Wrzucam w takim razie opis porodu

moze ktos dobrnie do konca😅
Agulineczka, faktycznie sa dni ciezsze, sa lekkie i przyjemne, zalezy od dnia...
Ale ogolnie ciesze sie z tego, ze po latach jest mi dane byc podwojna mama❤
Fakt, ze zaczelam sie w tym w pelni cieszyc, dopiero jak doszlam do siebie psychicznie po pobycie w szpitalu, bo naprawde rozstanie z Mia znioslam tak koszmarnie, ze jeszcze bedac w domu nie raz plakalam w poduszke na wspomnienie dni bez niej
A wiec bylo to tak...
11.06 mialam sie stawic w szpitalu na kontrole i byc moze juz wywolanie... z racji, ze wszystko bylo ok, lekarka powiedziala, ze moge weekend jeszcze spedzic w domu, moze samo ruszy, a w ponedzialek mam dzwonic, jak sytuacja na porodowce... w poniedzialek bylo pelno i powiedzieli, zeby dzwonic we wtorek, vo jak mnie nawet przyjma, to i tak dopiero we wtorek zaczna dzialac przy takim tloku na porodowce... we wtorek okazalo sie, ze jeat luzno i mam przyjezdzac i tal oto 15.06 zostałam przyjęta do szpitala na wywołanie porodu, słuchając z kazdej strony, ze z drugim szybciej blablabla, mialam nadzieje, ze faktycznie pojdzie szybciej jak z Mia...
Nic bardziej mylnego🙈 ja, od momentu pierwszych konkretnych skurczy po podaniu tabletki na wywolanie urodzilam po 26h, Nathana po 32🙈
Ogolnie poczatki nie byly zle, tabletka zadzialala blyskawicznie, tak samo jak przy Mii, krotko po podaniu zaczely sie regularne, ale rzadkie skurcze, jeszcze niespecjalnie bolesne, co 2h chodzilam na ktg, wieczorem z racji tego, ze skurcze byly mniej regularne dostalam druga tabletke i mialam sie wyspac, a rano kolo 7 przyjsc na ktg, chyba, ze cos by sie dzialo, to w kazdej chwili... juz nad ranem z wtorku na srode skurcze byly bardzo mocne i co ok 3 minuty srednio wedlug aplikacji, z którą je liczylam...
Na ktg niestety pisaly sie rzadziej niz ja je odczuwalam... ok 10 rano mialam juz takie prawie 4cm rozwarcia, ale skurcze jeszcze nieregularne tak jak byc powinny, wiec zapadla decyzja, ze nie podadza wiecej tabletki, w zamian zrobia lewatywe, zeby pobudzila bardziej skurcze, bo kolejna tabletka moglabu spowodowac, ze skurcze bylyby nadal nieregularne ale duzo bardziej bolesne... po lewatywie mialam isc do pokoju sprobowac zjesc obiad i wrocic na porodowke...
W miedzyczasie skurcze robily sie coraz mocniejsze, wiec zaraz po powrocie pierwsze o co zapytalam, to kiedy dostane znieczulenie 😅
Przyszla tez popoludniowa zmiana poloznych, ktore mnie przejely... byly naprawde swietne i czulam sie, jakbym z jakimis znajomymi rodzila... fajne mlode dziewczyny... zaproponowaly, ze zanim bedzie znieczulenie moze sprobuje wanny i przygotowaly mi kapiel... w międzyczasie kazaly zadzwonic po meza, zbadaly rozwarcie, bylo juz miedzy 5-6cm i stwoerdzily, ze moze sie stac tak, ze urodze nim zdazy przyjechac...
Jednakze ja kazalam mu najpierw odebrac na spokojnie Mie z przedszkola, odwiezdz ja do cioci i przyjechac, bez pospiechu...
W wannie bylo mega milo, cieplutka woda po sama szyje, lezalam sobie i niemalze przysypialam, a jak maz dzwonil to mi odbieraly i na głośnomówiący dawaly🤣 bol faktycznie lagodniejszy niz poza wanna, ale nie na tyle, żebym na rzecz porodu w tej wannie zrezygnowala ze znieczulenia... jedna z poloznych powiedziala, ze juz poinformowala lekarza i wszystko do znieczulenia gotowe, wypelnila tez za mnie caly formularz kiedy ja lezalam w wannie, tylko zadajac mi pytania... w tym czasie przyjechal maz, ja wyszlam z wanny i ponowne badanie wykazalo porzadne 6cm... podlaczyli mi bezprzewodowe ktg, zebym mogla chodzic, skakac na pilce i ogolnie nie byc ograniczona i czekalismy na lekarza... skurcze byly juz wtedy mega bolesne, ze zagryzalam zeby i zapieralam sie w momencie jak nadchodziły...
I wtedy weszla ONA... lekarka, ktora przyjmowala mnie z hiperka w procedurze, z ktorej mam Mie i obiecala, ze postawia mnie na nogi i transfer sie odbędzie, lekarka, ktora odbierala moj porod z Mia, czym mnie totalnie wtedy wzruszyla... jak moj aniol stroz i teraz byla akurat ona...
Kiedy polozna powiedziala, ze myslala, ze do tej pory (bylo juz kolo 17) bede po wszystkim, ale nasz synek sie nie spieszy, az zazartowalam, ze czekal na nasza ukochana lekarke i jak jej przypomnialam "nasza znajomosc" to az sama sie wzruszyla...
Zalozyla mi znieczulenie i wtedy nastala blogosc! Zaraz po podaniu znieczulenia, podpieli mi rowniez oxy, zeby rozkrecic bardziej skurcze... ja w tym czasie cudownie znieczulona aktywnie chodzilam, krecilam biodrami, skakalam na pilce i robilam co moglam, zeby sie ruszylo... nie czulam nic poza spinaniem sie brzucha i czasem potrzeba parcia i wykorzystywalam to na maxa... w miedzyczasie zmienilismy tez sale porodowa bo byla wolna, a tam gdzie ja bylam (swoja droga juz z Mia mi sie marzylobtam rodzic) bylo koszmarnie goraco...
Po ok.2h od podania znieczulenia, mialam juz pelne rozwarcie i przebili mi pecherz w nadziei, ze teraz ruszy juz na calego...
Niestety polozne o 21 skonczyly prace, a ja nadal nie urodzilam i zostalam przejeta przez nocna zmiane (tak zaliczylam wszystkie zniany poloznych z calej doby🙈)... przywitały mnie mowiac, ze slyszaly, ze rewelacyjnie mi idzie😂 ja oczywiscie caly czas stalam i krecilam biodrami... az nagle zaczelam czuc coraz mocniej mega bol, mimo, ze dopiero dostalam kolejna dawke znoeczulenia... nie czulam skurczy, a mimo to rozpierajacy bol, ze jak polozylam sie do badania, to juz nie bylam w stanie wstac i mimo, ze proponowaly inne pozycje, ja chcialam juz zostac na lozku... okazalo sie, ze maly wstawil sie juz w kanal i stad ten bol... niestety na to znieczulenie nie dalo rady... zaczelam na kazdym skurczu przec, w nadziei, ze pojdzie szybko... niestety glowka byla na odleglosc polowy palcow od wyjscia, a bol coraz bardziej koszmarny... po ok godzinie polozna powiedziala, ze sprawdzi teraz jak sytuacja i beda sie naradzac zeby mi pomoc jak najszybciej urodzic bo to juz za dlugo trwa...
Ja blagalam wtedy juz o cc, ale odrazu powiedziala, ze nie ma szans, bo glowke od wyjscia dzieli juz dlugosc paznokcia i moge poczuc glowke jakbym tylko minimalnie palec wsadzila, zezaraz urodze, stad ten koszmarny rozpierajacy bol...
Po chwili juz wszyscy byli przy mnie, maz, dwie polozne i.lekarka... powiedzialy, ze podczas parcia musze glowe dociskac do klatki, a nie odchylac i nogi szeroko (ja podczas parcia mimowolnie je zaciskalam)... maz siadl kolo mnie, wzial mnie w objecia i na kazdym skurczu jak parlam to podnosil mi plecy, zeby boda stykala sie z klatka, polozne trzymaly moje nogi zgiete ku gorze i na kazdym parciu rozszerzaly jak najbardziej, zeby maly mial jak najszersza drogę, a lekarka zajmowala sie ochrona krocza, przy wychodzacej glowce i masowala caly czas...
W pewnym momencie skurcze przepadly, a ja lezalam tam i czulam bol, pieczenie krocza, wrecz palenie w kroczu, jakby mi je rozrywalo podczas lania spirytusem i uslyszalam jak polozna mowi do meza "zobacz, juz probuje z nami dysutowac"...
Okazalo sie, ze wyszla glowka i skonczyly sie skurcze i tak utknelismy w tym miejscu... ja probowalam przec, ale caly czas powtarzaly, ze bez skurczy nic to nie da i mam chwile odpoczac, jak nadejdzie skurcz to mi powiedza i jak dobrze popre, to bedzie to ostatni party... pamietam jak uslyszlalam, ze teraz i nagle poczulam jak wypada reszta cialka, cieply plyn i jednoczesnie poczulam olbrzymia ulge oraz uslyszalam placz synka, ktory natychmiast wyladowal na mojej klatce, ubrali mu czapeczke i ponakrywali... to byla 22:34... moj maz sie poplakal, ja poczulam ogromną ulge, ze to juz koniec, a polozne i lekarka gratulowaly i powtarzaly, ze bylam mega dzielna i swietnie sobie poradzilam...
W międzyczasie urodzilam lozysko, które podobno tez bylo bardzo duze i w super stanie, bez cech starzenia sie jeszcze... maly zostal przystawiony do piersi, maz zrobil pelno zdjec, tez nasze wspolne w trojke, pozniej przecial pepowine i polozna zrobila ogledziny krocza... po tym bolu, jaki czulam kiedy skurcze ustaly, bylam pewna, ze jestem popekana we wszystkie strony swiata, a okazalo sie, ze uszkodzen jest zero... jedynie malenka ryska w srodku na jeden szew, ale nawet nie krwawi, wiec nie wiedzą czy jest sens szyc (ostatecznie zalozyli dla pewnosci dwa szwy)...
No i zostalismy w trojeczke na godzine, po czym przyszla polozna, przyniosla dwie strzykawki mojej siary, która sciagalam jeszcze w ciazy i kazala podac malemu jak juz skonczy ssac piers i powiedziala, ze za 20 minut przyjdzie na wazenie, mierzenie itp... w oddali bylo slychac odglosy grozy, maz stwierdzil, ze sa pewnie przy innym porodzie teraz, a ja tylko pomyslalam jak ta biedna kobieta musi cierpiec🙈
Po wazeniu i mierzeniu, zmierzyli tez cukier oraz zrobili odbitki stopek... ja sie umylam, wyciagneli mi tez znieczulenie i kolo 1:30 odwiezli nas na sale, a maz pojechal do domu do naszej coreczki...
Jestem wdzieczna, ze moj maz mogl przy mnie byc, bo bez niego i bez wspanialej ekipy szpitalnej nie dalabym rady...
Rano jak maz przyjechal po odprowadzeniu Mii do przedszkola, powiedzial mi, ze w trakcie partych 2x zemdlalam, czego ja kompletnie nie pamiętam...
Ale.powiedzial, ze w zyciu nie bal.sie tak jak wtedy i jak w czasie, kiedy maly z glowka na zewnatrz czekal na skurcze...
Przy wypisie nasza lekarka zrobila mi koncowe badania, oraz powiedziala, ze jak bysmy sie na trzecie zdecydowali, to mamy sie z nia bezposrednio na termin umawiać, bo teraz glupio, zeby sie u inngo lekarza urodzilo😂
Po porodzie malo nie zaliczylam depresji z racji tego, ze bardzo zle znioslam rozstanie z Mia... wiedzialam, ze bedzie ciezko, ale nie myslalam, ze az tak bardzo to przezyje... 90% czasu przed i po porodzie plakalam za nia, a jak wyszlam i pojechalismy ja odebrac do przedszkola, to tam sie tak rozplakalam, ze slowa wydusic z siebie nie moglam... pozniej caly wieczór przeplakalam patrząc na videonianie jak spi... gdyby nie moj maz, na bank skonczylabym z poważna depresja...