Dobre porody
-
WIADOMOŚĆ
-
NataliaK wrote:No i takie myslenie to podstawa. Obralam taka taktyke od poczatku ciazy i zadne opowiesci mnie nie ruszaja zobaczymy jak bedzie
Hahaha o kurcze to musisz zaciskac nogi,zeby faktycznie dojechac wzor mamuska do nasladowania, super
Też miałam takie nastawienie - zero strachu, paniki. Nie poszłam do anestezjologa na konsultacje, bo nie chciałam znieczulenia. Na porodówkę jechałam z kuzynką i opowiadałysmy sobie kawały, a przy każdym usmiechu chlustały mi wody.
Jednak synek był uparty i nie chciał szybko wyjśc i męczył mnie 24 godziny!
Nastawienie to jednak nie wszystko. -
31 marca 2014 roku
ŻADNYCH OBJAWÓW NADCHODZĄCEGO PORODU
Byczymy się z mężem w łóżku oglądając seriale. Zadzwoniła do mnie zaprzyjaźniona położna ze szpitala, mówiąc, że ma dyżur i żebym koniecznie przyjechała, to zbada mnie czy jest jakiś postęp i czy wkrótce urodzę. Tak bardzo mi się nie chciało jechać! Czułam się jak słoń i wizja jechania tramwajem do szpitala (nie mamy samochodu) nieco mnie zniechęcała. No ale zebrałam się i wyszłam. Dzień był piękny i słoneczny.
W szpitalu położna po zbadani szyjki oświadczyła: "masz piękne warunki do rodzenia!, zrobimy jeszcze USG" Na USG mina lekarza niezbyt ciekawa i wyrok: "pani nie ma prawie wód płodowych! Musi pani natychmiast urodzić!" Położna zapytała, czy zgadzam się na przebicie pęcherza. Zgodziłam się oczywiście. Wyleciało może ze dwie łyżeczki płynu. To było o godzinie 17:30.
Byłam w świetnym humorze! Zadzwoniłam do męża, żeby przyjechał do szpitala z walizką, bo rodzę. Pierwsze skurcze poczułam ok.godz.18:00 - bolało jak na miesiączkę. Przewieziono mnie do sali porodowej, pojedynczej, czystej, przyjemnej. Cały czas się śmiałam i cieszyłam z tego, że rodzenie jest banalne. Zapytano mnie o znieczulenie i powiedziałam, że absolutnie nie. Te skurcze były bolesne, ale nie do tego stopnia, żeby brać znieczulenie.
Po 15 minutach zrozumiałam, że to był dopiero początek. Leżałam na łóżku i baaaardzo mnie bolało. Wysłali mnie pod prysznic - 30 minut prawdziwej ulgi! Wróciłam na łóżko i myślałam, że już nigdy z niego nie zejdę. Pierwsza faza porodu - rozwarcie do 10 - skończyła się o godz.19.00!
To była nadzieja! Naczytałam się, że II faza potrafi trwać nawet kilka minut! Zebrałam się w sobie i parłam, parłam, parłam... i traciłam siły. Skurcze były bardzo bolesne, ale położne bardzo motywowały do aktywnego parcia. Cały czas z zamkniętymi oczami starałam się reagować na ich polecenia, ale... czasem odpływałam i w ogóle nie rozumiałam co do mnie mówią.
Poradzono mi zejść z łóżka i przeć w kucki. Co za ulga!!! Usłyszałam wtedy: "jakie ma cudne blond włosy"! Wiedziałam, że nie o mnie mowa;) Znów iskierka nadziei, że jeszcze tego dnia urodzę
Po powrocie na łóżko coraz gorzej. Skurcze zamiast przyspieszać, to odchodziły, ból mijał, ja zasypiałam... Zadecydowano o podaniu oksytocyny. I miny lekarzy były niezłe, jak okazało się, że skurcze się wtedy po prostu skończyły. Mam wrażenie, że zasnęłam i że to trwało wieczność.
Usłyszałam coś o CC. Wystraszyłam się! Skurcze znów przyszły. Pamiętam, że mówiłam:
- prędzej kupę tu zrobię niż urodzę dziecko! (na co położne: tak, to dobrze, właśnie to jest takie uczucie, tak ma być! - a ja nadal nie wiedziałam, czy robię tę kupę czy to jest uczucie parcia)
- Co ja źle robię że nie mogę urodzić, płakałam... (z relacji męża) (na co położne: wszystko pani robi dobrze, tak wyglądają porody!)
Parłam, parłam, parłam... ze wszystkich sił. Wydawało mi się, że nigdy to się nie skończy. Nagle zorientowałam się, że ktoś mnie goli maszynką. Ciach ciach. Pomyślałam: może to już niedługo się skończy... może to już...
I nagle... nie wiadomo kiedy... (właściwie wiadomo: po 2,5 h bólów partych, o godz.21:30) wyszedł na świat nowy człowiek, nasz syn!
Ból ustał, położono mi go pod koszulą, był ciepły, kwilił cichutko, przykleił się do mnie jak mała żabka. I to była największa ulga jakiej doznałam w życiu.
Nie będę mówić o tym, że mnie mocno nacięto, że strasznie popękałam, że potem pod narkozą miałam łyżeczkowanie, bo nie urodziłam kompletnego łożyska, o tym, że 8 dni leżeliśmy w szpitalu, bo krocze się nie goiło, o tym, że przez 3 tygodnie nie mogłam siedzieć na krześle bezboleśnie.... bo jakie to ma znaczenie?!? Poród był DOBRY, bardzo dobry, bo z pomocą wspaniałych pracowników szpitala udało mi się urodzić! I choć wcześniej nie umiałam wyobrazić sobie porodu, a wszystko czego się obawiałam w ogóle nie miało miejsca, to każdemu życzę tak dobrego porodu!!! I wielu radości z poznawania swojego potomstwa!
Wiadomość wyedytowana przez autora: 23 października 2014, 15:13
Miriam, Nalka, Martynika, anilorak, evas, Asiulka83, weronikabp, maja89waw, Gwiazdeczka27, xpatiiix3, kark, aNiLewe, mala_mi, Isabel99, pasia27, Anoolka, asia_gr, kaaasiaczek_, Nelly, Bluberry, Foto_Anna lubią tę wiadomość
https://www.maluchy.pl/li-73157.png -
Miło poczytać o wspaniałych przeżyciach
Aktualnie jestem w drugiej ciąży i z przyjemnością wspominam swój pierwszy poród i czekam z niecierpliwością na kolejny,do którego pozostało około 60 dni .
U mnie zaczęło się dłuższą chwilę przed terminem .. z Mężem zrobiliśmy sobie "stosunkowo udany weekend" na trzy tygodnie przed planowaną datą porodu. Po dwóch przemiłych dniach obudziłam się rano do łazienki, a tam zanim usiadłam na sedesie okazało się, że coś lekko ze mnie wyciekło. W szkole rodzenia kazali wytrzeć papierem i sprawdzić zapach, jak bezzapachowe to wody płodowe i tak też było.
Usiadłam zatem w salonie czekając na rozwój sytuacji. Po około 15-20 minutach poczułam bóle jak na @, więc zadzwoniłam do umówionej swojej położnej i przedstawiłam sytuację. Była godzina 6.30 rano.
Na polecenie położnej zjadłam spokojnie śniadanie, wykąpałam się, obudziłam Męża za około godzinę, informując że położna na 9.00 prosiła o przyjazd do szpitala.
To był poniedziałek, więc i korki nas dopadły, co nieco wydłużyło podróż do szpitala. W samochodzie były już dość mocne skurcze, przez które prężyłam się jak struna
Do szpitala dojechaliśmy około 9.30. Odważna przy rozmowie z położną miesiąc wcześniej, mówiłam że nie chcę znieczulenia, że dam radę i tak też myślałam do czasu przyjazdu do szpitala ... gdy byłam już na izbie przyjęć myślenie mi się zmieniło, gdy skurcze były co 5 minut. Już na korytarzu pytałam położnej kiedy można znieczulenie dostać, tylko się uśmiechnęła, zabrała mnie na badanie a po badaniu (na którym odeszły całe wody)poszliśmy we trójkę do sali porodowej. Pól godziny byłam podpięta na sali do KTG, a w między czasie do wanny leciała ciepła woda. Położna stwierdziła, że skurcze nie powodują dużego rozwarcia i jeśli wyrażam zgodę poda oxytocynę, która zwiększy trochę siłę skurczy. Po oxytocynie weszłam do wody ... ahhh jaka to była ulga... super sprawa taka gorąca kąpiel i masowanie pleców przez Męża . W trakcie kąpieli dwa razy położna przychodziła by mnie zbadać, czy akcja postępuje, po czym po 40 minutach prosiła bym wyszła z wanny i trochę się pogimnastykujemy by pomóc dziecku zejść niżej. Po wyjściu z wanny przyszedł anestezjolog ze ZZO, bo skurcze były mega silne, a do tego miałam bóle z krzyża i już nie dawałam rady (ależ to bolało). Już ze znieczuleniem pomagałam w kucki przy drabinkach córci przesuwać się niżej przy każdym skurczu. Gdy położna stwierdziła, że główka jest bardzo nisko, wylądowałam na łóżku porodowym i w pozycji na boku zaczęłam parcie, przy którym niestety przestało już działać znieczulenie. Na drugą dawkę nie było szans ...to był dla mnie moment kryzysowy, ale wspierał mnie Mąż i jakoś dawałam radę przetrwać następny skurcz i parcie. Finalnie parcie trwało godzinę, podczas której położna masowała cały czas krocze i starała się, by akcja nie była za szybka, co poskutkowało tym, że nie byłam nacinana. o 14.00 Ukochana Córcia była już z nami, a ja po godzinie tulenia jej do siebie ciało do ciała już byłam na nogach i pełna sił 4h później przyjmowałam już osobiście gratulacje od moich rodziców, których zaprosiłam w odwiedziny (odwiedzili mnie jeszcze na sali porodowej, gdy czekałam na łóżko na oddziale).
Pobyt w szpitalu nam się trochę wydłużył (do 6 dni) bo Asia miała silną żółtaczkę, ale jak to lekarz stwierdził dzień po porodzie "pani to już by mogła do domu iść, tyle ma Pani energii " )
teraz czekamy na narodziny na początku lipca Kochanego Synka, którego poród też mam nadzieję, przebiegnie w tak miłej atmosferze i bez komplikacji.
Nalka, walabia, evas, Asiulka83, Kota, weronikabp, Paula_29, Gwiazdeczka27, aNiLewe, pasia27, Nelly, Magic lubią tę wiadomość
-
Witajcie,
z przyjemnościa się wpisuję w ten OPTYMISTYCZNY i jakże ważny wątek na forum.
To cała prawda - myslenie pozytywne duuuzo pomaga!
Obecnie jestem w drugiej ciązy...moją córeczkę urodziłam ponad dwa lata temu.
oczywiście jak każda przyszła, pierwszy raz mama bałam się porodu...
ciągłe straszące przykłady "jak to było okropnie cięzko" jeszcze bardziej motywowały mnie do nie słuchania osób, ktore mi je opowiadały. Wrecz przeciwnie – staralam sobie wyobrazać i nastawić się, że u mnie będzie wszystko dobrze...bo czemu własciwie nie miało by być dobrze?
obawiałam się, też tego, że moja mama rodziła dwa razy (siostrę i mnie) po 12h i to w cięzkich bolach + każda z nas miala owiniętą pempowinę wokół szyji. Na ostatnich USG pytalam lekarza jak to wygląda u mnie?jak z pepowiną... - było wszystko dobrze...
ALE skupiając się na dniu porodu:
wszystko zaczęło sie w nocy, (akurat w wyznaczonej dacie porodu)...idac do toalety poczułam taki lekki pulsacyjny ból jakby miesiączkowy...leciutki...potem zobaczylam troszkę krwi na papierze toaletowym...ale nic innego nie czulam...No więc ok...poszłam spac...myslac...poczekam na rozwój wypadków...przeciez nie rodzi się w 10minut;)
rano zjadłam sniadanie z mężem i mamą (akurat do mnie przyjechala na porod i potem aby mi pomoc); potem przyjechali do mnie znajomi na ciastko...czulam ciągle taki leciutki bol jakby wlasnie miala mi sie zaczynac @ ale nic innego nie czulam...Wiec postanowilam to skonsultowac z lekarzem i szpitalem. Zaporponowali przyjazd.
Wiec mówię do męża aby pojechal z nami...ale on skoro dowiedzial,sie ze nic nie czuje tylko takie "pikanie" z przodu, to powiedzial abym jechala z mama a on zostanie ugotowac obiad - była akurat sobota;) - i jak wrocimy to sobie razem zjemy;) Ja na to, ze to moze jest porod...lepiej aby jechal itp...zgodzil sie po dłuższej dyskusji...dodając na koniec: "no dobra, ale z tego co mowisz to na pewno nie jest"...I w ostatniej chwili wziął moją walizke z rzeczami.
Do szpitala pojechalismy taxi...zartując z taxówkarzem, ktory sie bał, że mu urodzę w taxi (dodam,ze moj brzuszek był BARDZO duży)...a my mu na to,że nie ma obaw, ze to tylko badanie kontrolne...
Godzina 14:20. Przyjazd do szpitala. I co się okazało? nie uwierzycie kochane foremki:
Siostra połozna mnie zbadała i mi mówi: - "ale, ale jak to Pani powiedziala, że nic się tu nie dzieje? - Pani rodzi przecież - ma pani 4cm rozwarcia!!!!".
Byłam w szoku...- “ja rodzę? ale jak? przeciez wogole tego nie czuję???“
połozna na to: - "widzę, że z pani żartownisia "!!!
Przewiezli mnie do sali porodowej, czysciutkiej i sympatycznej. Polozyli na lozko w celu zbadania pulsu dzidzi...moja mama wtedy weszla z korytarza, bo wczesniej byla w poczekalni, ucalowała mnie, życząc powodzenia. Pojechala do domu (mój mąz mógł byc tylko przy mnie jako osoba towarzysząca przy porodzie). Powiedziala,ze zadzwoni nad ranem jak rozwija sie poród i jakby co to przyjdzie powspierac.
Godzina 15:20. Po zrobieniu ekg dziecka i mojego...pochodzilam po pokoju, zadzwonilam do rodziny, i przyjaciol, ze jestem na porodówce prosząc o modlitwe i wsparcie.
Zadzwonili do mojej lekarki prowadzącej. Przyjechala. Zbadala i mówi: - „a jak dlugo juz Pani rodzi? Bo tu mamy juz 7 centymetrow?“...ja na to – „szczerze Pani dr to ja nie czuje nic poza lekkimi skórczami w dole macicy jak podczas miesiączki...zadnych boli krzyżowych, zadnych spazmów...itp“...moja lekarka tylko na mnie tylko spojrzala, uśmiechnęła się i spytala czy chce epidural...ja, ze po co skoro jezeli teraz nie czuje bólu to potem tez sobie dam rade...(tu osoby znające mnie osobiscie, wierzą, że jestem optimistka, latającą powyżej ziemi;) ale skoro nie mialam zadnych boli pleców to normalne skorcze wytrzymam-mowilam sobie.
Godzina 16:00. Samopoczucie dalej dobre, brak bolów w krzyżach i na dole pleców, skorcze sie nasilają. Połozyli mnie aby zbadac polozenie główki. Okazało się ze troszkę zle się przękręcila wiec lekarka musiala ją przekręcać rękami. I to bolało. Dalej też nie pękły wody płodowe, na ktore czekalam. (dodam,ze mojej mamie dwukrotnie pękly jeszcze przed przyjazdem do szpitala-wiec u mnie było zupełnie inaczej).
Od tego momentu musialam niestety juz tylko lezec.A szkoda. Bo planowalam chodzic i kucac do konca.
Godzina 17:00. Zaczęłam czuć skórcze...co nie było jakies strasznie nie do przeżycia. Nie bójcie się ich i NIE WALCZCIE ZE SKÓRCZAMI. Bo to one pomagają rodzic! Są jak fala morska...czujesz, że za chwilkę przyjdą i Cię zaleją. Wiec ja tylko skupiałam się na tym kiedy będą i parłam.
Mój mąż bardzo mi pomagał, położne były miłe. Może trochę za ostre światło na sali ale ogolnie atmosfera bardzo pomocna. Lekarka troszkę mnie pośpieszała, co mnie wkurzało bo jak mam przeć sokoro nie ma skórczu? Generalnie podczas porodu nie jest ważne dla Ciebie ile osob chodzi i co robi wokół Ciebie. Skupiasz się na słuchaniu swojego ciała, aby pomoc maluszkowi wydostać się na świat.
Dlatego jestem zwolenniczką porodów naturalnych. Możesz panować nad swoim ciałem i kontrolować parcie podczas skórczy. Tak staralam sie robic. Pomimo, że nie wiedziałam dokladnie jak;) bo rodzilam pierwszy raz...instynkt podpowiadał i udało się.
Nagle, po którymś parciu odczułam ulgę i taki jakby „chlust“...okazało się, że główka mojej córeczki przeszła, za nią całko i po owinięciu w ręczniczek i kocyk - od razu położyli mi ją na brzuszku...była 17:35. Czułam się jak w niebie!!!
Nie mogłam uwierzyć, że już ją mam przy sobie...powtarzałam tylko:- „to już koniec? To jest ona? naprawdę to już?“...
Przez całą ciąże zastanawiasz się, jak twoje dziecko będzie wyglądać?jaki będzie nosek?jakie oczy? Czy będzie miało włoski?...nie potrafilam sobie jej wyobrazieć....
A teraz ją wreszcie miałam w ramionach...to wpatrywalam sie ze łzami w oczach i...nie mogłam uwierzyć, że dobry Bóg dał mi taką wspaniałą istotkę:...
-miala juz całe otwarte oczy, ciemne, pełne takiej jakiejś dojrzałości i zrozumienia...niesamowite; miała piekna zgrabną i okrągłą główkę, kwiliła cichutko, potem głośniej jak odcięli pępowinę i musiala tylko oddychać świezo otwartymi płucami (stad rada: jezeli macie możliwość-poproscie lekarzy aby nie odcinali pępowiny od razu-dzieci krzyczą tak strasznie z przeszywającego ich bólu, bo ich płucka są jak cieńka kartka papieru, ktora nagle musi się napełnic powietrzem do dużej wielkości. To jest straszny bol. Jezeli pozwolicie noworodkowi oddychac jeszcze za pomoca pempowiny ... lekko i bez stresu i niepotrzebnego bólu zacznie uzywac płucek spokojnie i w swoim czasie).
-w czasie kiedy ja wpatrywalam sie z mężem w nasza piękną córeczkę, moja dr zrobila mi zastrzyk i zaszyla małe pęknięcie jakie mialam. Generalnie nie było żadnych komplikacji, urodzilam cale lozysko i wszystko zakonczylo się pomyślnie dzieki Bogu.
Po trzymaniu córki na brzuszku, wzieli mi ją do zwazenia i zbadania. W tym czasie zadzwonilam do mojej mamy. Było ok 17:50. Jak jej powiedzialam, ze juz urodzilam, ze juz po wszystkim – nie mogla uwierzyc, płacząc do telefonu. Zawiadomilismy też obydwie nasze rodziny i przyjaciół byli w szoku, ze to już
Moja lekarka gratulowala mi i powiedziala,ze jak się dowiedziala, że rodzę dziś po południu to odwołała swoje spotkanie ze znajomymi wieczorem...byla przekonana,ze skonczymy poród nad ranem...a teraz zamierza do nich zadzwonic i ponownie zaprosic skoro jeszcze poźne popołudnie a ona juz jest wolna
Po zbadaniu córki oddali mi ją do łóżka owiniętą w kocyk. Przewieźli do pokoju. Gdzie przystawiłam ją do piersi. Probowalam zaraz po porodzie i widzialam,ze od razu jej ten pomysł przypadł do gustu;)
Teraz w pokoju starala się ssac. Jeszcze tego wieczora konsultankta laktacyjna pokazała mi jak małą przystawiać do piersi.
Zostalam w szpitalu kolejne 2 dni. Tej nocy po porodzie dostalam juz nawału pokarmu.
Z czego bylam zadowolona, ale i tez przerazona dwoma skałami zamiast piersi;) W szpitalu nauczyli mnie karmic.
W domu wszystko się dobrze goiło po porodzie, córeczka dużo jadła i w ciągu następnych dni, tygodni obydwoje z mężem jak i córka uczyliśmy się siebie nawzajem.
Szczegolnie karmienie piersią było wyzwaniem. Ale tego też się nauczyłysmy i mogłam ją karmić az 18 miesięcy. Dzieki temu teraz córka, mając 2 lata nie chorowała nigdy poważnie, jest zdrowym, wesołymi i inteligentnym dzieckiem;) Kazdemu tego życzę. Często nastawienie podczas ciązy, że chcemy karmic pomaga nam psychicznie i nastraja ciało do produkcji mleka. Tak ja sobie to tłumaczylam. Moja mama nie mogla nas z siostrą karmic. A u mnie udało się bez problemów. Wiec silna wola i chęci grają tu pierwszą rolę
Kochane moje:
W podsumowaniu, bo rozpisalam sie troszke;)
1) Czesto boimy się tego czego nie znamy. To zrozumiale. Ale nie dajmy się ograbic z naszego pozytywnego nastawienia i przeświadczenia, że WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE ! bo dlaczego mialoby być inaczej? W porównaniu z porodami mojej mamy, mój był zupełnie inny. Więc nie przypisujmy sobie porodów naszych mam, ciotek czy innych za coś oczywistego.
2) Rodzenie dziecka to proces, w ktorym musimy wspołpracować ze swoim organizmem. Nie walczmy ze skórczami ale bierzmy je jako pomoc i używajmy jako narzędzie, ktore nam pomoze w urodzeniu dziecka. Dlatego tez wazny jest ruch, chodzenie po schodach, kucanie itp. tylko nie lezenie na łózku i czekanie na skorcze.
3) Cały realny poród u mnie trwał od 14:20 – 17: 35. Nie wiem czemu nie mialam zadnych bóli pleców ... ale jak widać jest to możliwe;)
4) Nastawcie się, że osoby pracujące na porodówce będą miłe i pomocne.
5) Wasz partner na pewno zrobi wszystko aby Wam pomoc.
6) Wszystko tylko aby ujrzeć w swoch ramionach malenstwo, ktore nosi się pod sercem tyle miesięcy;)
7) Każdy poród jest cudem. Cudem, dzieki ktoremu przychodzi na świat człowiek – wspaniały, wyjątkowy i stworzony przez Jezusa Chrystusa za naszym pośrednictwem;) to niesamowite.
Życzę Wam powodzenia i wierzę, że i u Was będzie tak dobrze i wyjątkowo jak i u mnie.
Myślcie pozytywnie dla swoich dzieci!!
Asiulka83, Modelka, aNiLewe, Izabelka, szczessciara, Lanusia93, mika1987, Camille87, pasia27, belladonna, lwuska55592, MigoTtTka, Magic, Jadhira, szara myszka, Ika86 lubią tę wiadomość
-
Poród:
Jako tzw. pierwiastka nie miałam pojęcia co mnie czeka. Oczekiwałam z niecierpliwością porodu, byłam nim bardzo podekscytowana. Po ponad tygodniu pobytu na patologii ciąży pragnęłam urodzić jak najszybciej. Ania przybierała mało, gbs dodatni więc naprawdę zaczęłam się denerwować. chociaż serce miała jak dzwon i była ruchliwa, czasami zapisywały się skurcze ale akcja sama z siebie się nie rozpoczęła. W czwartek 5 czerwca podano mi tzw. próbę oksytocynową, na którą moja macica nie zareagowała. Ewentualnie po czasie ale próba została uzanana za ujemną. Ponowną próbę powtórzono 7 czerwca, w sobotę. Dalej nic. W niedzielę założono mi balonik. Pojawiły się skurcze, ból rozwierającej się szyjki i... spokój. Wszystko ustało. Balonik sobie wypadł a ja czekałam na poniedziałek. O godzinie 7:15 rano 9 czerwca podano mi oksytocynę. Skurcze pojawiły się szybko, regularne co 3 minuty, jednak zupełnie nie bolesne. Siedziałam więc i czekałam jak na zbawienie zaczynając się martwić, że nic z tego nie będzie. O 12 wzięto mnie na badanie - rozwarcie na 2,5 palca, głowa nisko dlatego owe badanie było bolesne. Od 13 zaczęła się akcja. Wzięto mnie na blok porodowy, skurcze bolesne, co 2 minuty. Rodziłam w największej sali z wanną. Byliśmy w niej praktycznie z mężem sami, położna co jakiś czas przychodziła sprawdzić sytuację i podać mi dawki ampicyliny. Otrzymałam 3 dawki oksytocyny i nospę, bo szyjka była dość gruba. Rozwarcie postępowało i dopadł mnie kryzys tzw. 7 cm. Przy rozwarciu na 3,5 palca pytałam ile jeszcze tych palców mnie czeka. Okazało się, że jeszcze półtora i będzie pełne rozwarcie, a powiedziałam, że chcę znieczulenie, cesarkę czy cokolwiek, bo czekanie na pełne rozwarcie wydawało mi się niemożliwe do osiągnięcia. I wtedy przyszło zbawienie. Wanna! Weszłam do wanny i poczułam, że nie potrzebuje żadnego znieczulenia. Było mi dobrze, skurcze znośne i już wiedziałam, że sobie poradzę. Pod koniec kąpieli nagle się "zsikałam". Tak.. odeszły mi wody w wodzie. I nagle co? Pełne rozwarcie! Raz dwa na fotel i do parcia. Pierwsze kompletnie nieudane ale pozostałe 5 sprowadziły Annę na świat! Lekko mnie nacięto ale nie czułam tego. Poczułam tylko ciepło w kanale rodnym i czułam, że to moja córeczka. Tak bardzo chciałam jej pomóc, połozna mówiła, że piękne prę, a ja myślałam tylko o tym, że zaraz zobaczę Annę. Położyli mi ją na brzuchu, czułam jej zapach i pogłaskałam po główce i ramionach. Powiedziałam jeszcze: "ale dlaczego ona nie płacze?" Kazali mi dać jej chwilę. W końcu się ruszała ale dla mnie to było za mało. Wzięli ja na ważenie, a ona (nieświadomie) uśmiechnęła się do nas! Gdybym wtedy miała siły to bym się popłakała, mąż był taki szczęśliwy i te jego łzy w oczach. Niesamowite. jeszcze jak mnie szyli to zaczęłam myśleć o drugim dziecku. Ból był niesamowity a ja chcę go poczuć jeszcze raz, bo położenie maleństwa na moim brzuchu.. uczucie przechodzenia przez kanał rodny było wspaniałe. Znieczulenie bardziej chciałam ze strachu i zdawałam sobie z tego sprawę. Spanikowałam w pewnym momencie ale mąż jeszcze w trakcie porodu mówił, że mi ono niepotrzebne. Miał rację. Jestem z niego bardzo, bardzo.. OGROMNIE dumna! Nikt mi nie pomógł przy porodzie jak mój mąż. czułam, że rodzimy razem. Jego spokój i opanowanie a jednocześnie przeżywanie każdego skurczu razem ze mną dało siły mi i Annie żeby urodzić. Następny poród, może być gdziekolwiek byle by z nim!
Poród byłby dla mnie prostszy gdybym dostała jeść. Ze względu na stan Anny (mała waga) nie wiedzieli czy uda się urodzić naturalnie czy konieczne będzie cc. Więc cały dzień nie jadłam. Anna urodziła się w ciągu 6 godzin. II faza 5 minut. Rodziłam w szpitalu gdzie bardzo zwraca się uwagę na maluszka. Moja córeczka miała wszystkie badania, na cytomegalię, toksoplazmozę włącznie. Miała usg mózgu, brzucha i serca. Mierzony dwa razy cukier. Powtarzane CRP i mnóstwo innych badań, które okazały się prawidłowe więc ze spokojnym sercem zabraliśmy nasza kruszynke do domu. W dzień porodu ważyła 2350g, w drugiej dobie 2200, a przy wypisie 2270g. Teraz pracujemy nad masą. I wiecie co? Robi jej się drugi podbródek!Effcia28, Paula_29, HANA, aNiLewe, mala_mi, walabia, Lanusia93, lwuska55592, Magic lubią tę wiadomość
-
Hej czytam Wasze piękne przeżycie i postanowiłam opisać swój 2 poród.
Około 24:00 mój Mąż zaczął się wiercić w wyrku z powodu bólu brzucha, podejrzewał zatrucie pokarmowe. A ja wtedy sobie pomyślałam, że zaraz zacznie się poród bo przy pierwszej córce też zaczął "rodzić' przede mną. I się nie pomyliłam, wstałam z łóżka i wody mi odeszły. I zaczęły się u mnie lekkie bóle ale za to mojemu M zanikły .Dopakowałam walizkę, obudziliśmy naszą starszą córkę i zapakowaliśmy się do samochodu (szpital jest jakieś 40 km od nas). W tym momencie skurcze były już mocne więc mówię do Męża, że coś jest nie tak. Po drodze ból był już bardzo mocny a jeszcze córka miała mnóstwo pytań gdzie jedziemy, kiedy urodzę itd. na które oczywiście tak sobie miałam ochotę odpowiadać. Córcię po drodze zostawiliśmy u moich rodziców ok. 2:40 i pędem do szpitala. Na miejscu Panie zaczęły mnie wypytywać i wypełniać kartę ale jak zobaczyły że metalowe krzesło prawie wykręcam to zapytały się co ile mam skurcze. Powiedziałam, że chyba co 3 sek. Wtedy wsadziły mnie na wózek. Mąż się dziwił po co się tak śpieszą przecież pamiętał pierwszy poród (6 h od pojawienia się w szpitalu). Zawieźli mnie do położnej a ona na to, że rozwarcie na 10 cm. Zapytałam w tym szoku co to znaczy ale tylko się uśmiechnęła. Od razu położyli mnie na łóżko do rodzenia ( w tych samych ciuchach co przyjechałam bo nie było czasu na przebranie) zdążyłam jeszcze tylko poprosić o zawołanie męża bo został na korytarzu. Przy bólach partych prowadzili ze mną wywiad który to poród, kiedy pierwsza miesiączka itp. (to było trochę dziwne). A lekarz w pewnym momencie spojrzał na zegarek i mówi do położnej. Pani "Basiu" to o której dziecko się pojawi ja obstawiam 4:17 a ona odpowiedziała, że 4:14. Spytałam która godzina - była 4:12 i po 2 partych było wielkie PLUM. Pojawiła się główka z czarnymi długimi włoskami, potem całe ciałko. Cudna chwila, kiedy kładą małą na piersi i ciała się dotykają. Troszkę pękłam więc założyli mi 2 szwy.
Tak jak widać można szybko. Co prawda bóle były od razu znacznie mocniejsze niż przy pierwszym porodzie ale wszystko trwało bardzo szybko. Teraz zastanawiam się co będzie przy 3 czy zdążymy dojechać i czy nie urodzę gdzieś po drodze ale to zmartwienie dopiero na luty
Poród nie trwa wiecznie i na prawdę można go wytrzymać życzę wszystkim przyszłym mamom łatwego rozwiązania.Kota, walabia, aNiLewe, sylwia1985, pasia27, Lanusia93, Boroniówka, Agga, Magic lubią tę wiadomość
-
ja trochę bałam się porodu z racji tego ze lekarz straszył dużym dzieckiem, ja sama urodziłam się duza 4350g i mama rodziła mnie 29 godzin
Zaczęło się bardzo niespodziewanie bo nie miałam żadnych skurczów przepowiadajacych, i jakoś mi się wydawało że tego dnia nic się nie wydarzy termin miałam na 23.05 piątek, był 21.05 sroda wieczór właśnie zrobiłam kolacje, mąż po 2 tygodniach bycia w gotowości stwierdził po konsultacji ze mną że napije się piwa, powiedziałam mu żeby pil jakby co to zanim akcja się rozkręci to będzie już mógł jechać, w trakcie kolacji o 21:20 pierwszy skurcz, delikatny zaczęłam się śmiać że córka specjalnie tatusiowi robi na złość, no i my tu hi hi ha ha a za 10 minut kolejny skurcz i tak co 10 minut jak w zegarku do godziny 22:00 kiedy mam zamiar iść do wanny w celu sprawdzenia czy to to czy ściema jakaś.
O 22:00 idę to toalety i tam wielkim strumieniem jak w amerykańskiej komedii odchodzą mi wody, mąż dostaje ataku paniki i biegnie z psem na spacer wołając do mnie dzwoń po siostrę bo zaraz mi tu urodzisz, ja spokojnie siedzę sobie na kibelku i czekam kiedy te wody przestaną wyciekać, niestety nic z tego skurcze juz co 7- 5 minut, nie do konca więc regularne zastanawiam się czy jechać do szpitala czy jeszcze poczekać.
Mąż wraca z psem z krzykiem na ustach dzwonilas mowie że tak, ja z wielkim podkładem miedzy nogami stoję w przdpokoju godzina prawie 23:00 mąż zbiera torby, siostra dzwoni że czeka pod blokiem skurcze co 3 minuty
Parę minut po 23:00 dojeżdżamy do szpitala szybkie badanie rozwarcie na 2 cm, lekarz mówi że jeszcze długa droga przede mną, wg ust dziecko 3250g, przychodzi położna bardzo młoda, sympatyczna dziewczyna, idziemy na salę do porodu rodzinnego, mąż czeka za drzwiami aż położna wypełni dokumenty i mnie przebada.
Przebieram się, podpisuję papierologie podłącza mnie pod ktg skurcze juz bardzo bolesne godzina 24:00, po ktg położna mnie bada i mamy już 5cm.
24:30 przychodzi mąż i wchodzę do wanny, położna zapala świece zapachowe, nastrój romantyczny , o 1:00 wychodzę z wanny i mam wrażenie ze jeszcze chwila i umrę poprostu, wydaje mi się że przerw między skurczami już nie ma i boli cały czas, szukam wygodnej pozycji na stojąco, kucajac, klęcząc na łóżku w końcu kładę się na boku, przy skurczach mąż przytrzymuje mi nogę w górze o 1:40 zaczynają się skurcze parte a ja trace poczucie czasu, prę z całych sił ale skurcze są slabe na zmianę z silnymi, czuję główkę, dotykam jej rękami co dodaje mi sił, ale skurcze dalej mi nie pomagają, w przerwach pomiędzy skurczami przysypiam ze zmęczenia, w pewnym momencie mam zamiar powiedzieć położnej żeby mnie nacieła to szybciej to pójdzie ale w tym momencie położna wzywa lekarza, przychodzi ginekolog ,druga położna i pediatra pytaja czy zgadzam się na podanie oksytocyny mówię że tak.
Podłączają mi kroplówkę i po dwóch skurczach i nacięciu krocza, które niestety czułam o 3:30 przychodzi na świat mój największy skarb.
Uczucie po tym jak się urodzi jest niesamowite, wielka ulga, szczęście, radość, poród był dla mnie pomimo wielkiego bólu pozytywnym przeżyciem, byłam traktowana z szacunkiem, mogłam sobie krzyczeć do woli, trzy dni mnie od krzyków bolało gardło, najbardziej chyba bolało w momencie kiedy urodziła się już główka i trzeba było przeczekać bez parcia jeden słabszy skurcz aby na następnym już urodzić a mała zaczęła tą główką ruszać masakra, ale nie żałuję ani jednej sekundy tego przeżycia, generalnie jak dla mnie poszło bardzo sprawnie cały poród trwał 4,5 godziny faza 1 2:40 faza 2 1:50 jeszcze raz powtarzam będzie to największy ból jaki kiedykolwiek czułyście ale nagroda jaka na Was czeka jest warta tego bólu i naprawdę szybko się o nim zapomina, pozdrawiam wszystkie nierozpakowane jeszcze mamusieCamille87, Vilenka, lkc, sylwia1985, Magic lubią tę wiadomość
-
PORÓD -czyli (moje) strachy na lachy !
Wtorek 10.06:
- jedziemy na grilla do wujaszka, mówie do Mateusza "dobrze,ze jedziemy bo to chyba moj ostatni grill !"
- wszystkie ciotki mi wróżą - bedzie w nocy burza i pojade rodzić
- najadłam się pyszności, a wracając do rodziców mialam dziwne mysli i napisalam do M. "kochanie badz dzis pod telefonem"
Środa 11.06 :
- godz. 03:10 dziwnie pobolewa mnie brzuch. Ani to boli, ani kłuje, raczej "swędzi", dziwne takie uczucie, ale zerkam na zegarek
- godz. 04:25 "skurcze" idealnie co 5 minut, tak samo intensywne, tak samo odczuwalne. Ide do WC siusiać a tam ogromny czarny ciągnący się glut. "Oho, czop", poczulam podniecenie !
- godz. 05:50 skurcze takie same, co 5 minut zerkam na zegarek i czekam na jakis ciag dalszy. Zastanawiam sie co teraz i co dalej. W brzuchu burczy, pałaszuje serek i postanawiam : jade z tata do szpitala, przeciez i tak jedzie tam na 7:00 do pracy
- godz. 6:10 wstają rodzice, oznajmiam im, ze jade do szpitala i tata wpada w panike ! Panie Ratowniku, at ease ! Musze przeciez umyc wlosy i sie umalowac . Dzwonie do Mateusza "Kochanie, jade do szpitala, bo cos sie rozkreca", a mąż zaspany " Po co do szpitala ?" Haha... tak o, w odwiedziny (faceci)
-godz 7:05 swobodnie melduje sie na IP, Panie wszystko spisuja, ja podpisuje, ide sie przebrac. Podniet podniet ! Dalej KTG: skurcze są, szyjka otwarta skrócona, rozwarcie tylko na 1,5 palca. O nie Położna z doktorkiem twierdza "spokojnie, dzisiaj urodzisz". Hmmm i co dalej ?
- godz. 11-18 Dalej to ja czekam na rozwarcie i jakas akcje, a tu cisza i nudy. No nie cisza, bo skurcze sa takie jak w nocy. Nie mam co robic, wiec laze po pokoju, cykam sobie fotki, powiadamiam przyjaciolki. Lekarz kaze mi skakac, biegac i myc okna szpitalne No i okropny (!) masaż szyjki. O ja, lot na wysokich obrotach a tak na powaznie dostalam zadanie przejscia 100razy korytarza w tą i z powrotem zapisujac w tel co ile mam skurcze. Więc...
- godz. 18:00 wiec chodze. 17 korytarzy, 20, 30, przy 50 zaczynaja bolec mnie nogi, czuje sie jak kretynka, a Mati, ktrory przyjechal denerwuje mnie pytajac czy dlugo jeszcze... eh. Nagle oho... skurcze są bolesne jak bardzo boląca miesiaczka. Czyli dokuczliwe, ale do przezycia ( w koncu co miesiac przezywalam to samo).
- godz. 18:15 wyganiam M. do tescia, ktory mieszka 5 min od szpitala. Bez sensu, zeby tu siedzial jak rozwarcie tylko na 3 palce i nie wiadomo, moze jednak wyjde do domu ? Ha ha Pielegniarki proponuja półgodzinny gorący prysznic (jak sie okazalo - zbawienny "popędny")
- godz. 18:16 chodząc po korytarzu (to bylo chyba 78 przejscie) idzie ginekolog i mówi " Dobra, 3 porody juz dzis za nami, teraz Pani kolej. Jest Pani gotowa ?'' odpowiadam, ze nie do konca, aczkolwiek psychicznie bardzo i chce miec juz za sobą ! Ledwo powiedziałam zdanie, weszłam do łazienki i CHLUP ! Powódź ! Cieknie po nogach, normalnie basen ! Łapać to w ręce czy stac i czekac az splynie ? Ide do pokoju i kolejna powodz, ja w smiech ide pod porodowke do pielegniarek z 3 porcją solidnej kałuży. Ucieszona wołam "Teraz jestem gotowa !''
-godz. 18:20 dzwonie do Mateusza, zeby sie cofnal bo odeszly mi wody. Reakcja : że co !? juz !? naprawde !? I wjazd z piskiem opon na parking.
-godz. 19:00 rozwarcie na 4 cm, kolejny masaz szyjki i nakaz kolejnego prysznica. Ide z mężem do łazienki, aby byl przy mnie i ze smiechu wytrzymac nie moge. Maz sie trzesie jak galareta, rece jak u chorych na Parkinsona, mówie, zeby podal żel pod prysznic, a On podaje mi recznik , po czym po 5 minutach mowi "Magda, wychodz juz lepiej bo jak zaczniesz tu rodzic !?" Hahah...
- godz. 20:00 skurcze zaczynaja sie nasilac, są co 3 min. Jestesmy juz na porodowce, położna wszystko mowi co i jak, ja przebrana w szpitalna koszule do porodu, maz w sexi niebieskie wdzianko (naprawde mu pasowalo ! wygladal jak jakis przystojniacha z "Lekarzy"! ), czekamy na rozwój akcji
-godz. 20:00-22:00 rozwarcie nadal na 4 cm, zaczynam sie srac, ze dalej nie pojdzie ! Skacze na pilce, chodze kolo drabinek, uprawiam dziwne pozy podczas skurczow, mąż albo glaszcze po glowie albo gada jakies glupoty, ktorych ja nie slucham. Czas leci jak sekundy ! Podczas skurczow oddycham tak jak uczyli mnie na jodze, pełne skupienie, relaks, tzw "gówno prawda". Polozna robi nastrój, wlacza lampeczki nocne, cos lecialo w radiu, od czasu do czasu masuje mi plecy, co chwila sprawdza tetno dzidziusia, rozmawia z nami caly czas, zartujemy i... jest fajnie ! Nie placze z bolu wiec chyba ok ? Mati jak goraca sex linia siedzi i odpisuje na smsy, ktorych jest po prostu milion ! Chce juz miec coreczke ! Ale co z rozwarciem ?
-godz 22:30 hurrraaa rozwarcie na 7cm ! jeszcze troche i bedziemy dzialac ! Skurcze bolesne, z krzyza, na tym etapie porodu potrafie "przeczuc", ze zbliza sie skurcz. Spróbowalam "macha" gazu rozweselajacego i... zmulilam sie hahaha. Pytam polozna skad bede wiedziec, ze to juz ? "Pani Madziu, nie przegapi Pani na pewno, uczucie jak na mus zrobienia kupy !". No zobaczymy...
-godz 22:55 "CHCE KUPE" ! MUSZE PRZEĆ ! NIE MOGE JUZ WSTRZYMYWAC, to jest MUS, ktory wychodzi gdzies ze mnie ze srodka. Przybiega lekarz, polozna wszystko przygotowuje. "Uczy mnie" jak przec. Dzialamy ! Podczas skurczu robilam wdech do przepony i z calej sily parłam. Zero bolu w porownaniu do skurczy ! Jedno parcie 'Tak kochanie super ci idzie ! dobrze ! swietnie ! ekstra ! Przyj przyj ! jeszcze ! dopchnij ! dopchnij ! Cisnij jakbys mi kupe robila na rece ! (hahahaha serio wiem, ze kiepski moment ale zachcialo mi sie smiac haha) ... ; drugie parcie, czuje jak mi zwilzaja czolo, usta, jest git... ; trzecie parcie... wszyscy dopinguja jak na meczu !
-godz. 23:10 PŁACZ ! NAJCUDOWNIEJSZY NA SWIECIE ! BALSAM DLA USZU ! MIÓD DLA SERCA ! MAŁE CUDOWNE KWILĄCE JEST NA MYM BRZUCHU ! MOJA CÓRKA, MOJA OLIWIA ! NAJCUDOWJNIEJSZA ! ROBACZEK MAŁY, KTÓRY PODPEŁZA DO CYCKA I SSIE ! KOCHANA MOJA MOJA MOJA MOJA ! Oliwia płacze, ja płacze, Mati płacze... beksy
-godz. "bóg wie która" zaczynaja sie schody... jak to? przeciez rodzenie łożyska to najwiekszy pikus podczas porodu ! NIE U MNIE ! Ręczne wydobycie łożyska ! Bez uśpienia bo nie ma czasu ! Kurwa mac ! BÓL NIE DO OPISANIA ! Ryczałam i darłam sie w nieboglosy, a lekarz mieszal mi reka w srodku. Strasznie strasznie, nawet nie potrafilam sie skupic na tym, ze moja kruszynka juz jest. Ryk sam wydobywal sie z moich płuc. Lekarz klnął, był cały mokry, spocony i zdenerwowany... Cały poród w porównaniu z tym koszmarem byl jak pikus z palcem w nosie ! "Aga, wez te lozysko do badan, ogarnij jak ono wyglada !" (lekarz do pielegniarki). Czemu tak sie wydarzylo ? Łożysko bardzo przyroslo do macicy prawdopodobnie w miejscu gdzie mialam na poczatku ciazy krwiaka i nie chcialo odejsc... niestety zdarza sie i tak... Ból mija, czas na zszywanie. Zostalam nacieta nawet nie wiem kiedy (oczywiscie wczesniej wyrazilam zgode, jesli bedzie potrzeba). Znow humor wraca, wszyscy sa wyluzowani, lekarz mnie zszywa. Mówie do niego "Tylko prosze tak, zeby maz byl zadowolony !" lekarz odpowiada "Spokojnie, nie bedzie zadnych falbanek, jestem konkurencja doktora Szczyta". HEHE
-godz. 2:00 wracam na sale z moją malutką córeczką, a M. jedzie do domu. Całusom i pocalunkom nie bylo konca. Tak, zdecydowanie bylam najszczesliwszym czlowiekem na ziemi i w calej galaktyce ! )))
WNIOSEK ? ---> NAPRAWDE było OK ! Nie ma co sie bac ! Nie ma co sluchac dziwnych opowiadan ! Trzeba podejsc na luzie, zaufac naturze, opiece medycznej i oczywiscie samej sobie ! Wiara, ze final wszystko wynagrodzi !Przyznam, ze porod lozyska byl okropny, ale co z tego ? Przezylam ? TAK ! Mam dzidziusia ? MAM ! Wszystko inne w zapomnienie ! Albo wlasciwie nie... nie chce tego zapominac ! Chce zatrzymac w pamieci kazdy etap mojego porodu. Poród do cudowne zjawisko, ktore powinna przezyc kazda kobieta ! Od momentu cudownego kwiku wszystko przestaje miec sens prócz tej malutkiej istotki....zokeia, Miriam, sylwia1985, walabia, Gwiazdeczka27, xpatiiix3, Lanusia93, milusińska, asia_gr, lwuska55592, MigoTtTka, Magic, Frelka lubią tę wiadomość
-
nick nieaktualny
-
Mój BARDZO DOBRY poród:).
Wtorek 4 listopada to był TEN dzień. W 40. tygodniu ciąży należy się spodziewać porodu w zasadzie non stop, ale oczywiście był dla mnie zaskoczeniem. Przecież przeżyłam już tyle fałszywych alarmów, że jeden więcej nie szkodzi .
Dzień przed był jak na mnie wyjątkowo aktywny. Przychodnia, sklepy, bieganina - jak nie ja w tej ciąży. Okresy przymusowego polegiwania rozleniwiły mnie kompletnie. Mąż zapytał, czy zagram z nim na PlayStation, a ja zgodziłam się bez wahania. Zostało nam niewiele do skończenia gry, a do tego pomyślałam, że może w najbliższym czasie nie będziemy mieć możliwości.. Grając poskakałam na piłce, ot tak, pomyślałam - niech coś uczynię, co polecają na przyspieszenie porodu.
I stało się...
O 5:30 rano obudziły mnie bolesne skurcze. Pomyślałam "pfff... znowu... ziew...". Zaczęłam liczyć i były wybitnie regularne. A po pół godziny znowu się rozregulowały. Znowu liczyłam, i tak przez godzinę, kiedy to stwierdziłam, że czas rozsądzić w wannie czy są prawdziwe czy nie (skurcze co 3 minuty). To był prawie czas na pobudkę i prysznic męża. Obudziłam go tylko, żeby mu powiedzieć, że sorry, ale prędko prysznica nie weźmie, i że chyba dziś do pracy nie pójdzie... Niby skurcze, jak miałam wiele razy, a jednak przeczucie zadziałało, że jednak to jest to!
Miałam już skurcze co 4-6 minut, po kąpieli i dwóch nospach, kiedy zdecydowałam się zadzwonić do położnej i jej o tym opowiedzieć. Hm... nie wzruszyła się nic a nic:). Znowu wanna, po godzinie telefon, że już mi wierzy (już w domu w wannie chciałam znieczulenie), i żebym przyjechała do szpitala na 12. Ale była też zła wiadomość - wszystkie porodówki zajęte i bardzo możliwe, że będę musiała rodzić w Domu Narodzin (takie piękne, intymne miejsce, tylko ma jeden problem - nie ma ZZO...). Co prawda przypomniałam położnej, że ja-chcę-znieczulenie-proszę!, ale jeszcze wtedy myślałam, że jakby coś, to dam radę, bo czemu nie...
Po przyjeździe na Izbę Przyjęć na Żelaznej położna mnie zbadała i okazało się, że: 1. mam 2 centymetry rozwarcia, 2. mój lekarz mnie bezczelnie oszukał, bo powiedział mi, że mam mięciutką szyjkę, a była twarda, że hej, 3. porodówki nadal niet, 4. nawet KTG niet, bo jakiś narodowy zlot ciężarówek na IP i kolejka na kilometr. No i że czekać. Czekałam godzinę zwijając się z bólu przy skurczach. Pomyślałam wtedy, że przy takich, to mam już pewnie z 8cm! A guzik:).
Jako że oczekiwanie na porodówkę (na szczęście pomysł Domu Narodzin wyparował) się przedłużało, dostałam się na KTG i ku memu zdziwieniu, ja się zwijam a na KTG liczby od 20 do 40... Coś mi tu nie grało (okazało się, że peloty były źle przystawione, ale i tak, miałam te skurcze w okolicach 60, więc bez szału). Moja położna jak mnie zobaczyła jak mnie boli przy tak marnych skurczach to trochę zbladła, założyła wenflon i pewnie w tajemnicy już zarezerwowała mi anestezjologa:).
Poszłyśmy na porodówkę o 13:30 - piękną, wielką, ze wszystkimi cudami, jak wanna, piłka, drabinka i inne przyrządy. I dość prędko zaczęło mnie zginać w pół. Dostałam papawarynę w kroplówce na rozmiękczenie szyjki i worek z gorącym grochem na brzuch, przeciwbólowo. Dość szybko, zamiast chodzić, znalazłam się na łóżku leżąc na boku. To była jedyna pozycja, w której odczuwałam jakiekolwiek przerwy pomiędzy skurczami i mogłam trochę odpocząć. I jak się potem okazało, zeszłam z tego łóżka tylko raz...
Po 2h od badania na IP zostałam znowu zbadana i okazało się, że ten ból, skurcze i kroplówka przez 2h dorobiły aż jeden centymetr rozwarcia, czyli dotarłam do 3. Przypomniałam, że ja poproszę ZZO, bo bez tego nie wiem czy dam radę. Żeby rozwarcie jeszcze jakoś szło... ale nie szło, więc trzeba było coś zrobić. Położna powiedziała, że w ciągu 40 minut anestezjolog powinien być dostępny (na Żelaznej tylko dwie rodzące jednocześnie - o ile nie ma żadnego CC w tym czasie - może mieć znieczulenie). Chyba wpadłam przed kolejkę, bo u mnie znieczulenie było konieczne nie tylko z powodu bólu, ale też ze względów medycznych.
Po 16 przyszedł anestezjolog, zrobił krótki wywiad (potwierdził tylko to, co już miał w mojej karcie), i ani się obejrzałam, a już się wkłuwał w kręgosłup. Jak tylko wbił igłę, odeszły mi wody . Siedzę sobie nieruchomo, oddycham jak szalona, bo środek bolesnego skurczu i leje mi się po nogach i łóżku... Uczucie odpłynięcia bólu po ZZO - bezcenne!
I tak następną godzinę spędziłam pod KTG, dziwiąc się na widok skurczów ok. 90, podczas gdy ja siedziałam, śmiałam się i rozmawiałam z mężem...
O 17:30 przyszła położna sprawdzić jak tam rozwarcie, a tu się okazało, że jest pełne! Czyli 1h od ZZO = 7cm! To serio uratowało mi poród... Nagle zaczęłam czuć skurcze parte i położna mówi "przemy!".
Bardzo przydały się ćwiczenia oddychania ze szkoły rodzenia. Mimo że ich nie ćwiczyłam później, to nagle wiedziałam co mam robić. Na początku parłam w kuckach przy drabinkach, ale nie za wiele mi to dało. Potem na leżąco na boku, i tak było mi super, ale po parciu jak mijał skurcz, główka za bardzo się cofała. Potem na siedząco na łóżku porodowym i to była najbardziej efektywna pozycja do parcia, mimo że bardzo niewygodna. Jak tylko główka zeszła na tyle nisko, żeby już się nie cofać, przeszłam na bok i parłam... i parłam... i parłam... I tak sobie parłam, i spałam między skurczami, a w trakcie trzymałam się mocno mojego męża. I przede wszystkim się darłam jak zranione zwierze. To przynosiło mi największą ulgę... Nie to, żeby krzyk zabierał ból, ale przynajmniej go zagłuszałam.
Najbardziej emocjonalnym momentem w trakcie, i coś co mi dało dało siłę, żeby przeć dalej, było dotknięcie główki mojej Hani. Coś cudownego! Jak poczułam jej włoski między nogami, motywacja już była maksymalna. Ale motywacja to jedno, a fizjologia to coś zupełnie innego...
W pewnym momencie sama zaczęłam dopominać się o nacięcie. Byłam już bardzo zmęczona, nie wiedziałam ile wytrzymam. po prostu chciałam mieć już to za sobą. Położna powiedziała, że jeszcze przez chwilę spróbujemy uchronić kroczę, jeszcze 6 skurczów. WTF?! Jeszcze 6?! Ale uczepiłam się tej myśli jak rzep, konkretna liczba dała mi jakieś odniesienie. I faktycznie, po 6 skurczach, gdy nadal nie urodziłam główki, zostałam nacięta i nagle na jednym oddechu wypchnęłam nie tylko główkę, ale i barki! A potem to już moja miłość była w rękach położnej, która położyła mi ją na brzuchu, a ja tylko powiedziałam "ale śliczna!".
I wtedy nastąpił spokój... i szczęście. I moje oślizłe maleństwo ciumkające mi na piersi.
Czułam nacięcie, bolało szycie, ale to nie było ważne, zupełnie. Łożysko urodziłam w minutę - całe.
I cudowne 2 godziny dla nas...
Nie płakaliśmy. Byliśmy z mężem w euforii! Że to już, że ona jest już z nami, że jest cała i zdrowa, że poród się skończył.
Wzruszenie (ze szczęścia) przyszło do nas po kilku dniach, i przychodzi dalej.
---
Moje wnioski po porodzie:
1. "Swoja" położna to był strzał w dziesiątkę. Nie musiałam się o nic martwić, była kiedy potrzebowałam, była dla mnie, nie było możliwości, że nagle przyjedzie ważniejszy przypadek. Po prostu pewność, że jestem w dobrych rękach.
2. Mój mąż spisał się na 10 medali. Był sobą, robił to, czego potrzebowałam, był naprawdę kochany. Zajrzał mi nawet między nogi, widział jak byłam szyta, mówi, że kompletnie nie ma traumy.
3. Twórca ZZO powinien dostać Nobla. Nie dość, że ból minął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to jeszcze, biorąc pod uwagę średnią 2h na 1cm rozwarcia, zaoszczędziło mi jakieś 14h porodu.
4. Mówi się, że po porodzie natychmiast zapomina się o bólu. Nie ja. Nie zapomniałam. Pamiętam jak bolało. Ale oczywiście koniec końców nie ten ból jest najważniejszy.
5. Jedna z poprzednich notek mówiła o tym, jak boli poród. No więc mnie bolało tak: 1 faza porodu - jak baardzo bolesna miesiączka; 2 faza porodu - jakbym połknęła granat i zaszyła sobie tyłek....Gwiazdeczka27, lwuska55592, Hela85, Emca, Magic lubią tę wiadomość
-
Ja opisze swoj,drugi porod sn.O 16.30 w toalecie psikn€ly doslownie prysnęly mi wody,pomyslalam,ze pewnie to nie to tylko siusiu,wstaje ide i watpliwosci nie mam...leja sie ciurkiem...jestem u mamy z mezem i synkiem wiec chcialabym jeszcze jechac do domu ale maz wiezie mnie do szpitala ,zero skurczy...o 17.00 na izbie o 17.45 na porodowce,zero skurczy,rozwarcie na 1,5 ,po zapisie na ktg i masazu szyjki( brrr) ide na lewatywe i cos tam boli.Po lewatywie juz mega boli.Rozwarcie na 6 .Pilka do skakania,prysznic,troche gazu( od ktorego w glowie sie kielbasi) i mega bole ( skurcze reg. 100),nieporownywalne z niczym.Podczas boli nie pisn€lam nic ,nawet polozna mowi,niech Pani chociaz oddycha- ale to pewnie ze strachu..Mowie,ze musze znowu do wc a tam- szkujemy sie do porodu...i tak o 21.10 urodzil sie synus- Mateuszek,waga 2970 , 52 cm:-)jest piekny:-)
Moje spostrzezenia:
- polozna super,wszyscy bardzo mili...pewnoe dlatego ze dzwonilam do mojej Pani doktor a ta juz wszystkim sie zajela( mimo ze nie bylo jej w pracy)
- bardzo pomogly mi kapiele pod prysznicem- ciepla woda
- nie bojmy sie lewatywy,bo potem czlowiekowi lzej
- mnie najpierw pytali czy moga naciac...mysle,ze dobrze zrobili bo maly szybko wyskoczyl:-)
Chanela, klaudiaslask, MigoTtTka, Magic lubią tę wiadomość
-
Dziewczyny na Styczniowkach stwierdziły, że moj porod miesci sie w kategoriach dobrego, ja tez tak uwazam, choć mial kilka cięzszych momentów, wiec przeklejam wpis i mam nadzieję, ze zauwazycie te pozytywy, ktore byly i nie przestarszycie sie gorszych momentów
No i zabieram się wreszcie za opis porodu
W sobote poznym wieczorem ok 23-24 zaczął boleć mnie krzyż i brzuch tak miesiączkowo, ale cały czas, czyli dokładnie tak samo jak przez wiele wieczorów w ciąży
tego dnia rozebrałam choinkę i zaczęłam sprzatac liczac, że zdążę ze wszystkim do 25 więc bóle wszelaie nie zdziwily mnie jakos bardzo, jednak do terminu tydzień, więc gdzieś z tylu głowy myśl, że może to TO
postanowiłam obserwować, w nocy spałam dość dobrze, wstawałam tylko na siku, krzyż i brzuch dalej bolały jednostajnie
o 8 sie obudziłam i poczułam pierwszy skurcz nastepny za jakies 15 minut, kolejny za 7 raczej nie za dlugie i nieregularne, przed 9 poszlam siku a ta przy podcieraniu zabarwiony śluz, więc stwierdziłam, ze trzeba budzić męża, pojedziemy kontrolnie ze wzgledu na krew, ale raczej falszywy alarm
wstałam zjadłam sniadanie, próbowałam obsłużyć ten głupi stoper w moim tel i zapisywac to na kartce, poszłam pod prysznic jakies pol godziny mi to zajeło w trakcie 3 skurcze raczej lekkie, wysuszyłam wlosy, zaczełam dopakowywac ostatnie 5 rzeczy z listy leżącej na torbie, mąż miał tylko umyć mi przygotowany wczesniej talerz do szpitala, bo z niego jadł dzień wczesniej paskuda i przynieśc swoje klapki, bo na liscie szpitalnej było wygodne obuwie dla męża
wychodzę z łazienki a mężu co robi?
zamiata igły z choinki
stwierdziłam,że to jak na filmach z gorącą wodą i ręcznikami jak jakaś kobieta nagle rodzi w domu i nawet nie komentowalam
szybko wsunełam jeszcze kanapke z dzemem pomaranczowym, bo przeciez porod trwa wieeeele godzin i zaczeło mne bolec troche mocniej i troche czesciej, ale ze to ostatni etap wychodzenia z domu to zakładanie ciążowych rurek i inne takie atrakcje pochoneły moja uwage
bylo kilka chwil po 11
w aucie znow mialam czas liczyc skurcze w spokoju , na skurczach oddychałam już jak na filmach
a skurcze co 2-3 minuty, pomyslalam no to pieknie (babcia co dzwoniła to mnie straszyła, że nie zdążę do szpitala)mam jakies 25 km z domu pod szpital
powiedziałam mężowi, że to nie falszywy alarm i chyba jednak rodze a skurcze mu troche naciagnelam, żeby nie szalał za kierownicą, powiedziałam, że nastepnym razem wyjeżdżamy jak tylko zaczną bolec mnie plecy
przed 12 bylismy na sorze
na wejsciu powitali mnie radośnie ratownicy medyczni ruch chorych zerowy i od razu zarcik, że pani ze wzdeciem przyjechała, ja usmiechnieta odpowiedziałam, że rzeczywiście za dużo zjadłam, wypełniełam jakies papiery i skurcze odpuściły, nawet powiedziałam pani w rejestracji, że to jednak prawda, że po przyjezdzie do szpitala skurcze moga sie wyciszyć
pan napakowany sanitariusz/pielegniarz zaprowadził nas do tajnej windy, ktora prowadzi tylko na porodówke i do kostnicy, po czym powiedział, że musi wrocić do rejestracji, żeby mu drzwi otworzyli, bo zapomniał zadzwonic i ze ma nadzieję, że na korytarzu nie urodzę
ja na to, że spróbuje sie powstrzymac, ale nic nie obiecuje
pojechalismy na pietro tam byl pokoj badan i meza wyprosili, podłaczyli ktg, nie wiem na jakim poziomie byly skurcze, ale zaczynały bardzo bolec
na wstepie powiedzialam o dodatnim gbs i szczepionce, a potem sie zaczeła najbardziej wq..jąca część, czyli 5 osob zadających dokladnie te same pytania w różnym czasie i ja zwijajaca sie na skurczach podpieta pod ktg, starałam sie nie byc ciezarna ktora wyzywa się na innych, ale jak po raz kolejny słyszałam pytanie o kod pocztowy to musiałam se juz gryżć w język
po ktg lekarz zrobil usg i bbadanie na fotelu
i teraz hit boli bardzo a on mi mowi, że rozwarcie na 2 palce, dopiero jedna trzecia porodu, dostane na razie łóżko na patologii i żebym dużo chodziła, żeby ułatwić poród (jak usłyszałam, że to dopiero 1/3 myslalam, że sie rozpłacze), a najpierw zalecenie prysznica i bliskiego spotkania z czopkiem
prysznic cudowna sprawa troszkę ulzył w cierpieniu, mąż juz był ze mna i podawał mi wszystko co potrezbne, potem toaleta czyli trauma nr 2 brak papieru toaletowego, a moj byl w drugiej torbie w aucie, bo ja wiem ze w szpitalu na oddzialach nie ma, ale na porodowce !!!!! (na szczescie leżała tam lignina
podkładka higieniczna na toalete się wrecz rozpuściła, bo byłam cała mokra od potu, było mi niedobrze, bolało coraz gorzej, meżu chciał przytulić a ja nie chciałam, żeby mnie w ogole dotykał powiedzialam, że żadnych więcej dzieci, po toalecie drugi prysznic i tam musiałam już naprawde głośno jęczeć, bo przyszła połozna i kazała mi iść spoerotem do drugiego pomieszczenia na fotel do badań a ja goła sie wycieram i mówię, że muszę się ubrać w koszulę a ona że bez ubierania
badanie i decyzja ze jednak nie na patologie ale na porodowke, bylam jeszcze pewna, że pokaża mi łóżko a ja sobie pokucam bo tak było mi lepiej (teraz mysle ze zaczely mi sie skurcze parte)poskacze na pilce a mezu pomasuje plecy i bedzie trzymal za reke
panie znow wypelnialy jakies papiery, bylam jedyna rodzacauslszalam jak cos mowily ze jest 14.03, pytaly mnie jak długo juz mam takie bolesne skurcze a ja niestety calkiem straciłam poczucie czasu od kiedy zaczeli ktg
maz byl ze mna ale siedzial na krzesle byly 4 polozne i lekarz, choc on przyszedł nieco pozniej kazaly mi przec a ja ciagle robiłam to jakoś zle , podnosiłam tylek i w ogole zero komunikacji miedzy moim mozgiem, bo slyszalam co mi kaza robic a dlna połową ciała, ktora sobie zyla wlasnym zyciem
malemu zanikało tetno na ktg i nie zawsze wracalo na głebokim wdechu, w radio leciała adele someone like you, dało mi to chwilę skupienia przez sekunde oddychałam przepoponą jak trzeba, co w normalnej sytuacji robie na zawołanie, bo jestem wyjcem czyli uwielbiam spiewac wszystkie adele, whitney czy inne mariah carey
mialam straszne wyrzuty sumienia , ze szkodze dziecku, bo zamiast przec i pomoc u wyjsc to go jeszcze przyduszam a tam tetno zanika, to był najstraszniejszy moment, słyszałam, że po jakiegos lekarza dzwonili (myslalam ze na oiom po anestezjologa do cc), ale po neonatologa
głowka raz calkiem prawie juz wyszła, maz ja widział i ja tez
przyszła neonatolog, wyprosili męża wyjęli vacuum i chyba wtedy moj mozg zrobil co trzeba z resztą ciała bo wreszcie urodziłam małego zapłakał, był siny, meza ominelo przecinanie pepowiny, dobrze oddychał wiec go dostałam na kilka sekund na brzuch i zabrali
urodzilam łożysko widziałam je nawet, oszczedze szczegółow, ale zwierzęce wyglada podobnie (kilka kocich porodów odebranych)
potem mnie zszyli i zapytalam tylko czy bardzo popękałam, a pani na to, ze mnie nacieli i uwierzcie ze sie ucieszyłam, bo po piatkowym sexiku z mezem, po dluzszej przerwie zastanawialam sie jak mi ta wielka glowa przejdzie przez ten mały otwor co zmalał z braku uzywania
w ktoryms momencie dostalam kroplowke z oxy i bylo zamieszanie bo przy 4 poloznych kazda myslala, ze ktos mi założył wenflon
generalnie panie polozne robily wszystko, żebym urodziła choc w ogole nie wspolpracowalam a uwerzcie, ze naprawde slyszałam i rozumialam kazde polecenie probowalam wykonywac i nie wychodziło
zawiezli mne do kacika noworodka/sali obserwacyjnej eżuś z synusiem juz ta byli dostawili mi dziecko do piersi, sine mial juz tylko czółko
te skurcze na łóżku bolały bardzo ale znosnie gorzej bylo pod prysznicem
stwierdziłam,że jednak Pawełek ma szanse na jakies rodzenstwo
a najbardziej bolaly mnie plecy
maly dostal 8/9/9/10 pkt apgar na wypisie jest ilosc chyba usredniona 9/10
maly byl okrecony pepowina
ps urodziłam o 14.42 czyli 40 minut na porodowce
nasz tygodniowy pobyt opisze kiedy indziej
Tess, Magic lubią tę wiadomość
-
No to ja opowiem wam o moim porodzie nawet dość sprawny i szybkim, który mogłabym przeżyć jeszcze raz...A mianowicie..
Kiedy poszłam w niedziele do ubikacji zauważyłam plamienie, trochę się przestraszyłam ale przecież pomyślałam sobie że może to już czas na zostanie rodzicem? I tak zebrałam manatki i pojechałam do szpitala..
Zbadano mnie i wszystko ok.. poród już coraz bliżej, ale na własne żądanie wyszłam ze szpitala, gdyż dobrze się czułam i nie mieszkam daleko. Pielęgniarki radziły abym nie oszczędzała męża i przyjechała jutro na poród:). Potem poszliśmy z mężem do kościoła i pojechaliśmy do domu. Z tego wszystkiego zgłodniałam, zrobiłam sobie przepyszne kanapeczki ze świeżego chlebusia a tu bach... ząb się urwał.. co za pech pomyślałam. I poszłam spać...
Całą noc wyczekiwałam kiedy to nastąpi, kiedy będę mogła dziecko swoje przytulić i w takich przemyśleniach całą noc nie spałam, a nagle o 5.30 poczułam pękający worek w brzuchu. Strach. To już. I tak się zaczęła moja podróż do porodówki:)
Oczywiscie mąż od razu na nogach stanął i jedziemy do szpitala. A ja gdzie tam pasuje posprzątać, łózko pościelić, śniadanie zjeść. Ale on nie dał się namówić i pojechaliśmy w pośpiechu. Bardziej to on to przeżywał niż ja:)
Było badanie, ktg i usg. Przyszła moja lekarka i mówi: "no to już się zaczęło?" Rozwarcie postępowało i skurcze też, no to kroplóweczka i o 13 na porodówkę. Tak też było. Wszystko zgodnie z planem. Kiedy poszłam na porodówkę przeraziłam się, bo była jedna która darła się w niebogłosy jak rodziła. To sobie pomyślałam " O Matko to aż tak może boleć?!. Ja stąd wychodzę!" NO ale powiedzialam sobie dam radę. I tak było. Opiekowały się mną położne pielęgniarki i mąż. No mąż? No tak.. z taki poczuciem humoru jaki miał mimo takiej sytuacji to rodzić z nim mogę znowu To w lekarza się bawił i usg mi chciał robić, to ciśnienie mierzyć. Ból przekształcał się w śmiech gdy był przy mnie obecny. No a potem te procedury, kto na co chorował, kiedy itp. jakaś malutka odskocznia od tego że coś tam boli. Choć ból stawał się coraz silniejszy to myślałam tylko o dziecku o tym że zaraz je zobaczę. I tak było za chwilę...
Pielęgniarki powiedziały zaczynamy II fazę a ja uśmiech, wielkie szczęscie przede mną, duma że urodzę dziecko, że zaraz je zobaczę i usłyszę płacz. I parłam choc już sił nie miałam, ale udało się. A ból? nie było go, zniknął jakby go nigdy nie było. Mąż przeciął pępowinę, taki dumny, myślałam że mi odleci:) oczywiście wszyscy w rodzinie go podziwiali że się odważył.
A potem oglądałam maleństwo moje na swojej piersi, i przytulałam je z mężem, a potem je zabrali bo trzeba było urodzić łożysko.
Z tym łożyskiem to łatwa sprawa i nawet miałam na tyle siły żeby zadawać pytania, dlaczego to jest takie czerwone i grube? co to właściwie jest? Pielęgniarka aż zaskoczona nawet troszkę, że ja taka ciekawska.
Kiedy już urodziłam łożysko to po raz drugi mogłam przytrzymać maleństwo i stwierdziłam od razu że córeczka to cała tata nic tu po mnie;) i ten uśmiech jej na buzi spowodował że zapomniałam o wszystkim co bolało, przez co przeszłam.
Potem zabieg bo szyjka pękła i transfuzja krwi i szycie (pamiętne nacięcie które czuję do dzisiaj jak źle usiądę). Ale to nic cały czas myślałam o tym że urodziłam dziecko! Zdrowe dziecko tak jak sobie wymarzyłam.
Urodziłam o 5.30 czyli pęknięcia wód płodowych do 15.05 córeczkę 57 cm i 3500 g:)
A drugi poród to chciałabym żeby była już druga faza:)
Wiadomość wyedytowana przez autora: 30 stycznia 2015, 12:19
belladonna, Magic lubią tę wiadomość
-
MATKO!!!!
Przeczytałam wszystko i się wzruszyłam poród to taki wspaniały moment, choć wiem, ze każdy jest inny - mniej lub bardziej bolesny, dłuższy lub krótszy - ale wspaniały, bo rodzi się dziecko :)twór dwojga ludzi...z komórki, która wygląda jak kwiatek, rodzi się piękna, mała istotka...
Nie mówię, że boję się porodu, myślę o nim jak na razie rzadko, to nie mogę się go doczekać. Zobaczę naszą córeczkę, długo wyczekiwaną,wypłakana i wymodloną...i wiem, że urodzę - może nie szybko i bezboleśnie - ale urodzę zdrową córkę i nic innego nie koduję sobie w głowie. DAM RADĘ, bo jak nie ja to kto?
Pozdrawiamy i czekamy na więcej opowieści!!!Lilianka 1.05.2015
Oliwierek 17.08 2016
Kornel 23.06.2018