Hej dziewczyny
Gratuluję wszystkim nowym mamusiom i życzę zdrówka waszym szkrabom
Maluda trzymam kciuki za Twojego synka i Ciebie! Oby ten koszmar szybko się skończył!
Dawno mnie tu nie było bo prawie tydzień spędziłam w szpitalu przez żółtaczkę malutkiej. Po wyjściu okazało się, że nie mam pokarmu więc próbowałam z moją położną, która jest też doradcą laktacyjnym rozkręcić laktację... coś tam się udało ale to i tak za mało aby moja mała się najadła więc podaję mm, a dojada moim pokarmem tak aby choć trochę tego mleka dostała. Próbowałam chyba wszystkiego: mała wisiała na cycku całe dnie, jak nie ssała to odciągałam laktatorem, piłam femaltiker, zbożówkę i inne ziołowe herbatki no i niewiele to dało... widać taka moja uroda... Jednak ponad 4 kg dziecko potrzebuje sporo pokarmu a moja małe piersi nie dają rady

Trochę mnie to podłamało bo bardzo chciałam karmić piersią, przepłakałam wiele chwil i chyba tylko dzięki mojemu kochanemu mężowi się nie załamałam. Niestety rodzina jakoś nie potrafi zrozumieć, że można nie mieć pokarmu i wciąż dopytują jak karmię... licząc, że coś się zmieniło

Wczoraj byłyśmy na pierwszym spacerku, po którym Kinga spała jak zabita
Winna Wam jestem jeszcze opis porodu. A więc wszystko zaczęło się 9 października o 9.20, obudziłam się i zaczęłam tulić to męża licząc, że Go rozbudzę i zrobi mi śniadanie

W tym momencie poczułam, że coś ze mnie leci, szybko wstałam i pobiegłam do łazienki krzycząc do męża, że chyba wody mi odchodzą. Nie myliłam się

Z racji tego, że miałam dodatni GBS zadzwoniłam do mojej lekarki zapytać czy jechać do najbliższego szpitala czy do jej oddalonego o ok. 1 h drogi. Powiedziała, że jeśli nie ma krwi to spokojnie mam do niej jechać, jej co prawda nie było akurat na dyżurze ale miała wszystko załatwić. Tak więc popędziliśmy do szpitala. Wody dalej się sączyły ale skurczy nie było. W czasie drogi zadzwoniła moja lekarka zapytać jak sytuacja, powiedziała, że poinformowała kolegów o mnie i że w wolnej chwili do mnie przyjdzie. Po przyjeździe do szpitala ok. 10.40 na IP zrobiono mi usg, z którego wyszła waga małej ok 3600-3700 g, badanie ginekologiczne stwierdzające rozwarcie na 1,5 cm - podczas badania myślałam, że odjadę... Nie wiem jak ta lekarka wsadziła ręce i co mi zrobiła ale zrobiło mi się słabo, chciało mi się wymiotować. Na szczęście po chwili przeszło. Przyszedł czas na mierzenie miednicy, wypełnienie papierów, przebranie się i miły Pan pielęgniarz założył mi wenflon i zabrał mnie i męża na salę porodową. Oddałam mocz do badania, podpięto mnie mnie pod KTG i czekaliśmy na rozkręcenie się akcji. W międzyczasie przyszła moja lekarka, wydała dyspozycje i życzyła powodzenia

Podano mi antybiotyk, no i tak sobie leżałam kilka godzin, czasami czułam skurcze ale były dość lekkie, kolejne badania nie pokazywały postępu w porodzie, ani w rozwarciu. Odpinano mnie tylko abym mogła iść do toalety. Śmialiśmy się z mężem, że poród to nudna sprawa

Ok 15.00 położna powiedziała abym trochę pochodziła i poszła pod prysznic. Chodziłam z mężem pod korytarzu co nasiliło trochę skurcze, wzięłam gorący prysznic, przy okazji skorzystałam z toalety (sama się oczyściłam) i ok. 16.30 podjęto decyzję o podaniu oxytocyny. Od tego momentu było coraz gorzej, skurcze robiły się coraz mocniejsze. Mąż mnie uspokajał, mówił, że dam radę a mnie to wkurzało bo wiedziałam, że dam i On nie musi mi o tym przypominać

Jednak kolejne badanie wykazało, że szyjka się nie rusza mimo skurczy. Zaczęłam wtedy prosić o cesarkę ale bardzo miły Pan doktor stwierdził, że przesadzam i, że niedługo urodzę. Dostałam zastrzyk i niedługo po tym dostałam kolejną dawkę antybiotyku, po której miałam totalny odjazd, maż mówił, że robiłam wszystko w zwolnionym tempie... a ja pamiętam, że nie miałam siły podnieść powieki, tylko coś bełkotałam bez sensu. Dostałam gaz, który niewiele pomagał, skurcze coraz mocniejsze, a szyjka dalej oporna więc dostałam kolejny zastrzyk. Około 19.50 poczułam skurcze parte. Nie chodziłam na szkołę rodzenia więc nie wiedziałam jak przeć dlatego w międzyczasie położna powiedziała mi co robić, jak oddychać jak przeć. I się zaczęło, mąż trzymał mnie za jedną nogę, położna za drugą, obok stała lekarka i wszyscy mnie dopingowali, ich słowa "widać już główkę" "super" "świetnie" dopingowały mnie do mocniejszego parcia. Po jakimś czasie posmarowano mnie żelem. I tak po 30 minutach tego nieludzkiego wysiłku o 20.20 urodziła się Kinga

Pamiętam tę ulgę, i tę małą istotkę całą w mazi, która patrzyła na mnie wielkimi oczami. Położna podziękowała mi za współpracę, powiedziała, że super współpracowałam, były zdziwione z lekarką, że tak szybko urodziłam. A ja ucałowałam moją ukochaną córeczkę i byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Nigdy nie chciałam aby mój mąż był przy porodzie by patrzył jak rodzi się główka, a teraz nie wyobrażam sobie porodu bez niego. On również jest szczęśliwy, że był w tym momencie z nami i od dwóch tygodni słyszę jaka jestem dzielna i jak mnie kocha, że dałam radę urodzić taką kluskę - 4240 i 62 cm. Minusem całej sytuacji był fakt, że mała nie płakała po wyciągnięciu z brzuszka, tylko cichutko kwiliła dlatego zabrano ją na obserwację. W tym czasie mnie pozszywano, o dziwo nie ćwiczyłam krocza, a pęknięcie miałam jedynie 1 stopnia. Po zszyciu przywieziono mi mała gdyż okazało się, że wszystko jest ok. Poleżałyśmy trochę na porodówce, dostawiłam ją do piersi, a później przewieziono nas do na salę poporodową gdzie całą noc musiałam tulić moją księżniczkę gdyż każda próba odłożenia do łóżeczka kończyła się donośnym płaczem

Bałam się porodu, nie wierzyłam, że będę w stanie urodzić tak duże dziecko naturalnie... a okazało się że już podczas szycia stwierdziłam, że mogłabym za chwilę być w kolejnej ciąży bo poród to nic strasznego. A widok tej małej istotki wynagradza wszystko

Kolejnego dnia odwiedziła mnie położna, która była ze mną od początku porodu do ok 18, pogratulowała i powiedziała, że nikt nie spodziewał się, że tak szybko mi pójdzie. obstawiali raczej 22-23.00
Trzymam kciuki za wszystkie, które poród jeszcze czeka! Będzie dobrze!
A teraz idę nakarmić mojego małego głodomora, który nie ma umiaru w jedzeniu