X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Ze*ram się, a nie dam się. *No i jest 💪 ❤️
Dodaj do ulubionych
1 2

21 listopada 2020, 12:42

Goję się. Blizny w pępku nie widzę w ogóle, a ta w podbrzuszu ma kształt maleńkiej gwiazdki.

Bolały obojczyki wczoraj, szyja, kark, trochę klatka piersiowa. Ponoć norma przy laparoskopii. Cały dzień przeleżałam z serialem, jak nie ja!

Ale dziś już trzeba iść na spacer. Czas naprawić wydolność i po koronie i po operacji. Oczywiście, jak to ja, poczytałam sobie o tych jajowodach. I o zrostach w macicy. Bo właśnie - chyba to mi umknęło - podczas histeroskopii usunęli mi również zrosty w macicy! Skąd to wszystko się wzięło? Nie miałam żadnych innych zabiegów, objawowych stanów zapalnych też nie - no ale bezobjawowe nie są w sumie takie bardzo niespotykane. Zastanawiam się też po jakim czasie to wszystko znowu się zabetonuje. Niemniej! nie planuję znowu kilku lat starań naturalnych. Jak się niebawem nie uda to zaczynamy in vitro i tyle.

Umówiłam się na 8 grudnia do mojej dr. Pokażę jej jakie cuda na kiju wyszły i dowiem się co robimy dalej.

Obejrzałam w końcu zaległe odcinki Opowieści Podręcznej. Ależ mnie ten serial wbija w ziemię. Poryczałam się przy ostatnim odcinku makabrycznie!

Co oglądać teraz? 🤔

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 listopada 2020, 12:43

8 grudnia 2020, 00:48

30 dc

Okres mógłby już przyjść. Po tym całym etapie zawieszenia - Covid/laparo/dochodzenie do siebie - chciałabym już normalności.
Zastanawia mnie czy nadal mam w sobie bakterie, które być może zalepiły mi jajowody i zrobiły zrosty w macicy... Czy lada chwila wszystko się odnowi? Nie lubię siebie przed okresem, bo włącza mi się tryb jęczybuły.
Mam wrażenie, że hormony się porąbały, zastanawiam się czy powtórzyć AMH...

Nie chce mi się już. Serio. Nie chce mi się.

14 grudnia 2020, 03:40

5 dc
Trwa 24 miesiąc starań, choć liczę go jak 23. W ubiegłym laparoskopia wyłączyła mnie ze starań praktycznie do zera. Kończy się ten jakże znakomity (bleh) rok 2020, czas na jakieś podsumowanie może.

Przez ostatnie dwa lata poznałam mnóstwo nowych emocji, trzeba przyznać. Na początku tej przygody byłam podekscytowana, po 7 miesiącach - pełna nadziei, następnie zdeterminowana, a z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej wypełniona frustracją. Tu zaczął się tak naprawdę najgorszy czas - bo badań było coraz więcej, konkretów zero, kolejnej ciąży po biochemie zero, odpowiedzi zero. A musicie wiedzieć, że osoba, która czuje się najbezpieczniej gdy ma wszystko zaplanowane - wybitnie ciężko znosi te bombiliardy niewiadomych. Tu też pojawił się problem w relacjach żona-mąż. Nie do końca nazwany problem, ale wyczuwalny ewidentnie. Dużo niechęci, żalu, chłodu i niezrozumienia. Pandemia drugi raz zamknęła nas w domu i trzeba było wziąć w końcu na klatę to, że jeśli Dziecko postanowi nie powstać, to my tu jesteśmy i powinniśmy podjąć pracę nad sobą, nad relacją, nad wspólnym życiem. I powoli, wytrwale, zaczęliśmy toczyć się do przodu. Kilka miesięcy bez lekarzy to był strzał w 10.

Co teraz? Teraz, od jakiegoś czasu, jestem znowu szczęśliwa. Nie jest to pogodzenie z bezdzietnością, bo nie stoimy w miejscu i podejmujemy dalsze wyzwania, ALE! autentycznie odczuwam radość z bycia w domu, na kanapie, pod kocem, z książką. Doceniam prawie codzienne spacery - i śnieg. To, że gotuję grzańca i go piję, bo mogę! Że planuję narty i wierzę szczerze, że tym razem korona mi planów nie pokrzyżuje. Pracuję, mam satysfakcję z tego co robię - choć obecnie nie wyrabiam się na zakrętach. I wreszcie - otaczają mnie bardzo dobrzy Ludzie. Rodzina okazała się w tych całych dziadowskich (:P) staraniach niesamowitym wsparciem - i mentalnie i finansowo. Upewniłam się też, że mam przyjaciół, którzy nie zostawią mnie w złych momentach i regularnie sprawdzają czy sobie radzę.

Największym jednak zaskoczeniem jest to, że starania o Dziecko przyprowadziły mnie tu, a tu z kolei poznałam Osoby, które najpierw były "tylko" nickami, a teraz są Ludźmi z krwi i kości, którzy każdego dnia doprowadzają mnie do łez ze śmiechu albo ocierają mi łzy, gdy jęczę ;) I choć zawsze jestem w opór daleka od wszelkich patosów i górnolotnych przemówień to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to co się wydarzyło przez ostatnie dwa lata było PO COŚ. Żebym mogła uświadomić sobie, że w całej Polsce jest rzesza Kobiet, które walczą każdego dnia o macierzyństwo i że ta walka jest nie do porównania z niczym innym. Że Kobieta to jest SIŁA i złamać Ją jest niewyobrażanie trudno. Że zachodzenie w ciążę to nie zawsze jest minuta osiem i że o ile zdarzy mi się Córka - to będę ją przygotowywać na wszelkie ewentualności, żeby nie odczuwała tego zdziwienia, które miesiącami miałam ja. Zresztą! Synowi też powiem, że jajca ma badać i że badanie nasienia, to po prostu badanie ;) Wiem obecnie, że trzeba ŻYĆ i nie odmawiać sobie radości w tym życiu pod dyktando tabletek i monitoringów. Oczywiście, że - nawet teraz biorą lamettę - pamiętam dlaczego żrę te leki. Niemniej nie przygniata mnie to już. Obecnie nie wyliczam za ile czasu przyjdzie owulacja, tylko kiedy wreszcie dostępne będą choinki w mojej ulubionej miejscówie ;)

Upadnę jeszcze pewnie nie raz, taka kolej rzeczy.
Ale zamierzam wstawać po każdym upadku i codziennie widzieć powody, dla których można żyć dobrze i szczęśliwie MIMO WSZYSTKO.

O.
Dobrego poniedziałku ;)

Ps. W odniesieniu do poprzedniego wpisu - nie zrobiłam hormonów w 3 dc, nie badałam AMH - może w przyszłym cyklu, a może przed samym podejściem do in vitro. Nie wychodzę przed szereg, daję się wreszcie prowadzić za rękę. Polecam.

Wiadomość wyedytowana przez autora 14 grudnia 2020, 03:42

29 stycznia 2021, 21:11

No to będzie gruby wpis.
Spoiler alert: JESTEM W CIĄŻY. Serio :O

Ale po kolei.
Jak pamiętacie w listopadzie miałam laparo. Udrożnili mi całkiem niedrożne jajowody, usunęli zrosty z macicy. Owulacja w listopadzie przyszła kiedy miałam jeszcze szwy - także cykl na straty. Luz. W grudniu miały być wszystkie moce na pokład, a zdarzyła się masakra pt. koronawirus. Dorwał dziad moich rodziców, siostry, babcię. Tata otarł się o respirator. A ja zbierałam to wszystko do kupy, schudłam 4 kg, tętno osiągało codziennie 130-140 uderzeń. Rano 21.12 podano mi Ovitrelle, a po południu Tatę zabrało Pogotowie. Późniejsze badania hormonów powiedziały mi, że owulacji raczej nie było, że się wszystko w cholerę wchłonęło. Jako wisienkę na torcie w kolejnym 3 dc zbadałam prolaktynę - i wyszła w okolicy 76, przy normie do 29. Zero zaskoczenia. W efekcie szybki podgląd na początku cyklu, decyzja - nie ma torbieli, to wjeżdża Lametta. I Dostinex, bo istniało wysokie prawdopodobieństwo, że zaczęła menda prolaktyna mieszać w owulacji. To wzięłam - całe 3 z 8 tabletek.

No i trwał sobie cykl, rozpoczęty 6 stycznia. Moje libido od dawna jest jak Yeti, nikt go nie widział - ale w Męża wstąpiły jakieś magiczne moce. Ścigał mnie codziennie i nie odpuszał. Jeszcze w międzyczasie miałam kontrolę w 9 dc - i już konkretny pęcherzyk w prawym jajniku. Lametta zawsze mi przyspieszała owulację. Ostatecznie w 13 dc byłam znowu u mojej doktor, bo chciałam wiedzieć, czy tym razem coś pękło i czy warto w ogóle zaczynać z luteiną i heparyną. No i pękło. Pękło z hukiem. Dużo płynu, piękne ciałko żółte - i pierwsze zaskoczenie: w ogóle zero standardowych objawów, że owulacja była. Cycki jak dwa mydła w skarpetach. Obstawiałam więc, że owulacja pewnie dramatycznej jakości.

No i tak się toczył cykl spokojnie, wróciłam na jogę, poszłam na fizjoterapię uroginekologiczną. Moja Kasia mi wymościła brzuch na terapii, Ewa na jodze ukrwiła macicę - i teraz tak myślę, że wszystko naprawdę złożyło się w całość. W 8 dniu po owulacji - w miniony poniedziałek - bolała mnie głowa. Jednak nie tak typowo migrenowo, tylko jakoś tak dziwacznie. Już chciałam zaaplikować swój ulubiony cukierek: Excedrin, ale uznałam - a co tam, mam Babyboom, siknę dla sportu. Powtórzę - 8 DZIEŃ PO OWULACJI. Ba! Godzina 19. Robię i jak cegłą w łeb. Widoczny cień. Taki, że Stary powiedział "tu jest kreska".

Następnego dnia zrobiłam dwa testy - Babyboom i Facelle. Oba wyszły pozytywne.

W 10 dpo odważyłam się zrobić Bobka, bo potrzebowałam otuchy przed betą. Bobek nie rozczarował, kreska ładna, różowa, elegancko. Beta również wyszła pozytywna - 47 z groszami. Progesteron też 47 z groszami :O

W 12 dpo (dziś) powtórzyłam betę i osiągnęła wartość 174. Rozpłakałam się widząc wynik.

Objawów mam zero. Może ewentualnie to, że zasypiam dość szybko, a o 5 już jestem wyspana i wypoczęta. Biust bez zmian. Czuję czasem ciągnięcie w brzuchu, miałam bóle jak na okres i jest to strasznie słabe uczucie. Ale! wiem, że tak bywa, więc staram się nie zadręczać. Generalnie - nie ma co się szczypać - boję się wszystkiego. Nie wiem co tu się wydarzyło, ale ewidentnie laparoskopia zrobiła mi tam autostradę skoro zarodek przefrunął jak z procy prosto do macicy i zagnieździł się w jakimś chyba 6 dniu po owulacji! :O

Nie idę na żaden fiolet i pewnie nie nadaję się na regularne prowadzenie pamiętnika ciążowego. Przeraża mnie wszystko, ale i mam w sobie sporo spokoju. Wierzę w to Maleństwo. Jeśli macie kawałek kciuka... to będę wdzięczna! W lutym wizyta - ale nie spieszyłam się z jej wyznaczeniem. Poznam przecież wtedy swoje dziecko, chcę być na to gotowa ;)

Jeśli ktoś jeszcze rozważa laparoskopię ;) To... no! Do roboty!

31 stycznia 2021, 08:59

Według aplikacji dziś 3tc+5😬
Tak, jeszcze nie dotoczyłam się do dnia okresu, bo mam 26 dc i myślę, że okres przyszedłby jutro.

Na zdjęciu 10dpo (beta 47), 12dpo (beta 174) i 14 dpo (dziś). Mam nadzieję Dzieciaczku, że zdrowo tam rośniesz.

dde731f05435.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 31 stycznia 2021, 09:20

4 marca 2021, 19:22

8+1 wg om

To się dalej dzieje!
Widziałam znowu swojego Ziemniaczka.
Ma już 2 cm, serce bije jak dzwon. Człowiek stoi na głowie i wszystko wokół wygląda jak należy.

W poniedziałek zasuwam do luxmedu po tysiąc skierowań na tysiąc badań.
Objawy raz są, raz nie.
Glukoza na czczo mi skacze, ale staram się trzymać ją w ryzach dietą. Dostałam zalecenie zrobienia krzywej, wkrótce zobaczymy co tam się dzieje.

Niech pierwszy trymestr minie, może uwierzę w to wszystko! Może przestanę się szczypać? 🙈

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 marca 2021, 19:24

10 kwietnia 2021, 06:32

13+4 tc

Dzień dobry!
Od początku ciąży budzę się o jakichś porąbanych porach, ale dziś obudziłam się z emocji.
Wczoraj dotarły w końcu wyniki PAPPy - badania, które od początku latało mi w głowie z pytaniem „czy w ogóle robić”. Usg miałam już tydzień temu, wyszło prawidłowo, więc tym bardziej zastanawiałam się czy sobie ewentualnie dołożyć tego „statystycznego” stresu. No ale! Zrobiłam, czekałam jak na bombie i są - ryzyka niskie, wraz z obrazem usg brak podstaw do poszerzenia diagnostyki. Moja córka (bo córka, co mnie dziwi nadal :P) jest z wysokim prawdopodobieństwem ZDROWA.

Od tej chwili chcę porzucić strachy, włączyć tryb radości i z rosnącym brzuchem wypatrywać przełomowej jesieni.

Ładne słońce dziś i ma być ciepło. Długi spacer będzie grany. Pięknego dnia Zuchy!

6 czerwca 2021, 09:04

21+5 tc

Dni mijają jak porąbane, ale pewnie głównie dlatego, że ciągle pracuję. Ach ten prestiż własnej działalności 🤦‍♀️

Po połówkowych zaczął pojawiać się brzuch, a Weronika kopie coraz mocniej. Zawsze skoro świt i późno w nocy. Czyli charakter po teściowej 🤭

Jestem strasznie rozmemłana jeśli idzie o zakupy. Z jednej strony mam w głowie większość już ułożoną, z drugiej stresuje cały czas jakoś stresuje mnie kupowanie. Oczywiście bardzo się cieszę, ale też mam w sobie jakieś wielkie pokłady opanowania. Objawów prawie żadnych - urosły trochę piersi, czuję sutki. Węch mam jak pies tropiący i zdaniem męża narkotyków na lotniskach powinny szukać kobiety w ciąży, nie psy ;) Jem normalnie, funkcjonuję - odpukać - normalnie.

Jutro ruszamy w Pieniny.
Ciekawe czy wlazę na 3 Korony 🤔

13 czerwca 2021, 09:30

Moje piękne Panie, zauważyłam że nasza Misia po cichu założyła zbiórkę. Ale ja niestety jestem GŁOŚNA :p a Misia ma do mnie wystarczająco daleko, żeby przyjść i mi nakopać do dupy :p

Misię zna większość z nas, a kto nie zna - to historia opisana w linku niżej na pewno złapie za serce.

Także udostępniam link i wierzę, że załatwimy temat wspólnymi siłami raz dwa!

https://zrzutka.pl/z/walczacocud

23 sierpnia 2021, 22:42

32t6d
Dziś miałam usg 3 trymestru. Rany! 🤯
Dlaczego nie piszę regularnie, nie mam suwaka? Bo obawy w sercu zostają, a okres starań wyrył w mojej głowie jakieś niestworzone ślady. Czuję ruchy, znam Jej rytm dobowy, cieszę się, że jest, ogromnie! - ale mam tyle obaw, że trudno to objąć umysłem. Jakie super było życie pełne beztroski, gdy się wydawało, że ciąża to 5 sekund - za przeproszeniem włożył, wyjął, 9 mcy i bęc.

Czasami łapię się na myślach, że może kocham Ją za mało. Że za mało myślę o rosnącym brzuchu, że za mało do niego mówię, że za mało go dotykam. A potem mam przebłyski swojej racjonalności i proszę samą siebie, by nie wyganiać siebie do kąta, by nie stawiać sobie durnych wymagań i po prostu być.

Moja córeczka wydaje się być zdrowa, waży niespełna 2 kg, od 3 mcy śpi z ręką na czole ;)

Czy ja podołam wszystkim niepewnościom, jakie niesie macierzyństwo? Czy uda mi się zapewnić Jej spokojne życie? Czy nauczę Ją jak być dobrym człowiekiem?

Córeczko, postaram się. Obiecuję. Postaram się.

21 września 2021, 09:09

Skończony 37 tydzień. Ciąża donoszona.

Shit is gettin serious 🙊

10 października 2021, 10:54

3.10.2021r. o g. 9:00 przyszła na świat moja włochata Kruszyna - 2950 gramów i 51 centymetrów słodyczy.

Termin cc miałam na 8.10. Jednak 3.10 ok 6:30 obudziły mnie bóle okresowe. Poszłam do łazienki i…zobaczyłam krew. Najpierw jakby zabarwione na czerwono coś - może lekko wody, nie wiem do teraz. Włożyłam podkład i zobaczyłam na nim dwa skrzepy. Stanęło mi serce. Weronika nie ruszała się w ogóle. Byłam tak przerażona, że to odklejenie łożyska, że nie mam słów, by to opisać. W głowie toczyłam bój - szpital, czy klinika. Wiedziałam jednak jedno - klinika jest pod szpitalem i zrobią mi tam ktg w ułamku sekundy. W szpitalu z kolei czekałabym sto lat, aż ktoś łaskawie by do mnie przyszedł. Ostatecznie dotarliśmy do kliniki - w dosłownie 3 minuty. Mój mąż prowadził tak, jakbym jechała karetką, heh. Tak jak sądziłam, ktg zrobiono mi natychmiast. Zobaczyłam tętno małej i się rozpłakałam. Zapis był bardzo dobry… i pisały się skurcze. Szyjki już nie było, ale rozwarcia również nie. Do mniej więcej 8:30 wypełniłam papiery, przyszedł lekarz, anestezjolog, wspaniałe położne. Poczułam się zaopiekowana i spokojna. Pojawiły się skurcze i rozwarcie. O 9:00 zostałam Matką.

Moja córka we wtorek 28.09.21 r. została oszacowana wagowo na 3200 gramów. Urodziła się 5 dni później - znacznie mniejsza ;) Często jednak trzeba ostrożnie podchodzić do tych prognoz z usg ;) Już z sali poporodowej zamawiałam ciuchy na rozmiar 50 ;)

A teraz poznajemy się każdego dnia. Jest wiele niepewności, ale na razie, odpukać, radzimy sobie.

Ponad dwa lata walki, smutku, łez, rezygnacji, złości, frustracji. W końcu ciąża, która prawie na żadnym etapie nie cieszyła tak, jak powinna, a niestety głównie wiązała się z niepewnością i irracjonalnymi obawami. A teraz jest. Jest, śpi i puszcza bąki jak stary.

Nie napiszę „nie poddawajcie się, walczcie, los się odmieni”. Wiem doskonale z iloma przeciwnościami wiele z Was mierzy się codziennie, nie jestem godna by siebie postawić choćby w okolicy wielu Staraczek i ich tragedii. Ale wierzę z całego serca, naprawdę ze wszystkich swoich sił, że Wasze boje zostaną wynagrodzone, że wystarczy Wam mocy, by tę trudną drogę przejść. I, że finał będzie taki, o jakim marzycie.

❤️✊✊

9 marca 2022, 08:29

No dzień dobry!
Minęło 5 mcy i 1 tydzień mojego macierzyństwa. Mogłabym napisać o tym książkę… gdybym pamiętała pierwsze miesiące 😅

Początki to fizjologiczne atrakcje typu ulewanie, refluks i dużo krzyku. Karmienie piersią było w moim przypadku jednym, wielkim stresem. Po skończeniu 1 miesiąca W. zaczęła krzyczeć na piersi, odbijałam ją po kilka razy na 1 karmienie, co chwila uspokajałam. Nigdy nie wiedziałam ile zjadła, potrzebowała zawsze piersi wypełnionych po brzegi, żeby jeść dość płynnie.

Nie boję się tego napisać - nie lubiłam karmić piersią.

Robiłam to z poczucia obowiązku i niewątpliwie na skutek pieprzonej presji otoczenia, która nie była może bardzo napastliwa, ale jednak słyszałam „ale może jeszcze spróbuj tak czy srak”. Grr.

W końcu, na skutek różnych okoliczności (okazało się, że W. jest alergikiem) przeszła w całości na mm. Już wcześniej dokarmiałam ją w ten sposób, bo pokarmu było coraz mniej (możliwe, że przez mój stres, nie wiem). Od tego czasu mam nowe dziecko. Nie płacze, wiem ile zjada, ma drzemki w dzień, śpi w nocy - WSZYSTKO ODPUKAĆ! Z perspektywy czasu szczerze żałuję, że KP trwało 4,5 miesiąca. Nie uważam, że w tym wypadku mój pokarm był „najlepszym co mogłam dać dziecku”.

Coraz więcej mówi się o możliwości wyboru - między porodem SN czy przez CC. Sporo jest też o tym, że przy braku pokarmu mm jest ok i żeby sobie nie dokładać jakichś wyrzutów sumienia. Ale niewiele widziałam dotychczas wypowiedzi, że ktoś KP po prostu nie lubił. Zazwyczaj narracja jest jedna: bliskość, czułość, fantastyczne doznanie. Ehh… nie odczułam różnicy w bliskości, czy moja córka przytula się do mnie i je z piersi, czy też przytula się - znowu do mnie - i je z butelki. Może piszę to dlatego, że długo miałam wyrzuty sumienia przez te uczucia, a dziś uważam, że zupełnie niepotrzebnie.

Także! Wiele się wydarzyło, przez tych 5 miesięcy. Jesteśmy na etapie szaleńczego turlania na boki, przekręcania na brzuch/plecy, ucieczek z przewijaka, gryzienia wszystkiego dziąsłami, znaczenia terenu śliną, łapania za giry i rechotania w głos. W piątek Zuch ważył 6800g i moja skolioza coraz częściej mówi mi siema ;) Powoli zbliżamy się do rozszerzania diety - Córko, może poznam dzięki Tobie smaki, które były mi obce przez 35 lat XD

Staram się nadrabiać wątki, pamiętniki, choć częściej wyłącza mi prąd o 20 i tyle jest ze mnie. Nie przestaję jednak czekać na szczęśliwe finały u „moich staraczek”, dlatego jeszcze nie usunęłam tu konta.

Buziaki! ❤️

26 maja 2022, 13:05

Pierwszy Dzień Matki, w którym moje dziecko jest obok mnie. Jestem szczęśliwa i wzruszona, ale…

Przed oczyma mam dziś te długie miesiące starań i te dni pełne ciemnych chmur i złowrogiego deszczu. Ten test, który wyszedł pozytywny w 7 mcu starań i to pęknięte serce, gdy bhcg spadło niewiele później. Tę pustkę, która opanowała moje serce wtedy, rozmowy z psychologiem, tę niechęć do dnia 26 maja.

Może mi nie uwierzycie, ale dziś przede wszystkim myślę o bliskich mi osobach, które toczą bój o rodzicielstwo. O osobach, które poznałam przez to forum, osobach, które szczerze uwielbiam, a które po kolejnych ciosach zbierają się znowu do kupy, zadając nieustannie pytanie „ile jeszcze wytrzymam?”. Myślę też o tych, którzy Mamy już nie mają, albo nigdy jej nie poznali. O ich pustce w sercu, tęsknocie. Doceniam szczególnie, że ja swoją kochaną Mamę mam blisko i mogłam Jej dziś upiec ciasto z rabarbarem.

Strasznie słodko-gorzki smak ma dzisiejszy dzień. Pachnie bzem, wiosennym deszczem… który jednak w wielu przypadkach będzie dziś z buzi zmywał łzy.

Przytulam Was wszystkie do serca.

3 maja 2023, 23:09

Moja Córka skończyła dziś 19 miesięcy. Generalnie nie liczę jej życia miesiącami ;) ale w sumie prościej tak napisać, niż „1,5 roku plus miesiąc”. Tak czy siak, poważny wiek.

Chodzi do żłobka odkąd miała (o znowu miesiące, ale wtedy nie było jeszcze lat 😅) 11 miesięcy. Widzę ile Jej ten żłobek daje, więc nie powstała w mojej głowie ani na chwilę myśl, że powinnam zostać z Nią w domu dłużej, że coś tracę. Zresztą! Mój powrót do pracy wszedł od razu na takie obroty, że nie mam czasu i sił na żadne podobne myślenie…

… ale zastanawiam się czy Weronika powinna mieć rodzeństwo.

I tak jak przez pierwsze pół roku Jej życia miałam aż dreszcze na samą myśl, tak obecnie - czytając nawet pierwsze wpisy z Jej życia w tym pamiętniku, zupełnie nie pamiętam o co mi wtedy chodziło. Wiem, że bywało mocno hardkorowo, ale szczegółów nie znam 🫣 Rozumiem, że tak działa biologia, inaczej wszyscy bylibyśmy jedynakami…

No nic. Na razie nic w tym temacie się nie dzieje, przede wszystkim „technicznie”. To, co z moim życiem seksualnym zrobiły 2 lata starań i te seksy na komendę, maratony, wyliczanie (zresztą same wiecie) to się nadaje obecnie na terapię. Zablokowałam się w sobie tak porządnie, że póki co nic nie jest w stanie mnie ruszyć. Niemniej wiem, że jeśli chcę myśleć o kolejnych potomkach, muszę brać się za robotę. I nie dlatego, że mam niewiadomo ile lat. Nie. Otóż dlatego, że mam mocno słaby kręgosłup, mega absorbującą pracę i każdy moment zwłoki będzie tu działał ostro na moją niekorzyść.

No nic. Wyjdzie w praniu.

Czytam pamiętniki, gdy tylko skradnę wolną chwilę. Widzę, że u części kochanych Staraczek zaświeciło Słońce. Reszta dołączy niebawem. Czuję to!✊

26 stycznia, 12:36

Weronika ma 2 lata i 3 miesiące. Jest fantastycznym Człowiekiem!

Zrobiłam w tym miesiącu testy owulacyjne.

„Techniczna” część „starań” dalej leży, a terapia jest mi potrzebna wielopłaszczyznowo. Można uznać, że tylko o tym gadam, ale jednak jakieś już kroki poczyniłam… mianowicie: znalazłam osobę, do której chcę iść. To jak przygotowanie kolorowych zakreślaczy, zanim zasiądzie się do nauki, prawda? A „starania” nieprzypadkowo w cudzysłowie, bo nic takiego jeszcze nie nastąpiło.

Prawdopodobnie dźwignęłabym życiowo jeszcze jednego małego człowieka. Zawodowo, zdrowotnie, finansowo. Zanim dopuściłam do siebie zalążek tej myśli, moje dziecko skończyło niespełna 2,5 roku i zaczęło nosić po domu lalki, śpiewając im kołysanki i burcząc „cichooooooo mamoooooo!” pff ;)

Wychodzę jakby nieśmiało ze skorupki. Możliwe, że przechylam swoje myślenie w którąś stronę…

Ale spokoooooojnie! Nie przewiduję szczególnych sukcesów ciążowych, ponieważ:
1. seksu praktycznie nie ma,
2. może z powrotem mam zalepione jajowody (bo przecież można mieć, co nie?)
3. nie robię badań hormonów, LH i całej reszty. (Jedynie rozważałam amh, bo może machnęłabym wtedy szybciej ręką, niż w ogóle stanęła na starcie wyścigu),
4. zapominam kompletnie o wszelkich witaminach, nie biorę acardu, heparyny, nic.

Ale chciałam dać tu znak. Prawdopodobnie dla samej siebie. Że oto nastąpiła w mojej głowie jakaś zmiana. Oby z biegiem miesięcy nie przerodziła się w psychiczną gonitwę za drugą kreską. Nieeeee, bez jaj. Nie przerodzi się. NIE PRZERODZI SIĘ, prawda?!

Mimo, że druga kreska testów owulacyjnych, radośnie pogilgotała w brzuszku ;)

Zobaczymy, spiny nie ma.

16 kwietnia, 21:06

Okej, jesteśmy 3 mce dalej.

I jedną ciążę biochemiczną więcej. Prawdopodobnie pozamaciczną. Ale do brzegu.

Zacznę od tego, że za mną jakiś wybitnie nienormalny, stresujący czas.
Najpierw jakoś w lutym dojechał mnie ostry ból w dole pleców, co się szybko okazało kamieniem w moczowodzie. Leczenie, tomograf, kamienia nie ma, ale podejrzenie zapalenia biodra. Wciąż w diagnozie. Ok.

Następnie, jako osoba regularnie cierpiąca przez migreny, doczłapałam w końcu do neurologa, który zlecił rezonanse, a wynik miał być formalnością. Bez wnikania w szczegóły - wyszły zaniki, o których usłyszałam od kogoś, że w moim wieku mogą oznaczać Alzheimera, Parkinsona lub SM. Od momentu zakodowania tych słów, dwa miesiące oczekiwania do wizyty - to była katorga. Widziałam u siebie wszystkie objawy, sprawdzałam czy pamiętam, czy drżą mi ręce, szkoda słów. Nie umiałam zracjonalizować, nie myśleć. Neurolog na wizycie powiedział, że absolutnie wszystko adekwatnie do wieku, a ja z nerwów rozpłakałam się w gabinecie. Ok.

Jednocześnie trwał sobie piękny cykl. Byłam na monitoringu owulacji, idealne endometrium przed owulacją, dwa pecherzyki dominujące, Ovitrelle. Testy zaczęłam robić ok 6-7 dni po owulacji. Chciałam sobie przypomnieć jak wyglądają 2 kreski, no i lek mi na to pozwolił. W kolejnych dniach kreski dalej tam były, a ja czekałam aż Ovitrelle się wypłucze. Nagle w 25 dc dostałam okres. Silny, obfity, bolesny. Jak zawsze trwa 5 dni, teraz - 7. Od 30.03 do 5.04. Oczywiście przestałam robić testy, bo po co miałabym je robić. I nagle 9.04 znowu okres!!! A do tego biegunka, jak nigdy w życiu. Na 11.04 udało się umówić wizytę u mojej doktor… A tam na usg dziwny obraz macicy, 4 mm endometrium, zawsze było trójlinijne, osiągało 9-10 mm. Jajniki jakieś popieprzone, ciężko określić moment cyklu - zdecydowanie nie był to początek, ale też nie obraz okołoowulacyjny. Dostałam skierowanie na krew. Beta szczątkowa, progesteron ultra niski. Zdaniem dr „jakaś ciąża była”. I jej zdaniem nie w macicy. Wyszłam z tej wizyty jakbym dostała cegłą w palnik. Przysięgam.

Nie zbadałam hormonów kolejny raz. Krwawienie trwało 5 dni. Nie wiem, w którym momencie cyklu jestem, nie mam siły tego sprawdzać.

Trwam w ostrym zawieszeniu. Zmęczona badaniami, diagnozami, worem stresu. A ta ciąża-nieciąża zwieńczyła jakiś dziwaczny trzymiesięczny etap nerwów.

Plan na przyszłość? Wizyta w miesiączce i sonoHSG. Coś czuję, że moje jajowody zalepiły się ponownie.

Here we go again.
🤡

Czy wystarczy mi tym razem sił?
1 2