III trymestr
-
WIADOMOŚĆ
-
Rika Duzo Zdrowka dla Was
Gratulacje!
My dzis caly dzien prasujemy ukladamy prasujemy dostajemy pomieszania zmyslow od rozmiarow i ilosci ubranek czyli normalny dzien mamuski to be
Noc okropna moglabym zamieszkac w lazience sikanie wstawanie mlody na jakis nerw uciskal kregoslup bolal i brak snu.
A rano poszlam do kumpeli na szybka herbatke a ona mowi Mam cos dla Ciebiei dala mi poduszke Rogala prawie sie rozplakalam ze szczescia
wysciskalam ja na calego
i po poludniu sobie lezakowalam z moim najlepszym przyjacielem poducha..Maz tez bardzo polubil i pow ze przejmie ja w nocy jak zasne
Rozm z nia o tych szczepionkach bardzo smutny temat dla nich..ale Maly poszedl do przedszkola rozwija sie zaczal mowic N pracuje z nim bardzo ciezko i mysle ze sie pogodzila z sytuacj ale jesli chodzi o szczepionki jest na nie ze zrozumialych powodow.Suzy Lee, Lalita2710, Amicizia lubią tę wiadomość
https://www.maluchy.pl/li-70315.png
Moj Maly Aniolek [*] 8tc 18.02.15
-
nick nieaktualnyZnalazłam swój opis porodu z przed 3 lat. Wkleję, bo nie sądzę, żebym miała jak dokładniej opisać ten poród skoro mąż prawdopodobnie badzo szybko wroci do pracy.
3/4.11.2010
Śr/czw
Narodziny Jasia!!
W środę rano, zgodnie z telefoniczną umową z panią doktor i centralą szpitala, zgłosiliśmy się do punktu konsultacyjnego w szpitalu św. Zofii, jako że byliśmy już piąty dzień po terminie. Nudne KTG nie wykazało żadnych oznak porodu, tak jak i badanie ginekologiczne nie wniosło nic, co by dawało nadzieję na rychłe rozwiązanie. Przemiła pani doktor dyżurna zaleciła mi intensywne korzystanie z męża i dużo spacerów. W razie przedłużającego się terminu zaplanowała wywoływanie porodu na Dzień Niepodległości. Jutro natomiast mieliśmy się z rana zgłosić na USG i kolejne KTG. Wyszliśmy ze szpitala troszkę zasmuceni faktem, że będziemy musieli co dwa dni gnać do Warszawy na badania i że szarpnie nas to po kieszeni, ale po chwili postanowiliśmy spojrzeć na to od pozytywnej strony i skupić się na zaleconym spacerowaniu. Była piękna, słoneczna pogoda. Zapewne to jeden z ostatnich takich przyjemnie ciepłych dni w tym roku. Spokojnym krokiem zaprowadziłam Damiana na plac Konstytucji, gdzie zjedliśmy Kebaba, obeszliśmy kilka dużych Second Handów w poszukiwaniu płaszcza dla Damiana, okazji dla Jasia i… ślicznych nie zniszczonych ubrań dla mnie. Niestety mogłam sobie na nie tylko popatrzeć, ponieważ jestem na razie niewymiarowa na zakupy tego typu. Damian niedawno znalazł sobie idealny płaszcz w Reservedzie… wygląda w nim szalenie seksownie, męsko i pewnie siebie. Tak z klasą. Płaszcz ogólnie niedrogi, ale zbyt drogi na naszą kieszeń. Tak mi było go szkoda, kiedy już o mały włos poszedł z nim do kas, ale chłodna konfrontacja wydatków vs budżet powstrzymała go. Zarobił ciężką pracą pieniądze, które w większości wydaje na moje badania, lekarza i zakupy spożywcze. Bardzo bym chciała, żeby też sobie kupił coś więcej niż buty na promocji, bo nie miał w czym chodzić zimą. Mam nadzieję, że już wkrótce nasz los materialny gwałtownie się odmieni i będzie nas stać na wszystko. Idąc na pociąg śmialiśmy się, żeby nie było tak, że dojedziemy do Kozłowa tylko po to, żeby zaraz z niego pędzić z powrotem do szpitala na poród. W pociągu odczuwałam delikatne, sporadyczne napięcie w podbrzuszu, ale już tyle razy to czułam, że kompletnie nie zwróciłam na to uwagi. Stwierdziłam, że to kwestia przechodzenia się, zupełnie tak jak przed tygodniem, również po łażeniu po Warszawie. Tymczasem około 22:30, kiedy to już smacznie spaliśmy na prawym boku, ze snu wybudziło mnie chrupnięcie w miednicy. Zupełnie jakby mi się coś w niej zapadło. Nie przejęłabym się tym, gdyby nie to że już w kilka sekund później coś ze mnie dość intensywnie wyciekało. Poszłam do łazienki, sądząc że to zwyczajne kobiece ustrojstwa, na które pomoże kawałek papieru, ale było w tym coś dziwnego. Bardzo wodniste, z minimalnie różowym zabarwieniem coś dosłownie ze mnie kapało. Dopiero kiedy zrozumiałam, że nie da się tego trwale opanować, dotarło do mnie że to JUŻ. Tak to wcześniej nic nie wskazywało na poród, a przecież codziennie monitorowałam wszelkie symptomy. Jak zwykle wszystko dzieje się u mnie niestandardowo. Wróciłam na górę, zaświeciłam przejęta światło w naszym pokoju, czym wyrwałam Damiana ze snu i posłałam go, żeby budził tatę. Nie od razu zrozumiał i nie od razu uwierzył, że to naprawdę już. Najpierw porażony światłem, zaspany wyglądał jak siódme nieszczęście, ale potem wyglądał jak siódme nieszczęście z padaczką. Trząsł się z nerwów jak opętany. Wręcz rzucało nim jakby stał na polarnym mrozie, albo jakby był podłączony do prądu. Dostał dwa Valusedy na uspokojenie i moje błogosławieństwo, żeby wreszcie poszedł obudzić tatę. Wtedy rzeczywiście to ja byłam bardziej opanowana niż on, dokładnie jak to często opisują inne kobiety. Tata też z początku sądził, że wymyślam- mężczyźni. Nawet jeśli to nie poród, to coś się działo, a byłam już długo po terminie. Dopiero wsiadając do samochodu zwróciłam uwagę na to, że mam jakieś skurcze. Ku memu zdumieniu, były co 4 minuty!! Bałam się, że nie zdążymy dojechać do Warszawy. W planach mieliśmy wyruszenie w podróż, gdy osiągnę etap skurczów co 10 minut, a nie co 4!! Byłam zafascynowana ich punktualnością, regularnością i tym jak wszystko szybko i podręcznikowo teraz się działo. Bogu dzięki drogi były puste, ludzie zniknęli pod kołdrami w swoich domach, dzięki czemu mieliśmy bardzo dobre tempo. A więc to na pewno już, myślałam. Śmiałam nawet dowcipnie pomyśleć, że takie skurcze są znośne i jak tak to ma wyglądać, to będzie pestka. Nie wiedziałam jak dalece w błędzie byłam.
Do szpitala zgłosiłam się ze skurczami co 2 minuty, niewiele po północy. Wkroczyliśmy do pustej, cichej poczekalni z całym bagażem toreb, reklamówek i stertą dokumentów. Za nami wszedł chłodny już, deszczowy wiaterek. Poproszono mnie najpierw na badanie ginekologiczne, w którym orzeczono rozpoczęcie porodu i rozwarcie szyjki na 4 cm, ale rzekomo wody nadal były na miejscu (więc co to było w domu?). Formalnościom nie było końca. Pielęgniarki spokojnie, nie wzruszone moimi nasilającymi się skurczami, przeprowadzały ze mną szpitalną ankietę, wywiad lekarski i prosiły o kolejne zaświadczenia i badania. Gdy na koniec zapytały o numer komórki, myślało mi się już na tyle ciężko, że nie byłam pewna, czy go dobrze pamiętam. W końcu zapięły mi charakterystyczną, szpitalną bransoletkę na nadgarstku i odesłały na korytarz poczekać, aż przyjdzie po mnie położna. Nie wiem czemu czułam się jak VIP, w miejscu, gdzie każdego dnia zgłasza się całą grupa takich jak ja. Tej nocy byłam jednak jedyna w poczekalni, nie konkurowałam o uwagę lekarzy i pielęgniarek. Za chwilę miałam dać światu idealne dzieło Boga i to chyba sprawiało, że tak się czułam. Czułam się wyjątkowym gościem hotelu, po którego zaraz przyjdzie obsługa. Bardzo było mi z tym dobrze. Nie wierzyłam, że to się działo, że zaraz poznam sekret prawdziwej kobiety. Wiedziałam, że czeka mnie cała noc wysiłku, jakiego jeszcze nie znam, ale traktowałam ten fakt jak złote wyzwanie i nie mogłam się go już doczekać. Skurcze zaczęły mi przeszkadzać do tego stopnia, że potrzebowałam złapać się za oparcie krzesła, co widać nawet na zdjęciu, które zrobił mi tata. Jedyne zdjęcie z okresu porodu jakie mam. Później ani ja ani Damian nie mieliśmy już głowy do takich drobiazgów. Tata pojechał i zaraz przyszła po mnie miła, niewysoka brunetka. Jej życzliwy wyraz twarzy na wejściu od razu mi pomógł. Zaprowadziła nas do indywidualnej sali o soczystej nazwie „pomarańczowa”. Gdy zostawiła nas na chwilę samych, rozejrzeliśmy się i zwątpiliśmy, czy się nie pomyliła. Sala miała i wannę i drabinki, piłkę, profesjonalne i nowoczesne zarazem łóżko, kącik wypoczynkowy i nowy sprzęt do wszelkich badań. Ty, ale ta sala nie jest przypadkiem płatna?- zapytałam Damiana. Okazało się, że to jak najbardziej właściwa sala i na dokładkę do dyspozycji tylko dla nas, za darmo. Mogłam robić wszystko tak, jak dyktowała mi natura i moje ciało. W każdej chwili mogłam wejść do ciepłej wody, chodzić nago, kucać, krzyczeć i znowu wchodzić do wanny, w której mogłam zostać aż do końca, jeśli to w wodzie czułabym się najlepiej. Czego mogłam chcieć więcej od porodu? Miałam do dyspozycji wszelkie udogodnienia, swobodę działania, Damiana obok siebie i czuwającą, sympatyczną położną. Wszystko bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów.
Nie wiele po wypakowaniu podstawowych rzeczy z torby, skurcze stały się nie do zniesienia. Nie pomagało stanie przy drabinkach ani spacery. Damian przygotował mi wodę w wannie, na którą się zgodziłam, choć nie byłam przekonana czy cokolwiek pomoże. W efekcie niewiele dała. Skurcze się nasilały, więc woda zamiast zmniejszać ból, jedynie spowalniała jego narastanie. Mam wrażenie, że od momentu mojego przytomnego wejścia do szpitala, do tego momentu w wannie, kiedy powoli przestawałam kontaktować, minęło niewiele czasu. Nie mogłam utrzymać otwartych oczu, tak bolało. Pamiętam, że zajrzała do nas wtedy położna z ciepłym spostrzeżeniem, że sobie pływamy. Trochę mnie to rozluźniło, niestety na krótko. Na tym etapie nie przejmowałam się już, że ktoś obcy widzi mnie nago. Mogło to być stado studentów rodem z okładki i tak bym ich nie zauważyła. Gdyby się paliło, ktoś musiałby mnie ewakuować jak najwartościowszą w budynku statuę, bo nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Nie wiem kurcze, czy bym się przejęła w ogóle jakimś pożarem, wiedząc że Damian jest obok i pomyśli za mnie. Przy siedmiu centymetrach rozwarcia ból był nie do zniesienia. Krzyczałam jak nigdy w życiu się nie darłam i nic sobie z tego nie robiłam. Mogliby na mnie krzyczeć, żebym się zamknęła i tak bym tego nie zrobiła. To pomagało wytrzymać choć odrobinkę. Zaczęłam prosić Damiana o znieczulenie. Przestało mnie interesować skąd wziąć na to pieniądze. Szybko dał się przekonać widząc jak cierpię, samemu cierpiąc, że nie może mi w zasadzie pomóc. Niestety było już za późno na znieczulenia. Nie wiem, czy to już po orzeczeniu siedmiu centymetrów, czy przed, ale położna stwierdziła, że tętno dziecka jest zbyt niskie. Podobno za mało piłam i poród za wolno postępował. Nie wiedziałam, że w trakcie porodu muszę o tym myśleć. Na szczęście po kroplówce z elektrolitami wszystko się unormowało. Trochę się zmartwiłam, ale wiedziałam, że jestem w dobrych rękach i jakkolwiek się to skończy, będzie dobrze. Niesamowicie drażniły mnie czynności położnej w okół mnie. Była cudowna, cierpliwa, ciepła i wyrozumiała, ale akurat kiedy znajdywałam ukojenie w jakiejś stałej pozycji, ona się zjawiała i dotykała mnie to tu, to tam, a to wypadł mi z paska aparat KTG i jego wsuwanie z powrotem doprowadzało mnie do rozpaczy. Każde minimalne dotknięcie brzucha wierciło mi prawdziwą dziurę. Najlepiej czułam się kiedy nikt mnie nie dotykał, nie ruszając się zbytnio przez dłuższy czas z raz obranej pozycji. W pewnym momencie udało mi się nawet tak wyciszyć umysł, że byłam w stanie dłuższy czas wytrzymać bez krzyku, biorąc regularne, głębokie oddechy, klęcząc przy łóżku na podłodze niczym pogrążona w medytacji. Natura sama ustawiała mnie na kolanach, by rodzić z grawitacją, w kucki. Tak też było mi najlepiej. W moim przypadku nie sprawdziły się zalecane masaże krzyża, które miałby wykonywać przyszły tata. Bolało mnie jeszcze bardziej, więc tylko oberwało się Damianowi. Chciał dobrze, a pewnie było mu przykro. Do dziś nie potrafię mu wytłumaczyć, że nie wiem jak mu dziękować za jego obecność przy porodzie, bo tą obecnością szalenie mnie podparł, ale byłam w takim stanie, że mój mózg ograniczył swą pracę jedynie do podstawowych funkcji życiowych i wypchnięcia na świat dziecka. Rozumie to, ale mimo wszystko wciąż wspomina, że byłam dla niego niemiła. To było dziwne. Nigdy tak się nie czułam. Czas nie istniał, był tylko ból, który nie miał już litości i nie robił sobie przerw. Nie było wstydu przed nikim. W stroju Ewy do samego końca. Nie było dźwięków, prócz tętna Jasia z KTG i sporadycznie docierających do mnie, zniekształconych, krótkich zdań od mojego dzielnego męża, bądź położnej. Nie wiele też obrazów jest w mojej głowie z tamtej nocy. W większości miałam zaciśnięte powieki i zmarszczone brwi. Byłam w stanie jedynie uchylać po jednym oku. Zapamiętałam więc tylko „widoki szparkowe”: Wchodzenie do wanny i trzymającego mnie za ramię Damiana, leżące na ziemi urządzenie KTG i fragment ciemnych loków pani położnej, która się po nie schylała, ramiona Damiana, rozmazaną aparaturę na ścianach i to nowoczesne łóżko. Nie wiem jak mam dziękować za półmrok na sali. Był mi tak potrzebny, stwarzał właściwy klimat, wyciszał… było przytulniej. W końcu nadszedł ten moment, kiedy położna znowu do nas zajrzała i orzekła, że wchodzimy w ostatnią fazę porodu, czyli wyjście dziecka na świat. Jak tylko zobaczyłam ją w drzwiach, zapytałam zrozpaczona, czy można prosić o cesarkę na żądanie. Chyba ją tym rozbawiłam. Pewnie wiele kobiet zadaje jej to pytanie pod koniec Rozwarcie było już pełne a Jaś był gotowy do spotkania z nami. Ulżyło mi, że to już z górki i jakby dostałam ładunek nowych sił. Taki niewielki, ale zawsze. Ostatni etap rodzenia jest najkrótszym, najszybciej postępującym. To było bardzo, baaardzo pocieszające. W dodatku możliwość parcia przynosiła ulgę w rozdzierającym bólu. Położna zapytała w jakiej pozycji czuję się najlepiej. Niczego nie negowała, nie komentowała, a wręcz wspierała. Poprosiła, żebym wyszła z wanny, w której aktualnie znów się w znajdowałam i przeszła między okno a łóżko. Tam stał już Damian, który miał w perspektywie rodzić ze mną. W przerwach między skurczami, użyczał mi swoich ramion do odpoczynku. Nie szczypałam się. Wisiałam na nim całym ciężarem ciała. Natomiast w skurczu kucałam, trzymając się na wyciągniętych rękach, wyciągniętych rąk Damiana.
Kochany musiał przez około godzinę, co minutę… może mniej utrzymać na nadgarstkach moje krzyczące w niebogłosy, siedemdziesiąt kilka kilo. Stanowiliśmy formę balansu. W tym czasie położna już nas nie opuszczała aktywnie uczestnicząc w akcji porodowej. Spokojnie tłumaczyła nam co mamy robić, czy dobrze robimy i co się dzieje. Podłożyła na podłogę dywanik z ligniny, ponieważ raz że byłam boso, a dwa- poród nie należy do najczystszych zdarzeń. Co i rusz czułam, jak mi grzebie nie powiem gdzie. Bardzo nam pomogła. Nawet nie wie ile dla mnie znaczyło, kiedy mówiła, że świetnie sobie radzę jak na pierwszy raz, że bardzo szybko urodzę, bo za chwilę będzie koniec, a to połowa standardowego czasu dla pierworódek, że już za chwilę będzie po wszystkim, że mam silne mięśnie, bo pięknie wypycham Jasia… i że czuje już główkę, czy chcę ją poczuć. Poczułam. Gdybym mogła wtedy płakać, pewnie bym to zrobiła. Niesamowite wrażenie, kiedy dotykasz drugiego człowieka wciąż w sobie. Jego główka była taka miękka, że na początku sądziłam, że to jakaś moja obrzmiała ścianka. Od tej chwili wszystko działo się już bardzo szybko. Może dziesięć minut, może piętnaście… a może siedem? Położna poprosiła Damiana żeby włożył sobie pod bluzkę pieluszki tetrowe, mówiąc że mają chłonąć bakterie rodzinne i poszła po lekarkę. Słyszałam jak mówi jej, że to JUŻ. Urosły mi skrzydła. Już zaraz miałam zobaczyć wychuchane przez dziewięć miesięcy dzieciątko. Kazała mi klęknąć na specjalnym stopniu łóżka i delikatnie się pochylić, oprzeć rękami o siedzisko i przeć. Nie czułam wtedy żadnego krytycznego bólu związanego z rozciąganiem mięśni, czy naturalnym pękaniem ścianki, czego panicznie boi się większość przyszłych mam. Damian stał wtedy za mną i widział więcej niż ja. Widział jak Jaś przychodzi na świat, jak główka jest już cała na zewnątrz, co ja z kolei tylko poczułam. Jeszcze jeden skurcz i był już cały z nami. Nie sądziłam, że to takie proste, bezbolesne i błyskawiczne. Pamiętam, poczułam dużo ciepła na nogach i pod nogami. Wzięłam oddech i zorientowałam się dopiero, że to już koniec, oraz że mam nie tylko ciepło pod nogami, ale i potwornie mokro. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pod sobą coś co w pierwszej sekundzie mój mózg odkodował jako kupkę mięsa, ale już w następnej sekundzie ujrzałam maleńkie, nagie i absolutnie bezbronne istnienie, które całe mokre wymachiwało nóżkami i łapkami. Nie krzyczał klasycznie jak większość noworodków. Dopiero po chwili troszkę sobie zapłakał. Niesamowicie pozytywnie zaskoczyła mnie barwa jego głosu- taka delikatna, miękka, szlachetna. Najpiękniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałam. Idealnie dostosowuje się do odbioru przez mój mózg. Wczytuje się w moją głowę od razu i wszystkie moje zmysły kierują się ku małemu. Spodziewałam się znanego z filmów ryku, oślego zaciągania z chrypką, paniki w głosie, a otrzymałam łagodną i spokojną melodię. Cudowne zwieńczenie całonocnego trudu. Poza tym odebrałam Jasia bardzo fizycznie tzn. jak coś najpiękniejszego, wielkiego, ważnego, silnego, jednocześnie eterycznego skondensowanego i upchanego w materii na małej przestrzeni. Był lekko siny, ale ja tego za bardzo nie zarejestrowałam. Byłam wykończona, ledwo widziałam na oczy, w dodatku był półmrok. Podszedł do mnie Damian. Stanął nade mną klęczącą na podłodze i z nad mojego prawego ramienia płakał ze wzruszenia, widząc naszego syna. Oboje tak sobie płakaliśmy, a Jasio tak leżał. Nadal miałam zaburzone pojęcie czasu i to co mnie wydawało się pięcioma sekundami na pierwsze wzruszenie, pewnie w istocie było kilkudziesięcioma. Dotknęłam go, delikatnego, ciepłego i mięciutkiego, jakby upewniając się, że to naprawdę jest dziecko i to na dokładkę moje, całe i zdrowe. Moje prywatne coś żywego. Nie wierzyłam… nie pojmowałam, że to działo się naprawdę. To co zawsze wydawało mi się domeną innych, przydarzyło się właśnie mnie, nam. Położna chyba zauważyła, że w tym szoku nie wiem do końca jak mam dalej postępować, czy już mogę go podnieść, czy może jeszcze mi nie wolno i niemal „wrzuciła” mi go na przegub prawej ręki, prosząc żebym go przytuliła i przykryła. Podniosłam się, ostrożnie obróciłam z trudem utrzymując Jasieńka na tym jednym, zmęczonym ręku i nie wiedzieć jak, wsunęłam się na łóżko, by można było posprzątać pobojowisko jakie narobiliśmy oraz, żeby lekarka i położna dokończyły oględzin i innych około porodowych czynności. Damian odważył się przeciąć pępowinę. Pamiętam tylko jak podają mu nożyczki i jak wyciąga z nimi ręce w kierunku węższej niż sobie wyobrażaliśmy pępowiny. Najważniejsze, że w ramionach trzymałam już naszego Jasia. Jest taki piękny, gładki, niepomarszczony, bez worków pod oczami, jak to wiele noworodków ma. Od razu wychwyciłam w jego mimice charakterystyczne miny Damiana i jego nos. Nareszcie się spotkaliśmyWiadomość wyedytowana przez autora: 25 września 2013, 20:39
Lilka, Kleopatra, Lalita2710, michaela, иιєиσямαℓиα, marzycielka29, ;oniqa, Asiulka83, Amicizia, vivien, kasiaks, Kropla, maia1991, polska_dziewczyna, blueberry, kamila87, Nina82, Tinka85 lubią tę wiadomość
-
nick nieaktualnyиιєиσямαℓиα wrote:Suzy czy możesz polecić jakiś płyn antybakteryjny w rozpylaczu do dezynfekcji np. przewijaka ?
Ja bede psikać spirytusem w sprayu, takim jak pielęgniarki używają. Nie powiem Ci gdzie go dostać, bo mąż buchnął swojej mamie-pielęgniarce dwie sztuki. Pewnie w aptece można. JA to ciagle tym cos psikam, umyte blaty kuchenne, deske sedesową, nakladkę sedesowa jasia, przewijaki po wyszorowaniu juz tez psikalam.иιєиσямαℓиα lubi tę wiadomość
-
Suzy przeczytalam Twoja opowiesc z mruzeniem oka w momentach bardziej drastycznych
mysle ze niczego nie pominelam.Piekna historia
teraz Jas bedzie mial brata
Super
i mysle ze pomimo ze to drugie dziecko emocje nie beda mniejsze
Suzy Lee lubi tę wiadomość
https://www.maluchy.pl/li-70315.png
Moj Maly Aniolek [*] 8tc 18.02.15
-
nick nieaktualny
-
Syn siostry Mojego M jest bardzo podobny do M
ciagle sie zastanawiam jak Nasz Maks bedzie wygladal..ja bylam biala jak maka
M jest tez bladynem za to Moja Mama ma ciemna karnacje i babcia M i siostra tez
beda jaja jak sie urodzi ciemny z nas takich bialasow ;p
https://www.maluchy.pl/li-70315.png
Moj Maly Aniolek [*] 8tc 18.02.15
-
Suzy Lee wrote:A które to drastyczne momenty?
To bardzo lajtowy opis, bo wtedy jeszcze prowadziłam pamiętnik i musiało jakoś to się dac czytać
Hehe te o boluTobie sie wydaje lajtowy ja mam w oczach strach hehe
a tak serio to wlasnie zacytowalam M posta Riki inon to dopiero ma strach w oczach
Suzy Lee lubi tę wiadomość
https://www.maluchy.pl/li-70315.png
Moj Maly Aniolek [*] 8tc 18.02.15
-
Suzy Lee wrote:Znalazłam swój opis porodu z przed 3 lat. Wkleję, bo nie sądzę, żebym miała jak dokładniej opisać ten poród skoro mąż prawdopodobnie badzo szybko wroci do pracy.
Suzy dziękuję, nareszcie, bo już nie mogę o tych masakrach, nareszcie piękny opos trudu ale tez tego co piękne co bardzo chcę przeżyć. Uratowałaś ten dzień dla mnie. Chciałabym własnie takich pięknych, ale nie cukierkowych, historii poznać więcej, bo Twoja jest niezwykła, az chce się to przeżyć.
Suzy Lee, Suzy Lee lubią tę wiadomość
-
nick nieaktualnyиιєиσямαℓиα wrote:Suzy piękna historia. Naprawdę. Tylko coraz bardziej się boję porodu
Jezeli tyle kobiet chce to przezyc drugi, trzeci czy piaty raz... to znaczy, że to jest straszne tylko przez chwilę, ułamek czasu na osi Twojego życia, a NATYCHMIAST PO lawina szzcescia i endorfin w Twoim mózgu minuta po minucie wymazuje z pamięci, że to jest coś niekomfortowego. Nienormalna- jak z dentystą... ja sie bardziej cykam dentysty niż porodu.polska_dziewczyna lubi tę wiadomość
-
Suzy Lee wrote:Jezeli tyle kobiet chce to przezyc drugi, trzeci czy piaty raz... to znaczy, że to jest straszne tylko przez chwilę, ułamek czasu na osi Twojego życia, a NATYCHMIAST PO lawina szzcescia i endorfin w Twoim mózgu minuta po minucie wymazuje z pamięci, że to jest coś niekomfortowego. Nienormalna- jak z dentystą... ja sie bardziej cykam dentysty niż porodu.
Jedyne czego najbardziej boję się u dentysty to znieczulenia
Poważnie - nie mam oporów przed chodzeniem do dentysty. Nie mam lęków. To chyba jedyny lekarz do którego w życiu nałaziłam się najwięcej razy!
i jestem już po prostu oswojonaSuzy Lee, m_f, blueberry lubią tę wiadomość
-
boję się porodu i bólu, bo jak miałam bolesne miesiączki to nie mogłam znieść tego bólu, nie pozwalał mi się skupić, rozdrażniał mnie i aby móc normalnie funkcjonować musiałam jechać na środkach przeciwbólowych...mnie od bólu od razu boli głowa...
-
nick nieaktualny
-
nick nieaktualnyTo widzisz, nie trafiłam w Twoim przypadku z porównaniem ;P Zazdroszczę tego, że nie masz oporów. Mnie czeka pierwszy raz dentysta od 12 lat... od ostatniej serii w 2001, nie chcieli mi nic robic jak chodziłam na kontrolę co pare lat. Teraz jednak już wiem, że błogostan sie skonczył, zęby mi reagują po prawej stronie, mam kolejną osemke do wyrwania i chce sprawdzic ogolnie uzebienie po dwoch ciazach.
Co do porodu- przeciez wiesz, ze bedzie bolecNie bede cie oszukiwac ze nie i to pewnie bardziej niz wtedy na okres. Ale to sie przechodzi raz a porządnie a potem masz anioła w rękach.
иιєиσямαℓиα lubi tę wiadomość
-
nick nieaktualny