepu jak ja będę w toalecie... Słuchajcie, weszłam do toalety i w trakcie zdejmowania spodni miałąm tak potężnie silny skurcz, że pierwszą moją myślą, było że chyba tego nie przeżyję.. Nigdy nic mnie tak potężnie nie bolało ;( to było straszne, nie byłam w stanie krzyknąć, ruszyć się, nic, no konkretny paraliż... trwało to może niecałą minutę... Nie byłam w stanie nawet zrobić kroku... W końcu zaczęło puszczać i postanowiłam spróbować wyjść i zadzwonić po mamę bo byłam pewna, że zaraz zacznę rodzić skoro mam tak potężne skurcze... Wyszłam z łazienki, wlekąc się i wyjąc, mijam ludzi (nikt się kuźwa nie zapytał, co się dzieje, czy wezwać pomoc, Jezu skąd ta znieczulica wśród ludzi???!!) i oparłam się w końcu o ścianę zastanawiając się, czy usiąść tam, ale bałam się, że później się nie podniosę... Więc się oparłam i zadzwoniłam po mamę... Ciągle bolało, wyłam i zdołałam powiedzieć tylko "mamo przyjdź". Mama przybiegła dosłownie po 10 sek., przerażona, krzyczy, że trzeba wezwać pogotowie... Ja mówię, że najpierw niech dzwoni do mojego męża, niech po nas przyjedzie, bo nie wsiądę do samochodu i nie pojadę, bo jak to mnie złapie w trakcie jazdy to nas pozabijam. Mąż przyjechał i zabrał nas do domu, w międzyczasie zadzwoniłam do lekarza i opowiedziałam mu całą sytuację... Kazał wziąć prysznic, żeby sprawdzić czy się wyciszą, jak nie, to przyjeżdżać, bo jest na dyżurze.. Tak więc chyba wczorajsze przytulanki wywołały co trzeba... Może dlatego dzisiaj mała w brzuchu taka spokojna? Jak wróciłam, zauważyłam, że wylatują ze mnie resztki/ części czopa... Ból cały czas jest, ciągły, miesiączkowy... Czekam na rozwój sytuacji... Zapadając w sen, bo od tych emocji ledwo żyję...
nawet jeśli w nocy nie urodzę, bo np. akcja będzie się rozkręcała tyle czasu, nie wsiądę do porodu do samochodu, ani sama się nigdzie nie ruszę... Bo gdyby mnie to spotkało za kierownicą, to nie chcę nawet myśleć, co by mogło się stać...
